sobota, 13 stycznia 2018

Od Sorayi do Josepha

– Może byś się w końcu wziął z tego przejścia, głąbie...? – warknęłam na brata, który blokował mi przejście. Zaczynałam już powoli tracić cierpliwość. Moje dłonie zacisnęły się w pięści i lekko drżały. Patrzyłam wilkiem na Oktaya, który specjalnie stanął w wejściu do mojego pokoju tak, by utrudnić mi dostanie się do środka. Srebrzystowłosy spojrzał na mnie z góry, a, jako że jest ode mnie z jakieś dwadzieścia parę centymetrów wyższy, co najmniej, to musiał opuścić głowę w dół. W jego czarnych oczach zamigotały ogniki, czyli znak, iż nie odpuści tak łatwo.
– Zamknij się pchło i słuchaj co mam ci do powiedzenia. – brat nachylił się ku mnie, by swoim na pozór miętowym oddechem owiać mi twarz. – Gdzie jest moja ostatnio kupiona paczka fajek?
– A skąd mam wiedzieć? – spytałam, udając, iż nic nie wiem o jego zgubie.
– Oj wiesz... Gadaj smarku, gdzie to masz, albo...
– Albo co? – weszłam mu w słowo. – Co ty mi możesz zrobić?
Nasze nosy się ze sobą zetknęły. Oboje jesteśmy uparci. Nie wiadomo, które z nas bardziej, jednak mimo wszystko nie chciałam dać się zastraszyć. Nie temu głąbowi.
Okeś, Sor, uspokójcie się. Chyba nie chcecie, by ojciec musiał wkraczać do akcji... – obok nas właśnie przeszła mama. Jednocześnie spojrzeliśmy na naszą rodzicielkę, która szła z koszem prania do łazienki. Przez myśl przemknęła mi perspektywa ojca, który znowu prawiłby nam kazania na temat rodzinnych waśni, i jak tylko sobie o tym pomyślałam, tak szybko odpuściłam. Oktay także się zreflektował i przepuścił mnie we wejściu, ale jak tylko go mijałam, złapał mnie za łokieć.
– Jeszcze dokończymy naszą rozmowę, smarku – rzekł mi do ucha półszeptem. Posłałam bratu niewinny uśmiech, a potem pokazałam mu środkowy palec prawej dłoni. Nie usłyszałam już, jak na mnie klnie, gdyż zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
W pokoju czekała na mnie Electra, rozłożona na moim dopiero co pościelonym łóżku. Jej czarny ogon zwisał z materaca i delikatnie się poruszał. Podeszłam do niej, usiadłam na świeżej pościeli i zaczęłam głaskać jej przyjemnie miękką i błyszczącą sierść. Pantera zamruczała cicho, okazując odczuwalną przyjemność. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Jednak po chwili westchnęłam, ponieważ nastał już późny wieczór, a ja dawno powinnam być w akademiku. Pozbierałam swoje rzeczy, upchnęłam je niedbale do czarnego plecaka. Gdy sprawdziłam, czy wszystko mam, pożegnałam się z rodzicami, z braćmi i w towarzystwie mojej kociej przyjaciółki wyszłam z domu. Jak zwykle, wyciągnęłam z kieszeni mój czarny smartphone ze słuchawkami. Po kilku minutach walki z przeklętym, zaplątanym kabelkiem, wreszcie udało mi się podłączyć sprzęt, a moje uszy zaczęły pieścić pierwsze dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek.
Do akademików mam dość daleko, jednak nie boję się chodzić sama po nocach. Potrafię się obronić, poza tym przy moim boku jest Electra. Na niej zawsze mogę polegać. Tak samo było z Drake'em. Na nim także mogłam polegać. Zawsze....
Drake.
Tęsknię za tobą...
Jego wspomnienie, które pojawiło się w mojej głowie, sprawiło, iż do oczu ponownie cisnęły mi się łzy. Wspomnienia mnie tak bolą... Mimo tego, że są prawie najpiękniejszą pamiątką po nim, jaką posiadam. Pospiesznie starłam niechciane łzy z twarzy. Rozejrzałam się, czy przypadkiem nikt nie był świadkiem mojego rozklejenia, a gdy upewniłam się, że nikogo nie ma, podkręciłam głośność w telefonie niemal do maksimum i nieco szybszym krokiem ruszyłam w stronę mojego drugiego domu.
Auris jakoś nigdy nie wywierało na mnie wrażenia. Szkoła jak szkoła. Wszędzie trzeba się uczyć, jednak niektórzy nauczyciele są, jak dla mnie, oderwani od rzeczywistości. Dobrze, że mnie trafił się mało wymagający wychowawca, inaczej już dawno bym wyleciała z tej, jakże, zaszczytnej placówki edukacyjnej.
Wiatr zawiał w pewnym momencie, a mnie przeszył lodowy dreszcz. Automatycznie złapałam się za ramiona, jakby chcąc się choć trochę obronić przed zimnem. Mogłabym użyć swojej magii, jednak jestem już zbyt zmęczona. Moja energia po dzisiejszych zajęciach jest mocno nadwyrężona, a lekarz nakazał się oszczędzać. Chcę czy nie chcę, muszę się go słuchać. Sama zdaję sobie doskonale sprawę, że nie jest ze mną za wspaniale. Poprawiłam szybko włosy, które tarmosił wiatr. Stawało się coraz zimniej, czułam to każdą pojedynczą komórką ciała. Jedyne, o czym teraz marzę to ciepłe łóżko, poduszka i wygrzana kołdra...

Rano, jak zwykle po przebudzeniu odbyłam moje poranne ćwiczenia rozciągające, wzięłam prysznic, ubrałam na siebie ciuchy i wyszłam z pokoju. Włosy w kolorze smoły postanowiłam dzisiaj zostawić rozpuszczone. Ich końce, jak zwykle skręciły się w subtelne fale na końcach, co szczerze mówiąc, jakoś mi to nigdy nie robiło różnicy. Nie przykładam zbytnio wagi do włosów.
Weszłam do klasy i od razu skierowałam się do mojej ławki. Rzuciłam na blat swój skórzany plecach, po czym opadłam na krzesło, z miną skazańca. Z rana ledwo kontaktuje i tym razem nie było wyjątku. Nie spostrzegłam, jak ktoś się obok mnie dosiada. Nieświadoma jeszcze tego, że mam towarzysza rzekłam sama do siebie znudzonym tonem:
– Jak ja nienawidzę wstawać tak wcześnie rano... To powinno być zabronione ustawowo.
Dopiero gdy przekręciłam się w prawą stronę, ujrzałam siedzącego obok mnie chłopaka o białych włosach. Jego spokojna, wręcz znudzona twarz była skierowana w stronę tablicy.

< Joseph? Dasz się skusić..? >
Ilość słów: 834

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz