Strony

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Dazai'a do Aoi

Osłupiałem, zarówno czując, jak i widząc podekscytowanie chłopaka. W parę sekund z naszego mieszkania zrobił istne wariatkowo, przy tym sam stając się jego naczelnikiem. Początkowo jedynie obdarzając syrena przepełnionym pytań oraz niezrozumienia wzrokiem, stałem wmurowany patrząc jak wali głową o szafkę. Ostatecznie, po paru sekundach jego masochistycznych aktów, zbliżyłem się do jasnowłosego i wziąłem go za fraki. Pociągnąłem go gwałtownie do góry, przy tym krzyżując z nim odmiennej natury spojrzenia, by ostatecznie złożyć stanowcze uderzenie otwartą dłonią na jego policzku.
- Po pierwsze. Ogarnij się, bo dziecko przestraszysz - mruknąłem pod nosem, patrząc jak rozchyla zaskoczony wargi. - Po drugie... Ile ty masz do cholery lat, by tak się podniecać i załamywać jednocześnie?! Rozumiem, że w tych czasach widuje się różnych ludzi, ale podziękuję histeryczce w ciele faceta - kontynuowałem, nie zważając na swą prostą szczerość. - Następnie... Skoro już dali takiej pokrace jak ty rolę, to przynajmniej postaraj się i daj z siebie wszystko! Ustal sobie jakiś cel, wybierz motywację i działaj - podsumowałem, klepiąc go przy tym po ramieniu. - Pamiętaj, by nie przynieść mi wstydu - prychnąłem, pozostawiając oszołomionego na środku pokoju. Zająłem się dokończeniem posiłku, ignorując przy tym ciągłe podniecanie się współlokatora.
Po jakiś dziesięciu minutach, podałem drobne roladki z tortilli na przygotowane do spożycia posiłku biurko. Chłopak z początku przyglądał się zaciekawiony jedzeniu, by ostatecznie spożyć drobnostkę za pomocą drewnianej wykałaczki. Gdy tylko przełknął, cała jego twarz zaczęła promieniować podekscytowaniem. Otworzył szerzej oczy.
- Dazai, to jest przepyszne! - krzyknął pan Wielce Poruszony, patrząc na mnie z iskierkami w oczach. Dorwał do siebie kolejną, nadzianą wykałaczkę. - Ucz mnie gotowania! - wydarł się, rzucając mi błagalne spojrzenie.
- Nie mów z pełną gębą kretynie, bo się zadławisz - zganiłem go stanowczym warknięciem, również biorąc do dłoni drobny patyczek. Jako, że była to idealna porcja "na raz" wsunąłem cały kawałek. - Może kiedyś - dodałem, gdy tylko przełknąłem.
Gdy po roladkach nie było już śladu, wspólnie z chłopakiem zajęliśmy się sprzątnięciem naczyń. Zająłem się zmywaniem, w trakcie gdy współlokatorowi poleciłem nakarmić Jisatsu, określając to jako podział ról niczym w przedstawieniu. Po jakiś dziesięciu minutach, mogłem spokojne paść sobie na łóżko i dorwać do siebie swoją ulubioną lekturę. Ignorując przy tym wymowne spojrzenia Aoi'ego, swobodnie przeskoczyłem na odpowiednią stronę, jaką było samobójstwo poprzez utonięcie. Wczorajsza sytuacja zapewniła mnie, że gdyby nie obecność chłopaka, ze stuprocentową satysfakcją dokonałbym żywota. Utopienie się mogło być w tym przypadku nieskuteczne, przez niewystarczająco głębokie dno. Z kolei również ono mogło wspomóc kwestię utonięcia, czyli śmierć w wyniku zalania wodą dróg oddechowych. Korzystając z usłanego glonami dna, zapewne nie trudno będzie o zaplątanie się i tym samym, pozostanie na dnie już na wieki. Plan idealny...
- Czyli pora zbierać się do pracy! - powiedziałem na głos, podnosząc się przy tym na równe nogi. Do tylnej kieszeni spodni schowałem książeczkę wielkości dłoni, by następnie dorwać do siebie płaszcz.
- I zostawia nas, widzisz Jisatsu... Jaki niekochający ojciec... - wyburczał Aoi, sztucznie smutniejąc. Prychnąłem pod nosem, spoglądając na trójkę.
- Idę zarobić na rodzinę. Z tego co słyszałem, taka jest rola rodziciela płci niekoniecznie pięknej. - wzruszyłem ramionami, zbliżając się do drzwi. - Żegnam zatem. -
Westchnąłem ciężko, gdy tylko znalazłem się poza pomieszczeniem.
- Całkiem fajne miałem ostatnie dni życia... - dodałem do siebie, przechodząc szybkim krokiem przez korytarz. Nie widziała mi się śmierć z uprzednim doznaniem bólu fizycznego w wykonaniu jakiś napataczających się typów. Zaraz po wyjściu na zewnątrz spotkała mnie wymarzona niespodzianka, jaką okazał się deszcz. W zasadzie, czego można było się spodziewać po ujrzanej niedawno tęczy. Przywiodła za sobą więcej, nieco potężniejszych chmur. Taka pogoda jedynie sprzyjała mym założeniom, nie znajdzie się żaden idiota, który chciałby mnie uratować. Również sam nie będę w stanie wybrnąć z tej sytuacji, będąc już skazany pod wodą na śmierć. Podobno u końca czuje się niewyobrażalną ulgę, czego z chęcią chciałbym doznać. Z kamiennym wyrazem twarzy udałem się we wcześniej wybrane miejsce, przy tym nawet nie oglądając się na ewentualnych gapiów. Zbyteczne mi w tym momencie czyjeś zainteresowanie. Jedynie popsułoby ono moje plany.
W trakcie piętnastu minut udało mi się dojść na miejsce. Bez zastanowienia doszedłem do pomostu, gdzie też odrzuciłem swój płaszcz na przesiąknięte wodą drewno. Poprawiając poluzowany materiał owijający mój nadgarstek, oddaliłem się odrobinę od krańca gruntu. W niedzielę Bóg nakazał odpoczywać, ludzie nie pracują.
- Nie wypadałoby jutro wyzionąć ducha, narobiłbym innym roboty i problemów - pomyślałem, uśmiechając się przy tym do siebie. Pozostawiając również swoją książkę pod okryciem, odwróciłem się tyłem do krańca. Nawet jeśli pomost będzie blisko, pewne zaplątanie się o dno oraz brak umiejętności pływania, powinno zrobić swoje... Odepchnąłem się stanowczym ruchem od krańca, by po chwili zetknąć się tyłem głowy oraz plecami z chłodną taflą wody. Nie podejmując próby powrotu na powierzchnię, pozwoliłem sobie spokojnie opaść wprost na usiane naturalnymi linami dno.
Oplączcie mnie, proszę... Pozostanę z wami, aż po własny kres. Zwiążcie mnie niczym łańcuchy, nie pozwólcie zerwać się żadnej sile. Tylko tego pragnę. ~
Aoi? Żegnaj ~ >
Ilość słów: 816

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz