Strony

czwartek, 5 lipca 2018

Od Amarina do Zirhael

- Oddajcie mi ją! ZIRHAEL! JASKÓŁKO! Ja chcę do jaskółki! Zostawcie mnie! Mamo! Tato! GDZIE JESTEŚCIE! MAAAMOO! - przerażony i smutny głos małego dziecka, które chciało wyrwać się spod rąk dorosłych i silnych żołnierzy. 
Bez szans. Bez nadziei. Ostatnia deska ratunku połamała się. Ostatni włos zerwał się. Ostatni płomień zgasł... Lecz wśród oburzonej ludności było słychać nadal tej jeden charakterystyczny dźwięk. Głos dziecka, które nic nie rozumiało. Dziecka, które straciło wszystko, nie wiedząc o tym. Dziecka, które się po prostu zagubiło i które straciło swoją kłódkę i klucz. Klucz, którym była Zirhael i nadal nim jest. Klucz ten zamykał jego złą naturę. Trzymał w jedności. W ludzkiej, pozornie niegroźnej formie. Gdy nie ma klucza, nie ma też kłódki. Pękła. Rozdzielił się. Z jednego dziecka powstało ich dwoje. Pierwszy, czyli ten prawowity, ten właściwy, ten, który powinien być przy Zirhael. Ten, który ma wszystkie emocje. Ten, który spędzał z nią tyle czasu. Człowiek, a zarazem bestia, która mieszka w jednym. To on zarazem jest bestią i człowiekiem. Tym jest pierwszy. Jest też drugi. Drugi, czyli skorupa pozostała po ciele. Skorupa, która pamięta życie pierwszego tak, jakby było jej własnym. Nie ma emocji. Nie ma żalu. Nie ma nic. Miłość przepadła. Nie wie, co to jest... Pierwszy chce odzyskać swoje ciało. Chce odzyskać siebie i Zirhael, by żyć z nią tak, jak dawniej. Chce się znów połączyć. Lecz jedynym łącznikiem była pełnia. Podczas pełni mógł przejąć kontrolę nad swym ciałem. Mógł być sobą. Bestią i człowiekiem w jednym, a nie pustą skorupą bez sumienia i uczuć oraz kontroli. Lecz jej nie było. nie było jej obok. Błądził po lasach i polach, szukając tej jedynej. Tej szczególnej osoby, która potrafi znów złączyć go w jedno i zapobiec rozpadowi na skorupę i bestię. Tyle lat błądził. Tyle lat szukał. Tyle lat się wyrywał...

- Gdzie ona jest?! Gdzie! - wrzask, który można było usłyszeć podczas kolejnej pełni w towarzystwie czarnej pumy.
- Ale Amarin... O kim ty mówisz? Nie jesteś sobą w tym momencie...
- Jestem sobą! S-O-B-Ą! Właśnie teraz! Ta skorupa, którą znasz nie jest prawdziwym mną! Gdzie jest Zirhael!
Podczas jednej z tych chłodnych i gwieździstych nocy... Tej niesamowitej nocy spotkał ją. Zirhael. To ta, której szukał tak zaciekle od czasu opuszczenia swej ojczystej ziemi. Od czasu rozdzielenia się na pustą skorupę i prawdziwego jego ukrytego w głębi. Niczym rozdwojenie jaźni. Skorupa, zwana Amarinem ze zwyczaju, zobaczyła twarz osoby, którą pamiętał i kochał pierwszy, ukryty osobnik w jego umyśle i ciele. Zirhael. Lecz on sam, ta skorupa zwana ciałem nie kochała jej. Nie wiedział przecież, jak się kocha, a wyrzuty sumienia były dla niej rzeczą obcą. Już dawno je stracił. Ta chwila nadeszła. Tylko czekać na pełnię. Czekać na odpowiedni moment. Na odpowiednią chwilę. Odnalazł klucz. Swój piękny i zdobiony bogato klucz. Teraz trzeba cierpliwości, aż nadejdzie...

Pełnia. Pierwsza pełnia z Zirhael u boku od lat. W końcu. W końcu ją spotka. W końcu ją zobaczy. Prawdziwy on. Ta bestia i ten człowiek. ponowne spotkanie.
- Zirhael... Moja droga Zirael... Jesteś tu obok mnie... Nie oddam cię nikomu. Będziesz moja, tylko i wyłącznie. Na zawsze... - rozległ się szept na leśnej polanie, a obok nich pojawili się rycerze, oznaczający ich samych, ich poprzedników, których historia zatoczyła koło tak, jak pozostałych.
 Mechanizm został ponownie ruszony, a koła zębate wprawiają w ruch kolejne i kolejne. Potrzeba było tego klucza. Otrzymał to, czego pragnął od dawien dawna. Nadzieja. Płomień znów rozpalił się na świeczce. Znów przed nim leży ta deska. Znów jego życie wisi na tym jednym włosku. Teraz trzeba tylko rozbić skorupę. Jak jajko. Jak kruche, bezsilne jajko. Wystarczy połączyć się z ciałem i wszystko wróci do normy. W umyśle skorupy pojawiły się wątpliwości. pojawił się emocje, które mieszają jego naturę z pierwszym w nim uwięzionym. Mieszają mu własne istnienie. Przecież tego nie zna i nagle się to pojawia. Co to jest? Czym to jest? Kim to jest? Nie rozumie. Szuka odpowiedzi, której sam nigdy nie znajdzie. on jest załamany, a pierwszy szczęśliwy i triumfuje. Uśmiecha się złowieszczo i zadziornie, czekając na tą chwilę. Minęło przecież tyle czasu. Tyle dni, a w każdym z nich emocje, wątpliwości i halucynacje u skorupy rosły. Czekał na odpowiedni moment. Na lukę, w której może się pojawić. Pełnia. Nadchodzi ten wielki dzień, a halucynacje mieszają się z rzeczywistością. Nie może dostrzec właściwego świata, bo już sam nie wie, gdzie i jaki jest ten realny świat. Gdy ktoś się wznosi, ktoś musi też upaść...
---
To trwa za długo! Nie wytrzymam! Co się ze mną dzieje! Nigdy czegoś takiego nie odczuwałem! A kiedy ona jest przy mnie jest jeszcze gorzej. Wszystko mi się miesza. Wszystko jest nowe, inne. Pamiętam tą krainę. Pamiętam też tą dziewczynę, ale nie odczuwałem większych emocji na ten temat. Teraz jest inaczej. W sercu mnie tak kuje i boli, a moja głowa i umysł wypełniona jest myślami jakby kogoś innego. Patrząc przez lustro widzę te białe i puste ślepia, które płaczą białymi łzami i krzyczy bezgłośnym dźwiękiem. To jestem... Ja? Scena niczym z horrorów i bajek. Patrzę na swoje ręce. Obraz mi się zamazuje, jest bardzo mglisty. Raz widzę swoje ręce, a raz widzę ręce dziecka, które pokryte są czyjąś krwią. Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę sylwetki osób, które są moimi braćmi, siostrami i rodzicami. ja je zabiłem? to czemu nie odczuwałem winy do tej pory. Nie czułem się odpowiedzialny, ale teraz to strasznie mi ciąży. Jakby ktoś kamienował moje serce. Zamiast chodnika widzę kamienną ścieżkę, a zamiast odgłosów ulicy i samochodów, słyszę obijające się końcówki włóczni o kamienną posadzkę. Zamiast rozmów obok mnie, słyszę krzyki. Zamiast dotyku czyjejś dłoni, czuję kamienie i ostre przedmioty na mojej skórze i szorstki, niedbały dotyk strażnika. Zamiast ognia na kuchence gazowej, widzę ognisko blisko lasu. Zamiast bloków widzę drewniany dom na polanie. Czy ja wariuję. Co się ze mną dzieje? Co jest nie tak? Co zrobiłem nie tak?! Co zrobiłem źle?!
- Po prostu istniejesz... To zrobiłeś nie tak... - usłyszałem czyjś głos, który ciągnął się za mną niczym duch. Obróciłem się dookoła siebie, szukając źródła dźwięku. Nic nie znalazłem. Kim jest to coś? Co mnie opętuje?!
---
W końcu nadchodzi wyczekiwany przeze mnie moment. W końcu mam szansę się wydostać! Być obok niej jak za dawnych lat. Czuć jej ciepło i samą obecność. Po prostu ją kochać. Nie będę miał litości. Dla nikogo! Nawet dla tej skorupy, która podaje się za mnie! Należy do mnie! To moje ciało! Nie twoje! Dlatego masz je oddać. Masz mi zwrócić to, co utraciłem przez samego siebie. Mam dość ciążących na mnie wyrzutów sumienia i bicia się z własną naturą. Zaakceptowałem to, że jestem i człowiekiem i bestią w jednym. Zaakceptowałem to, że stałem się bestią i zabiłem swoich bliskich. Zaakceptowałem siebie samego. Tylko nie to, że jesteśmy rozdzieleni. Tego nigdy nie zaakceptuję. Mam w końcu szansę. Szansę, by skończyć z tym paradoksem i paranoją. Z tym szaleństwem. Nie będę litościwy i miły. Nie obchodzi mnie to, że on po prostu chce żyć. Ja też tego chcę i nie m,am zamiaru się poświęcąc, by nadal żyć w ten sposób. Straciłem już wystarczająco czasu. Przez tą skorupę Zirhael uroniła za dużo łez. Dlatego zamierzam się połączyć i powrócić. Już jako prawdziwy Amarin. Prawdziwy ja u boku Zirhael. By ja chronić. By była przy mnie tak, jak kiedyś. By zabić wszystkich, co się tylko zbliżą do niej. Dlatego...
- Zniknij! Przepadnij! Utop się! Zabij się! Bym mógł tu wrócić! Ty bezduszna skorupo! jesteś mój, rozumiesz?! - wrzasnąłem do niego. Przekonamy się, kto wygra, bo dzisiaj jest pełnia...
---
Stałem w łazience, a w lustrze widziałem wciąż tego... Właśnie, kogo? Czy to jestem ja? Kim jest on? To coś... Mrugnąłem i zobaczyłem przed sobą jakby ducha. Mnie... Zbliżył się do mnie i złapał mnie za szyję. Był zakrwawiony. Tak samo, jak te dziecko z halucynacji. Tyle, że był starszy. to byłem... Ja sam... Uśmiechał się do mnie złowieszczo, ściskając mocno moją szyję.
- Zegar tyka. Tik, tak, tik, tak... Myślisz, że zbliża się twój koniec, co? Hahaha! Mylisz się, bo koniec już tu jest... Możesz mnie znać. Przecież wyglądam, jak ty... Ale nie masz pojęcia kim naprawdę jestem... Zgiń, szmato...
Ten duch zniknął, a przed sobą zobaczyłem Zirhael. Co? Znów halucynacja?
- Amarin! Amarin! CO CI JEST?! Amarin do cholery jasnej, obudź się! - słyszałem zmartwiony krzyk białowłosej dziewczyny, który wbijał się ostro w moje uszy i umysł. Nie mogłem wykrztusić żadnego słowa. ani jednego. Jakby cały czas ktoś ściskał moje gardło, choć tak naprawdę nikt tego nie robił. Czułem, jak tracę władzę nad sobą. Moje oczy stały się białe, a z nosa i ust poleciała biała krew, która opadała na kamienną posadzkę łazienki. Głos Zirhael cały czas dudnił mi w uszach, choć słyszałem go tak, jakbym się oddalał. Był coraz cichszy i cichszy... Stał się tak cichy, że nie mogłem go już dostrzec i usłyszeć, a zamiast oświetlonej łazienki nie widziałem nic. Pustka, ciemność... Czy ja... Czy ja umieram?
---
Otworzyłem oczy i popatrzyłem na swoje ręce. Znów jestem w tym ciele. Znów nad nim panuję. Muszę iść do tych elfickich ruin, póki mam czas i jestem tutaj z Zirhael. To był ostatni dzień w rozłące i osobno. Zaczyna się moja era i moje życie... Czułem, jak ktoś mną trąca, więc spojrzałem na tego kogoś. To była Zirhael. moja jedyna i kochana Zirhael, która widać było, że bardzo się martwiła i nie wiedziała, co się dzieje.
- A-Amarinku... C-Co się stało?
- Wszystko w jak najlepszym porządku, Jaskółko... W końcu jestem tutaj... - podniosłem się z podłogi, bo najwidoczniej upadłem od tego wszystkiego. Pogładziłem jej policzek mokry od łez i się uśmiechnąłem, wstając. - Wróciłem... - szepnąłem, stojąc do niej plecami i kątem oka patrząc w lustro.
- W-Wróciłeś? C-Co? Nie rozumiem...
- Posłuchaj Zirhael.. Ten Amarin, z którym spędzałaś czas przez tyle miesięcy nie był mną. To była taka... Skorupa. |Po prostu puste ciało bez duszy i życia tak naprawdę. Lecz, gdy w końcu tu jesteś, mogę się uwolnić od tego i wrócić do poprzedniego stanu, będąc tym dawnym, szczęśliwym Amarinem, którego znałaś...
- C-Czyli... Ty byłeś zamknięty? A-Amarin... J-Ja nie wiedziałam.
- Nikt nie wiedział, oprócz mnie. Ale teraz się to zmieni. Musimy iśc do Białej Grani. Jak najszybciej...
- A-Ale ja się boję tam iść... - złapała mnie za przedramię.
- Nie bój się, obronię cię. przed wszystkim... Ale jeżeli tam nie pójdziemy, wszystko pójdzie na marne, a ja zniknę...\
-  N-Nie... N-Nie chcę, abyś znikał... Dobrze. Chodźmy więc.
Wyszedłem na balkon i spojrzałem w niebo z uśmiechem. 
- Gotowa na pamiętliwą do końca życia noc? - spojrzałem na nią zza pleców.
- Tak... Mam nadzieję, że tak... - szepnęła z lekkim uśmiechem.
Wszedłem na barierkę i wyskoczyłem, lecąc wzdłuż budynku. Na chwilę obróciłem się i popatrzyłem na Zirhael. Przy ziemi rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się ponad korony drzew, lecąc do Białej Grani, mej ojczystej ziemi i mego dawnego domu...
---
Po dłuższej chwili znaleźliśmy się przy bramach Białej Grani. Odetchnąłem. Wielka chwila. Jak zareagują? Co zrobią? Co powiedzą? Jak będzie? Miałem pewne obawy o tym wszystkim... W końcu nie było mnie tu tyle lat... Odchrząknąłem i powiedziałem doniosłym głosem.
- Otworzyć bramy!
Zirhael stała blisko mnie, trzymając się mojego ramienia. Po chwili zaskoczeni strażnicy otworzyli wielkie metalowe drzwi, a my weszliśmy do środka.
- Woo... Ale tu... jak ja tu dawno... Nie wiem co powiedzieć... - szepnąłem, wchodząc do krainy.
Zirhael uśmiechnęła się, ale potem podsunęła się bliżej mnie. 
- B-Boję się...
Na ścieżki zaczęli wybiegać mieszkańcy, pełni zaskoczenia, lęku, ale również radości, a ja otworzyłem buzię z zaskoczenia i ich ilości. Nie mogłem uwierzyć, że znów tu jestem, w swoim ciele. Ale muszę się sprężać, bo mam coraz mniej czasu. 
- Później wam wytłumaczę! Obiecuję! - chwyciłem Zirhael za dłoń i biegłem wśród tłumu do tego jednego miejsca. Do tych charakterystycznych run. Musi się udać. Po prostu musi! 

- Amarin! Zaczekaj na mnie! - za mną wydobywał się lekko piskliwy głos białowłosej dziewczynki.
- Niee! Jesteś berkiem! Nie możesz mnie złapać!
- Amarin! Bo cię zjem!
- AAAaaa ghouuulll!!!
oboje się śmialiśmy i bawiliśmy, biegnąc przez ścieżki wioski i obijając się o jej mieszkańców z nieuzębionymi uśmiechami. Wszyscy patrzyli na nas z litością, radością i ukojeniem. To było takie przyjemne...
To przywołuje wspomnienia. Teraz biegniemy tak, jak wtedy, tylko, że w bardziej dramatycznych i mroczniejszych okolicznościach niż zwykły berek. Ale i tak w mojej głowie znajduje się masa wspomnień związanych z tym pięknym miejscem.
- A-Amarinku! N-Nie tak szybko! - pisnęła, ledwo nadążając za mną.
- Wybacz, ale nie mogę zwolnić! - w biegu wskazałem na księżyc - Zaraz skończy mi się czas! - biegłem jak najszybciej mogłem do tych starych, elfickich ruin. Zirhael z pomocą macek mogła poruszać się szybciej i dorównywała mi teraz kroku. Po chwili znaleźliśmy się na ścieżce, z której było widać ruiny. Z góry okrywała je turkusowa, świecąca się woda. Noo, na  prawdę są stare i na prawdę długo mnie tam nie było. 
- Rety... Jak tutaj pięknie... A-Ale... J-Ja...
- Tak... Ślicznie... Tyy? - spojrzałem na nią kątem oka.
- J-Ja tutaj kiedyś byłam...
- Byłaś? W środku?
- T-tak... - zaczęła nieco drżeć.
- Zirhael, kochana, wybacz, ale ja na prawdę nie mogę... - otworzyłem starą, metalową bramę i wszedłem do świecącej wody, idąc po zalanych schodach w dół do środka ruin. Zirhael mimo wszystko poszła za mną, ale złapała się bardzo mocno mojego ramienia. Spojrzałem w swoje odbicie w świecącej się wodzie. Białe oczy. Spojrzałem na swoją dłoń, która zaczęła lekko jakby się rozdzielać. Jakby duch odchodził z ciała.
- Osz ja pierdole! - zacząłem ponownie biec. Nie mogłem teraz przegrać. Obiecałem, że wrócę i zamorduję tą pustą skorupę! nie wygra ze mną!
Słyszałem za sobą bieg Zirhael, a w wodzie odbijały się jej czarne oczy. Powinniśmy się znaleźć pod wodą, bo znużyliśmy się już cali w tej wodzie, ale zamiast tego moim oczom ukazały się schody starej elfickiej wierzy, a wodę utrzymywała jakaś przezroczysta tafla magiczna, a my nie byliśmy w ogóle mokrzy. pięknie to wyglądało, ale... Nie, nie mogę teraz rozmyslać. Zbiegłem szybko ze schodów wieży i zacząłem biec starymi korytarzami elfickich ruin starego imperium. Skręcałem w różne uliczki. Zmuszony byłem iśc naokoło, bo niektóre korytarze, na nieszczęście te najważniejsze, były już zawalone. Po chwili szybkiego biegu i zadyszki, znalazłem się przed odpowiednią komnatą.
- To.. To tu..- wyszeptałem zdyszany.
Oczy Zirhael były czarne jak mrok, a moje bardzo białe. Odsunąłem kamień, który zasłaniał odblokowanie drzwi. odrzuciłem go, nie dbając gdzie wyląduje Zirhael zachowywała się trochę dziwnie, ale nie miałem czasu na akie rozmyślania. Przyłożyłem swoją dłoń w odpowiednie miejsce, a kamienne, stare i porośnięte mchem drzwi się otworzyły. moim oczom ukazała się komnata z jakby ołtarzem na środku, a przy ścianach stali kamienni rycerze, którzy zaczęli się poruszać. Poczułem się słabo i upadłem, a przynajmniej tak myślałem. Spadłem w ramiona wielkiego, kamiennego posągu rycerza, który o dziwo zaczął się poruszać. Zaniósł mnie na ołtarz, a ja widziałem jak przy tym stole leżę ja, ten drugi, nieprzytomny na dodatek. Złapaliśmy się palcami za dłonie. Zirhael stała w komnacie, lecz rycerze pilnowali, by nie ingerowała w to, co się będzie działo. Posągi zaczęły walić włóczniami o kamienną posadzkę, a ich dowódca zaczął recytować jakieś chyba zaklęcie. Zamknąłem oczy ze zmęczenia, które było coraz większe. Poczułem, jak ten drugi ja zanika...
---
Minęło trochę czasu, a Zirhael krzyczała zmartwiona i zdenerwowana. Ręka tego drugiego mnie znikła, a gdy już jej nie było, na mojej ręce zaczęły pojawiać się jakby wypalone w mej skórze znaki. Tak jak on znikał powoli, tak teraz na moim ciele pojawiały się te znamiona, a ja czułem się coraz bardziej związany z własnym ciałem. Byłem coraz bardziej... Sobą... Światło księżyca weszło do komnaty poprzez okno w suficie, a ja usłyszałem, jak rycerz skończył zaklęcie i wszystkie posągi powróciły na swoje miejsce, znów nieruchomiejąc i stojąc w bezruchu. Podniosłem się na rękach i zdarłem z siebie bandaże, stojąc plecami do Zirhael. Jej oczom ukazały się moje plecy i ręce pełne wypalonych symboli i znaków... Jestem.. Jestem tutaj... Jestem znów sobą... To..Ja.. nie znikam i mam całkowitą kontrolę nad sobą...
- W-wróciłem... - tylko to mogło wydobyć się z moich ust. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Znów tu jestem... i nie jestem rozdzielony. Znów mogę być i trwać przy niej.... Przy mojej zirhael...
<następne opowiadanie>
<Zircia?>
Ilość słów: 2695

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz