środa, 31 stycznia 2018

Od Sorayi do Kagamiego

Nie wiem, o co chodzi temu gburowi, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że się raczej (na pewno) nie polubimy. Obejrzałam się drugi raz za siebie i los chciał, że on też się spojrzał w moją stronę. Ponownie nasze spojrzenie się spotkały. Jego wzrok, gdyby tylko mógł, stopiłby metal. Jego wybujała pewność siebie kiedyś go zgubi. Westchnęłam rozeźlona, no po prostu ten koleś tak mi działa na nerwy, że to aż niemożliwe. Musiałam wziąć dodatkowych kilka głębszych wdechów, by nie stracić panowania nad sobą.
Po jakiś trzydziestu minutach znalazłam się na obrzeżach miasta, a dokładniej rzecz ujmując przed moim domem, lecz nie weszłam do środka piętrowego budynku, a zaszłam od tyłu, by wejść przez warsztat. Zastałam tam, jak zwykle, mojego ojca, który od samego rana grzebał pod maską sędziwego gruchota, który zapewne należał do któregoś z klientów. Przywitałam się z nim ciepłym uściskiem, jak to ojciec z córką, uważając przy tym, by nie pobrudzić się smarem. Znając życie pewnie już mnie czymś tatulek wysmarował...
Gdy tylko przywitałam się z mamą, która wmusiła we mnie drugie śniadanie, pobiegłam po schodach na górę, gdzie pewnie mój najmłodszy brat jeszcze spał. Stanęłam przed drzwiami do jego pokoju, po czym lekko je uchyliłam. Widząc jego spokojną buziuchnę pogrążoną w głębokim śnie uśmiechnęłam się pod nosem, zamknęłam drzwi i na palcach przemierzyłam kilka metrów, by dostać się do mojego pokoju na końcu korytarza. Jak tylko się w nim znalazłam, od razu zabrałam się za ściąganie przepoconych ciuchów, które wylądowały obok łóżka na podłodze. Niemal goła poczłapałam do dużej szafy, by znaleźć jakieś przyzwoite ciuchy. W ręce wpadła mi moja ulubiona czarna koszulka oraz zwykłe, również czarne jeansy. Ubrałam to wszystko na siebie. Po drodze zgarnęłam jeszcze z wieszaka moją skórzaną ciemnobrązową kurtkę.
Schodząc na dół natknęłam się na Katsuyę, który musiał przed chwilką się wybudzić. Jego czarne kręcone włosy sterczały na wszystkie strony, zaś pyzate poliki zdobiły dwa różowe rumieńce. Jak tylko jego czarne oczka spojrzały w moim kierunku, zaspanie poszło w niepamięć, a zamiast niego pojawiła się czysta i szczera radość. Maluszek podbiegł do mnie, a ja jednym sprawnym ruchem wzięłam go na ręce. Jako dwulatek swoje już waży, jednak mnie jego ciężar nie przeszkadza.
– Soja soja...! – wykrzyczał mi wprost do ucha.
– Cześć Katsu – przytuliłam brata do siebie jeszcze mocniej. – Poszukamy mamę? – spytałam, a mały pokiwał głową na tak. Mimo dwóch lat Katsuya nie mówi za wiele, co trochę nas niepokoi. W tym wieku dzieci powinny już zaczynać wypowiadać całe zdania, a on ogranicza się jedynie do imion i kilkunastu słów. Może z czasem mu to minie...
Zeszłam po schodach z powrotem na dół, gdzie rodzice już siedzieli przy stole. Popijali swoją poranną kawę, jak co dzień. Usadowiłam małego na jego specjalnym krzesełku, a sama zajęłam swoje stare miejsce po lewej stronie taty, jednocześnie naprzeciwko mamy. Sięgnęłam po dzbanek z wodą, po czym nalałam sobie do szklanki.
– Jak w szkole? W zeszłym tygodniu dyrektor nie wzywał nasz do siebie – tato zagadał do mnie, odstawiwszy swój kubek na stół.
– Obiecałam, że będę grzeczna, więc jestem – odpowiedziałam nie patrząc na rodziciela. Nie musiałam nawet tego robić, by wiedzieć, że podejrzliwie zmarszczył te swoje bujne brwi.
– Ostrzegam cię, młoda damo. Jeśli znowu coś kombinujesz...
– Oj tato... wyluzuj! Obiecałam ci coś, tak?
– Trzymam cię za słowo. – Tata machnął w moją stronę nożem upaćkanym masłem, co mama skomentowała pobłażliwym uśmiechem patrząc to na mnie, to na swojego męża, a mego ojca. Potem zajęła się karmieniem Katuyi.
– To kto dzisiaj się zajmie małym po południu? – spytała ni stąd ni zowąd. Przy stole zrobiło się nagle dziwnie cicho. Tata spojrzał na mnie, potem na mamę, aż wreszcie jego wzrok wylądował na zegarku.
– Ooo, już ta godzina..?! Muszę lecieć do warsztatu...
– C-co..? Ej, tato..! –  chciałam już zaprotestować, bo ten stary zgred znowu chciał się wywinąć, no ale nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, ponieważ tata zniknął w ułamku sekundy. Nienawidzę, gdy używa swojej magii błyskawicznego przenoszenia. Cholerny mag burzy...
– No dobra, zaopiekuję się Katsuyą. Ale wieczorem chcę mieć wolne. Muszę ćwiczyć. – Popatrzyłam lekko zrezygnowana na srebrnowłosą kobietę przed sobą. Mimo czterdziestu sześciu lat, moja mama wygląda jakby miała ze trzydzieści, nie więcej. Bycie szamanką i biologiem w jednym wychodzi jej na zdrowie.
Po południu, spakowałam potrzebne rzeczy i razem z Katsu wybrałam się na dzisiejszy mecz koszykówki w Auris. Nasza szkoła gra z drużyną konkurującej z nami placówki, a że małemu podobało się poprzednim razem to stwierdziłam, że wezmę go znowu. Tak więc, szliśmy sobie w stronę szkolnej sali gimnastycznej, która powoli wypełniała się kibicami.
Zajęłam miejsce na jednym z niższych rzędów, by móc tłumaczyć małemu co i jak. Katsu patrzył na grających jak zaczarowany. Bił brawo za każdym razem, gdy nasi zdobyli punkt. Byłam tak zaoferowana bratem, że dopiero po pewnym czasie zdałam sobie sprawę z tego, kogo oklaskuję. Prychnęłam pod nosem rozpoznając Gbura, który bawił się na parkiecie doskonale. Z niechęcią, wielką jak diabli, muszę przyznać, że dobry jest skurczybyk. Jednakże, brawura i zbytnie popisywanie się w jego wykonaniu są zbędne. Tak nie przystoi na boisku. To brak szacunku wobec rywala. Z każdym kolejnym koszem udowadniał swoją wyższość nad pozostałymi zawodnikami. Pokręciłam jedynie głową z dezaprobatą.
Po wygranym przez naszą drużynę meczu, wszyscy opuścili salę. Aby nie pchać się przez tłum postanowiłam poczekać, aż ludzie wyjdą. Jeszcze by któryś z nich popchnął małego,a ten by się nie daj Boże przewrócił... Matka by mi dopiero głowę suszyła. Minęło kilkanaście minut, a po tłumie nie było już śladu. Wzięłam małego na ręce i powoli zaczęłam się kierować do wyjścia z tej ogromnej hali.
– Nie nie... – Katsu zaczął się wykręcać we wszystkich kierunkach, przez co coraz trudniej było mi go utrzymać. Musiałam go postawić na podłodze, bo ten wiercił się jak opętany.
– Co się stało? – spytałam się malca, klękając przed nim na kolanach. Czarnooki chłopiec popatrzył na mnie, a potem na piłkę, która została pod koszem. – Chcesz się pobawić? – znowu spytałam, jednak tym razem uzyskałam odpowiedź.
– Tak, bawić. – Katsu pobiegł po piłkę, która okazała się dla niego dość ciężka – nie mógł jej ponieść, dlatego postawił ją na podłodze i zaczął w nią po swojemu kopać. Jego słodką buzię rozpromienił szeroki uśmiech, przez co i ja sama się uśmiechnęłam. Podeszłam do brata, usiadłam jakiś metr od niego i czekałam, aż kopnie do mnie pomarańczową piłkę. Gdy mu się to udało, zaczęłam bić mu brawo, przez co chłopiec uśmiechał się jeszcze szerzej. Wyczułam, jak ciśnienie wokół niego się zmienia co chwilę. Delikatne jego wahania to normalne w jego otoczeniu. To jeszcze dziecko, nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że używa magii.
– No Katsu, kopnij do mnie! – krzyknęłam. Brat zamierzył się, ale nie trafił i upadł na pupę. Szybko się jednak pozbierał, chwycił piłkę w rączki i podniósł. Ja także wstałam, stanęłam za nim, złapałam pod pachy i uniosłam. – Chcesz trafić do kosza? – zwróciłam się do niego. Ten pokiwał głową na tak. Uśmiechnęłam się szerzej. Złapałam brata pewniej, mówiąc mu, by trzymał piłkę mocno. Zaczęłam biec w stronę kosza, a gdy byłam już wystarczająco blisko, za pomocą szybkości wyskoczyłam wysoko w górę. W ostatniej chwili mały przełożył piłkę przez obręcz. Wylądowałam pod koszek, zanosząc się śmiechem.
– No, a teraz... pobawimy się w berka! Uwaga, gonię...! – wykrzyczałam wesoło, gdy Katsuya zaczął przede mną uciekać. Bawiłam się z nim w najlepsze, aż nagle przystanęłam w miejscu widząc, kto wchodzi na salę. Gbur we własnej osobie. Katsuya akurat obejrzał się za mną, więc nie zauważył go i wpadł na jego nogi, przewracając się. Za pomocą swojej magii znalazłam się w ułamku sekundy przy bracie, który podniósł się na swoich łapkach i popatrzył na Kagamiego, a widząc jego wiecznie wkurwiony wyraz gęby przestraszył się i zaczął płakać. Błyskawicznie wzięłam małego na ręce i zaczęłam uspokajać.
– Ci... no już, no... Ten pan nic ci nie zrobi... Nie pozwolę mu cię skrzywdzić... – głaskałam braciszka po jego czarnych, lśniących włosach. Moje zaś były rozwiane. Zapomniałam je związać, przez co później będę mieć problem z rozczesaniem ich. Spojrzałam na tego bałwana groźnym, jednocześnie zatroskanym spojrzeniem. Katsu powoli się uspokajał. Wtulił się we mnie, czułam ciepło bijące od jego drobnego ciałka. – Już wszystko dobrze, kochanie – rzekłam nadal patrząc na Kagamiego. Mając brata przy sobie nie potrafiłam być zimna w stosunku do drugiej osoby. Przy bracie zachowywałam się tak, jak kiedyś. Kiedy żył Dorian... Katsuya odchylił się i popatrzył na mnie zapłakanymi oczami. Spojrzałam na niego czule, jednocześnie uśmiechając się jak do rodzonego syna. Prawą ręką starłam łezki z jego zaczerwienionej buzi. Postawiłam chłopca z powrotem na parkiecie, a ten, powoli podszedł do Gbura, wziął nieśmiało piłkę i wrócił do mnie. Jednak po chwili postawił pomarańczową kulę przed sobą i kopnął do Kagamiego. Piłka potoczyła się wolno wprost pod jego nogi. Popatrzył na małego beznamiętnym wzrokiem.
< Kagami? Dziecku odmówisz..? :D >
Ilość słów: 1468

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz