Strony

sobota, 20 stycznia 2018

Od Dirhaela do Shane’a

- To tylko duchy, to tylko duchy, przecież to nic takiego... – powtarzałem niemal maniakalnie cichym szeptem.
Czułem się... obserwowany. Niepokojące. Co chwilę rozglądałem się dokoła, ale wkoło siebie nie widziałem ani jednej żywej lub martwej duszy. Nikt za mną też nie podążał, a mimo to czułem się śledzony. Bycie szamanem jest naprawdę uciążliwe. Nigdy nie wiadomo, kto, kiedy i gdzie się pojawi i czy nie będzie od ciebie oczekiwać pomocy. I tak było też tym razem. W głębi duszy wiedziałem, że coś jest w pobliżu, ale nie byłem pewny, co konkretnie. Oby to tylko nie był jakiś upiór czy inny potępieniec; nie chciałbym nagle zostać tak z dupy opętany, w szczególności, że właśnie byłem w drodze do mojego nowego miejsca zamieszkania, a mianowicie do szkoły noszącej dumną nazwę Auris. To właśnie w niej miałem spędzić następne trzy lata mojego życia. Prawą dłonią ciągnąłem sporych rozmiarów ciemną walizkę, a w lewej trzymałem znacznie mniejszą torbę. Właśnie w tych dwóch bagażach znajdował się cały mój dorobek życiowy. No, prawie. Miałem jeszcze samochód, ale na razie był w naprawie, przez co by dojechać tutaj, musiałem użyć taksówki, czego już żałowałem. Nie dość, że taksówkarz spóźnił się ponad dwadzieścia minut, to jeszcze pojechał jakąś okrężną drogą, nazwaną przez niego „skrótem”. Jak łatwo się domyślić, ze skrótem nie miało to nic wspólnego. Wysadził mnie w jakimś lesie, mówiąc, że on dalej nie może jechać i że muszę sobie radzić sam, więc resztę trasy musiałem pokonać na piechotę — czyli czekało mnie około czterech kilometrów najzwyklejszego marszu.
Moja irytacja z każdym kolejnym krokiem sięgała zenitu. Potwornie się nudziłem. Bo co było ciekawego w mijaniu cały czas podobnych drzew? Dosłownie nic. Zaczynało mi brakować duchów i ich potwornego zrzędzenia. Las niby powinien mi zapewnić ciszę, którą kochałem, ale tak teraz nie było. Do moich uszu ciągle dochodził dźwięk kółek walizki, obijających się o każdy najmniejszy kamyczek na tej piaszczyste dróżce. Dodatkowo jeszcze jakieś ptaszki postanowiły sobie urządzić śpiewy godowe i darły się niemiłosiernie, jakby ktoś obdzierał je ze skóry. Tak, niby mógłbym przyspieszyć kroku, a nie iść takim powolnym tempem, ale musiałem pamiętać, że nie jestem sam. Po mojej lewicy tuż obok nogi szedł mój najukochańszy kotek Jerome. Ten grubas był na tyle leniwy i miał tak słabą kondycję, że przyspieszenie doprowadziłoby go do szybkiej, lecz bolesnej śmierci w postaci zawału. Poznałem to po jego miauknięciach zmęczenia i rozpaczy, które co najmniej raz na minutę wydobywały się z jego kociego pyszczka. Myślałem nad tym, by może go nie schować do torby albo nie położyć na walizce, by sobie na niej jechał jak a rydwanie, ale ostatecznie z tego zrezygnowałem. Nie chciałbym przez przypadek urazić jego męskiej, kociej dumy, na którą pracował sobie latami, a dokładniej jednym rokiem jego całego życia.
Szedłem, aż dopóki w oddali nie dostrzegłem mojego zbawienia, mojej przyszłej Małej Ojczyzny, mojego celu podróży – Auris! Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek ucieszę się na widok szkoły, uznawanej przez większość uczniów za prawdziwe miejsce tortur. Ucieszony, stanąłem na chwilę.
- Widzisz, kocie? Jesteśmy już... – nie dokończyłem, ponieważ zostało mi to przerwane.
- Przepraszam – cichy szept, niewątpliwe należący do młodej osóbki, dotarł do moich uszu.
Rozejrzałem się. W pobliżu nie było dosłownie nikogo. Odetchnąłem głęboko. Nieznany mi głos musiał należeć do ducha.
- Za co przepraszasz? – spytałem spokojnym tonem, wzrokiem cały czas poszukując jakiegoś ruchu.
Nikt mi nie odpowiedział. Stałem tam jeszcze przez kilka minut, aż dopóki jej nie zauważyłem. Mała dziewczynka, wyglądająca maksymalnie na siedem lat, skrywała się za jednym z drzew. Przyglądała się mi swoimi dużymi, smutnym oczami. Widać było, że się bała, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest martwa? Przełknąłem ślinę. Przypadki z dziećmi zawsze są najtrudniejsze.
- Chodź do mnie, pokaż mi się. Nie zrobię ci krzywdy – powiedziałem.
Dziewczynka pisnęła i zniknęła, jednak to niepokojące uczucie obserwowania i śledzenia pozostało. Czułem, że nadal będzie za mną iść, że nie odpuści.
Po kilku chwilach spokojnego marszu udało mi się dotrzeć pod drzwi prowadzące do akademika. Całe szczęście, że wszelkie formalności załatwiłem kilka dni wcześniej, więc dziś już mogłem tylko udać się do mojego pokoju i odpocząć, bo wszystkie papiery i klucz już miałem przygotowane. Słyszałem od dyrektora, że będę mieć współlokatora, ale nic o nim nie wiedziałem, nawet tego, jak ma na imię czy jakiej jest rasy. Kiedy chciałem chwycić za klamkę, usłyszałem ciche chrząknięcie, dobiegające tuż zza moich pleców. Równocześnie ktoś złapał mnie za rękaw od koszuli i lekko za niego pociągnął.
- Przepraszam. – Już znałem ten głos. Należał on do ducha tej małej dziewczynki spod lasku. – Czy nie widział pan może moich rodziców? – rzekła nieśmiało. – Pytałam się o to kilku osób, ale nikt mi nic nie odpowiedział...
Ach, czyli na pewno nie wiedziała, że już nie żyje. Aż zrobiło mi się jej szkoda. Gdybym od razu uświadomił ją o tym, to możliwe, że doznałaby zbyt dużego szoku i zamieniła się w upiora, czego oczywiście nie chciałem, bo ten „upiór” najprawdopodobniej wybrałby mnie jako swoją ofiarę.
- Nie, ale nie martw się o to, pomogę ci, obiecuję.
Skarciłem sam siebie w myślach. Mój altruizm wygrał. Duchom nie powinno się oferować pomocy, ponieważ nie odejdą, dopóki jej nie otrzymają. Nie ma sposobu, by się ich pozbyć, są niczym bumerang. Do tej pory zmagałem się z duchem pewnego Rosjanina, któremu przez przypadek obiecałem pomoc kilka miesięcy wcześniej. Więc takim cudownym sposobem miałem teraz na głowie i jego, i tę dziewczynkę.
- Naprawdę? – Zrobiła jeszcze większe oczy.
- Naprawdę. Chodź do środka – wypowiadając te słowa, czułem się jak jakiś pedofil, może bardziej nekrofil, ale co innego mogłem zrobić?
Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi, by dziewczynka mogła wejść do środka, ale już jej tam nie było. Westchnąłem. To będzie naprawdę ciężki przypadek.
Z kieszeni wyjąłem klucz, na którym miałem wygrawerowany numer pokoju — siedemnaście. W sumie to bardzo ładna liczba. Podzielna przez samą siebie liczba pierwsza, a po dodaniu jedynki i siódemki powstanie osiem, czyli dwa do potęgi trzeciej. Udałem się do męskiej części akademika i tam, na drugim piętrze udało mi się odnaleźć właściwe miejsce. Na początku zapukałem w drzwi z nadzieją, że mój współlokator będzie w środku, ponieważ chciałem go jak najszybciej poznać, lecz nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Może był jeszcze w szkole albo na jakiś zajęciach? Niby było już po tej szesnastej, ale kto wie. Po naciśnięciu klamki nic się nie stało, więc włożyłem kluczyk do zamka, po czym wszedłem do środka, a za mną zrobił to Jerome.
W pokoju panował istny... burdel. Tak, to najlepsze określenie. Na całej podłoże walało się pierze, a to wszystko wyglądało tak, jakby przeszedł tu jakiś armagedon.
- Co tu się... - powiedziałem, ale natychmiastowo zamilkłem.
W całym centrum tego zamieszania, na jednym z łóżek, na rozwalonej poduszce, leżał, albo raczej spał król tego bałaganu — piesek o rudej sierści, prawdopodobnie rasy corgi. Patrząc po tym, co tu zrobił, nie chciałbym go budzić. Takie małe pchlarze często są agresywne i drą niemiłosiernie japę, gdy zobaczą kogoś, kogo nie znają. A co jeśli jeszcze nie lubił kotów? Jero raczej będzie miał na niego wywalone.... właśnie, gdzie on teraz jest? Nie stał na podłodze obok moich nóg, do psa też nie podszedł... rzuciłem okiem na znajdującą się po lewej stronie szafę. Grubas siedział na niej niczym kolejny pan i władca i z wyraźną pogardą przyglądał się rudemu. W pewnej chwili miauknął, nie, zasyczał, tym samym budząc drugiego zwierzaka. Przewróciłem oczami i podszedłem do tego zajętego łóżka. Corgi wstał i gdy tylko mnie ujrzał, zaczął jazgotać.
- Ci, ci, cichutko, piesku, nie chcę ci zrobić krzywdy — powiedziałem spokojnie, pokazując mu swoje puste dłonie.
Delikatnie się uspokoił; delikatnie na tyle, bym mógł go pogłaskać, co zrobiłem. I bez powodu ten mały demon zaczął się do mnie miziać, oczekując miłości. Wtedy dostrzegłem, że ma na sobie obróżkę z napisem "China". Czyli jednak jest samiczką. Po kilku chwilach odsunąłem się od niej i podszedłem do okna, które szeroko otworzyłem. Potem zajmę się tym całym bałaganem. Odetchnąłem świeżym powietrzem i odczułem nagłą potrzebę zapalenia. Z kieszeni spodni wyjąłem paczkę papierosów i zapalniczkę; wyciągnąłem jednego z nich i go podpaliłem. Popiół z niego wytrząchiwałem na dwór z nadzieją, że nikt nie będzie miał mi tego za złe. Z wypalonym petem postąpiłem już grzecznie i kulturalnie, ponieważ wyrzuciłem go do kosza, który stał w rogu pomieszczenia. Podwinąłem rękawy mojej koszuli i powróciłem do okna. Pora wziąć się do roboty.
Tyłem oparłem się o framugę, by mieć jak najlepszy dostęp do szyby. Po raz ostatni spojrzałem na dwór; w oddali zauważyłem chłopaka z czarnymi włosami, zmierzającego do akademika. Pewnie był to jakiś uczeń. Zamknąłem oczy, by się skupić i szeptem wypowiedziałem odpowiednią inwokację, przykładając przy tym palec wskazujący do ust. Poczułem, że zyskuję moc, a gdy otworzyłem oczy, to ujrzałem, że na mojej dłoni pojawiły się różowe tatuaże. Delikatnie się uśmiechnąłem i tym samym palcem zacząłem "rysować" na szybie odpowiedni Kręg Ochronny. Dzięki niemu żadna istota o negatywnych zamiarach jakiś duch, demon, czy wampir nie mógłby wejść do środka. Po zakończeniu różowy znak zniknął, ale ja wiedziałem, że czar się udał. Taką samą pieczęć zrobiłem na drzwiach. Zadowolony ze swojego dzieła, zacząłem się zastanawiać nad tym, co teraz powinienem zrobić. Ogarnąć ten cały burdel czy najpierw się rozpakować? Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk taki, jakby ktoś "zły" próbował otworzyć drzwi, więc bariera go odepchnęła. Cóż, najpewniej to był tylko duch, ale gdy walenie w drzwi, połączone z ciągłym przeklinaniem, stawało się coraz bardziej uciążliwe, lekko się zaniepokoiłem. Może to był mój współlokator? Może był demonem lub czymś w tym rodzaju? Przyłożyłem palec do framugi drzwi.
- Otwarte. Możesz wejść — powiedziałem szeptem tak, aby nikt mnie nie usłyszał i zrobiłem kilka kroków do tyłu.
Uderzanie na kilka sekund ucichło, a po tej chwili spokoju drzwi z hukiem się otworzyły, a do środka wpadł nieznany mi chłopak. Miał ciemne włosy, podobne jak moje różowe oczy i muszę przyznać, że był całkiem... przystojny. Przyjrzałem się jego twarzy, która miała bardzo delikatne, wręcz damskie rysy. Przemknęło mi przez myśl, że może tak naprawdę nie jest facetem, tylko kobietą, ale... był na to za płaski i barczysty. Trochę mi ulżyło, ale wtedy uświadomiłem sobie, że on wygląda na... piętnastolatka. Jakim prawem on mógłby mi się spodobać? Boże, to podchodzi pod paragraf, a może nawet i pod kilka. Kurwa. Wcześniej, gdy zapraszałem ducha tej dziewczynki do siebie, czułem się jak pedofil, nawet jeśli kobiety mnie nie interesują. Teraz to wcześniejsze przeczucie się we mnie umocniło. Trafię do piekła, o ile nie gorzej. Pokręciłem głową, by o tym nie myśleć. Chwilkę... czy na pewno przypisaliby mnie do pokoju z chłopakiem siedem lat młodszym? Miałem nadzieję, że nie. Odetchnąłem głęboko i wyciągnąłem dłoń w jego stronę.
- Jestem Dirhael — powiedziałem. - Twój nowy współlokator.

<Szejn? Rozpocznijmy zabawę~>
Liczba słów: 1784

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz