czwartek, 19 lipca 2018

Od Rose cd Akihito

- Zajmę się tym. - powiedziała dziewczyna. Podała mi coś, po czym schowałam je do torby. Odsunęłam się nieco od chłopaka, po czym spakowałam swój szkicownik. Po kilku minutach przybiegła siostra chłopaka i go gdzieś zabrała. Wzruszyłam jedynie ramionami i poszłam dalej się przejść. Przywołałam do siebie życia dwie formy, jedna zwierzęca natomiast druga ludzka. Zwierzęca forma zaatakowała jakiegoś osobnika przede mną, natomiast człowieka zajął się kimś za mną. Spojrzałam co się tu dzieje. Coś było nie tak. Usiadłam i spróbowałam zacząć medytować. Oczyścić umysł, wtedy coś się stało.
Nagły bardzo jasny rozbłysk świetlny, po czym był wybuch.
Nie pamiętam, z tego za wiele. Obudziłam się w pokoju. Jednak nie byłam, u siebie. Przy mnie siedziała jakąś kobietą.
- Nie podnoś się. - powiedziała. Posłuchałam jej i dalej sobie leżałam. Podała mi moją torbę, po czym z niej wyciągnęłam jakąś kuleczkę. Podniosłam się powoli, po czym ścisnęłam ja w dłoniach. Po chwili już byłam jak nowo narodzona. Wyjęłam szkicownik i przejrzałam go. Zatrzymałam się na jednym, gdzie właśnie miałam jeden rysunek z tego, co się stało.
- Proszę Pani. - powiedziałam. Kobieta spojrzała na mnie, po czym usiadła obok, odwróciłam w jej stronę szkicownik.
- To się wydarzyło. Jakim cudem? - spytała. Po czym dotknęła obrazka, na co się nieco poruszył. Patrzyłam na nią, po czym ktoś wszedł. Była to siostra Akihito. Usiadła na łóżku i patrzyła. Zasłoniłam obrazki i przytuliłam do siebie szkicownik. Chyba chciała, żebym jej dała, jednak się nie zgodziłam. Nigdy nikomu nie pokazuje. Akurat teraz to wyjątek.
- Akiś jest teraz niedostępny, musi z kimś porozmawiać. To ja zostanę z tobą. - rzekła dziewczynka. Patrzyłam na nią, jednak ani na chwilę nie odłożyłam szkicownika. Po kilku minutach położyła się obok i zasnęła. Schowałam do torby mój rysownik, po czym schowałam go i także się położyłam odpocząć. Sięgnęłam po telefon, aby zobaczyć czy siostry coś pisały. Popisałam z nimi chwilę, po czym odłożyłam urządzenie na stolik i zasnęłam.
<następne opowiadanie>
<Akihito?>
Ilość słów: 321

środa, 18 lipca 2018

Od Fumiko do Chuuyi

Zawiązałam bandaż, sięgający od zgięcia w łokciu po nadgarstek i podniosłam się zza kartonu. Widoczne na skórze były zaczerwienienia, siniaki, przypominające ślady palców oraz oplatające, zaciskające się  sznury. Z paru rozcięć wciąż ciekła krew. Mijałam akurat jakiegoś człowieka, który miał przy sobie niemal całą apteczkę i zechciał mi pomóc, nie żądając zapłaty. A żeby dłuższą chwilę nie stać na widoku, odnalazłam spokojniejszy kącik. Słyszałam stąd brzdęk szkła, nierówne kroki zataczających się ludzi i szczekanie pojedynczych psów, co nieco mnie niepokoiło. Nie przepadałam za przebywaniem z głośnymi istotami, szczególnie takimi z które mogą pogryźć, udusić, po prostu zabić w jakikolwiek sposób. Od czasu do czasu rozlegało się także pojękiwanie bólu lub uderzenie czymś o jakąś powierzchnię, na co automatycznie dostawałam dreszczy. Chociaż nie miałam ochoty się wychylać, musiałam czym prędzej dotrzeć do ośrodka. Na pewno już zauważyli moją nieobecność, a jej każda minuta oznaczała dodatkowy ból. Tym bardziej, że żeby się wydostać, rozwaliłam kraty w oknie. Po ułożeniu ledwo widocznego znad chmur księżyca uznałam, że było gdzieś koło godziny dwudziestej drugiej. Czyli prawdopodobnie w ciągu godziny będę mogła wejść tą samą drogą, którą wyszłam. Ewentualnie, jeśli ją zamknęli, szyba się rozpadnie. Nie wiem co mi wpadło do łba, żeby iść znowu na drugi koniec miasta, ale rzeczywiście przydałoby się stąd ruszyć. Kartony nie mogą być nigdy dobrą kryjówką. Doświadczenie mówiło mi też, że zaraz wypędzą mnie z okolic tego sklepiku, więc szybkim krokiem, jednak ostrożnie, wyszłam na główną ulicę. Dzisiaj moje złe przeczucia były wyjątkowo silne, a intuicja mówiła mi, że powinnam była zaopatrzyć się w nóż, chociażby taki zwykły, jakim posługują się opiekunowie. Bo, siedmiolatka chodząca sama, w nocy, po dzielnicy o której zapomniał świat, aż prosi się o pobicie czy pewne gorsze rzeczy, przed którymi rodzice zawsze próbują chronić swoje dzieci. Niestety- mnie nie ma kto chronić, a sama siebie nawet nie lubię na tyle, by choćby się bronić. Jednakże, nie lubię bólu czy krwi, co zmusza mnie do samoobrony, jakakolwiek by ona nie była. Odgarnęłam białe włosy, związując je kosmykiem w kucyk. Przeszkadzały mi w rozglądaniu się za potencjalnymi niebezpieczeństwem. Przeszłam parę uliczek, rozglądając się przy każdym szeleście, lub nawet bez niego.  Te zagrożenie, którego tak się obawiałam, pojawiło się z tyłu pod postacią rąk, które zakryły moją twarz, zapewne w celu stłumienia dźwięków sprzeciwu, oraz trzymając włosy, momentalnie ponownie rozpuszczone. Szarpnęłam się, w myślach przeklinając to, że na samą granicę musiałam trafić w nieodpowiednią porę i spotkać nieodpowiedniego człowieka, a co więcej- nie usłyszałam go. W odpowiedzi, podobnym nagłym ruchem, mężczyzna wciągnął mnie w boczną alejkę, a następnie- w jej zagłębienie, stanowiące jakby ślepą uliczkę.
Plecami spotkałam się ze ścianą. Była mokra, bo niedawno padało, a przez to również niewiarygodnie zimna. Jedna z rąk znikła, a druga przetrzymywała mnie za szyję, jedynie delikatnie wstrzymując dopływ powietrza. Jego grube palce sunęły w dół, przyprawiając mnie o niemiłe dreszcze. Mimo to zwiesiłam głowę, łapiąc go w łokciu i próbując przeciągnąć w dół. Nie miałam siły na próby kopania go, choć znajdowałam się parę centymetrów nad ziemią, przez co mogłam go nogą walnąć we wrażliwe miejsca. Nawet nie drgnął, do momentu, gdy ktoś za nim stanął. Momentalnie, jakby wyczuwając jakąś egzystencję za swoimi plecami, zacisnął mocniej palce. Przez swój syk, dosłyszałam jedynie, że nowoprzybyła osoba coś do niego powiedziała. Nie rozumiałam jednak słów. Spod przymrużonych powiek obserwowałam jedynie, jak ciemnowłosy osobnik schyla się, a zza niego wyskakuje inny, którego wcześniej nie zauważyłam. Kopnął z prawej nogi w twarz niedoszłego przestępcę. Cofnął rękę, kierując ją do głowy, co wykorzystał schylający się, błyskawicznie łapiąc mnie zanim spadłam na ziemię i za górną kończynę odciągając w bok.
– Małe i bezbronne dziewczynki nie powinny chodzić o tej godzinie i w takich miejscach same! Kiedyś może nie pojawić się taki dzielny rudzielec i niedoszły samobójca, którzy ci pomogą! – mówił spokojnym, choć przesiąkniętym mrokiem głosem. Wbijałam w jego twarz przenikliwe, niewzruszone spojrzenie białawych tęczówek.
Gdzieś z tyłu rozległ się dźwięk jakby łamanej kości, po czym ktoś ruszył w naszą stronę. Stanął kawałek za mną, a jego dłoń zbliżyła się do mojego ramienia. Błyskawicznie złapałam go za nadgarstek, sprawiając, że skóra zaczęła się rozpływać.
– Co za narwana laleczka... – mruknął przyglądający się, w czasie gdy jego raniony towarzysz zacisnął szczękę. Rana na razie nie była zbyt wielka, bo musiała się wcześniej przebić przez opatrunek. Osoba z która wcześniej prawiła mi morały, teraz lekko, niemal niewyczuwalnie dotknęła mojej skóry, co równe było z wyłączeniem się mocy. Cofnęłam rękę.
– Znam tylko jedną osobę, która tak agresywnie byłaby w stanie zareagować na tego rudzielca. – kucnął, zniżając się do mojego poziomu – Fumiko, jak mniemam?
Wlepiłam w niego mgliste spojrzenie.
– Możliwe. – mruknęłam krótko, pierwszy raz odzywając się w ich otoczeniu.
– Więc, mała Fumiko, jest już trochę za późno, żebyś sama wracała do domu, więc przenocujemy cię u tego tutaj! – wskazał palcem na mężczyznę stojącego za mną i mruczącego coś do siebie.
Czułam, że nie mam tu nic do gadania. Poza tym- nie chciałam tam wracać. Co prawda przeczuwałam, że gdy pojawię się powiedzmy dopiero rano czy w południe, a co gorsza- wieczorem, oberwie mi się jeszcze bardziej niż powiedzmy, jakbym wróciła w ciągu godziny. Ale, te parokrotne sześćdziesiąt minut gdziekolwiek indziej jest na pewno dobrą opcją, mimo ceny jaką będzie mi dane zapłacić.
Nawet nie zorientowałam się, gdy posadzono mnie na ramionach rudowłosego. Z tego co dane mi było zauważyć, sekundę potem ciemnowłosy zabrał mu kapelusz. Zmrużyłam powieki. Oczy bolały mnie już od ciągłego patrzenia w mrok, przez co jedyne co na razie chciałam, to móc bezpiecznie zasnąć. Ból głowy i ogólnie, całego ciała, wcale nie pomagał. Mój organizm się z tym zgadzał, bowiem w krótkim czasie zaczynałam przysypiać. Mimowolnie oparłam się policzkiem o głowę tego rudego człowieka. W następnej chwili, usłyszałam szelest i na moich ramionach wylądował płaszcz. Ciepło... Tak dawno nie czułam ciepła... To miłe uczucie...
***
Obudziłam się sama z siebie. Nie bardzo kontaktowałam- jak to zwykle przy moich spokojnych pobudkach bywa. W sumie z to dlatego, że nie jestem do nich przyzwyczajona. Zazwyczaj za  budzik służył  mi krzyk  dzieci lub opiekunów. Nie miałam ochoty się ruszać, jednak zmusiło mnie do tego wyczucie, że nie mam swoich bandaży... Oraz jeden, ostatni ktoś właśnie rozwija.
– Dazai, jesteś pierdolonym zbokiem... – doszedł do moich uszu obcy głos.
– Chuuya, sprawdzam tylko czy nasza mała Fumiko nie potrzebuje pomocy!
Biały materiał zniknął. Gwałtownie otworzyłam oczy, przywalając człowiekowi z łokcia, a następnie kierując w jego stronę swoją magiczną umiejętność. Ponownie jednak została ona anulowana. Prychnęłam, kierując spojrzenie na drugiego osobnika. Czyli, rudy to Chuuya, a ten z opatrunkami to Dazai. Ten pierwszy siedział na parapecie, obserwując wszystko z zagadkowym wyrazem twarzy, trudnym do odgadnięcia. Obróciłam głowę, wpatrując się w brązowowłosego, próbującego zabić mnie wzrokiem. Pewnie wydawało mu się, że mrużąc powieki i patrząc z góry wygląda groźniej. Zaszczyciłam go swoim klasycznym, pustym spojrzeniem.
– Chodźmy na pizzę! – wyjechał nagle z propozycją. Skorzystałam z okazji, gdy patrzył się na okno i zgarnęłam bandaż. W czasie ich rozmowy o tym, jak głupi jest to pomysł, zdążyłam go zawiązać, tak samo jak pozostałe. Dyskusja mężczyzn zakończyła się na wejściu do budynku. Tak, kłócili się całą drogę, chociaż trochę ciszej niż w mieszkaniu.
Lokal był pusty- jedyną żywą istotą na widoku był starszy mężczyzna za ladą. Wybrali stolik w kącie, z dwoma kanapami po przeciwnych stronach. Siedząc na nich, można było obserwować ulicę. Wzrok od drogi i chodnika odwróciłam dopiero, gdy przede mną wylądował talerz z jedzeniem. Niemrawo skubałam trójkątny kawałek. Rzadko, a raczej w ogóle nie miałam okazji spróbować czegoś takiego, jednak... Zajęta byłam bardziej patrzeniem się w szybę, niż jedzeniem. Od pewnego czasu bowiem czułam się obserwowana. Dopiero gdy ktoś ruszył z przeciwnej strony ulicy, dotarło do mnie, skąd to uczucie. Starsza kobieta wyglądała, jakby nagle dostała wścieklizny i najwyraźniej kierowała się ku drzwiom wejściowym pizzeri. Nieświadomie zaczęłam się trząść, powoli przesuwając ku najbliższej fizycznie w tej w chwili istocie ludzkiej. Znowu przetrzymają mnie tydzień, może dwa, w piwnicy, przywiązaną do ściany. Drzwi trzasnęły o ścianę, szkło w nich zabrzęczało. Znowu, znowu, znowu- to słowo brzęczało w moich myślach. Stanęła tuż obok. Mogłam się tylko domyślać, że zaraz z jej nozdrzy zacznie buchać dym, bo na twarzy już była czerwona.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Człowiek z bandażami patrzył się na nowoprzybyłą tak, jakby ją znał.
– Tutaj siedzisz, gówniaro! – wydarła się. – Myślałaś, że twój spacer nie zostanie odkryty?! Okno i kraty same nie wrócą na miejsce!
Jak zwykle mało kreatywna... Dużo szczeka, może pogryźć, podrapać, ale wyobraźni... Zero. Nieco się uspokoiłam, przynajmniej pokazowo i  z przekrzywioną głową, tępym wzrokiem lalki podziwiałam jej mimikę twarzy. Jazgotała coś, czego nie słuchałam. Sprzedawca odwrócił się, udając, że poleruje talerz, jakby także nie mając ochoty słuchać jej piskliwego głosu. Jej kłapanie przerwało prychnięcie.
– Za moich czasów było to bardziej pilnowane. A za ucieczkę były baty. Powinniście wymyślić coś nowszego... Chipy czy coś... – wtrącił Dazai. Za jego czasów...? Czyżby pochodził z tego samego ośrodka? To by wyjaśniało sposób, w jaki na nią patrzył.
Odpowiedział mu pomruk "Na nią już to nie działa". A przynajmniej tak mi się wydawało, bowiem jak tylko odwróciła wzrok, mierząc nim Dazaia, wykorzystałam szansę i zerwałam się, z łatwością ją wymijając i biegnąc ku jedynej drodze ucieczki, jaką były drzwi.
Szarpnęłam klamkę, jednak się nie otworzyły, a za chwilę ja sama zastygłam w bezruchu. Nie mogłam nawet drgnąć, choć próbowałam. Nie było to na pewno spowodowane moim stanem, bo, choć kiepski, na pewno nie dawałby takich objawów. Dopiero gdy kobieta znalazła się obok, chwytając mój kark, byłam w stanie się próbować wyrwać, na co, oczywiście, było już za późno. Czyli to musi być jej moc. Mruknęła coś, siłą wypychając mnie na ulicę. Idąc z nią, kątem oka spojrzałam tylko w miejsce gdzie siedzieliśmy przed paroma minutami. Także obserwowali. Jeden z nich stał, jakby zaraz miał wybiec. Poprzez popchnięcie otrzymałam zaraz rozkaz przyśpieszenia kroku, który nieświadomie zwolniłam. Uśmiechnęłam się szeroko, co było obietnicą dla kobiety, że kiedyś zrobię jej coś bardzo, bardzo niedobrego. Zapewne wykorzystam do tego nóż, czy coś... Może moją moc. Będzie rozwalana bardzo, bardzo powoli... Komórka po komórce... Ale nie pozwolę jej się za szybko wykrwawić.
***
Otoczona łańcuchami, tępo wpatrywałam się w przestrzeń. Więzienie dla dzieci. Dosłownie. Tyle, że żadne z nas nie zawiniło... A przynajmniej zazwyczaj nic nie zrobiło.
Zaśmiałam się gorzko, czując, że krew wciąż spływa po moich plecach. Chyba mam jakieś problemy z zasklepianiem się ran. Za mało witaminek!
Mogłabym powiedzieć, że rozwalając te kraty, podpisałam na siebie wyrok śmierci. Nie ważne, czy takiej poprzez wykrwawienie, przez zagłodzenie, zamarznięcie czy akurat przypadkowe, nieszczęśliwe uderzenie. Po prostu- prędzej, czy później- tu umrę, jeśli szybko ktoś mnie nie adoptuje lub skutecznie nie ucieknę.
Moje podsumowanie sytuacji przerwało otwarcie jedynych drzwi, gdy do pomieszczenia weszło paru opiekunów z bronią w rękach i jakiś koleś w średnim wieku. Co do broni... Czy naprawdę jestem aż tak niebezpieczna, że z każdym nie przewidzianym ruchem będą do mnie strzelać?
Przekrzywiłam nieco głowę, próbując usłyszeć, o czym rozmawia facet. Dostrzegłam jednak ruch, jakby coś podpisywał. Łańcuchy w krótkim czasie opadły. Poruszyłam nadgarstkami, kreśląc nimi koła. Wychodzi na to, że... Ktoś mnie adoptował. Zabawne! Akurat o tym myślałam! Nie czuję jednak, by był to pozytywny człowiek. Z twarzy, ubioru i postury przypomina raczej kogoś, kto handluje żywym towarem, ewentualnie samymi organami czy przewodzi jakąś większą grupą, nie do końca działającą legalnie. Jeśli już- na pewno nie była to mafia, czy jakakolwiek groźniejsza organizacja. Nie miał żadnej obstawy, ani broni. Przywódca czegoś, co próbuje naśladować gang. Prychnęłam z pogardą. Czyżbym trafiła z deszczu pod rynnę? No cóż. Ten może przynajmniej będzie miał lepsze żarcie, o ile jakiekolwiek dostanę.
***
Po tygodniu spędzonym w tym miejscu-ba, potwierdzenie moich myśli pojawiło się już w pierwszej godzinie- wiedziałam, że to miejsce nie jest wcale lepsze od przytułku. W pierwszych minutach, było normalnie; nowe opatrunki, ciepła woda, w której zostałam umyta, jasnoniebieska sukienka... Jednakże, wciąż nie wierzyłam w dobroć tego człowieka z którą usilnie próbował przedstawić. Tak  właśnie wyglądał wstęp do tego pomniejszego piekła. Od siedmiu dni siedziałam- czy też wisiałam- w klatce. Wokół było mnóstwo podobnych, jednakże pustych. Jeszcze wczoraj były w nich inne dziewczyny, nieco starsze ode mnie. Zostały z nich tylko po dwie obroże i łańcuchy. Dopiero p o przyglądnięciu się im, można było dostrzec krew. Mogłam się mylić, ale z podsłuchanych rozmów wynikało, że najpierw wystawiają je wyżej postawionym istotom, a kiedy zostają ranne lub zabite, wycinają organy, a resztę składają na ołtarzu.
Westchnęłam, przyglądając się srebrnemu więzieniu na przeciwko. W środku leżała metalowa opaska podobnego koloru i czarna, zrobiona ze skóry. Jak dla psa. Najbardziej irytowało mnie jednak to, że nie mogłam nic rozwalić, bo opuszkami palców zwyczajnie nie dosięgałam. Nie lubiłam jednak robić z siebie ofiary czy zwracać uwagi kogokolwiek, więc tak wisiałam, spoglądając bezrozumnie w pomieszczenie bez żadnej żywej duszy. To jedyny pokój, gdzie były przetrzymywane ofiary, choć dom był duży. A oznaczało to, że jestem na ten moment ostatnia.
Uśmiechnęłam się do samej siebie. Wciąż kręci mi się w głowie przy każdej próbie ruchu. Chyba za dużo krwi mi uciekło, jaka szkoda! Aż szkoda, że wciąż kaszle bordową cieczą. Dodatkowo, miałam dużą ochotę walnąć się z pięści w twarz, co nie było możliwe przez złączenia metalu wokół nadgarstków, więc chęć cały czas pozostawała niespełniona. Z każdą chwilą ciężej mi się oddychało, jakby na mojej klatce piersiowej leżało coś ciężkiego, powoli zgniatającego tchawicę.
Chciałabym zasnąć... Pogrążyć się w tej miłej, lekkiej ciemności. Nie budzić się, nie czuć bólu, nie musieć powstrzymywać łez. Spokojnie pogrążyć się w mroku, bez potrzeby wracania...
<następne opowiadanie>
< Chuuya? >
Ilość słów: 2237

wtorek, 17 lipca 2018

Od Akihito do Rose

Poczułem dziwne uczucie na ustach. Otworzyłem oczy. Rose siedziała na mnie i i gryzła moje usta (no comment). Wstałem i udałem się do łazienki. Rose coś rysowała nawet nie wiedziałem że potrafi. Wyszedłem z toalety i się przebrałem.
- Rosie musimy już iść. - powiedziałem do dziewczyny.
- Oki. - odpowiedziała.
Pocałowała mnie i poszła na trybuny a ja do zbrojowni.
- Jak tam przygotowany? - zapytał Hakito.
Jest to mój asystent ale się z nim zaprzyjaźniłem.
- A no spoko. - odpowiedziałem.
Podał mi miecz i drzwi się otworzyły. Z drugiej strony wyszedł gość w stroju ninja. W ręce trzymał yari - japońską włócznie.
- Walczyć! - usłyszałem nagle.
Walka się rozpoczęła. Postanowiłem rozpędzić się i staranować wroga. Tak też zrobiłem. Następnie gdy koleś leżał chwyciłem go za szyję i rzuciłem. Podszedłem do niego lecz skosił mnie włócznią. Nagle na arenę wbiegła dziewczyna. Spojrzałem jej w oczy i poczułem dziwne uczucie. Nie wiem jak to opisać jakby coś wbiło w moje serce. Chwyciła mnie i zaczęła całować. Walka została przerwana. Ruszyłem z nią do zbrojowni. Zobaczyłem jak gada z Rose. Walka wznowiona. Minęło to dziś bardzo szybko. Poszedłem do pokoju z tą dziewczyną. Zaczęliśmy się całować ponownie. Zasnąłem. Zacząłem się dusić. Ona próbowała mnie... Zabić! Odruchowo chwyciłem ją rzuciłem na ziemię.
- Myślisz że mnie zabijesz? - powiedziałem.
- Prawie się udało. - zaśmiała się.
Uderzyła mnie i wylecieliśmy na korytarz. Wydłużyła ręce które owinęły się wokół mojej szyi i zamieniły się w węże.
- Co wolisz? - powiedziała. - Zostać zatrutym przez węża czy zostać uduszonym?
- Nie mam zamiaru umierać. - oznajmiłem
Ugryzłem tego węża i plunąłem nim jej w oczy. Po czym popchnąłem ją na ścianę. Jej oczy się zaświeciły i poczułem to samo uczucie co wtedy. Zacząłem podchodzić powoli. Gdy byłem blisko chwyciłem za szyję.
- Nigdy nie widziałem hybrydy sukkuba z Magicznie Uzdolnionym. - powiedziałem.
Zgniotłem jej szyję po czym rozpłynęła się tak po prostu. Ludzie patrzyli się na mnie. Wszedłem z powrotem do pokoju i zadzwoniłem do Rosie. Nie odbierała za pierwszym,drugim i trzecim razem. Nie miałem wyboru. Chwyciłem za jakąkolwiek bluzkę i powąchałem. Zacząłem tropić moją dziewczynę. Znalazłem ją koło fontanny z jakąś dziewczyną.
- Spokojnie żyje. - oznajmiłem.
- Aha. - odpowiedziała.
- Jak jesteś obrażona to był sukkub który mnie próbował zabić. - powiedziałem.
- Myślałam że mnie nie kochasz... - rzuciła mi się na szyję.
- No nieźle. - wtrąciła się tamta dziewczyna.
- My się chyba nie znamy. - powiedziałem.
- Jestem Amber. - odpowiedziała.
- Ktoś próbuje mnie zabić. - oznajmiłem.
- Jak to? - zapytał Rose.
- Sam nie wiem... - odpowiedziałem.
<następne opowiadanie>
<Rose?>
Ilość słów: 436

niedziela, 15 lipca 2018

Od Rose cd Akihito

Obudziłam się koło 8:30. Delikatnie się uniosłam, aby nie obudzić chłopaka. Położyłam dłoń na jego policzku, po czym delikatnie go gładziłam. Nie mogłam, zasnąć już. Podniosłam głowę i spojrzałam na okno. Słońce już dawno wstało, oświetlało wszystko. Ponownie spojrzałam na niego. Delikatnie zaczęłam go budzić, jednak on się nie budził. Tak więc nie było innej opcji.
Usiadłam na jego biodrach okrakiem i delikatnie się nachyliłam do przodu. Przygryzłam jego wargę nieco mocniej, trzymając tym samym jego ręce. Gdy nie mógł się poruszyć, otworzył oczy, a ja już byłam przebrana. To było zawstydzające. Próbowałam unikać jego skojarzenia.
- Miałem taki cudowny sen. - powiedział. Rysowałam sobie, zerkając na niego w lustrze. Dobrze, że miałyśmy choć to. Stał tak za mną, pogłaskał mnie po głowie. Po czym poszedł do łazienki. Natomiast ja dalej rysowałam, poprzedni skończyłam, więc teraz kolejny zaczęłam robić. Chłopak wyszedł, był w samym ręczniku. Na co zamknęłam szkicownik i schowałam go do torby. Która zarzuciłam na ramię. Podniosłam się, aby sięgnąć po telefon. Wtedy właśnie Akiś mnie złapał. Nie pozwolił mi uniknąć spojrzenia.
- Rosie. Cudowną pobudkę mi urządziłaś. - powiedział. Moje policzki przybrały różowy kolor. On jedynie je pocałował, po czym złączył nasze wargi w długim i namiętnym pocałunku.
Tuż 10 byliśmy już przy arenie, jeśli można ją tak nazwać. Stanęłam na palcach, aby go pocałować na szczęście. Właśnie wtedy ktoś coś warknął. Wystraszyłam się, na co chłopak mnie do siebie przytulił. Niebiesko włosa dziewczyna z wczoraj, stała tam wraz ze mną, po czym zaprowadziła mnie na trybuny.
***
Siedziałam tam i rysowałam sobie, to też patrzyłam, jak walczy. Gdy już był prawie koniec walki, jakaś dziewczyna wpadła na arenę i rzuciła się na szyję Akihito. Po czym z niedowierzaniem patrzyłam jak, się całują. Uśmiech mi zszedł, ale mimo to fałszywy uśmiech się wkradł.
- Przykro mi, to jest dziewczyna, która się w nim zakochała. Może później chciałabyś, żebym cię oprowadziła. Jestem Ambar, a ty Rose prawda. - powiedziała.
Kiwnęłam głowa. Po czym wraz z nią ruszyłam na dół do reszty.
Ona wciąż się do niego przytulała, a on jej nie odepchnął. Bolało to..
- Cześć jestem Indra. - przedstawiła się, po czym uśmiechnęła. - A ty musisz być? - dodała.
- Hej jestem Rose, przyjaciółka Akihito. - powiedziałam.
- Nie obrazisz się, jak go porwę na trochę. - dodała.
- I tak mam swoje plany. To miłego dnia. - powiedziałam i odwróciłam się na pięcie, po czym ruszyłam z dziewczyną. Widziałam jak z pogardą, patrzyła na tamtą dziewczynę. Nieco mnie rozbawiła.
Wraz z nią spacerowałam sobie po całym terenie. Usiadłyśmy sobie przy fontannie, po czym pokazała mi, jak nawołuje zwierzęta. Zjawiły się ot, tak, to aż słodkie.
- Jak to zrobiłaś? - spytałam. Głaskałam wiewiórkę oraz małego króliczka.
- Mam taki dar. Mam też inne zdolności, jeśli chcesz, mogę Ci, pokazać jeszcze więcej. - powiedziałam. Kiwnęłam wesoło głowa. Na co dziewczyna jakby otoczyła mnie wodnym wężem. Włożyłam do niej dłoń, na co zwierzątka uciekły. Odsunęłam się nieco, aby narysować dziewczynę.
- Możesz się nie ruszać, chce cię narysować. - powiedziałam.
<Akihito?>
Ilość słów: 503

Od Akihito do Rose

-Ostatnia walka wieczoru!-krzyknął jakiś gość-Akihito Gasatsuna kontra Shuraku Kokore
Gość w moim wieku. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. W ręku trzymał młot wojenny. Walka zaczęła się biegł w moim kierunku. Gdy byłem w zasięgu jego młota i wziął duży zamach. Zrobiłem unik po czym ja zaatakowałem. Ciąłem w nogi, lecz zdążył także zrobić unik. Otarłem pot z czoła, była to moja czwarta walka. Gość też wyglądał na zmęczonego.
-Zacznij bo mi się nie chcę.-powiedział.
Zaśmiałem się po czym zadałem cios w rękę. Krew pobrudziła moje włosy. Nagle uderzyłem go z bara po czym się przewrócił.
-Poddajesz się!?-krzyknąłem.
Tak należało zrobić gdy przewalisz przeciwnika takie są zasady.
-A wyglądam?-zapytał.
Kopnął mnie w brzuch. Straciłem na chwilę równowagę. Potem uderzenie młotem w kolano. Byłem na ziemi. Wziął zamach młotem, ale zdołałem obrócić się tak, aby mnie nie uderzył. Miecz wbiłem w stopę. Po czym z całej siły uderzyłem w jego kostkę rękojeścią. Gość padł na ziemię. Ledwo wstałem.
-To co poddajesz się czy nie?-powiedziałem.
-T-t-tak-powiedział przemęczony.
Podniosłem miecz ku górze na znak zwycięstwa. Tłumy krzyczały. Udałem się na trybuny do Rosie. Nie było jej tam, ale jedna niebieskowłosa dziewczyna powiedziała mi, że poszła do pokoju. Poszedłem więc tam. Po drodze właśnie ona leżała na trawie i spała. Wziąłem ją i ruszyłem do pokoju. Po godzinie obudziła się. Pocałowała mnie. Wtuliła się we mnie, po czym ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem i zastałem tam moją siostrzyczkę.
-Akiś jak dawno cię nie widziałam.-pisnęła.
-I vice versa sister-odpowiedziałem.
-Zmęczony co?-zapytała.
-A jak myślisz??-odpowiedziałem-Oczywiście że tak.
-Widać że se dziewczynę znalazłeś.-powiedziała-Jak ma na imię?
-Ma na imię Rose.-oznajmiłem.
-Lecisz później na pizzę?-zapytała.
-Na pizzę zawsze.-zaśmiałem się.
Poszliśmy później do jakiejś pizzerii. Pizza była wyśmienita. Poszedłem spać o 22:34.
-Jutro pierwsza walka o 10:00 ostania o 14:00.-oznajmiłem
-Musimy wcześnie wstać.-powiedziała-Tak w ogóle do kiedy tu zostajemy?
-Na dwa tygodnie.-odpowiedziałem-W drugi tydzień będziemy odpoczywać.
Przytuliłem ją, po czym szybko zasnąłem, zresztą Rosie też.
<następne opowiadanie>
<Rosieee???>
Ilość słów: 316

czwartek, 12 lipca 2018

Od Rose cd Akihito

Siedziałam i patrzyłam jak Akiś walczy. Co jakiś czas jakieś osoby, coś do mnie gadały. Jednak wciąż nie zwracałam zbytniej uwagi na nich. Patrzyłam, jak porusza ciało, jak unika ciosów. Mogłam dokładnie się przyjrzeć, każdy najmniejszy ruch mięśnia. Jak je napina, porusza się tak płynnie. Dostałam nawet jakieś jedzenie i picie. Siedziałam i dalej patrzyłam, to jadłam.
Nie wiem, ile minęło. Jak się okazało, nie walczył, tylko z jedna osoba. Nie miał, nawet chwili wytchnienia. Było tego tak wiele.
- Powiesz Akihito, że poszłam do pokoju. - powiedziałam do jakiejś dziewczyny.
- Dobrze Rosie. - powiedziała. Uśmiechnęłam się do niej, po czym wstałam i ruszyłam się przejść.
Przeszłam przez ogród, taras oraz strumień. Spojrzałam na swoje odbicie, po czym wstałam i podeszłam do kwiatów. Tak cudownie pachniało tutaj.
Ruszyłam w kierunku kwiatów. Usiadłam wśród nich, po czym położyłam się na plecach. Pod głowa miałam sweter. Spojrzałam na niebo i patrzyłam na chmury. Szukałam wzorów. Po kilku minutach musiałam zasłonić ręką oczy, bo słońce mnie zaczęło oślepiać. Zamknęłam oczy i odleciałam.
***
Ktoś mnie niósł na rękach. Gdy położył na czymś miękkim i przykrył. Otworzyłam powoli oczy, przede mną siedział Akiś. Uśmiechnęłam się ledwo i ziewnęłam. Wyciągnęłam dłoń, aby pogłaskać go po policzku. Chłopak się uśmiechnął i pogłaskał mnie po włosach.
- Wygrałeś? - spytałam. Ciągnąć go do siebie. Uniosłam się delikatnie, aby po chwili wpaść w jego ramiona. Złapał mnie i przytulił do siebie.
- Tak, wygrałem. Jestem zmęczony, jutro czekają mnie kolejne walki. - powiedział. Pociągnęłam go za włosy i pocałowałam delikatnie.
Po czym wtuliłam się w niego. Mruczałam trochę, gdy ktoś do nas podszedł. Akiś głaskałam mnie po włosach, tym samym słuchałam ich rozmowy.
<Akihito?>
Ilość słów: 276

Od Akihito do Rose

Zasnęła na moich ramionach. Spojrzałem na łóżko potem na nas później znów na łóżko. Za małe na dwie osoby. Położyłem się a na mnie położyłem Rose. I tak się wyspałem z z nią na sobie a w dodatku na niej położyła się wydra. Obudziłem się. Rose siedziała przy biurku.
-Cześć-powiedziałem.
-Hej Akiś-odpowiedziała z entuzjazmem.
-Która jest godzina?-zapytałem
-Yyyy...dziewiąta-powiedziała
Nagle jebs w szybę coś walnęło.
-Co to!?-krzyknęła Rose
-Ptak chyba.-oznajmiłem-ale wyczuwam też coś innego.
Wziąłem gołębia i zobaczyłem karteczkę. Chwyciłem pisało na niej:
Zapraszamy Akihito Gasatsunę z rodu Gasatsuna na wybory nowego władcy. Wybory odbędą się w centrum Wolfgrave. Kandydat może przyjść z osobą towarzyszącą.
-Candy?-powiedziałem-Chciałabyś wyjechać na wakacje do Wolfgrave?
-Tak raczej tak-odpowiedziała.
-Dobra to się pakuj wyjeżdżamy za godzinę.-powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Spotkałem Rose przy wyjściu ze szkoły. Wyjechaliśmy autobusem. Droga była długa. Jakieś 10 godzin. Gdy przyjechaliśmy poszedłem się zameldować. Co się okazało to nie będą zwykłe wybory. To będzie walka. Z wszystkimi innymi kandydatami. Następnego dnia była pierwsza walka. Ja kontra Akira Hayate. Na oko 39 lat. Do walki dostałem "święty miecz". Był to gladius. Ja byłem ubrany w takie obwisłe spodnie które były o koloru piasku. I to wszystko. Nawet butów nie dostałem. Ale za to powiedzieli że miecz będę mógł zatrzymać i nazwać. Nagle dźwięk bębnów i walka start...
<następne opowiadanie>
<Rose?>
Ilość słów: 215

środa, 11 lipca 2018

Od Rose cd Akihito

Jego usta są takie słodkie. Taka słodycz, która rozpływa się po całym moim ciele. To cudowne, że go mam. Nieśmiało wplotłam dłoń w jego miękkie włosy. Chłopak mnie uniósł, abym oplotła go nogami wokół bioder. W sumie robię to pierwszy raz i nie chce, popełnić jakiegoś głupiego błędu.
Co jakiś czas się odsuwał, gdy zaczynało brakować powietrza. Jego oczy wpatrywały się we mnie. Jakbym była jedną osoba na świecie, aż moje policzki oblały się różem.
- Jesteś taka urocza, gdy się rumienisz. - powiedział, z uśmiechem. Patrzyłam na niego jak na cud.
-D-dziękuję. - zająknęłam się nieśmiało. Usiadł na łóżku, po czym usiadłam obok niego. Jednak było mi nie wygodnie, położyłam się na łóżku. Miękka poduszka, która tylko umilała mi leżenie. Spojrzałam na chłopaka i sięgnęłam, jednak miałam za krótkie rączki. Więc z całej siły, popchnęłam go nogami. Spadł na podłogę. Zaczęłam cicho chichotać, co po chwili przerodziło się w gromki śmiech. Chłopak wstał i z chytrym uśmiechem do mnie podszedł. Nieco się wystraszyłam, ale rozluźniłam, gdy zaczął mnie łaskotać. Zaczęłam się śmiać jak oszalała.
- Akiś. - powiedziałam słodko. Chłopak przerwał, po czym spojrzał na mnie. Położył się obok mnie i spoglądał w moje oczy. Nie chciałam, dziś wstawać. Chciałam, aby ta chwila trwała. Położyłam dłoń na jego policzku. Próbowałam na coś się odważyć, jednak udało mi się tylko dać mu buzi w nos. Po czym speszyłam się nieco.
- Słodka. - Jego słowa, kompletnie mnie zawstydzają. Choć siostra, mówiła.. Pewniejsza, odważniejsza. Trzeba spróbować.
Zebrałam w sobie całą odwagę, jaka miałam i pocałowałam chłopaka w usta. Kompletnie nie wiedziałam, czy dobrze robię. Jednakże po tym, jak przysunął mnie dłonią bliżej siebie, wnioskuję, że chyba dobrze mi idzie.
Po dłuższej chwili oparłam czoło o jego i szepnęłam. - To ty jesteś słodki misiu.
Wtuliłam się momentalnie w niego, bo zaraz bym się zmieniła w buraczka, a może nawet pomidorka.
Jego dotyk był taki delikatny, czułam się bardzo dobrze. Tak wyjątkowo, jak jeszcze nigdy. Nim się spostrzegłam, zasnęłam w jego ramionach.
<Akihito?>
Ilość słów: 330

wtorek, 10 lipca 2018

Pożegnanie!

Witamy. Dzisiaj odeszła nasza kochana adminka - Gold, z powódów osobistych. Bardzo bedzie nam jej brakować, ale wiemy, że namawianie jej nie ma sensu, więc życzymy jej  szczęścia na nowej drodze życia i by jej się wiodło. Tak więc adminkami jesteśmy my- Eren i Aki ,ale moze sieto zmienić w najbliższym czasie. Życzymy miłych wakacji! ~ Aki i Eren

Od Akihito do Rose

Ostatnie dni były naprawdę dynamiczne kilka rzeczy się pozmieniało. Na przykład coś bardzo ważnego kupiłem sobie nowego laptopa. I znalazłem dziewczynę. Rose co mogę o niej powiedzieć. Mała szara myszka którą jednak kocham. Ale wracając do codzienności. Godzina 07:27. Wstaję patrze na zegarek.
- O kurr...- mówię pod nosem.
Szybko ubieram się i wylatuję z pokoju jak oparzony. Zabieram tylko hamburgera ze stołówki.
-Hej Akiś-mówi Rose.
Cześć Candy-mówię po czym daje jej buziaka w policzek.-Wiesz jaka teraz lekcja?
-Yyyy...Fizyka.-odpowiada po chwili.
-Spoko.Chodź na lekcję bo się spóźnisz.-objąłem ją w pasie i ruszyliśmy do sali od fizyki. Lekcje wreszcie się skończyły. Odprowadziłem Rose do pokoju a sam poszedłem do swojego. Postanowiłem pójść na cmentarz do rodziców. Poszedłem i usiadłem. Chwilę posiedziałem i pierwsza łza poleciała po policzku. Zacząłem płakać. Przetarłem oczy maską którą później włożyłem do kieszeni.
Wracałem do domu i nagle coś na mnie skoczyło. Użarło mnie w rękę po czym chwyciłem to coś. Wydra z płetwami mnie zaatakowała. Wypuściłem ją i dalej poszedłem do domu. Wydra za mną chodziła.
-Nawet jesteś słodki.-powiedziałem-Dam ci na imię Conny.Jak Conny z SNK
Wziąłem Conny'ego i poszedłem do domu.
-Yyyyy...Co jedzą wydry.-pomyślałem na głos.-pewnie ryby mam jeszcze puszkę z makrelą.
Nadeszła noc. Conny wtulił się we mnie i spał. Do mnie nagle przyszła wiadomość
Od Rose:Ktoś chodzi koło moich drzwi.RATUJ!!
Od Akihito:To pewnie tylko strażniczka akademika.
Od Rose:Nie to na pewno ktoś zły.Przyjdź do mnie.
Od Akihito:A Celes co z nią??
Od Rose:Wyjechała.
Od Akihito: ;-; idę...
No cóż byłem zmuszony, lecz do zadanie nie było proste. Strażnicy są czujni ale nie mają zmutowanych wydr.
-Conny chodź tuu.-zawołałem wydrę.-odwróć uwagę tamtego gościa.
Odwrócił i ja ruszyłem na pomoc. Tak jak myśłałem nikogo nie było. Zapukałem do pokoju.
-Kto tam?-zapytała dziewczyna.
-Ja Akihito.-odpowiedziałem zaspany.
Otworzyła drzwi i szybko wszedłem do pokoju.
-Nie było nikogo.-powiedziałem.
-Ale wcześniej był na pewno.-odpowiedziała.
-No ok i co teraz.-zapytałem.
-Zostaniesz ze mną.-powiedziała.-I tak dzisiaj jest piątek a jutro wolne więc czemu nie.
Nie było co robić więc oglądaliśmy jakiś film. Chyba horror bo się Rose bała. I nagle wyskoczył jakiś nieznana mi istota która miała być straszna. Rose wtuliła się we mnie i zamknęła oczy. Wyłączyłem to bo umierała ze strachu. Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je i co się okazało moja piękna wydra.
-Rose to jest Conny moja wydra-przedstawiłem wydrę.
-Ale słodkiiii-odpowiedziała.
Spojrzałem na nią po czym trochę się przybliżyłem. Nasze usta dotknęły jej ust i tak jakoś zaczęliśmy się całować.
<nastepne opowiadanie>
<Rose?>
Ilość słów: 403

Od Kagamiego do Erena

Mój kochany kusiciel. Śmieszyło mnie, ale też podniecało zachowanie Erena. On zawsze mnie z resztą podniecał, samą swoją obecnością działał cuda. Zacząłem bawić się prezerwatywą w palcach, po czym oblizałem swoje wargi. Nadal miałem na głowie uszka, które lekko się nastroszyły pod wpływem podniecenia. Zaśmiałem się cicho pod nosem, po czym przewróciłem się z nim i zawisłem nad nim, patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnąłem się kątem ust i zamruczałem cicho.
- A ty kochanie? Wiesz, kim ja jestem? -zapytałem, śmiejąc się cicho.
- Załóżmy, że nie wiem... No, dawaj... Kim jesteś?
- O nie, nie ma tak... Zgaduj, słońce... - szepnąłem.
- Moim chłopakiem? - zapytał lekko niepewnie, bo nie wiedział chyba o co mi chodzi.
- To też misiu... A dokładniej spróbujesz? Jaka krew płynie w moich żyłach?
- Półboga? Feniksa? Tygrysa?
- Bardzo dobrze... A teraz, jak je złączysz, wyjdzie prawdziwy diabeł, nie uważasz...? - zapytałem go cicho, po czym polizałem jego szyję.
Tak, ta noc skończy się bardzo upojna. Tęskniłem za smakiem jego ciała... Tęskniłem za nim całym.
Kolejnego dnia, obudziłem się z Erenem u boku. Chłopak spokojnie chrapał, tuląc się do mojego torsu z lekko czerwonymi, od wczorajszego wysiłku, policzkami. Był taki uroczy i delikatny w moich ramionach. No, jasne, jest umięśniony, seksowny i tak dalej, ale nadal jest dla mnie moim maluszkiem. Uśmiechnąłem się lekko. Czekałem, aż się obudzi, bo dzięki temu mogłem jak najdłużej patrzeć na tą jego uroczą twarz. Niestety, chłopak po chwili uchylił lekko jedno oko, patrząc na mnie.
- O dzień dobry, Erenku. - szepnąłem i cicho się zaśmiałem.
- Mmmm... - mruknął - Auć! - po chwili się podniósł z wywalonym jęzorem. 
Chyba się ugryzł. Zaśmiałem się nieco głośniej, podnosząc się razem z nim. Oj, miałem plan, miałem. W końcu, były wakacje, a w wakacje co się najlepiej robi? Odpoczywa, albo wyjeżdża. Oby dwie rzeczy połączyłem, więc wiedziałem już, co będziemy robili. Podniosłem się i przeciągnąłem. Zlazłem z łóżka, a następnie podreptałem do szafy, ubierając się. Założyłem coś luźnego, a temu, że było jeszcze dość wcześnie, mieliśmy czas. Spojrzałem na Erena, podrzucając w dłoni klucze od mojego samochodu.
- Ubieraj się i spakuj się na dwa tygodnie. Mam coś dla nas. - uśmiechnąłem się zadziornie.
- Łołoło... Czekaj... Coo?! Jak?! Gdzie?! Kiedy?! Co?! - wstał zdezorientowany i zaczerwieniony lekko.
-Nie łołołojuj i nie pytaj. Ubieraj się i pakuj. Zobaczysz na miejscu. Na pewno ci się spodoba.
- Dobra, dobra, haha! - zaśmiał się cicho i zaczął się pakować.
Obaj zaczęliśmy się pakować, a tuż po tym z naszymi walizkami poszliśmy do mojej czarnej hondy civic. Spakowaliśmy wszystko, a potem ruszyliśmy na plażę, gdzie wynająłem nam domek tuż przy plaży na niewielkim pagórku. Mieliśmy mniej niż 5 minut do tego, aby znaleźć się na piasku. Cieszyłem się, że udało mi się wynająć tak niesamowite miejsce.
Po kilku godzinach dojechaliśmy, a ja zaparkowałem na parkingu przed domkiem. Odetchnąłem, po czym zacząłem budzić Erena. Trącałem go lekko, a ten nieco rozkojarzony spojrzał na mnie.
- Promyczku, jesteśmy już na miejscu. - powiedziałem do niego z uśmiechem.
Zamrugał kilka razy z niedowierzaniem.
- Już?! - spojrzał na okolicę - Łaaaa.... - zaparło mu dech w piersi.
Wyszedłem z samochodu, a potem otworzyłem drzwi samochodu dla Erena.
- Zapraszam. Jak się podoba?
Mój misio wyszedł z samochodu, rozglądając się i obracając się powoli dookoła siebie. 
- B-brak mi słów...
- W pozytywnym sensie? -zapytałem, śmiejąc się, po czym ruszyłem, aby wyjąć nasze walizki.
- N-no... No.. - nie wiedział co powiedzieć.
- Eren? Wszystko dobrze? - zapytałem, idąc z walizkami do domu.
- No... Tak... - uśmiechał się wniebowzięty, patrząc na chmury, niebo i dom.
- Zaraz pójdziemy pozwiedzać. -stwierdziłem.
Po rozpakowaniu się, ubrałem biały podkoszulek, spodnie moro w kroju 3/4. W końcu, mamy zamiar iść na plażę. Uśmiechnąłem się, łapiąc dłoń Erena i pociągnąłem go za sobą. Wybiegliśmy po zamknięciu domu i sturlałem się razem z nim po zboczu. Stanęliśmy na plaży. Wyplułem piasek i wstałem, szczerząc się jak głupi.
- To co? Idziemy popływać? -zapytałem, śmiejąc się.

<następne opowiadanie>
<Erenkuu?>
Ilość słów: 665

Od Rina do Katsukiego

- Katsuki! Bo się bardzo wkurzę. To, że chcesz, bym cie uczył, nie oznacza, że możemy się już obściskiwać. Pamiętaj, że ja jeszcze nie ufam ci na tyle... - wstałem i spojrzałem w okno. nie mogę tak po prostu tego zrobić. W przeszłości popełniłem duży błąd i nie popełnię go drugi raz. Nie w ten sam sposób...
- Dobra, jak ty się czepiasz. Łaski bez. Też mogę przestać ci ufać, ogoniasty bałwanie. - warknął i poszedł do łazienki, zamykając drzwi z trzaskiem.
- Przeciez ty jeszcze mi nie zdążyłeś zaufać... - teraz szepnąłem i miałem nadzieję, że tego jednak nie usłyszy - Nie po tym, czym jestem...
Miałem już kiedyś dziewczynę. Nie skończyło się to dobrze, gdy dowiedziała się, czym jestem lub raczej, co w sobie skrywam... Chwilę później została zamordowana... Tak, można się domyślić przez kogo. To nie jest aż takie trudne... Dlatego napierw musze zdobyć jego zaufanie. On musi zaufąc mi, a ja jemu. inaczej to nie będzie miało sensu. Przeciez nie znamy się tak długo... Rozmyślałem tak, patrząc w okno, aż nagle usłyszałem jakiś trzask. Chyba Katsuki coś zaczął wywracać w łazience. Podszedłem tam i otworzyłem siłą drzwi, widzac wkurzonego i rozwalającego rzeczy w łazience Katsukiego.
- Co ty do cholery robisz...
- Nic, zostaw. Uspokajam się. - warknął, nadal wywracając wszystko, co mu wpadło pod rękę.
- Przestań... - powiedziałem jeszcze spokojnie, choć stanowczo, powoli zbliżając się do niego.
- Nie, nie przestanę...
Słysząłem, jak dźwięk narastał wmoich uszach, przez co stął się dość... A raczej bardzo nieprzyjemny. Wszędzie trzask i rozbite szkło. Te dźwięki zaczęły doprowadzać mnie do szału. Podszełem do niego i bardzo mocno chwyciłęm go za ramię, odciągając od blatu łazienki i popychając na ścianę.
- Powiedziałem przestań! - moje oczy na chwilę się zaświeciły, a głos lekko się zmodulował. Ogarniając, co się przed chwilą stało, odsunąłem się od niego - S-sorki... Ja... Lepiej już pójdę.. - oszołomiony lekko, chciałem wyjść z łazienki.
Katsuki złapał mnie za ramię i zacisnął je. 
- Nie uciekaj. Masz mi zaufać, a ja tobie. - warknął.
- Tak, ale... - chciałem już walnąć pięścią w blat, ale się powstrzymałem. - Aargh! - krzyknąłem. Znów... Czy to znów się powtórzy? Te pytanie zawracało mi głowę od dłuższego czasu, ale nie mogę tak po prostu zrezygnować...
- Co ci jest do cholery? - zapytał mnie z niepokojem w oczach, widocznie się... martwił. A to nowość.... No, Katsuki... Z dnia na dzień coraz bardziej mnie potrafisz zaskoczyć...
- Nic mi nie jest... Po prostu... mimo, że gadam o zaufaniu i takich innych.. Do końca nie powinieneś mi ufać. Ja nawet sobie nie potrafię zaufać...
- A ja chcę ci zaufać... Bo obaj jesteśmy dziwni... - mruknął. Zamrugałem kilka razy i obróciłem się do niego.
- Lubisz krew? - zapytałem go.
- Lubię. - mruknął.
- Ale ja mówię o piciu, nie wyglądzie... - uśmiechnałem się kątem ust i popatrzyłem na niego tajemniczo.
- Cóż, nie piję, bo nie jestem wampirem. Chociaż, nie... Zlizuję często swoją. - mruknął.
- No to masz rację, obaj jesteśmy dziwni... A i od razu mówię, dzisiaj mogę wrócić lekko... "podpity" i brudny...- spojrzałem na niego kątem oka i wyszedłem z łazienki.
- Co? Jak to? Nie, nie toleruję picia w samotności alko. - mruknął.
- Ale ja nie mówię o alkoholu, Katsuki.. - szepnałem do niego tajemniczo.
- Tak? A o czym? - zapytał.
- Jest czerwone, liczone w litrach i w każdej żywej istocie.. - podszedłem do szafy i przebrałem się na jeansy i zwykłą koszulkę.
- Krew? Po co? - mruknął.
- Jeden- po prostu. Dwa- bo muszę. Trzy- bo chcę. - zamknąłem szafę i spojrzałem na lekko zdziwionego Katsukiego.
- Możesz wziąć ode mnie. - mruknął. - Nie chcę siedzieć sam...
Łoooo... Czekaj... Co?! on się zgadza, bym ja od niego.. Nie no, współlokatora mi ukradli i podmienili...
- Ty chcesz, bym ja... Pewny jesteś? - spojrzałem na niego zdziwiony.
- Masz jakiś problem?! - warknął, nieco czerwony ze złości.
- No.. W zasadzie to mam, jeżeli nie chcę cię rozszarpać.. - stwierdziłem, ogarniając, że to jest rzeczywiście prawda. Ha... Zaczyna się... 
- W dupie to mam. Nie ruszasz się stąd. - burknął.
- Masz łańuchy? Albo silne ręce? - usiadłem na swoim łóżku. Mój "sekreT" tego wieczoru zostanie ujawniony.. Świetnie...
- A co? Ręce mam, nie urwało mi ich.
Poklepałem go po ramieniu.
- Przydadzą ci się... Oj, przydadzą...
---
Minęło kilka godzin. Nie działo się nic szczególnego, a słońce zaczeło zachodzić. No, chyba już czas. nie zeby coś, ale trochę się denerwuję, że mogę coś zrobić jemu... Czekaj, czy ja się o niego marwię? Najwyraźniej tak... Wstałem z łóżka i podszedłęm do niego 
- Gotowy?
- Ta... Jest spoko... - mruknął.
Usiadłem na jego łóżku i podałem mu rękę, by się przysunął, delikatnie się uśmiechając.
- Miejmy to już za sobą, błagam...
Ujął moją rękę i zbliżył się do mnie. 
- Mhm...
Westchnałem ostatni raz i przysunąłem go do siebie, wgryzając się w jego szyję i pijąc jego krew. Czułem, że coś się ze mną zaczyna dziać.. Katsuki spokojnie siedział, nie ruszając się z miejsca. Moje pazury wbiły się w jego plecy, a dłuzszy i bardziej demoniczny ogon walnał o jego łóżko, a ja? Ja nadal zachłannie piłem jego krew.
- Zaczyna się...
Katsuki niepewnie pogładził mnie po plecach, a ja po chwili odessałem się od niego. Poczułem, jak na mojej głowie wyrastają ciemne rogi, które po chwili zajęły się moim ogniem. moje świecace się na niebiesko oczy wyłaniały się z ciemności, która nas otaczała, a moja skóra zacząła sinieć i czernieć. Odsunąłem się od niego, patrząc w dół morderczym wzrokiem, a z kąta moim ust ciekła jego krew. Zasyczałem lekko, pokazując zakrwawione kły i spojrzałem na Katsukiego, który wydawał się zaówno zaskoczony, podniecony jak i przerażony...

<następne opowiadanie>
< Kacchan?>
Ilość słów: 957

Od Katsukiego do Rina

Nie wierzę. Jestem gejem. Facetem, który lubi facetów. Wściekły na siebie zacisnąłem pięści, a potem spojrzałem na ogoniastego bałwana, który się czerwienił i się szczerzył. Nie wiedziałem jak mam się zachować, więc nieco się odsunąłem od ciemnowłosego i zsunąłem nogi z łóżka, patrząc przed siebie, dokładnie na ścianę. Zacząłem rozmyślać, dlaczego to się w ogóle stało. Zawsze przecież nie czułem pociągu do nikogo i niczego. Dlaczego więc tak nagle miałem się... zakochać. Chyba tak to się nazywało. Nie znam się. Nie umiem w kontakty międzyludzkie, a szczególnie te bliższe. Prychnąłem po czym strzeliłem swoimi palcami. Położyłem na moment dłonie na skroniach, usiłując w jakiś sposób to wszystko zrozumieć. Wstałem, po czym palcem zahaczyłem o swoją koszulkę, wzdychając. Nieco ja odciągnąłem od ciała, dzięki czemu mogłem spojrzeć na swój tors. Skupiłem się na miejscu, w którym było moje serce. Pokręciłem zrezygnowany głową, nie wiedząc za bardzo jak mam odebrać tą całą... miłość. Chyba. Nie wiem. Nie umiem. Pokręciłem głową z lekkim rumieńcem, który po chwili od razu zniknął.
- Co to znaczy kochać? - zapytałem nagle ogoniastego bałwana, miętoląc kołnierz koszulki.
- Na prawdę nie wiesz? - usiadł po turecku na łóżku, kładąc ogon na swoim udzie - To uczucie ciężko jest opisać słowami...
- A jak je można opisać?
Lekko się zaczerwienił i popatrzył w sufit. Dlaczego pomyślałem, że to było urocze. Tylko Ijime jest dla mnie uroczy...
 - To coś takiego, gdy drugą osobą staje się całym twoim światem i mógłbyś zginąć tylko po to, by zobaczyć jej uśmiech...
- Dlaczego miałbyś oddawać dla kogoś życie? Bohaterzy umieją zadbać o to, aby ocalić zwykłego przechodnia, ale dbają też o własne życie. Dlaczego nie będąc bohaterem, miałbym rzucać się dla kogoś w ogień. Nie rozumiem... - usiadłem obok niego.
- Bo chcesz chronić tą drugą osobę... Nie zapominaj, Katsuki, że bohaterzy też umierają chroniąc innych... I tak się nazywa najlepszych z nich. Oddali życie po to, by ktoś mógł je kontynuować...
- Gdybym miał się rzucić dla kogoś z powodu kochania, on by kontynuował to? Jak niby, skoro mógłbym nie żyć... - mruknąłem, zakładając dłonie na piersi.
- Katsuki... Nie rozum tego od deski do deski w dosłownym znaczeniu... To musisz poczuć tu. - dotknął mojego serca dłonią. - Nie tu... - a teraz pstryknął palcami w moje czoło.
- Dobrze wiesz, że dla innych nie mam serca. Ciesz się, że w ogóle się przed tobą w jakiś sposób zwierzam. - warknąłem naburmuszony. - Po co próbowałeś obiecać, skoro teraz się czepiasz, że nie kumam...
- Nie czepiam się. Po prostu musisz do tego dojść w większości sam... -zbliżył się do mojej twarzy, patrząc tajemniczo i lekko psychopatyczne - wtedy nie byłoby zabawnie.. - szepnął, a później odsunął się i uśmiechnął.
Uniosłem jedną brew do góry, a potem po chwili zastanowienia pocałowałem go w usta. Nie rozdzielając ich, posadziłem go na swoich kolanach, a potem spojrzałem mu prosto w oczy.
- Zabawnie, co? Ja jeszcze nie zacząłem się bawić. Więc mnie nauczysz, a nie, będziesz się tylko przyglądasz. Obiecywałeś. Nie znoszę oszustów. - burknąłem z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
- Widzę, że zaczynamy działać na własną rękę? Wolisz praktyki od teorii... Ok... - pocałował mnie. 
Poczułem coś ostrego na mojej szyi. Wydawało mi się to cholernie przyjemne. Lubiłem ból w każdej postaci, bo uważałem to za jedyną rzecz jaka pozwalała mi uwolnić te złe emocje.
- Co to jest... - zapytałem o ostrą rzecz na szyi, obejmując czarnowłosego w pasie.
- Moje paznokcie... A co?
- Miłe... Rób tak dalej... - mruknąłem mu w usta.
- Lubisz ból? Oho... Dla mnie bomba... - zaśmiał się cicho, kładąc na łóżku.
Miło spędziliśmy wolny, wieczorny czas. Zrezygnowałem z pójścia dzisiaj na walki. Nie chciało mi się po prostu, a poza tym, chciałem więcej się dowiedzieć o tym ogoniastym bałwanie. Skoro mówi, że jesteśmy sobie jakoś przeznaczeni, nie chciałem, aby był na mnie obrażony. Jakoś... Nie byłoby mi z tym dobrze...
Z samego rana obudziłem się, bo zadzwonił ktoś do mnie. Byłem zły, bo był weekend i chciałem odpocząć. Rin jeszcze spał i telefon na szczęście go nie obudził. Po odebraniu dopiero usłyszałem, kto to tak tarabanił do mnie. Prychnąłem, słuchając reprymendy od ojca, za to, że niby wyrzuciłem siostrę z pokoju. Byłem pewny, że Shiro na mnie nie nakablowała i musiał to być ktoś inny. Pokręciłem głową.
- Spadaj stary pierniku i zostaw mnie w spokoju wreszcie. Pamiętaj dziadu, że już jestem dorosły i nie potrzebuję twoich pieprzonych kazań, więc się zamknij, jak chcesz mnie jeszcze kiedyś zobaczyć na oczy. - powiedziałem donośnie, po czym rozłączyłem się, rzucając telefon na ziemię. 
Ogoniasty bałwan podskoczył i spojrzał na mnie przerażony. Zmierzyłem go spojrzenie, warcząc.
- Czego się lampisz na mnie bałwanie... - powiedziałem dość nie miło.
- Bo kurna nagle czyjś donośny krzyk dotarł do mojego ucha i nie rozniósł mi bębenków.. Co się stało?
- Nie ważne... -warknąłem, siadając obrażony na łóżku i patrzyłem na telefon z pobitą szybką, ale działający.
Rin wstał i ogonem odrzucił telefon obok na łóżko, stając przede mną.
- Gadaj, co się stało...
- Nic.... Powiedziałem przecież... - spojrzałem w podłogę.
- Nic? Po prostu nic? Wiesz, że tak cię nie nauczę tego, czego tak bardzo pragniesz, co nie?
- Ojciec, pasuje odpowiedź? - mruknąłem, zakładając dłonie na piersi.
- Posłuchaj Katsuki.... - wziął mnie za koszulkę, a nasze twarze dzieliły milimetry - Miłość to nie tylko całowanie się i obściskiwanie. Najważniejsze jest zaufanie... Mówi ci to coś?
- Tak... - odwróciłem wzrok i westchnął. - Ojciec się mnie bez końca czeka i wymaga coraz więcej...
- Znam to zbyt dobrze... - usiadł przy moim łóżku na podłodze - Lecz rada, by go olać też jest bez sensu...
- Mogę go powyzywać, klnąć... On nadal jest cholernie uparty jak świnia... - warknąłem.
- Ale nie jest nieśmiertelny i niepokonany.. - szepnął.
- Nie jest, ale nie mogę zabić ojca... Nadal ma to cholerne miano...
- Jakie "miano".. on ma w ogóle jakieś?
- Tak, miano mojego ojca... - wstałem i zacząłem drapać swoje ramiona do krwi.
- Nazywasz to "mianem"? To po prostu twój ojciec... - usiadł obok mnie na łóżku i chwycił moje rece za nadgarstki, bym się nie drapał.
Pokiwał przecząco głową. Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go w usta.
- Ojciec... To miano... On tak mówił... - szepnąłem i przytuliłem go.



<Rinciu?>
Ilość słów: 1048

czwartek, 5 lipca 2018

Od Amarina do Zirhael

- Oddajcie mi ją! ZIRHAEL! JASKÓŁKO! Ja chcę do jaskółki! Zostawcie mnie! Mamo! Tato! GDZIE JESTEŚCIE! MAAAMOO! - przerażony i smutny głos małego dziecka, które chciało wyrwać się spod rąk dorosłych i silnych żołnierzy. 
Bez szans. Bez nadziei. Ostatnia deska ratunku połamała się. Ostatni włos zerwał się. Ostatni płomień zgasł... Lecz wśród oburzonej ludności było słychać nadal tej jeden charakterystyczny dźwięk. Głos dziecka, które nic nie rozumiało. Dziecka, które straciło wszystko, nie wiedząc o tym. Dziecka, które się po prostu zagubiło i które straciło swoją kłódkę i klucz. Klucz, którym była Zirhael i nadal nim jest. Klucz ten zamykał jego złą naturę. Trzymał w jedności. W ludzkiej, pozornie niegroźnej formie. Gdy nie ma klucza, nie ma też kłódki. Pękła. Rozdzielił się. Z jednego dziecka powstało ich dwoje. Pierwszy, czyli ten prawowity, ten właściwy, ten, który powinien być przy Zirhael. Ten, który ma wszystkie emocje. Ten, który spędzał z nią tyle czasu. Człowiek, a zarazem bestia, która mieszka w jednym. To on zarazem jest bestią i człowiekiem. Tym jest pierwszy. Jest też drugi. Drugi, czyli skorupa pozostała po ciele. Skorupa, która pamięta życie pierwszego tak, jakby było jej własnym. Nie ma emocji. Nie ma żalu. Nie ma nic. Miłość przepadła. Nie wie, co to jest... Pierwszy chce odzyskać swoje ciało. Chce odzyskać siebie i Zirhael, by żyć z nią tak, jak dawniej. Chce się znów połączyć. Lecz jedynym łącznikiem była pełnia. Podczas pełni mógł przejąć kontrolę nad swym ciałem. Mógł być sobą. Bestią i człowiekiem w jednym, a nie pustą skorupą bez sumienia i uczuć oraz kontroli. Lecz jej nie było. nie było jej obok. Błądził po lasach i polach, szukając tej jedynej. Tej szczególnej osoby, która potrafi znów złączyć go w jedno i zapobiec rozpadowi na skorupę i bestię. Tyle lat błądził. Tyle lat szukał. Tyle lat się wyrywał...

- Gdzie ona jest?! Gdzie! - wrzask, który można było usłyszeć podczas kolejnej pełni w towarzystwie czarnej pumy.
- Ale Amarin... O kim ty mówisz? Nie jesteś sobą w tym momencie...
- Jestem sobą! S-O-B-Ą! Właśnie teraz! Ta skorupa, którą znasz nie jest prawdziwym mną! Gdzie jest Zirhael!
Podczas jednej z tych chłodnych i gwieździstych nocy... Tej niesamowitej nocy spotkał ją. Zirhael. To ta, której szukał tak zaciekle od czasu opuszczenia swej ojczystej ziemi. Od czasu rozdzielenia się na pustą skorupę i prawdziwego jego ukrytego w głębi. Niczym rozdwojenie jaźni. Skorupa, zwana Amarinem ze zwyczaju, zobaczyła twarz osoby, którą pamiętał i kochał pierwszy, ukryty osobnik w jego umyśle i ciele. Zirhael. Lecz on sam, ta skorupa zwana ciałem nie kochała jej. Nie wiedział przecież, jak się kocha, a wyrzuty sumienia były dla niej rzeczą obcą. Już dawno je stracił. Ta chwila nadeszła. Tylko czekać na pełnię. Czekać na odpowiedni moment. Na odpowiednią chwilę. Odnalazł klucz. Swój piękny i zdobiony bogato klucz. Teraz trzeba cierpliwości, aż nadejdzie...

Pełnia. Pierwsza pełnia z Zirhael u boku od lat. W końcu. W końcu ją spotka. W końcu ją zobaczy. Prawdziwy on. Ta bestia i ten człowiek. ponowne spotkanie.
- Zirhael... Moja droga Zirael... Jesteś tu obok mnie... Nie oddam cię nikomu. Będziesz moja, tylko i wyłącznie. Na zawsze... - rozległ się szept na leśnej polanie, a obok nich pojawili się rycerze, oznaczający ich samych, ich poprzedników, których historia zatoczyła koło tak, jak pozostałych.
 Mechanizm został ponownie ruszony, a koła zębate wprawiają w ruch kolejne i kolejne. Potrzeba było tego klucza. Otrzymał to, czego pragnął od dawien dawna. Nadzieja. Płomień znów rozpalił się na świeczce. Znów przed nim leży ta deska. Znów jego życie wisi na tym jednym włosku. Teraz trzeba tylko rozbić skorupę. Jak jajko. Jak kruche, bezsilne jajko. Wystarczy połączyć się z ciałem i wszystko wróci do normy. W umyśle skorupy pojawiły się wątpliwości. pojawił się emocje, które mieszają jego naturę z pierwszym w nim uwięzionym. Mieszają mu własne istnienie. Przecież tego nie zna i nagle się to pojawia. Co to jest? Czym to jest? Kim to jest? Nie rozumie. Szuka odpowiedzi, której sam nigdy nie znajdzie. on jest załamany, a pierwszy szczęśliwy i triumfuje. Uśmiecha się złowieszczo i zadziornie, czekając na tą chwilę. Minęło przecież tyle czasu. Tyle dni, a w każdym z nich emocje, wątpliwości i halucynacje u skorupy rosły. Czekał na odpowiedni moment. Na lukę, w której może się pojawić. Pełnia. Nadchodzi ten wielki dzień, a halucynacje mieszają się z rzeczywistością. Nie może dostrzec właściwego świata, bo już sam nie wie, gdzie i jaki jest ten realny świat. Gdy ktoś się wznosi, ktoś musi też upaść...
---
To trwa za długo! Nie wytrzymam! Co się ze mną dzieje! Nigdy czegoś takiego nie odczuwałem! A kiedy ona jest przy mnie jest jeszcze gorzej. Wszystko mi się miesza. Wszystko jest nowe, inne. Pamiętam tą krainę. Pamiętam też tą dziewczynę, ale nie odczuwałem większych emocji na ten temat. Teraz jest inaczej. W sercu mnie tak kuje i boli, a moja głowa i umysł wypełniona jest myślami jakby kogoś innego. Patrząc przez lustro widzę te białe i puste ślepia, które płaczą białymi łzami i krzyczy bezgłośnym dźwiękiem. To jestem... Ja? Scena niczym z horrorów i bajek. Patrzę na swoje ręce. Obraz mi się zamazuje, jest bardzo mglisty. Raz widzę swoje ręce, a raz widzę ręce dziecka, które pokryte są czyjąś krwią. Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę sylwetki osób, które są moimi braćmi, siostrami i rodzicami. ja je zabiłem? to czemu nie odczuwałem winy do tej pory. Nie czułem się odpowiedzialny, ale teraz to strasznie mi ciąży. Jakby ktoś kamienował moje serce. Zamiast chodnika widzę kamienną ścieżkę, a zamiast odgłosów ulicy i samochodów, słyszę obijające się końcówki włóczni o kamienną posadzkę. Zamiast rozmów obok mnie, słyszę krzyki. Zamiast dotyku czyjejś dłoni, czuję kamienie i ostre przedmioty na mojej skórze i szorstki, niedbały dotyk strażnika. Zamiast ognia na kuchence gazowej, widzę ognisko blisko lasu. Zamiast bloków widzę drewniany dom na polanie. Czy ja wariuję. Co się ze mną dzieje? Co jest nie tak? Co zrobiłem nie tak?! Co zrobiłem źle?!
- Po prostu istniejesz... To zrobiłeś nie tak... - usłyszałem czyjś głos, który ciągnął się za mną niczym duch. Obróciłem się dookoła siebie, szukając źródła dźwięku. Nic nie znalazłem. Kim jest to coś? Co mnie opętuje?!
---
W końcu nadchodzi wyczekiwany przeze mnie moment. W końcu mam szansę się wydostać! Być obok niej jak za dawnych lat. Czuć jej ciepło i samą obecność. Po prostu ją kochać. Nie będę miał litości. Dla nikogo! Nawet dla tej skorupy, która podaje się za mnie! Należy do mnie! To moje ciało! Nie twoje! Dlatego masz je oddać. Masz mi zwrócić to, co utraciłem przez samego siebie. Mam dość ciążących na mnie wyrzutów sumienia i bicia się z własną naturą. Zaakceptowałem to, że jestem i człowiekiem i bestią w jednym. Zaakceptowałem to, że stałem się bestią i zabiłem swoich bliskich. Zaakceptowałem siebie samego. Tylko nie to, że jesteśmy rozdzieleni. Tego nigdy nie zaakceptuję. Mam w końcu szansę. Szansę, by skończyć z tym paradoksem i paranoją. Z tym szaleństwem. Nie będę litościwy i miły. Nie obchodzi mnie to, że on po prostu chce żyć. Ja też tego chcę i nie m,am zamiaru się poświęcąc, by nadal żyć w ten sposób. Straciłem już wystarczająco czasu. Przez tą skorupę Zirhael uroniła za dużo łez. Dlatego zamierzam się połączyć i powrócić. Już jako prawdziwy Amarin. Prawdziwy ja u boku Zirhael. By ja chronić. By była przy mnie tak, jak kiedyś. By zabić wszystkich, co się tylko zbliżą do niej. Dlatego...
- Zniknij! Przepadnij! Utop się! Zabij się! Bym mógł tu wrócić! Ty bezduszna skorupo! jesteś mój, rozumiesz?! - wrzasnąłem do niego. Przekonamy się, kto wygra, bo dzisiaj jest pełnia...
---
Stałem w łazience, a w lustrze widziałem wciąż tego... Właśnie, kogo? Czy to jestem ja? Kim jest on? To coś... Mrugnąłem i zobaczyłem przed sobą jakby ducha. Mnie... Zbliżył się do mnie i złapał mnie za szyję. Był zakrwawiony. Tak samo, jak te dziecko z halucynacji. Tyle, że był starszy. to byłem... Ja sam... Uśmiechał się do mnie złowieszczo, ściskając mocno moją szyję.
- Zegar tyka. Tik, tak, tik, tak... Myślisz, że zbliża się twój koniec, co? Hahaha! Mylisz się, bo koniec już tu jest... Możesz mnie znać. Przecież wyglądam, jak ty... Ale nie masz pojęcia kim naprawdę jestem... Zgiń, szmato...
Ten duch zniknął, a przed sobą zobaczyłem Zirhael. Co? Znów halucynacja?
- Amarin! Amarin! CO CI JEST?! Amarin do cholery jasnej, obudź się! - słyszałem zmartwiony krzyk białowłosej dziewczyny, który wbijał się ostro w moje uszy i umysł. Nie mogłem wykrztusić żadnego słowa. ani jednego. Jakby cały czas ktoś ściskał moje gardło, choć tak naprawdę nikt tego nie robił. Czułem, jak tracę władzę nad sobą. Moje oczy stały się białe, a z nosa i ust poleciała biała krew, która opadała na kamienną posadzkę łazienki. Głos Zirhael cały czas dudnił mi w uszach, choć słyszałem go tak, jakbym się oddalał. Był coraz cichszy i cichszy... Stał się tak cichy, że nie mogłem go już dostrzec i usłyszeć, a zamiast oświetlonej łazienki nie widziałem nic. Pustka, ciemność... Czy ja... Czy ja umieram?
---
Otworzyłem oczy i popatrzyłem na swoje ręce. Znów jestem w tym ciele. Znów nad nim panuję. Muszę iść do tych elfickich ruin, póki mam czas i jestem tutaj z Zirhael. To był ostatni dzień w rozłące i osobno. Zaczyna się moja era i moje życie... Czułem, jak ktoś mną trąca, więc spojrzałem na tego kogoś. To była Zirhael. moja jedyna i kochana Zirhael, która widać było, że bardzo się martwiła i nie wiedziała, co się dzieje.
- A-Amarinku... C-Co się stało?
- Wszystko w jak najlepszym porządku, Jaskółko... W końcu jestem tutaj... - podniosłem się z podłogi, bo najwidoczniej upadłem od tego wszystkiego. Pogładziłem jej policzek mokry od łez i się uśmiechnąłem, wstając. - Wróciłem... - szepnąłem, stojąc do niej plecami i kątem oka patrząc w lustro.
- W-Wróciłeś? C-Co? Nie rozumiem...
- Posłuchaj Zirhael.. Ten Amarin, z którym spędzałaś czas przez tyle miesięcy nie był mną. To była taka... Skorupa. |Po prostu puste ciało bez duszy i życia tak naprawdę. Lecz, gdy w końcu tu jesteś, mogę się uwolnić od tego i wrócić do poprzedniego stanu, będąc tym dawnym, szczęśliwym Amarinem, którego znałaś...
- C-Czyli... Ty byłeś zamknięty? A-Amarin... J-Ja nie wiedziałam.
- Nikt nie wiedział, oprócz mnie. Ale teraz się to zmieni. Musimy iśc do Białej Grani. Jak najszybciej...
- A-Ale ja się boję tam iść... - złapała mnie za przedramię.
- Nie bój się, obronię cię. przed wszystkim... Ale jeżeli tam nie pójdziemy, wszystko pójdzie na marne, a ja zniknę...\
-  N-Nie... N-Nie chcę, abyś znikał... Dobrze. Chodźmy więc.
Wyszedłem na balkon i spojrzałem w niebo z uśmiechem. 
- Gotowa na pamiętliwą do końca życia noc? - spojrzałem na nią zza pleców.
- Tak... Mam nadzieję, że tak... - szepnęła z lekkim uśmiechem.
Wszedłem na barierkę i wyskoczyłem, lecąc wzdłuż budynku. Na chwilę obróciłem się i popatrzyłem na Zirhael. Przy ziemi rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się ponad korony drzew, lecąc do Białej Grani, mej ojczystej ziemi i mego dawnego domu...
---
Po dłuższej chwili znaleźliśmy się przy bramach Białej Grani. Odetchnąłem. Wielka chwila. Jak zareagują? Co zrobią? Co powiedzą? Jak będzie? Miałem pewne obawy o tym wszystkim... W końcu nie było mnie tu tyle lat... Odchrząknąłem i powiedziałem doniosłym głosem.
- Otworzyć bramy!
Zirhael stała blisko mnie, trzymając się mojego ramienia. Po chwili zaskoczeni strażnicy otworzyli wielkie metalowe drzwi, a my weszliśmy do środka.
- Woo... Ale tu... jak ja tu dawno... Nie wiem co powiedzieć... - szepnąłem, wchodząc do krainy.
Zirhael uśmiechnęła się, ale potem podsunęła się bliżej mnie. 
- B-Boję się...
Na ścieżki zaczęli wybiegać mieszkańcy, pełni zaskoczenia, lęku, ale również radości, a ja otworzyłem buzię z zaskoczenia i ich ilości. Nie mogłem uwierzyć, że znów tu jestem, w swoim ciele. Ale muszę się sprężać, bo mam coraz mniej czasu. 
- Później wam wytłumaczę! Obiecuję! - chwyciłem Zirhael za dłoń i biegłem wśród tłumu do tego jednego miejsca. Do tych charakterystycznych run. Musi się udać. Po prostu musi! 

- Amarin! Zaczekaj na mnie! - za mną wydobywał się lekko piskliwy głos białowłosej dziewczynki.
- Niee! Jesteś berkiem! Nie możesz mnie złapać!
- Amarin! Bo cię zjem!
- AAAaaa ghouuulll!!!
oboje się śmialiśmy i bawiliśmy, biegnąc przez ścieżki wioski i obijając się o jej mieszkańców z nieuzębionymi uśmiechami. Wszyscy patrzyli na nas z litością, radością i ukojeniem. To było takie przyjemne...
To przywołuje wspomnienia. Teraz biegniemy tak, jak wtedy, tylko, że w bardziej dramatycznych i mroczniejszych okolicznościach niż zwykły berek. Ale i tak w mojej głowie znajduje się masa wspomnień związanych z tym pięknym miejscem.
- A-Amarinku! N-Nie tak szybko! - pisnęła, ledwo nadążając za mną.
- Wybacz, ale nie mogę zwolnić! - w biegu wskazałem na księżyc - Zaraz skończy mi się czas! - biegłem jak najszybciej mogłem do tych starych, elfickich ruin. Zirhael z pomocą macek mogła poruszać się szybciej i dorównywała mi teraz kroku. Po chwili znaleźliśmy się na ścieżce, z której było widać ruiny. Z góry okrywała je turkusowa, świecąca się woda. Noo, na  prawdę są stare i na prawdę długo mnie tam nie było. 
- Rety... Jak tutaj pięknie... A-Ale... J-Ja...
- Tak... Ślicznie... Tyy? - spojrzałem na nią kątem oka.
- J-Ja tutaj kiedyś byłam...
- Byłaś? W środku?
- T-tak... - zaczęła nieco drżeć.
- Zirhael, kochana, wybacz, ale ja na prawdę nie mogę... - otworzyłem starą, metalową bramę i wszedłem do świecącej wody, idąc po zalanych schodach w dół do środka ruin. Zirhael mimo wszystko poszła za mną, ale złapała się bardzo mocno mojego ramienia. Spojrzałem w swoje odbicie w świecącej się wodzie. Białe oczy. Spojrzałem na swoją dłoń, która zaczęła lekko jakby się rozdzielać. Jakby duch odchodził z ciała.
- Osz ja pierdole! - zacząłem ponownie biec. Nie mogłem teraz przegrać. Obiecałem, że wrócę i zamorduję tą pustą skorupę! nie wygra ze mną!
Słyszałem za sobą bieg Zirhael, a w wodzie odbijały się jej czarne oczy. Powinniśmy się znaleźć pod wodą, bo znużyliśmy się już cali w tej wodzie, ale zamiast tego moim oczom ukazały się schody starej elfickiej wierzy, a wodę utrzymywała jakaś przezroczysta tafla magiczna, a my nie byliśmy w ogóle mokrzy. pięknie to wyglądało, ale... Nie, nie mogę teraz rozmyslać. Zbiegłem szybko ze schodów wieży i zacząłem biec starymi korytarzami elfickich ruin starego imperium. Skręcałem w różne uliczki. Zmuszony byłem iśc naokoło, bo niektóre korytarze, na nieszczęście te najważniejsze, były już zawalone. Po chwili szybkiego biegu i zadyszki, znalazłem się przed odpowiednią komnatą.
- To.. To tu..- wyszeptałem zdyszany.
Oczy Zirhael były czarne jak mrok, a moje bardzo białe. Odsunąłem kamień, który zasłaniał odblokowanie drzwi. odrzuciłem go, nie dbając gdzie wyląduje Zirhael zachowywała się trochę dziwnie, ale nie miałem czasu na akie rozmyślania. Przyłożyłem swoją dłoń w odpowiednie miejsce, a kamienne, stare i porośnięte mchem drzwi się otworzyły. moim oczom ukazała się komnata z jakby ołtarzem na środku, a przy ścianach stali kamienni rycerze, którzy zaczęli się poruszać. Poczułem się słabo i upadłem, a przynajmniej tak myślałem. Spadłem w ramiona wielkiego, kamiennego posągu rycerza, który o dziwo zaczął się poruszać. Zaniósł mnie na ołtarz, a ja widziałem jak przy tym stole leżę ja, ten drugi, nieprzytomny na dodatek. Złapaliśmy się palcami za dłonie. Zirhael stała w komnacie, lecz rycerze pilnowali, by nie ingerowała w to, co się będzie działo. Posągi zaczęły walić włóczniami o kamienną posadzkę, a ich dowódca zaczął recytować jakieś chyba zaklęcie. Zamknąłem oczy ze zmęczenia, które było coraz większe. Poczułem, jak ten drugi ja zanika...
---
Minęło trochę czasu, a Zirhael krzyczała zmartwiona i zdenerwowana. Ręka tego drugiego mnie znikła, a gdy już jej nie było, na mojej ręce zaczęły pojawiać się jakby wypalone w mej skórze znaki. Tak jak on znikał powoli, tak teraz na moim ciele pojawiały się te znamiona, a ja czułem się coraz bardziej związany z własnym ciałem. Byłem coraz bardziej... Sobą... Światło księżyca weszło do komnaty poprzez okno w suficie, a ja usłyszałem, jak rycerz skończył zaklęcie i wszystkie posągi powróciły na swoje miejsce, znów nieruchomiejąc i stojąc w bezruchu. Podniosłem się na rękach i zdarłem z siebie bandaże, stojąc plecami do Zirhael. Jej oczom ukazały się moje plecy i ręce pełne wypalonych symboli i znaków... Jestem.. Jestem tutaj... Jestem znów sobą... To..Ja.. nie znikam i mam całkowitą kontrolę nad sobą...
- W-wróciłem... - tylko to mogło wydobyć się z moich ust. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Znów tu jestem... i nie jestem rozdzielony. Znów mogę być i trwać przy niej.... Przy mojej zirhael...
<następne opowiadanie>
<Zircia?>
Ilość słów: 2695

Od Shoto do Shury

Shura. Imię kobiety, która zawładnęła moim sercem. Niektórzy spytają: czemu tak szybko? Nie wiem. Sam nie potrafię odpowiedzieć na to niby proste pytanie. Czy to są właśnie wątpliwości? Nie, nie są. Nie mogą być. Dlaczego? Bo ja ich nie mam. Nie mam wątpliwości, że ją kocham. Jestem tego pewien. Jak niczego innego w tym okrutnym świecie. Pośród tej nędzy, biedy, bólu i chamstwa można znaleźć osobę, z której emanuje takie przyjemne światło. Szkoda, że ona sama o tym nie wie i tego nie czuje. Myśli inaczej i widzi siebie inną niż ja ją widzę. Dołuje siebie, choć nie powinna. Jest piękna i wręcz idealna dla mnie. Mam nadzieję, że kiedyś to zobaczy. Teraz nie potrafi. Teraz nie może, bo jest uwięziona. Można tak to nazwać. Uwięziona przez swój błąd z przeszłości, który ją obwiązuje kolczastym cierniem i dusi, a ludzie, którzy spowodowali cały ten paradoks, nie mają za grosz sumienia i współczucia. Bezmyślne hieny i podłe szczury. Nie mogę ich nazwać innymi, lepszymi rzeczami. To przez nich Shura cierpi  i nie może rozwinąć skrzydeł jak zazwyczaj. Postanowiłem jej pomóc. Nie jest łatwo, bo hakuję ich system dzień w dzień. Metodą prób i błędów, gdzie dokładność jest jedną z najważniejszych cech. Nie obchodzi mnie to, że mogę być zmęczony, czy też niewyspany. Co z tego, że siedzę nad tym noc w noc. To tylko chwilowe cierpienie, które może odmienić jej życie na zawsze. Dlatego warto się poświęcić. Poświęcić się dla niej...
---
Stałem w kuchni i piłem swoją kawę. Nagle ujrzałem wychodzącą zza rogu Shurę.
- Co tam? - zdjąłem okulary i przetarłem swoje oczy.
- A nic. - uśmiechnęła się do mnie.
- Haha, ten uśmieszek mówi wszystko. - z powrotem nałożyłem swoje okulary - idziemy gdzieś dzisiaj?
- W sumie bardzo chętnie bym gdzieś wyszła. Tylko będziemy musieli zajść do mnie.
- Dobra, spoko, idziemy od razu? 
- No, możemy. - kiwnęła głową z uśmiechem.
Dopiłem kawę i umyłem kubek. Ubraliśmy się i wyszliśmy z mojego mieszkania, kierując się do apartamentu Shury. 
- Idź, ja tu poczekam. - pocałowałem ją w policzek i otworzyłem drzwi do klatki, by tam weszła.
- Jaki gentelman. - zaśmiała się i poszła do klatki. 
Po niecałych kilkunastu minutach wróciła, ubrana w zwykłą, przydużą bluzę oraz krótkie spodenki. Na nogach miała najzwyklejsze trampki, przez co wydawała się o wiele niższa niż zawsze.
- Wyglądasz pięknie, kochanie... - szepnąłem jej do ucha i zaczęliśmy się kierować w bliżej nieokreślonym kierunku.
Okazało się, że dzisiaj w mieście jest jakiś festiwal i wszyscy dookoła biegają szczęśliwi. Dzieci z pomalowanymi twarzami, dorośli w kawiarniach i barach. Wooow. Dawno nie widziałem aż tak szczęśliwego społeczeństwa. Postanowiłem wykorzystać okazję i kupić coś dla Shury. Zaciągnąłem ją z uśmiechem do sklepu blisko wesołego miasteczka. 
- No, dzisiaj masz zapomnieć o wszystkich smutkach i się dobrze bawić, jasne? - spojrzałem na nią kątem oka, czekając na jej reakcję.
- Postaram się. - uśmiechnęła się do mnie.
|Podszedłem do półki z maskotkami i wziąłem jedną, uśmiechając się do niej.
- Aaaaa to dla mojej nowej, kochanej i pięknej dziewczyny...
Podałem jej maskotkę i podszedłem do kasy, płacąc za nią. Dzięki temu byłem pewny, że nie może już mi odmówić. dziewczyna stała zarumieniona i przytulała mocno maskotkę do siebie. Chwyciłem ją za rękę i wybiegłem ze sklepu. Stanąłem na chodniku, wskazując na rollercoaster z zadziornym uśmiechem.
- Shuraa... Wiesz co to znaczy? - uśmiechnąłem się zadziornie, patrząc na Shurę i obejmując ją za ramię.
<następne opowiadanie>
<Shura?>
Ilość słów: 570

Od Rose do Akihito

Spojrzałam na niego, zatkało mnie. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. To było takie nagłe, szybkie. Przygryzłam wargę, gdyż próbowałam coś wydukać. To było na nic, aż nawet moje policzki lekko się zaróżowiły. Teraz do mnie doszło, co powiedział. Zaczęłam się zastanawiać, co ja czuję. Sama nie wiedziałam, obawiałam się tego. Moje myśli krążyły wokół tych dwóch słów i jego. Teraz zwróciłam uwagę na szczegóły. Te jego czerwone oczy, wpatrują się w moje. Czekał na odpowiedź, która nie nadeszła. Czułam się z tego powodu, źle nawet bardzo źle.
Gdy wyszliśmy z restauracji, chłopak był nieobecny, albo tylko mi się zdawało. Złapałam go za bluzę, na co spojrzał na mnie. Podeszłam pewnie do niego, po czym się przytuliłam. Objął mnie, chciałam coś mu powiedzieć. Jednak był znacznie wyższy ode mnie. Gdy się oderwałam, znalazłam jakąś ławkę. Wskoczyłam na nią i pociągnęłam do siebie chłopaka. Taki napływ emocji, nie mogłam tego w sobie już trzymać.
- Akiś, ja ciebie też kocham. - powiedziałam. Moje policzki przybrały, odcień... To chyba był szkarłat, a może i nawet purpura. Zawstydzona nieco byłam tym nagłym wyznaniem. Nie wiedziałam, jak i co dalej zrobić. Zwykle to się siostrom przyglądałam, jak to one są w takich sytuacjach. Wychodziły z tego radosne i pełne szczęścia. Obawiałam się jednak tego, że może coś się stać. Wymazałam te przykre myśli. Po czym uśmiechnęłam się do chłopaka. Ten jednak mnie złapał w pasie i zakręcił wokół własnej osi, po czym postawił na ziemi. Czułam ciepło, coś miłego.
Gdy wróciliśmy do akademika, doprowadził mnie pod same drzwi pokoju, po czym dał mi buziaka w policzek na dobranoc. Nie mogłam, już nic wykrztusić. Także jedynie się uśmiechnęłam i pomachałam. Po wejściu do pokoju, Celes zasypała mnie masa pytań. Okryła mnie kocem i przytuliła do siebie. Rozmawiałam z nią przez bliżej nieokreślony czas. Pomogła mi i to bardzo, mogłam sobie wszystko poukładać. Jej wsparcie mam jak zawsze, jestem szczęśliwa z tego powodu.
***
Wzięłam prysznic, po czym jak wpełzłam do łóżka, przykryłam kołdrą i wtuliłam w podusie i Hrabiego Zebruś. Zasnęłam w okamgnieniu.
Budzik zadzwonił o jakiejś siódmej rano. Wyłączyłam go i wstałam. Wykonałam poranne czynności, a gdy już byłam gotowa, spakowałam plecak i torbę, wzięłam także bluzę z kapturem od siostry i ruszyłam, aby wyjść z pokoju. Siostra jeszcze spała, także nie chciałam jej też budzić. Wyszłam po cichu i zamknęłam drzwi za sobą na kluczyk. Ruszyłam na stołówkę, aby coś przed lekcjami przekąsić. Uśmiechnęłam się i przywitałam z kucharkami, po czym wzięłam sobie na tace kilka pyszności. Co nieco też dostałam od Pań. Schowałam to niemal od razu do plecaka. Usiadłam w jednej z ławek, odstawiłam tacę. Następnie położyłam blisko siebie także swoje rzeczy i zaczęłam jeść w spokoju.
...
Po zjedzeniu ruszyłam na lekcje. Nawet po drodze spotkałam Akisia. Uśmiechnęłam się słodko do niego.
- Hej Akiś.
< Akihito? >
Ilośc słów: 464

środa, 4 lipca 2018

Od Akihito do Rose

Było słoneczne popołudnie. Ledwo ustałem na nogach byłem strasznie zmęczony. Położyłem się i spałem tak ze dwie godzinki. Szybko wyskoczyłem z łóżka. Coś mi się chyba śniło. Koc poszarpany.
- No tak...- powiedziałem do siebie - znowu niespokojnie śpię.
Miły, duży koc leżał teraz poszarpany na łóżku. Jakieś żarty. A w dodatku na ścianie też ślady pazurów. Udałem się więc do sklepu i kupiłem nowy koc. Ten był szary i troszeczkę mniejszy. Byłem w jakiejś galerii, więc poszedłem coś zjeść. Zamówiłem jakiegoś hamburgera z kurczakiem colę i frytki. Wracałem do domu i poczułem dziwny zapach w otoczeniu. To był sztuczny zapach. Jakby ktoś stworzył coś z jakiejś sztucznego tworzywa. Znałem tylko jedną osobę, która tworzyła sztuczne istoty albo wskrzeszała rzeczy martwe. A była to Rose. Pobiegłem tam i ujrzałem ją leżącą pod drzewem wokół niej jakieś dziwne istoty. Był jakiś kosmiczny wilk, wielka pszczoła i żywe drzewo. Ruszyłem do walki. Na początku pszczoła. Próbowała we mnie wbić swe żądło, lecz wkrótce padła na ziemię. Potem drewniak (tak nazwałem te żywe drzewo). Był trochę silniejszy, lecz nie był wielce silny. Na końcu ten wilk. Walka była trudna i męcząca, ale i tak wygrałem z małym zadrapaniem na prawym policzku. Podszedłem do niej i chwyciłem za rękę.
- To ty?To ty - szepnęła.
- No ja. - powiedziałem - Jesteś cała zimna. Chodź zabiorę cię na coś ciepłego.
- D-dobra.- znowu szepnęła.
Weszliśmy do jakiejś restauracji. Zamówiłem sobie kawę, a jej herbatę z cytryną.
- Jak tam? - zapytałem.
- Dobrze - odpowiedziała dziewczyna cichym tonem.
Dziewczyna była widocznie zmęczona. Jej temperatura się nie zmieniła po wypiciu tej herbaty.
- Ej Candy - powiedziałem szybko.
- Co? - zapytała Rose.
- Nie jestem pewien, ale chyba kocham cię - oznajmiłem.
<Rose?>
Ilość słów: 288

Od Celes

Siedziałam właśnie na podłodze, znajdował się na szkolnym korytarzu. Podpierałam ścianę, ze słuchawkami w uszach i laptopem na nogach. Robiłam to, co zawsze. Odcięłam się całkowicie od tego nudnego życia, wolałam moje kody, cyferki oraz numerki. Tak tym razem też miałam zamiar zrezygnować z lekcji, aby zająć się swoją sprawą. Wyjęłam z torby energetyka. Miałam go już otwierać, jednak dyrcio mi to uniemożliwił. Wywróciłam jedynie oczami, zamknęłam laptopa. Wstałam, choć mężczyzna podał mi rękę. Ziewnęłam znudzona, już myślałam, że jednak zabierze mnie do swojego gabinetu. Tym razem zaprowadził mnie do klasy i kolejny dzień po lekcjach, mam udać się do kozy.
Ta, ta jak to te nudne lekcje minęły. Jakoś kilka minut przed dzwonkiem, wyszłam z klasy i ruszyłam do klasy informatycznej. Mogłam tam mieć spokój i ciszę. Tym razem natknęłam się na gromadkę osób, których niezbyt lubię. Wywróciłam po raz kolejny tego dnia oczami i usiadłam na swoim miejscu. Rozłożyłam sprzęt, po czym wzięłam ponownie puszkę i ja wypiłam, patrząc przez szybę na miejsca dalej. Miałam dziś i wciąż mogę go spełnić moje cudowne plany. Po wypiciu puszki poszłam ja wyrzucić. Przechodząc obok grupki, mogłam zebrać odpowiednie informacje. Takich nigdy dość.
...
Zajęcia przebiegły zgodnie z planem, miałam dziś zostać po lekcjach, jednak nie mam, teraz na to czasu. Wyszłam jak najszybciej, nawet jeśli muszę wychodzić przez okno i po drzewie to zrobię to. Nie musiałam, się przecież spieszyć, a jednak chce jak najszybciej znaleźć się w mieście Evall.
Jakoś udało mi się wsiąść do autobusu, torbę pilnowałam, tym samym też słuchałam muzyki i patrzyłam przez szybę.
W pewnym momencie ktoś się przysiadł, choć jakoś nie byłam, zbyt tym zainteresowana.
<następne opowiadanie>
Ktoś?
Ilość słów: 271

wtorek, 3 lipca 2018

Od Tayato

Gdy tylko usłyszałem dzwonek mojego budzika, poczułem wielką niechęć do wstania z łóżka. Dobrze wiedziałem, że kiedyś będę musiał się zebrać, ale budzenie się o szóstej rano to przesada… Niestety, muzyka, którą ustawiłem jako ta, która ma mnie zachęcić do opuszczenia ciepłego i wygodnego łoża, była tak nieznośna, że w końcu się podniosłem. Pierwsze, co zrobiłem po wyłączeniu głupiej piosenki, było odnalezienie mojej ulubionej, czarnej bluzki. Dostałem ją kiedyś od dawnej przyjaciółki na urodziny. Szybko ją na siebie założyłem, po czym wolnym krokiem ruszyłem do kuchni. Tam wstawiłem wodę, gdyż bez kawy nie wytrzymałbym ani dnia. Gdy czajnik zaczął pracować, ja wróciłem do mojej sypialni. Podszedłem do kołdry, która zdążyła zlecieć na podłogę. Podniosłem ją i rzuciłem na łóżko, łapiąc telefon w ręce. Zwinnym ruchem odblokowałem go i sprawdziłem pogodę. „Niby ma być słonecznie” – szepnąłem do samego siebie. Nagle usłyszałem charakterystyczne pstryknięcie, dlatego powróciłem do kuchni. Wyłączyłem czajnik, zalewając kawę. Po wymieszaniu jej z mlekiem usiadłem na kanapie. Upiłem jej troszkę i stwierdziłem, że smakuje wyśmienicie. Siedziałem tak chwilę, po czym okazało się, że wypiłem już całą. Stwierdziłem, że najpierw zapalę, a potem się ogarnę. Muszę przecież jeszcze wyjść…
Szybko wyszedłem na balkon, uprzednio zabierając ze sobą fajki i zapalniczkę. Dobrze wiedziałem, że to niezdrowe, jednak nie umiałem się powstrzymać. Popatrzyłem na dół. Była tam staruszka idąca ze swoim mężem. Dzięki mojemu wilczemu słuchowi, usłyszałem, że rozmawiają o swoich oszczędnościach. Zrozumiałem, że nie stać ich na spłacenie długów. Zrobiło mi się ich żal, ale przypomniało mi się, że przecież muszę iść dziś do szkoły! Zgasiłem papierosa, po czym ruszyłem do sypialni. Stała tam wielka szafa, z której wyciągnąłem ciemnogranatowe, podarte rurki. Są to moje ulubione spodnie, ponieważ wygodnie się w nich chodzi.
Po założeniu do tego skarpetek, pognałem do łazienki. Chwyciłem za szczoteczkę oraz pastę do zębów. W miarę szybko się z tym ogarnąłem, a że miałem do wyjścia jeszcze pół godziny, postanowiłem postarać się ułożyć moje włosy. Jednak moje starania poszły na marne, a czas skończył się trochę za szybko.
W pośpiechu ubrałem swoje czarne adidasy na nogi, po czym wróciłem się po plecak. Założyłem go, zamykając za sobą drzwi.
Biegłem na przystanek, co chwila panicznie sprawdzając godzinę w telefonie. Niby miałem się nie spóźnić, przecież dopiero siódma dwadzieścia, ale autobus zwykle wolał przyjeżdżać później. Stanąłem przed przystankiem patrząc na wszystkie strony, czy przypadkiem właśnie nie przyjeżdża. Na moje szczęście właśnie jechał. Po kilku sekundach byłem już w jego środku. Usiadłem na jednym z wolnych miejsc. Wokoło nie było nikogo. Na sam fakt, że jestem sam w autobusie, uśmiechnąłem się. Nie lubię jeździć komunikacją miejską w tłoku.
Po niedługim czasie, autobus zajechał pod szkołę. Wysiadłem z pojazdu, kierując się w stronę wejścia. Mimo wczesnej godziny, wielu uczniów zdążyło już przyjść. Nie chciałem się spieszyć, powoli szedłem przez tłum. Nagle poczułem uderzenie w ramię. Było na tyle silne, że o mało się nie wywróciłem.
<następne opowiadanie>
<Ktoś?>
Ilość słów: 475