Zakazy - nakazy, zasady - brak zasad, czy to kiedyś się w końcu na czymś skończy? Czy świat mógłby przestać istnieć, gdyby zapanował chaos? A może karma już od dawna szykuje dla nas coś niesamowicie destrukcyjnego? Od samego początku - tak jakby od poczęcia, zostajemy skazani na ciągłą walkę o przetrwanie. Przecież osoba, która nienagannie się ubiera, jest uznawana w hierarchii za lepszą od tej, którą nie stać, chociażby na karmelowego cukierka. Jesteśmy określani jako istoty rozumne, chociaż mózgu praktycznie w ogóle nie używamy, cóż za ironia losu! Ale najgorsze w tym całym bałaganie jest to, że moja urocza mama, nazwana przepięknym imieniem Joanne - ma zamiar posłać mnie do miejsca, gdzie spotykają się wszyscy neandertalczycy razem w kupie. Ich mózg, wielkości ziarenka piasku, nawet nie jest w stanie pojąć, dlaczego muszą oddychać. Szczerze powiedziawszy, to mój również tego nie rozumie, ale akceptuje ich życia tylko przez wgląd na to, że produkują potrzebny drzewom dwutlenek węgla. Mamuśka szwendała się po moim pokoju już godzinę, pakując najpotrzebniejsze dla mnie rzeczy - oczywiście sam mogłem to zrobić, ale aż szkoda jej przerywać, gdy robi to z takim zapałem, jakby mówiła: O losie, w końcu stąd wybywa! Tak naprawdę miałem ochotę zapaść się pod ziemię, żeby nie musieć iść do tych namolnych, uczniowskich szczurów, ale nie miałem wyjścia. Moc, która objawiła się w moich żyłach i od której nie miałem drogi ucieczki, posiadając boskiego ojca, powoli okazywała się nie do opanowania. Chcąc czy nie chcąc, wziąłem na ramię wielką torbę i spojrzałem w kierunku rodzicielki z nadąsaną miną, która oznaczała: "Dlaczego ty mi to robisz, kobieto?" Joanne była nieugięta, chociaż przerażona myślą, że jej jedyny, aspołeczny synek, wyrusza w świat bez jej udziału. Dla matki moment, w którym musi pchnąć swoje dziecko samotnie, w ręce losu, jest trudną do opanowania sztuką, aczkolwiek mej matce najwidoczniej przychodzi to bez trudu. Wydaje mi się, że ona przeczuwa, że będzie przepraszała mnie za ten samolubny krok jeszcze przez wiele, wiele lat.
- Ja wiem, że masz mi to za złe Joseph, ale uwierz mi, że to dla twojego dobra - wymamrotała ze łzami w oczach.Chociaż chciałem, to nie robiło to na mnie większego wrażenia. Byłem zirytowany i wkurzony do potęgi entej, że pozbywa się mnie właśnie wtedy, gdy potrzebuje najwięcej wsparcia.
- Nic już nie mów. Daj mi tę torbę - mruknąłem, pozbawiony emocji, wziąłem od niej ostatnią z toreb i bez słowa zamknąłem drzwi przed jej twarzą.
Wiem, że będę tego żałował - że poczucie winy zeżre mnie od środka, niczym tasiemiec buszujący w wątrobach chudych ludzi. Mimo wszystko, chwile czekałem na taksówkę, ale w końcu ruszyliśmy w kierunku mojej egzystencjalnej i emocjonalnej zagłady. Mijaliśmy przeróżne, szarawe budynki, aż w końcu żółty pojazd zatrzymał się przy podjeździe do jednej z nich. Niechętnie zapłaciłem niczym niczego nieświadomy grecki wysłannik Charonowi, przewoźnikowi dusz przez rzekę Styks do Hadesu. Tylko w moim przypadku było to Auris. Jakaś aż nadto przemiła, puszysta nie w tych miejscach, co trzeba, kobieta wybałuszyła oczy. Najwidoczniej nikt nie spodziewał się, że syn Boga jednak ich odwiedzi - tak, ja też się tego nie spodziewałem, ale wszyscy mamy niespodziankę - niekoniecznie miłą. Tak czy inaczej, dowiedziałem się, że mam zajęcia w klasie na tym piętrze, na którym obecnie się znajdowałem. Bez mrugnięcia okiem wszedłem do klasy i zająłem jedyne, wolne miejsce, obok czarnowłosej dziewczyny. Jako jedyna zdawała się też mieć mózg, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Mruknęła do mnie coś o ustawie, ale wos niekoniecznie lubię. Żartuję. Po prostu puściłem jej słowa o wstawaniu mimo uszu, gdyż nie lubię niepotrzebne pogawędki.
- O, Pan Joseph jednak zaszczycił nas swoją obecnością. Mógłbyś się nam przedstawić?- nauczycielka powiedziała to, o dziwo nie używając sarkazmu, albo po prostu słabo go wyczułem.
Czy półbogów było naprawdę aż tak niewiele, że traktowano mnie tutaj jak kogoś wyjątkowego? Byłem ogniem dla mieszkających w jaskiniach neandertalczyków? Mówiłem, teoria z rana się sprawdza. Wzrok całej klasy w tym momencie spoczął na moich barkach, więc znudzony tym wszystkim wstałem i...
- Jestem Joseph, moją matkę kiedyś pieprzył Bożek, dlatego na ich nieszczęście owocem tego zajścia jestem ja; pomniejszy bożek chorób i nie, nie zwalczę wam trądziku z twarzy - mruknąłem, kierując wyzywający wzrok na nauczycielkę.
Od ów momentu będzie miała na uwadze, że mnie zostawia się w świętym spokoju. Zauważyłem, że dziewczyna z ławki zachichotała - czyżbym właśnie był klasowym klaunem? Meh, gdyby jeszcze cokolwiek w tej budzie mnie obchodziło. Powoli śmiechy w klasie się obniżyły, a twarz nauczycielki przybrała buraczkowy odcień, aż czerwień jej ust powoli zlewała się ze skórą. W tym momencie zrozumiałem, że lekcja biologii nie będzie należała do moich ulubionych.
< Soraya? c: >
Liczba słów: 762
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz