Strony

środa, 23 maja 2018

Od Dazai'a do Aoi

Mimowolnie obudziły mnie ciche szmery, mające swe źródło parę metrów od mojej osoby. Nieco zaniepokojony wygrzebałem się szybko spod kołdry, dorywając jednocześnie pistolet do rąk. Wycelowałem w wiadome miejsce niemalże od razu, odgarniając przy tym kilka niesfornych kosmyków, które dobierały się do moich oczu. Jak wkrótce dane mi było dostrzec, ów dźwięki wydawała kręcąca się w foteliku Jisatsu. Przekląłem plastik pod nosem, chowając broń z powrotem pod kołdrę, przy tym sięgając dłonią w poszukiwaniu telefonu. Już po chwili dane mi było dostrzec na ekraniku bardzo wczesną, poranną godzinę. Mimo to, podniosłem się powoli, chcąc udać się do łazienki zarówno za potrzebą, jak i przymusem wywieszenia, wcześniej pozostawionego w pralce prania. Ziewnąłem prawie niesłyszalnie, odrzucając na bok kołderkę, by w następnej kolejności wykonać kilka, mozolnych kroków. Będąc już prawie w wybranym pomieszczeniu, nagle, zatrzymany w półkroku zwróciłem na powrót twarz w kierunku symulatora. Zaczęła się nieznacznie kręcić w swym foteliku, przy tym machając w przeróżne strony rączkami. "Dlaczego technologia musiała się tak rozwinąć, by kupa plastiku mogła zastąpić żywą istotę...?" - zapytałem sam siebie w myślach, robiąc kolejne kroki - tym razem ku bujakowi. Spojrzałem z góry na dziecko, któremu chyba zbierało się na płacz. Wywróciwszy z lekka oczami, uchwyciłem rączkę fotelika. Zaciągnąłem tą małą pokrakę do łazienki, nie chcąc przypadkiem obudzić śpiącej, większej pokraki oraz współlokatora. Gdy tylko zaświeciłem światło i zamknąłem za sobą drzwi, przykucnąłem tuż obok dzieciaka. Oczy Jisatsu były - niestety - szeroko otwarte. Przekląłem cicho, podnosząc pseudo dziewczynkę na ręce i sprawdzając stan jej pieluchy. Na całe nieszczęście, było coś w środku. Z cichymi pomrukami nienawiści zająłem się przebraniem pampersa, co łącznie zajęło mi jakieś pięć minut. Gdy tylko brudne owicie wylądowało w śmietniku, ignorując już całkowicie plastik, zabrałem się za rozwieszenie prania. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z praniem, pozostawione na rurkach grzejnika rzeczy powinny wyschnąć do południa... Po jakiś piętnastu minutach pojawiłem się na powrót w większym pomieszczeniu. Oddany samowolnie przyjętej pracy, przygotowałem również jedzenie dla delikatnie bujanej - rzecz jasna przeze mnie - lalki. O dziwo, nie wydała z siebie nawet najmniejszego odgłosu protestu, jedynie grzecznie przyjmując ofiarowaną przeze mnie pomoc. Zadowolony z postawy symulatora, podświadomie rozwiałem swe powstałe już wczoraj wizje, dotyczące przypadkowego wyrzucenia ustrojstwa przez okno. Zamiast tego, zdecydowałem się na dotrzymanie jej nie-osoby do końca tego tygodnia - co jak na mnie, jest sporym progresem.
Gdy powróciłem do łóżka, mój telefon wskazywał już godzinę szóstą. Nazbyt rozbudzony wykonywanymi czynnościami, postanowiłem spędzić jeszcze jakieś pięćdziesiąt minut na samowystarczalnej rozgrywce, przerywanej okazjonalnym doglądaniem śpiącego plastiku. Dopiero gdy wybiła równa siódma, zdecydowałem się na ponowne powstanie i przejście do reszty pracy. Nie da się ukryć, że samo zajęcie się opatrunkami trochę czasu zajmuje. Szczególnie, jeśli nie chcę czuć większego dyskomfortu w chwilach wykonywania ruchów. Dokładne owinięcie przeróżnych ran, to następne pół godziny, wliczając w to rzecz jasna ubranie się oraz odbycie standardowej, porannej toaletki. Właśnie wtedy nie mając już zupełnie nic do roboty, zawyrokowałem o konieczności przebudzenia współlokatora. Stojąc nad łóżkiem chłopaka, z powagą wymalowaną na twarzy oraz zaciśniętymi na biodrach dłońmi, wlepiłem swój piorunujący wzrok prosto w jego słodko śpiącą osobę.
- Wstawaj Aoi! Jako, że jestem zmuszony zostać na weekend z tobą, przynajmniej mnie nie zanudzaj - warknąłem, uderzając delikatnie stopą w nogę łóżka. Odpowiedziały mi na to niezrozumiałe pomruki zarówno ze strony współlokatora, jak i leżącej tuż obok pokraki. Przekląłem pod nosem uświadamiając sobie, że wydarzenia z ostatniego wieczoru mogły jedynie odjąć mi parę "punktów przerażenia" w ich oczach. Wywróciłem oczami, poprawiając jednocześnie swe włosy. Gdyby nie fakt, że niestety nie wychodzi mi robienie obrzydliwego tofu, już brałbym się za jego przygotowywanie, specjalnie dla nich...
- Dazai, weekend jest właśnie po to, by odpocząć i pospać nieco dłużej... - przypomniał mi chłopak, z twarzą przyssaną do poduszki. - Daj sobie na wstrzymanie i idź jeszcze pospać. - przewrócił delikatnie głowę w bok, dzięki czemu mogłem go lepiej usłyszeć.
- Dla mnie weekendy są okresem ciężkiej pracy. Przerwami jedynie dodatkowo rozleniwisz swój organizm - wywnioskowałem, wzruszając jednocześnie ramionami. W tym momencie odprowadziłem również wzrokiem pokrakę, która jednak przebudzona, "przejęła" opiekę nad Jisatsu. - Poza tym, gdy jesteś ojcem nie ma weekendów! - fuknąłem, podając powstały w mojej głowie argument.
Odpowiedziało mi jedynie chamskie odwrócenie się na drugi bok. Prychnąłem pod nosem, chcąc w tym momencie zbliżyć się i sięgnąć dłonią po okrywający chłopaka materiał, gdy wtem przeszkodziła mi obecność pod nogami ogona pokraki. Zahaczyłem o część jej ciała stopą, co skutkowało natychmiastową utratą równowagi. Padłem oszołomiony nagle zaistniałą sytuacją, prosto na łóżko oraz samego chłopaka. W tym momencie... Dzieliło nas zdecydowanie za mało! Również pozycja w jakiej aktualnie dane nam było się znaleźć, przyprawiała mnie o mocne zażenowanie. Przeklinając w myślach kuca, jak i własną niezdarność, wlepiłem na moment wzrok prosto w jasnoniebieskie oczy Aoi'ego. Również nie wiedział co się dzieje. Gdy tylko odzyskałem swoją zdrową świadomość, odepchnąłem się gwałtownie, padając tym samym boleśnie plecami prosto na ziemię. Również czując nieprzyjemny ból z tyłu głowy, podniosłem się na tyle, na ile było mnie w tej chwili stać.
- Wypatroszę, zamorduję... - zacisnąłem mocniej pięści, przeklinając rzecz jasna niebieską pokrakę siedzącą za mną na ziemi. - Nienawidzę bliskości... Podobnie jak dotyku... - wysyczałem prawie niesłyszalnie, chcąc nagle rzucić się na kuca.

<Aooi? :3 >
liczba słów: 858

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz