Strony

wtorek, 6 lutego 2018

Od Kagamiego do Erena

Po treningu wleciałem do swojego pokoju. Czułem zmęczenie, ale w większości ekscytację przed nadchodzącym meczem. W rozkładzie mistrzostw było pokazane, że mamy za przeciwnika dość słaby zespół. To w sumie lekko mnie nie zadowalało. Nie lubię walczyć ze słabszymi, bo nie ma z tego zabawy. Rzuciłem torbę pod ścianę z delikatnym poirytowaniem. Przetarłem twarz dłońmi i zacząłem się rozbierać z przepoconych ciuchów. Zostając wyłącznie w bokserkach, spojrzałem na śpiącego żółtkookiego. W pewnym sensie widziałem w nim siebie, jak sam bałem się i nie akceptowałem pod żadnym względem swoich mocy. Teraz wiem, że nie mogę od tego uciec, bo jest to część mnie. Ten diabelski zwierzak spał obok szatyna, więc nie miałem opcji, aby zobaczyć jaki ma on wyraz twarzy. Usiadłem na swoim materacu, patrząc w okno. Że też nie mogliśmy posiedzieć i pograć choć jeszcze z dwie godzinki. Nagle Eren się poruszył, co automatycznie spowodowało, że popatrzyłem w jego kierunku. Pościel przesunęła się, a ja dojrzałem, że ma on dziwne znamię na plecach. Była to para skrzydeł. Jedno z nich miało kolor bieli, a drugie było ciemne jak noc. Ciekawe... Wydawało mi się, że wcześniej go nie miał. Raz widziałem jego plecy, ale wydaje mi się, a raczej jestem pewny, że tego tam nie było. Pokręciłem głową, spoglądając na wychodzącego spod łóżka Cienia. Ten od początków mieszkania w tym miejscu, wieczorem pojawiał się właśnie tam. Zmierzwiłem swoje włosy, a potem położyłem się, cicho pomrukując z zadowolenia, że jestem pod ciepłą pościelą. Chyba się nawet uśmiechnąłem. Mój towarzysz ułożył się obok, kładąc łeb na moim biodrze.
---
Otworzyłem oczy, kiedy tylko wydobył się dźwięk mojego budzika. Podniosłem się, rozglądając rozkojarzony. Jak zawsze po spaniu, nie ogarniałem co się dzieje wokół mnie. Ziewnąłem, a wtedy ujrzałem, że Cień już uciekł. No w sumie, wczesna pora, a dla niego to czas, aby wreszcie odleciał w jak najgłębsze zakątki ciemności. Zdjąłem nogi z materaca, a potem podniosłem się. Przeciągnąłem się, co spowodowało strzelanie w moim ciele. Popatrzyłem na nadal śpiącego Erena, kręcąc głową. Popatrzyłem na telefon, a widząc palącą się diodę, wziąłem go do ręki i odczytałem wiadomość.
H> Dzisiaj mamy odwołany trening. Sukja zarządził nam przerwę jednodniową. Odpocznij i nie waż się nawet iść mi na miejskie boisko do kosza. Zatłukę ciebie.
Przewróciłem oczami, odkładając telefon na bok. No cóż, nie chciałem się w sumie nakładać pod pięści kapitana. Wredne dziadostwo. Pokręciłem głową, wzdychając ciężko. Potem ruszyłem do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Mrucząc cicho pod bieżącą wodą, myślałem nad tym, co mogę zrobić po lekcjach. Przecież nie będę siedział w pokoju. Nie to, że nie lubię, ale z pewnością byłoby mi lepiej siedzieć w pomieszczeniu w którym nie spędzam czasu co wieczór oraz rano. Podrapałem się lekko po głowie, wychodząc spod prysznica. W ręczniku na pasie, opuściłem łazienkę, a następnie się ubrałem w to, co mi wpadło pod rękę. Poprawiłem bluzę, a potem spojrzałem na nadal śpiącego żółtkookiego. Czy on nie umie ustawiać budzika? Rzuciłem spojrzenie na zegarek, a potem podszedłem do jego łóżka i nogą trąciłem go w plecy.
-Oi~... Eren-kun! Wstawaj! Jak zaraz się nie obudzisz, spóźnisz się i nie będzie zwalania winy na mnie.-powiedziałem, a kiedy szatyn na mnie spojrzał oburzonym spojrzeniem, uśmiechnąłem się.-No dawaj. Podnoś się, bo będę miał opierdziel.
Potem się odwróciłem, wziąłem swoją torbę i ruszyłem na lekcje. Tak jak myślałem, zajęcia były nudne, a ja na pewno straciłem na nich tak wiele czasu. Pokręciłem głową, a potem zrezygnowany wyszedłem z więzienia. Przeciągnąłem się, powodując strzelaninę w moich kościach. Wsadziłem dłonie do kieszeni spodni i wolnym krokiem ruszyłem do miasta. Miałem mały plan, ale nie wiedziałem, czy wypali. Słyszałem o pewnej knajpce, która przyjmuje osoby na jeden dzień, płacąc im za to. W sumie to się przydaje, bo dlaczego by nie dorobić poprzez zwykły jeden dzień roboty. Poprawiłem torbę, a potem lekko przyśpieszyłem. Nudno tak łazić tylko i nawet nie mieć z kim pogadać. Słabioza. Minąłem czarnowłosą żywiołaczkę, którą postanowiłem ignorować. Z uniesioną głową kroczyłem przed siebie, aż w jednym z zaułków ujrzałem blondyna z czerwonymi oczami. Widziałem w nich chęć mordu. Chyba zauważył, że go widzę, bo odwrócił się na pięcie i gdzieś polazł. A w dupę z tobą. Pokręciłem głową, aż nagle ujrzałem tą knajpę. Zapukałem do wejścia służbowego, a tam otworzyła mi dziewczyna w stroju pokojówki. Uśmiechnęła się, a potem od razu mnie wciągnęła do środka.
-Mam rozumieć, że chcesz popracować? Ile?-zapytała.
-Jeden dzień. Akurat dzisiaj nie mam co zrobić z sobą, więc postanowiłem sobie popracować. Nie lubię siedzieć w miejscu.
-Jasne. Masz tutaj strój lokaja.-powiedziała, wkładając mi do dłoni ubranie.-Przebieraj się i na salę. Zbierasz zamówienia i kładziesz je na blacie. Inna kelnerka je zaniesie. Chyba to nie jest trudne? Jedyne co, to możesz nosić kawę, którą zrobi barista.
Pokiwałem głową, a potem poszedłem się przebrać. To nie dla mnie takie stroje, ale chyba jak jestem tutaj tylko jednorazowo, to dlaczego nie. Po kilku chwilach wyszedłem na salę, lekko skrępowany podrapałem się po karku. Usłyszałem szepty, a kiedy wróciłem spojrzeniem do sali, to większość kobiet w tej knajpie spoglądała na mnie. Westchnąłem i zacząłem zbierać zamówienia. Zauważyłem, że coraz więcej osób zaczęło się zbierać w tym barze, a wraz z tym zwiększała się ilość pracy. Co za adrenalina? Jeszcze takiej nigdy nie miałem. Zazwyczaj odczuwałem takową podczas meczy, a teraz? Z powodu zamówień? No trudno. Ważne, że nie było nudno. Raz zbierałem zamówienia, raz nosiłem kawę. Zachwycony swoją dzisiejszą robotą nadal pracowałem, jednak zbliżał się powoli koniec. Szefowa odprawiła mnie z pieniędzmi za dzisiaj. Dużo. No ale spoko. Złożony strój lokaja pozostawiłem na ławce, a sam opuściłem bar. Nie robiło się nawet ciemno. I co teraz mogę z sobą zrobić. Chyba pozostał mi spacer. Założyłem na uszy słuchawki, puszczając sobie w telefonie pierwszą lepszą playlistę. Podniosłem głowę do góry i zamknąłem na moment oczy. Jakoś takie coś mnie odprężało.
Po chwili z powrotem popatrzyłem przed siebie i ruszyłem w stronę jednego z miejskich mostów. Tam zawsze był tak ładny widok. Zmierzwiłem swoje włosy, a nim się obejrzałem, byłem już na moście. Z uszu zdjąłem słuchawki, a za to zwiększyłem sobie głośność, przez co nadal słyszałem
muzykę. Odwróciłem się, siadając na bramce i wbijając spojrzenie w jakiś bliżej nie określony, nawet dla mnie punkt. W dłoni trzymałem mój telefon, jakbym miał nadzieję, że ktoś do mnie zadzwoni. Po chwili też zmierzwiłem swoje włosy, patrząc w niebo. Robiło się ciemno, przez co czułem rosnącą potrzebę powrotu do pokoju. Jednak z drugiej strony, było tutaj tak pięknie, że nie chciałem się ruszać. Przede mną chodziło wiele osób. Single, pary, rodziny, starsze osoby, moi rówieśnicy, dzieci. Chyba byli szczęśliwi. Ciekawe, czy mogliby przechodzić obok mnie i nie bać się, gdyby wiedzieli kim jestem. Nagle podbiegł do mnie jakiś mały chłopiec. Miał blond włosy i zielone oczy. Na sobie nosił koszulkę, która łudząco przypomina tą, którą my nosimy w czasie meczy. Po chwili za dzieckiem pojawiła się prawdopodobnie jego mama.
-Mój synek bardzo lubi chodzić na wasze mecze. Izaya... No proszę.-powiedziała, patrząc na chłopca.
-Ja... Bardzo lubię jak grasz panie Kagami i kiedyś na pewno będę taki jak ty. Będę rzucał do kosza i będę najlepszym graczem...-wyseplenił maluch, co spowodowało jakby zadrżenie mojego serca.
Ukucnąłem przed nim, podając mu dłoń. Nieśmiała, malutka rączka dotknęła mojej ręki, a moja wolna dłoń pogłaskała go po głowie. Maluch był zachwycony.
-Jestem pewny, że będziesz najlepszym gracze Izaya. -powiedziałem, a ten się szeroko uśmiechnął.-Chodzisz na nasze mecze?
-Tak! Zawsze! Mamusia mnie tam zabiera. Zawsze lubię patrzeć jak zbierasz punkty dla swojej drużyny.-wyseplenił z ekscytacją i pokazał na swoją koszulkę, wyciągając do mnie mazak.
-A podpiszesz mi panie Kagami koszulkę?
Nie spodziewałem się, że ten chłopczyk będzie tak zainteresowany w naszej grze. Jednak pochwyciłem pisak, a potem na środku podpisałem mu koszulkę słowami ,,Dla z pewnością najlepszego gracza w koszykówkę, jaki chodzi po ziemi. Kagami Aisaka Taiga.". Dzieciak zaczął skakać z radości, a potem się do mnie przytulił. Podniosłem się razem z nim, przytulając go.
-No, a teraz, jak będziesz mnie widział na ulicy, nie wstydź się mówić do mnie po imieniu, Izaya.-rzekłem, a maluch zaczął się śmiać i mocniej mnie przytulając.
Po chwili postawiłem go na ziemi, a ten opornie odszedł razem ze swoją mamą. Przeuroczy dzieciak. Z lekkim uśmiechem ponownie popatrzyłem na niebo. Może życie nie jest takie złe, jak mi się wydaje...
<Ereen?>
Ilość słów: 1363

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz