sobota, 20 stycznia 2018

Od Corazona do Melusine

Poruszałem ręką w przód i w tył sprawdzając, jak działa. Chodziła nawet lepiej niż po ostatnim przeglądzie. No to pora przetestować jak będzie reagować na alchemię. Klasnąłem w dłonie, a po chwili zaczęły skakać po nich iskry. Przejechałem lewą ręką po protezie, a wraz z nią tworzyło się stalowe ostrze.
– Jesteś niesamowita! – powiedziałem, wciąż bawiąc się ręką – Działa jak złoto.
–Czekaj, czy ty jesteś może alchemikiem? – spytała nieco zaszokowana, a zarazem dało się wyczuć ekscytację w jej głosie.
– No tak... Tak, jestem alchemikiem – słysząc ten ton, lekko się onieśmieliłem – Ale to jak na razie nieistotne. Ważniejsze jest, co mogę zrobić, aby się odwdzięczyć za naprawę.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Miałem wrażenie, że w jej oczach pojawiły się gwiazdki, a jej uśmiech jest jakby to ująć... stał się złowieszczy? Zupełnie jak w jakiejś kreskówce.
– Twoja proteza, chcę mieć wyłączność na jej przeglądy i naprawy – cały czas wpatrywała się w moją rękę – A i mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbyś mnie nauczyć alchemii?
– Nie ma sprawy, to może jutro, jeśli ci pasuje – zaproponowałem, a umowę chciałem przypieczętować porządnym uściskiem ręki. Na szczęście w porę przypomniałem sobie o ostrzu i schowałem je z powrotem, zanim podałem rękę. – A no i od kawy to się nie wymigasz, na podziękowanie idealna.
– Dam ci później znać, ok? – zaśmiała się na moje ostatnie zdanie. Zupełnie jakbym opowiedział jakiś przegenialny dowcip, jednak jeśli chodzi o kawę, nigdy nie żartuje.
***
Reszta dnia minęła na przyjemnej pogawędce i wymianie informacji o sobie. Nigdy bym się nie spodziewał, że napotkam anioła o zdolnościach alchemicznych. To prawie jak trafić szóstkę w totka. Upiłem spory łyk herbaty, po czym spojrzałem na zegarek. Wskazówki pokazywały już ósmą. Na ten widok o mało się nie zakrztusiłem. Nawet nie wiem, kiedy ten czas zleciał.
– Wiesz co, powinienem już się zbierać. – z niechęcią przełożyłem psa z kolan na podłogę i dopiłem herbatę – Jeszcze raz dziękuje za gościnę i naprawę.
– Nie ma za co. – uśmiechnęła się i odprowadziła mnie do drzwi. Narzuciłem na siebie płaszcz i ruszyłem w stronę mojego pokoju, nucąc po drodze. A jednak to był udany dzień.

< Mel, dalej, dalej przesył weny Gadżeta! >
Ilość słów: 366

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz