wtorek, 3 lipca 2018

Od Tayato

Gdy tylko usłyszałem dzwonek mojego budzika, poczułem wielką niechęć do wstania z łóżka. Dobrze wiedziałem, że kiedyś będę musiał się zebrać, ale budzenie się o szóstej rano to przesada… Niestety, muzyka, którą ustawiłem jako ta, która ma mnie zachęcić do opuszczenia ciepłego i wygodnego łoża, była tak nieznośna, że w końcu się podniosłem. Pierwsze, co zrobiłem po wyłączeniu głupiej piosenki, było odnalezienie mojej ulubionej, czarnej bluzki. Dostałem ją kiedyś od dawnej przyjaciółki na urodziny. Szybko ją na siebie założyłem, po czym wolnym krokiem ruszyłem do kuchni. Tam wstawiłem wodę, gdyż bez kawy nie wytrzymałbym ani dnia. Gdy czajnik zaczął pracować, ja wróciłem do mojej sypialni. Podszedłem do kołdry, która zdążyła zlecieć na podłogę. Podniosłem ją i rzuciłem na łóżko, łapiąc telefon w ręce. Zwinnym ruchem odblokowałem go i sprawdziłem pogodę. „Niby ma być słonecznie” – szepnąłem do samego siebie. Nagle usłyszałem charakterystyczne pstryknięcie, dlatego powróciłem do kuchni. Wyłączyłem czajnik, zalewając kawę. Po wymieszaniu jej z mlekiem usiadłem na kanapie. Upiłem jej troszkę i stwierdziłem, że smakuje wyśmienicie. Siedziałem tak chwilę, po czym okazało się, że wypiłem już całą. Stwierdziłem, że najpierw zapalę, a potem się ogarnę. Muszę przecież jeszcze wyjść…
Szybko wyszedłem na balkon, uprzednio zabierając ze sobą fajki i zapalniczkę. Dobrze wiedziałem, że to niezdrowe, jednak nie umiałem się powstrzymać. Popatrzyłem na dół. Była tam staruszka idąca ze swoim mężem. Dzięki mojemu wilczemu słuchowi, usłyszałem, że rozmawiają o swoich oszczędnościach. Zrozumiałem, że nie stać ich na spłacenie długów. Zrobiło mi się ich żal, ale przypomniało mi się, że przecież muszę iść dziś do szkoły! Zgasiłem papierosa, po czym ruszyłem do sypialni. Stała tam wielka szafa, z której wyciągnąłem ciemnogranatowe, podarte rurki. Są to moje ulubione spodnie, ponieważ wygodnie się w nich chodzi.
Po założeniu do tego skarpetek, pognałem do łazienki. Chwyciłem za szczoteczkę oraz pastę do zębów. W miarę szybko się z tym ogarnąłem, a że miałem do wyjścia jeszcze pół godziny, postanowiłem postarać się ułożyć moje włosy. Jednak moje starania poszły na marne, a czas skończył się trochę za szybko.
W pośpiechu ubrałem swoje czarne adidasy na nogi, po czym wróciłem się po plecak. Założyłem go, zamykając za sobą drzwi.
Biegłem na przystanek, co chwila panicznie sprawdzając godzinę w telefonie. Niby miałem się nie spóźnić, przecież dopiero siódma dwadzieścia, ale autobus zwykle wolał przyjeżdżać później. Stanąłem przed przystankiem patrząc na wszystkie strony, czy przypadkiem właśnie nie przyjeżdża. Na moje szczęście właśnie jechał. Po kilku sekundach byłem już w jego środku. Usiadłem na jednym z wolnych miejsc. Wokoło nie było nikogo. Na sam fakt, że jestem sam w autobusie, uśmiechnąłem się. Nie lubię jeździć komunikacją miejską w tłoku.
Po niedługim czasie, autobus zajechał pod szkołę. Wysiadłem z pojazdu, kierując się w stronę wejścia. Mimo wczesnej godziny, wielu uczniów zdążyło już przyjść. Nie chciałem się spieszyć, powoli szedłem przez tłum. Nagle poczułem uderzenie w ramię. Było na tyle silne, że o mało się nie wywróciłem.
<następne opowiadanie>
<Ktoś?>
Ilość słów: 475

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz