sobota, 30 czerwca 2018

Witamy - Tayato Seichi!

Imię i nazwisko: Tayato Seichi
Pseudonim: Tayo
Wiek: 20 lat
Data urodzin: 5 listopada
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Partner: Na razie nikogo nie ma.
Klasa: III klasa społeczna.
Kluby: Klub lingwistyczny
Rasa: Wilkołak
Specyfika: Potrafi przemieniać się w wilka oraz antropomorfa - gdy nadchodzi czas walki, Tayato szybko zmienia swą postać. Jego wygląd w postaci wilka jest dość typowy. Ma on ciemnobrązową sierść oraz złotawe oczy. Jego łapy są bardzo silne i posiadają pazury, którymi można nawet zabić. Charakter:
Tayato to niezwykle miły i troskliwy facet. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale gdy widzi kogoś w potrzebie od razu mu pomaga.
Chłopak nienawidzi rozmawiać z irytującymi osobami. Wkurza go bezsensowność ich wypowiedzi, przez co po prostu ich unika.
Podczas walk z innymi, złymi wilkołakami, Tayato się nie oszczędza, szczególnie, jeśli walczy w zemście. Nigdy jednak emocje nie biorą góry, chłopak zawsze potrafi się w porę opanować.
Mimo, że mężczyzna na razie jest singlem, umie nieźle flirtować. Jakoś nauczył się być romantykiem, czego można tylko zazdrościć.
Seichi dobrze znosi krytykę i ma dystans do siebie, dlatego o wiele łatwiej jest mu znaleźć przyjaciela albo kogoś bliższego.
Aparycja: Tayato posiada niezwykle intensywnie czekoladowe i proste włosy. Są one średnio przycięte. Ma także grzywkę, która czasem opada mu na jego jasnozłote oczy, którymi patrzy na świat z zupełnie innej perspektywy niż inni.
Chłopak jest wysportowany i silny. Nie jest zbyt chudy, waży 65 kilogramów, przy wzroście 178 centymetrów. Może nie jest bardzo wysoki, ale za to średnio umięśniony. Nigdy nie chciał mieć wielkich bicepsów, uważa, że nie są mi potrzebne do walki.
W szafie Tayo można znaleźć wiele koszul, które zazwyczaj zakłada na codzień. Czasami jednak chłopak woli trochę swobody. Wtedy zakłada na siebie luźne bluzki, na których goszczą loga różnych zespołów.
Seichi uwielbia podkreślać swoją sylwetkę, dlatego najczęściej ma na nogach różnego koloru rurki. Od czarnych po nawet białe. Chłopak wybiera kolory ubrań tak, aby kontrastowały ze sobą.
Tayo uwielbia nosić zwyczajne adidasy.
Gdy jest zimno, najczęściej zakłada na siebie płaszcz jeśli idzie w parze z koszulą, a bluzę - jeśli ma na sobię luźną bluzkę. Czasem bluzę zastępuje swoim ulubionym, szarym sweterkiem.
Tayato uwielbia zakładać na siebie granatowy kapelusz, który idealnie pasuje do jego płaszcza. W zimę natomiast zastępuje go czarną czapką.
Jeśli chodzi o dodatki, chłopak nosi na swojej prawej ręce parę ciemnych rzemyków.
Z racji tego, że preferuje ciemne kolory, większość jego ubrania są w odcieniach szarości, czerni czy granatu.
Głos: Harry Styles
Mieszkanie: Tayato zamieszkał w kilkupiętrowym bloku, który został postawiony dwa kilometry od szkoły. Przy osiedlu znajduje się park z kilkoma alejkami w którym wiele osób uwielbia podziwiać wiśnie, które kwitną raz do roku.
Współlokator: ---
Zainteresowania: Tayato uwielbia się szkolić w gotowaniu. Przez dwa lata jego samotnego mieszkania, nauczył się paru przepisów na pamięć. Z czasem przestało mu się to podobać, gdyż w koło były to te same potrawy. Postanowił trochę się w tym podszkolić, co wprawiło go w zainteresowanie. Od tego czasu kocha eksperymentować w kuchni.
Moce:
- Uzdrowienie - Tayato nie tylko dostał od losu bycie postacią nadnaturalną, ale także moc uzdrowienia. Seichi potrafi szybko uleczyć swoją ranę, nie ważne jak poważna by była. Na domiar dobrego, chłopak może pomagać także innym tą mocą. Wystarczy, że mocno się skupi, a zadziała.
- Maskowanie się - ta moc sprawia, że chłopak może zostać niewidocznym na określony czas dla jednej osoby. Gdy Tayo ma ochotę zniknąć przed którymś ze swoich wrogów, może to zrobić w każdej chwili, jednak pozostali będą go widzieć. Mimo, że ta umiejętność jest bardzo przydatna, może zostać wykorzystywana przez nie więcej niż jeden dzień. Po tym czasie, Seichi musi zregenerować swoje siły. Rodzina:
Matka - Clara Seichi. Była to dość niemiła kobieta, która wyżywała się na swoim dziecku, gdy tylko miała ochotę. Często była pijana, przez co Tayato nie lubił przebywać z nią w jednym miejscu.
Ojciec - Michael Seichi. Był to dość porządny i troskliwy człowiek, tak samo jak jego syn. Pomagał swojemu dziecku jak tylko mógł, bronił go przed Clarą, jednak nie zawsze mu się to udawało, gdyż siedział do późna w pracy.
Michael miał pomysł, aby wyprowadzić się z domu razem z synem, jednak przeszkodził mu jego szef, który wyrzucił Seichi'ego z pracy. Załamany 40-latek odebrał sobie życie, zostawiając swojego biednego synka na pastwę losu.
Historia: Podczas swojego dojrzewania, Tayato nie zachowywał się dobrze. Kradł, oszukiwał i przechytrzał innych, aby tylko zarobić na potrzebne rzeczy dla niego. Nie zawsze wychodziło mu to na dobre, gdyż był przyłapywany.
Z czasem jednak przestał być nastoletnim zbójem, chociaż pojawił się następny problem. Przez długi nadrobione za życia ojca, chłopak miał kłopoty. Sąd chciał odebrać mu dach nad głową, a jego matka wciąż piła. Przez to, młody Seichi wpadł w poważną depresję. Wiele razy się samookaleczał, jednak po osiągnięciu pełnoletności zaprzestał. Wyprowadził się od swojej matki, zostawiając ją samą w długach.
Pupil: Na razie nie ma.
Inne:
- Ma w mieszkaniu terrarium z wężem,
- Uwielbia się przytulać,
- Często płacze w nocy,
-Uwielbia pić czerwone wino
Kontakt: Discord - Tommy#6995
Motto: "Najsmutniejsze osoby najczęściej pomagają innym"
Źródła zdjęć: Google grafika.
Relacje: Brak.
Ważne opowiadania: Brak.

Od Rose do Akihito

Wróciłam do pokoju, Celes zajmowała się czymś w pokoju. Byłam bardzo ciekawa, kiedy reszta dziewczyn przyjedzie. Może ona coś wie więcej.
- Celes. Wiesz, może, kiedy przyjadą? - spytałam. Patrząc, jej przez ramię to takiego robi.
- Pisały, że może za miesiąc albo później. Teraz musiały gdzieś wyjechać. Przywiozą prezenty. - odpowiedziała. Nie odkrywała, się od swojego zajęcia. Usiadłam obok i patrzyłam, co robi. Mówiła coś pod nosem, jednak mimo to siedziałam i bawiłam się moim misiem.
Siostra nagle gdzieś wyszła, wzięłam kluczyki do pokoju. Wyszłam i zamknęłam za sobą, ruszyłam na dziedziniec, tam jest przyroda. Mój nadmiar mocy daje już swoje znaki. Jak najszybciej usiadłam na trawie, po czym zamknęłam oczy, tym samym pozwoliłam, aby energia ze mnie wypłynęła. Po otwarciu oczy, rzeczy martwe ożyły, wstałam powoli. Próbowałam to jakoś ustabilizować. Jednak nawet tym razem wymknęły mi się spod kontroli. Próbowałam się wycofać, mimo to zostałam otoczona. Osaczona, wystraszona..
- Rose, zachowaj spokój. Uda ci się. Skup się i się uda. - powiedziałam spokojnie do siebie. Zaczęłam powoli normować oddech, aż w końcu byłam spokojna. Próbowałam na nowo, jakoś uspokoić moje żyjące istotki. Tym razem się wystraszyłam, jedno mnie podrapało i odrzuciło do tyłu. Urosły, stały się za duże. Próbowałam na nowo jakoś je uspokoić, jednak tylko ich bardziej rozjuszyłam.
Nagle coś się pojawiło, zaatakowało. Toczyła się jakaś walka. Chciałam pomóc, jednak nie czułam się za dobrze. To zadrapanie wysysało ze mnie siły. Spróbowałam użyć dwóch tatuaży. Chciałam mu pomóc. Ostatecznie wszystko padło na ziemię, a istota stała tam. Podeszłam do niej niepewnie. Ciekawiła mnie bardzo. Powoli ostrożnie wysunęłam dłoń, chciałam dotknąć. Oczarował mnie, wilkołak. Uśmiechnęłam się nieśmiało i w ułamku sekundy go dotknęłam oraz nasze spojrzenia się spotkały.
- To ty? To ty. - powiedziałam. Patrzyłam, cały czas nie mogąc, nic więcej powiedzieć.
< Akihito?
Ilość słów: 295

piątek, 29 czerwca 2018

Od Misaki do Takeshiego

To było tak miłe. Nie chciałam się od niego odsunąć, wręcz przeciwnie. Byłam bardzo blisko niego, a nasze ciała stykały się. Czułam, jak głośno i mocno mi łomocze serce w piersi. Takeshi stał się dla mnie bardzo bliski. Nie chciałam nigdy się od niego oddalić. Chciałam być przy nim już na zawsze, abym mogła dzielić się z nim... Miłością. Tak, to była miłość. To było to, co obaj czuliśmy w sercach. Przynajmniej ja na to tak patrzyłam, ale... Nie będę nic mówić. Mogło mi się tylko wydawać. W końcu, znamy się krótko. W tym pocałunku jednak... Ujrzałam początek. Początek czegoś ogromnego i pełnego szczęścia. Chcę to odkryć... Ale nie wiem jak. Kiedy mi się to uda? Nie wiem. Kiedyś na pewno to odkryję. W końcu obaj się oddzieliliśmy, nabierając zachłannie powietrze do płuc. Patrzyłam prosto w oczy dla Takeshiego, nadal oddychając ciężko. Uśmiechnęłam się delikatnie z rumieńcem. Przygryzłam wargę, nadal mając twarz blisko jego. Nie chciałam jej odsunąć, choć moje serce było bliskie opuszczenia mojego ciała.
- T-Takeshi... Wiesz, że... Spełniłeś teraz też moje życzenie...? - powiedziałam cicho, patrząc mu w oczy.
 - Czuję się jak wróżka chrzestna, haha! Spełniam najskrytsze życzenia.. - uśmiechnął się, również spoglądając mi w oczy.
- Dziękuję. - szepnęłam i przytuliłam się do niego. - Jestem ci wdzięczna za wszystko.
- Ja też ci dziękuję... Za to, że po prostu tu jesteś... - przytulił mnie również i położył brodę na moim ramieniu.
Wzięłam głęboki wdech, zaciskając dłonie na torsie chłopaka. Zamknęłam oczy, odprężając się i spokojnie wtulając się w chłopaka. Było mi miło, a taki spędzony wieczór na dachu nie mógł mieć dla mnie lepszego zakończenia. Spokojnie oddychałam, wsłuchując się w bicie serca białowłosego. Po chwili jednak odsunęłam się lekko, uśmiechając się do niego.
- Wróćmy proszę do domu. Jest już trochę zimno. Może... Wypijemy kawę? - zapytałam, wstając z ziemi i otrzepałam swoje spodnie.
- Jasne, czemu nie?
- A potem... Hm... W sumie potem pójdę się chyba uczyć... Chcę dostać te cholerne stypendium... - pokręciłam głową, po czym wraz z Takeshim weszliśmy do mieszkania.
- Aaaa mi sie nie chce uczyć - prychnął, wchodząc do mieszkania.
- Chciałabym uzbierać nam na jakiś wspólny wyjazd, abym i ja mogła kiedyś dać ci coś z siebie. Ale to jeszcze długa droga. - zaśmiałam się i włączyłam wodę na kawę.
- Mówiłem, że masz mi nic nie oddawać - oparł się o ścianę kuchni.
- To nie będzie oddanie. Chcę tylko... Jakby to nazwać... - zastanowiłam się, opierając biodro o blat. - Dać ci coś od siebie. Gdybym była dzieckiem, byłaby to laurka, ale jestem już dorosła i dam ci w prezencie wspólny wyjazd. - uśmiechnęłam się.
- Ale zdajesz sobie sprawę że to będzie cholernie drogie i ciężkie do zapracowania?
- Wiem. I to jest już mój drugi cel. Zarobię na ten wyjazd. - uniosłam palec do góry. - I zrobię to jak tylko mogę. Dlatego będę się uczyła na stypendium, a wolne chwile spędzę w kawiarni jako kelnerka. 
- Nie przepracowuj się tak, nie musisz.
- Ale ja chcę. Nie odczuwam tego jako przymus. W pewnym sensie chcę to dla ciebie zrobić i dla siebie. - rzekłam. - Może tak zapomnę o ciągłym głodzie... - powiedziałam to już o wiele ciszej.
- Chcesz się zagłodzić? Nie pozwolę na to. To zbyt niebezpieczne.
- Nie będę się głodzić. Będę piła... Kawę. - powiedziałam, po czym spuściłam głowę, zalewając dla nas obu czarny napój.
- Dobrze wiesz, że to nie wystarczy. Misaki posłuchaj. Jakbyś nie próbowała i jakbyś się nie starała... Nigdy nie będziesz człowiekiem...
- Wiem, że nie będę... Ale przynajmniej w małym stopniu... Tak bardzo nie chcę jeść ludzi... To zawsze się źle kończy. Nazywają mnie Kubą Rozpruwaczem rozumiesz? Ja tak bardzo nie chcę...
- A mnie Czarnym Żniwiarzem, Krwistym Władcą, Potworem, Krwiożercą, Szarlatanem, Diabłem, Jednookim, Stonogą.. Dużo jest tego. I co z tego? Jestem tym kim jestem...
- Ja wiem... Ale to nie tak, że ja nie chcę być sobą... Chcę, staram się, ale... Nie mogę się przełamać do tego, aby zabijać. Nie lubię tego... - podałam mu kubek z kawą, który on złapał i od razu upił łyka.
- Tak jak oni zabili mnie, tak ja zabijam ich. Oni chcą mnie zabić, to ja zabijam ich. Proste... Są czasami jak... Wataha... Ślepo podąża za swym przywódcą i chce objąć jego miejsce...
Przeszłam z chłopakiem do salonu. Takeshi usiadł, kładąc nogi na sofie, a ja bez wahania usiadłam między nimi, kładąc plecy na jego torsie. Otuliłam ciepłą kawę dłońmi.
- Ja wiem co masz na myśli... Jednak nie wiem dlaczego, ale ja bardzo chcę spróbować żyć jak inni. Wiesz, że mogłabym jeść co inni, pić co inni i nie musiałabym się martwić tym, że nikt mnie nie zaakceptuje od razu... - powiedziałam i podmuchałam na kawę, aby ją nieco schłodzić.
- To nie jest najlepsze rozwiązanie.. Czemu po prostu nie zaakceptujesz tego kim jesteś dopóki nie będzie za późno?
- Za późno? Na co? - zapytałam, kładąc głowę na jego ramieniu i patrząc na taflę kawy.
- Ja... Zorientowałem się za późno... Nie polecam. Chcę, byś w końcu zrozumiała, że życie ghoula nie jest takie złe..
- Takeshi... Ja od dziecka byłam wychowywana tak, aby nikt nigdy nie poznał, że jestem tym, kim jestem, że mam się ukrywać... Nie chciałam, a jednak, musiałam to robić... Ale wiesz co...? Jesteś pierwszą osobą, która to zobaczyła, bo jej to okazałam. - uniosłam wzrok, patrząc na jego twarz, leżąc na jego ramieniu.
- Na prawdę? - uśmiechnął się delikatnie, patrząc w kubek.
- Tak. Przecież wiesz, że nie umiem przy tobie kłamać, głupku... - zaśmiałam się, po czym napiłam się kawy.
- Oooo miło mi to słyszeć... Wykorzystam to... Kiedyś...
- Głupek... - powtórzyłam, wtulając się w jego ramię i zamykając oczy.
Wieczór spędziliśmy miło, a noc poświęciłam na naukę. Nie chciałam przecież dostać złej oceny, skoro zależy mi na stypendium. Padłam niestety nad ranem, ale zaledwie dwie godziny snu nie były dla mnie przeszkodą. Z uśmiechem przecież wstałam, przebrałam się i ruszyłam do szkoły.
Po zajęciach było już ciemno. Zostałam, aby pomóc posprzątać nauczycielom. Wzięłam głęboki wdech, po czym spacerkiem ruszyłam przez miasto do mieszkania. Rozglądałam się, mając na głowie kaptur. Kiedy przechodziłam obok wystawy ubrań, zatrzymałam się na moment, oglądając ją, ale przeszkodziła mi w tym mała kropelka deszczu, która skapnęła na mój nos. Westchnęłam, spojrzałam ostatni raz na wystawę i biegiem ruszyłam, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Wskoczyłam na dach, a tam ni stąd ni zowąd, pojawił się Takeshi, na którego wpadłam. Zamrugałam kilka razy, zakładając nieco wilgotne kosmyki włosów za ucho. Byłam wpatrzona bardzo długi czas w jego oczy jak w obrazek. Za nami było piękne, rozjaśnione różnymi kolorami miasto, a szum deszczu jedynie pozwolił mi bardziej skupić się na twarzy chłopaka.
- Ja... Przepraszam. Zagapiłam się. - powiedziałam, nadal nie odrywając spojrzenia od jego oczu.
<następne opowiadanie>

<Takuś?>
Ilość słów: 1136

Od Dazai'a do Fumiko

Przyglądałem się beznamiętnym wzrokiem konającej w mych ramionach dziewczynie. Wynik tego "spotkania po latach", już w momencie ujrzenia pijanego Chuuyi był dla mnie w pełni przesądzony. W głowie jedynie pozostawało mi odliczać sekundy do rozmowy, która sprowokowała to wszystko. Ach... Pomyśleć, że nawet nie zdążyłem z nią powspominać pewnych wydarzeń z dalekiej, przepełnionej głębokim mrokiem i cierpieniem przeszłości. Dopiero poznałem jej osobę pod nową postacią, a na powrót wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy. Nie wspominając nawet o moim powtórnym przyglądaniu się jej śmierci - choć tym razem przyjmuję to zdecydowanie mniej emocjonalnie, niż te parę lat temu. Wzdychając cicho, powoli ułożyłem bezwładną głowę dziewczyny prosto na mokrą ziemię. Z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy. W końcu ten świat jest nazbyt mały, by byty takie jak my nie mogły ponownie skrzyżować swych dróg. Nie zmienia to jednak faktu, że sama ta sytuacja przywołuje do mych myśli niedawno czytany wiersz autorstwa księdza Jana Twardowskiego, o dumnym tytule "Śpieszmy się". Pierwszy wers ów utworu stał się całkiem popularnym wycinkiem, którego głębsze znaczenie oraz przeróbki zna znaczna część młodocianego społeczeństwa. Mianowicie chodzi o krótkie zdanie, myślę, że podsumowujące w punkt całą tą sytuację: "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
Z całego towarzystwa - o dziwo ucierpiałem najmniej. Na swój sposób było to rzecz jasna niezgodne z moją naturą, choć za to nie musiałem narzekać na ból... Przykładowo, wyjący z bólu nieopodal rudowłosy, po tej akcji pozostał najbardziej poszkodowany. Jak dobrze mi wiadomo, jego aktualna świadomość nie będzie w stanie po śmierci przenieść się do innego naczynia, co ma się odwrotnie w przypadku Fumiko. O ile ta może mieć nieszczęście co do nowego ciała, tak on kolejnego zwyczajnie nie otrzyma. Póki co będzie zmuszony pomęczyć się z aktualnym stanem zdrowia i spędzić te kilkanaście dni w mafijnym szpitalu... Do czasu, aż nie zachce zająć się poszukiwaniem nowego wcielenia kilkukrotnie martwej dziewczyny. Wtedy, może rozpętać się istne piekło na ziemi, czego jednak wolałbym uniknąć. Niestety, co za tym idzie - tej pokraki trzeba będzie na każdym kroku pilnować, by przypadkiem nie doszło do niemiłej, przelanej procentami dyskusji.
Wspominając o tych cholernych trunkach, które buzowały aktualnie w krwi chłopaka...
- Och, Nadawcy Ciemnej Hańby... - doszedł do mnie po chwili cichy, przerywany stękami bólu szept ze strony rudowłosego. - ...nie budźcie mnie ponownie... - dokończył dobrze mi znaną formułkę, na co przyzwyczajony do jego bezmyślności po nawaleniu się w cztery dupy, w momencie przystanąłem tuż obok klęczącego. Nim całe jego ciało zdążyły spowić krwistoczerwone znamienia, uchwyciłem w swej dłoni nadgarstek partnera. W mgnieniu oka po aktywowanej mocy nie pozostało nawet śladu. a dotychczas dziko zwężone źrenice Chuuyi, powróciły do swego prawowitego stanu.
- Pora się zbierać, Chuuya - stwierdziłem prosto, podnosząc przy tym z ziemi ciemny kapelusz, który w trakcie agresywnej kłótni dwójki zdążył mimowolnie wypaść mi z dłoni.
Ujmując w dłoni komórkę, sprawnie wykonałem telefon pod zapisany w mej komórce numer. Rozmówca bez zbędnych dopytywań potwierdził wysłanie pomocy medycznej, we wskazane przeze mnie miejsce. Zaraz po potwierdzeniu przyjęcia zgłoszenia, z cichym westchnięciem rozłączyłem się i zająłem mniej istotną kwestią płaszcza rudowłosego. Leżał parę metrów od swojego właściciela... Sam do końca nie jestem pewien, w którym momencie zdołał go odrzucić. Spokojnymi ruchami sięgnąłem po narzutę, by następnie okryć nią widocznie poszarpane w kilku miejscach ciało towarzysza. Nie spodziewałem się, że dokona tego w aż tak brutalny sposób, chcąc jakby spektakularnie dokonać swego kolejnego żywota... Racja - w końcu po kobiecie, czy też nastolatce spodziewać można się dosłownie wszystkiego. Nie da się ukryć, że jest to jedynie spore utrudnianie życia dla przeciętnego mężczyzny, któremu słabo idzie radzenie sobie z kobietami. Cóż... Takim kimś chyba na zawsze pozostanie Chuuya. Chyba, że w przypadku tej dwójki spełni się dobrze znane każdemu powiedzenie - "kto się czubi, ten się lubi". Ach nie ukrywam, że byłoby całkiem zabawne widzieć rudowłosego w garniaku, z towarzyszącą mu, ubraną w białą suknię pannę młodą! Zaangażowałbym tyle osób w ich najważniejszy dzień życia i...
Stop. Racja. Tego wieczoru, również za dużo wypiłem.
***
Ziewnąłem głośno, widocznie znudzony ciągłym przypatrywaniem się białemu sufitowi. Z minuty na minutę zaczynałem żałować decyzji, o pozostaniu w tym przepełnionym różnymi specyfikami pokoiku. Otoczenie niemiłosiernie kusi do dorwania losowej fiolki i wlania w siebie całej jej zawartości. Ach, gdyby nie ewentualne, niemożliwe do zniesienia skręty w brzuchu, już dawno ta przepełniona specyfikami świątynia zostałaby przeze mnie opróżniona... Pomijając kwestię mojego samobójstwa - po dwóch tygodniach od śmierci Fumiko, stan Chuuyi znacznie się poprawił. Naderwane ścięgna poddane zostały specjalnemu, nowoczesnemu leczeniu, by chłopak jak najszybciej mógł poddać się ewentualnej rehabilitacji. Szczerze jednak myślę, że w przypadku tego upartego karła, podobne rzeczy zwyczajnie nie będą potrzebne...
- Dazai? Ty nadal tutaj? - wtrącił mi nagle w trakcie pomyślunku, leżący tuż za moimi plecami chłopak. Wywróciłem z lekka oczami, podnosząc się przy tym z mięciutkiej poduszki, o którą dane mi było się opierać. Moje plecy raczej nie wytrzymałyby ślęczenia tutaj kilka godzin z rzędu...
- Po prostu czekam, aż staniesz na nogi i będę mógł bezprawnie skopać ci zad... - wymruczałem pod nosem, w gruncie rzeczy przewracając się po prostu na brzuch. Wtuliłem twarz w białawy materiał, przymykając z lekka oczy. - Poza tym, siedzenie tutaj to idealny sposób na ograniczenie zrzucanych na mnie zadań do minimum... - dodałem cicho z delikatnym uśmiechem.
- Draniu! Koniec obijania się, won do roboty! - syknął na mnie, przy tym nogą chcąc zrzucić zajmowaną przeze mnie poduszeczkę z zewnętrznej obręczy łóżka.
- Zamordowałeś niewinną dziewczynę, panie damski bokser - wypaliłem, opierając się głową o skrzyżowane ręce. Bandaże również bywają przyjemną podporą do spania... - A już myślałem, że w końcu coś pomiędzy wami będzie... - dokończyłem z wrednym uśmiechem, na co zdenerwowany rudowłosy gwałtownie podebrał spod mojej głowy poduszkę, co automatycznie poskutkowało rąbnięciem czołem prosto w metalową rurkę. Poderwany dopiero po kilku sekundach, odruchowo przyłożyłem dłoń do wyczuwalnie mokrego bandaża, którego rażąca biel z sekundy na sekundę zaczynała przybierać krwisty odcień. Przekląłem pod nosem, mierząc przy tym niebieskookiego morderczym spojrzeniem. Zapewne, gdyby nie nagłe objawienie się w pokoiku pielęgniarki, wystrzeliłbym odpowiednią ilość kulek, by swym stanem przypominał metalowe, kuchenne sitko. Dłonią jedynie sięgnąłem po ulokowany na jednej z półek bandaż. Bez na tą porę zbędnych awantur, wybyłem z pomieszczenia, prosto w kierunku umiejscowionej niedaleko łazienki. Zaciskając palce na materiale, stanowczym szarpnięciem zerwałem owijający moją głowę bandaż... Świeży strup w okolicy łuku brwiowego, naruszony poprzez mocne uderzenie - nie dziwić się, że krwi będzie więcej od możliwej powierzchni siniaka. W miarę szybko uwinąłem się z obmyciem rany i późniejszym owinięciem prawej części twarzy świeżym opatrunkiem. Nie tracąc zbytnio czasu, na powrót wyszedłem na korytarz, u którego krańca jak na zawołanie pojawił się wieziony na wózku Chuuya. Nim kobieta zniknęła wraz z nim za zakrętem, stanowczym stąpnięciem pozwoliłem sobie zagrodzić drogę ów dwójce.
- Nie mogę patrzeć, jak pani śliczne dłonie męczą się przy przewożeniu tego mężczyzny... - zacząłem z uśmiechem, zbliżając się przy tym bardziej do dziewczyny. - Proszę oszczędzić sobie sił, ja zajmę się kolegą... - dodałem, opuszkami palców gładząc delikatną skórę zewnętrznej części dłoni przedstawicielki płci pięknej. Twarz pielęgniarki w momencie spowił krwisty rumieniec, na co jedynie cicho się zaśmiałem. Skinęła jedynie na mnie głową, po chwili znikając za drzwiczkami pobliskiego pomieszczenia służbowego. Odprowadziłem jej osobę wzrokiem, by w następnej kolejności z tym samym uśmiechem uklęknąć naprzeciw rudowłosego, którego mina na sam mój widok zrzedła. Pozwoliłem sobie w momencie uchwycić jego blade, owinięte w podobne bandaże co moje dłonie... Szczerząc się przy tym, spojrzałem chłopakowi prosto w połyskujące turkusem oko. Drugie bowiem było zasłonięte.
- Obiecuję ci, że gdy tylko zostaniesz stąd wypisany, stanie ci się o wiele gorsza krzywda, nieporównywalna do tej, jakiej doznałeś z rąk zmarłej już Fumiko... Sam zaangażuję również twoją sekcję zwłok oraz pogrzeb... - wyszczerzyłem się niczym jakiś psychopata, przypatrując się najmniejszemu drganiu źrenicy chłopaka. O dziw, agresywne zachowanie z jego strony momentalnie zniknęło... Może ta przemiła pielęgniarka podała mu jakieś tabletki na uspokojenie. - Z uśmiechem będę przyglądał się twojej śmierci w cierpieniach, którą podobnie zdecydowałeś się pod wpływem dokonać na niewinnej dziewczynie... Wiesz... Wiesz, że jestem do tego zdolny? -
***
Mroczny, przepełniony jedynie krzykami cierpień wieczór. Ach... Z całego serca, którego - jak myślę - nie posiadam, uwielbiam właśnie taką porę! Mogę beznamiętnie przyglądać się różnym, ciekawym akcjom prezentowanym przez otaczające nas społeczeństwo! Niesamowite... Szczególnie, że za moment miało dojść do sytuacji, w której uczestniczyć będzie dane również mi! Niech rudowłosy - de facto, mi towarzyszący - myśli, że po wydarzeniach sprzed niemalże miesiąca mu się upiekło... Za kilka minut dostanie za swoje w wyznaczonej przeze mnie ilości. Może i jego ciało nie jest jeszcze w pełni sprawne i tak dalej, a jak każdy, godny nazywania się człowiekiem humanoid wie - słabszych się nie bije, jednak za długo powstrzymywałem się od popatrzenia sobie na jego cierpienie. Nadal z nieprzychylną chęcią pozwoliłbym mu pochłonąć jak największą liczbę uderzeń... Siarczystych uderzeń w policzek... Dźgnięć nożem... Postrzeleń...
Pomarzyć mógłbym nieco dłużej, gdyby nie właściwy cel naszej podróży, który nieukrywanie zdziwił towarzyszącego mi chłopaka. Był to bowiem śliczny, ciemny zaułek, w którym też za parę minut miało dojść do bardzo ciekawej akcji, wymagającej naszej interwencji. Scenka prowadząca do naszego nadejścia odgrywała się bowiem po drugiej stronie przeszytego mrokiem przejścia.
<następne opowiadanie>
<Fumi?>

Ilość słów: 1518

wtorek, 26 czerwca 2018

Od Fumiko do Dazai'a

Kiedy wróciłam do pokoju, wciąż trwały w nim prace, więc telefon od Dazai'a był wybawieniem. W krótkim czasie wyleciałam z akademika, by się z nim zderzyć przy drzwiach. Szybko przeprosiłam byśmy mogli spokojnie podejść na wyznaczone miejsce w całkowitej ciszy. Do opustoszałego, zadymionego - na co zaczęłam się klasycznie dusić. Dawno odzwyczaiłam się od tego smrodu, poprzez przerzucenie się na e-papierosy- baru dotarliśmy w około dwadzieścia minut.
Nim tam weszliśmy, mijaliśmy przyjaźniej wyglądające restauracje. Jednakże, tutaj było "bezpieczniej" ze względu na mniejszą ilość ludzi. Dodatkowo, jeśli w okolicy była policja, którą dostrzegłam zarówno ja, jak i Dazai... Mogłoby być ciekawie, gdyby między mną, a Chuuyą doszło do sprzeczki. Przy nocnych godzinach mógł być od dawna napity, przez co łatwo byłoby go nawet niespecjalnie sprowokować. Tak jak podejrzewałam, od razu po wejściu do Dazaia przylazł rudzielec, z  charakterystyczną lampką wypełnioną niedokończonym winem. Wyższy z nich, błyskawicznie ją przejął i wypił zawartość, w czasie kiedy moja osoba ukryła się w cieniu, obserwując wszystko z rozbawieniem.
- Nie wyspałeś się widzę po ostatnim? -  odłożył naczynie na płaski kapelusz osoby do której się zwracał, kiedy ją wymijał.
- Daaazai ty stary, zawszony dziadu! - wydarł się do niego. Szklanka zleciała, w ostatnim momencie przed roztrzaskaniem się, będąc złapaną przez ciemnowłosego. Następnie postawił ją bezpiecznie na blacie. Z racji, że cały czas za nimi podążałam, wszystko dokładnie słyszałam.
- Ogarnij się Chuuya, bo za agresywne zachowanie naślą na ciebie policję - odsunął się lekko na bok- Poza tym, jakie ty masz poszanowanie do płci pięknej, że nawet przywitać się po latach nie potrafisz?
Rozumiejąc, że chodzi o mnie, uśmiechnęłam się szeroko. Rudzielec przechylił pytająco głowę.
- Chuuya, podobno w końcu doszedłeś do stanowiska egzekutora! Jeśli mam być szczera, nigdy nie wierzyłam w małych ludzi, lecz dzięki tobie w końcu odzyskuję wiarę w karły! -  klepnęłam go pocieszające po ramieniu- Lecz nie da się ukryć, że prawdziwy facet zaczyna się od metra siedemdziesiąt... - zachichotałam, siadając na wysokim krześle. Rudy gapił się na mnie jak na magiczne, spektakularne zjawisko.
  - Przecież ty... - przetarł powieki, jakby próbując się pozbyć omamów - A z resztą! W dupie mam, czy gadam do powietrza, czy tego wiecznie o pół centymetra niższego kurdupla, ale zamknij się, bo zdechlaki głosu nie mają!
  Zaśmiałam się. Już miałam odpowiadać, jednak przerwało mi kaszlnięcie Dazai'a.
- Dzieciaczki, zanim jednak posiekacie siebie nawzajem wyzwiskami, może wypijemy za pierwsze i ostatnie spotkanie po latach? - uśmiechnął się, kręcąc na krześle. Zarówno ja, jak i Chuuya spojrzeliśmy na niego. Pierwsze i ostatnie, hę? Kogo masz na myśli, Dazai? - zdawałam się pytać spojrzeniem. Jego przepowiednie zawsze się sprawdzają.
- Kogo tu śmiesz zwać dzieckiem?! - wydarł się rudzielec, skupiając swoją uwagę jedynie na określeniu.
- Psychicznie i fizycznie nie przewyższasz gówniarzy z podstawówki. Zacząłbyś się zachowywać jak przyzwoity starzec u skraju życia, zrzędząc na temat swego marnego zdrowia. - wzruszył ramionami. - To jak? Napijemy się?
Retoryczne pytanie, na które nikt nie oczekiwał odpowiedzi.
***
– Daaazaiiiii, ale ty już stary jesteś...! – zaśmiałam się, wyprzedzając go oraz Szuję i wesołym krokiem idąc przodem.
Co z tego, że gdybym nie cofnęła się w wieku, byłabym tylko o rok młodsza, czy nawet miałabym tyle samo lat.
Już wracaliśmy, ze względu na to, że wyprosili nas z baru.
– Szuja w sumie też jest stary... – wybełkotałam.
– Kogo nazywasz szują?! – wrzasnął rudzielec. Odwróciłam lekko głowę, by zaobserwować kątem oka jak wyciąga coś z płaszcza Dazaiego. Wycelował tym czymś w moją stronę. Zbyt późno mój pijany wzrok zorientował się, że to broń.
Wystrzelił, pocisk wyleciał na wysokości moich płuc. Padłam na ziemię.
– Ty... Jebany... Kurwiu... – warknęłam, odpychając się z trudem od ziemi. Choć Dazai szkolił mnie stosunkowo dawno, wciąż byłam tak samo uparta jak wcześniej. Będąc niewidzialną, zbliżyłam się do trzymającego broń. W opuszkach palców pojawiło się miłe mrowienie, którego nie czułam od paru lat. Będąc odpowiednio blisko, wszystkimi palcami lewej ręki chwyciłam jego dłoń, a prawą kończyną złapałam go za kark. Zaczął drzeć się, próbując mnie kopnąć czy cokolwiek zrobić, żebym go puściła. Walił właściwie w powietrze zdrową pięścią, bowiem druga była powoli rozrywana. Już było widać ścięgna. Podejrzewałam  że to wszystko działo się też na karku.
Moc zamigotała, przez co stałam teraz w pełni widzialna przed nim. Strzelił w moje drugie płuco. Moją odpowiedzią było błyskawiczne rozlecenie się broni, zaraz przed tym, jak poleciałam do tyłu, przez stracenie równowagi. Chuuya gdzieś zniknął, prawdopodobnie kucał parę metrów dalej, a obok znalazł się Dazai.
– Wybacz pistolet, kiedyś go ci odkupię. A jak nie ja, to Hitoshi – zaśmiałam się cicho. Znowu to miłe ciepło towarzyszące umieraniu. Usłyszałam tylko przytłumione westchnienie i  coś co brzmiało jak  "podejrzewałem, że tak będzie". Prawda, Dazai, prawie zawsze masz rację. I mam nadzieję, że w tym wcieleniu, które nadchodzi, znów mnie wyszkolisz. Który raz to uczucie zanikania mi towarzyszy...? Trzeci? No cóż... Miło będzie odpocząć do tego świata i pobłądzić krótszą lub dłuższą chwilę w ciemnościach.
Uśmiechnęłam się, przymykając oczy.
***
Z miną wyrażającą dosłownie wszystko jak i nic, lewitowałam w mroku. Spokojnie i jak na razie cierpliwie czekałam na to jasne, maleńkie światełko, zwiastujące nowe wcielenie. A wiedziałam, że nadejdzie moment, kiedy się pojawi, bo Hitoshi nie da mi łatwo zdechnąć. Niestety. Westchnęłam i wyprostowałam się. Powoli zaczynały boleć mnie nogi od ciągłego ich krzyżowania. Prawdopodobnie w ogóle nie powinnam żyć. To w końcu już moja... Trzecia śmierć, czyli następne wcielenie będzie już czwartym. Gdyby próby się powiodły, zapewne do trzeciego by wcale nie doszło. Stopami dotknęłam niewidzialnego podłoża. Czas płynie tu nieco inaczej. Tak przynajmniej mi się wydaje, bowiem niespecjalnie da się w tym miejscu odmierzać przemijające na spaniu godziny. Tam, gdzie wszystko płynie normalnie, prawdopodobnie minęło już parę dni, może tygodni.
Przed moim nosem przeleciało coś na wzór świetlika. Zmarszczyłam brwi. Hitoshi się śpieszy, skoro już wysyła światełko. Szybko pobiegłam za oddalającą się kulą, a gdy już była w moim zasięgu, dotknęłam ją lekko opuszką palca. Momentalnie znikła, a pode mną została pusta przestrzeń. Zaczęłam spadać w dół. Nie lubiłam tego uczucia, jednak było do wytrzymania, bowiem wiedziałam, gdzie się zaraz znajdę.
<Dazai?>
Ilość słów: 1006

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Takeshiego do Misaki

Dół. Przypomnij sobie moment, gdy ostatnim razem spadałeś w ten ogromny dół rozpaczy i żalu, wyrzutów sumienia i bólu. Ten dół złości i nienawiści. Ten dół pogardy, a zarazem, żalu i płaczu. Smutku i mórz łez... Tonąłeś cały czas, dławiąc się tą wodą, która napływała ci do gardła. Ale kto cię topi? Kto cię ciągnie na dół? Nie mogłeś wykrztusić ani jednego słowa. Dlaczego nie mogłeś tego zrobić? Co się powstrzymywało? Strach. Ten ogromny strach przed tym, że możesz kogoś zranić. Że możesz zranić tą drugą osobę samym swoim płaczem. Samym swoim lękiem i obawami. Myślisz, że nic nie może ci pomóc, że nikt nie może ci pomóc. Boisz się. Tak cholernie się boisz. Ale czego? Czego możesz się obawiać ty. Ta silna osoba, która patrzyła przed chwilą na siebie z dumną, wypiętą do przodu piersią. Jesteś słaby. Tak myślisz. Wciągasz siebie w jeszcze głębszy dół. Zaczynasz rozumieć, że tak na prawdę jedyną osobą, która cię topiła jesteś ty sam. Ty sam wciągałeś siebie w większą przepaść. Sam trzymałeś się za gardło. To ty sam sprawiałeś sobie ból. Zaczynasz myśleć. Może to ze mną jest problem? Może to we mnie jest problem, a nie we wszystkich dookoła? Może to właśnie ja jestem tym złym? Ale przecież starałem się tak bardzo. Chciałem jak najlepiej... Znów. No i znów to robisz. Ciągniesz się ponownie w dół. Zamykasz się w sobie. Uwarzasz, że tak będzie lepiej. Że nikt nie dowie się o tym, jak umierasz w środku. Jak twoje serce pęka i rozbija się na miliony kawałków kryształowego szkła. Jak twoje łzy zamarzają przy tym lodowatym sercu, którego tak na prawdę już nie ma. Jak drżą ci wargi i zgrzytają ci zęby. Ze strachu. Z bólu. Z nienawiści, a może i ze smutku... Jednak cały czas. Cały ten czas oczekiwania i drżenia z tych emocji... Cały czas miałeś nadzieję, że ktoś do ciebie przyjdzie. Powie, że wszystko jest w porządku. Że to nie twoja wina. Że nie jesteś taki zły. Że zrobiłeś wszystko dobrze i nie masz się czego obawiać. Masz nadzieję, że przyjdzie ktoś, kto oświetli ci tą drogę i pokaże, dokąd masz pójść. Da ci latarnię, z której bije te kojące światło. Pocieszy ciebie i weźmie część swego bólu na siebie. Marzysz o tym, lecz cały czas utwierdzasz się w przekonaniu, że taka osoba nie istnieje. Lecz mylisz się. Znów popełniasz błąd. Znalazłeś. Znalazłeś swój wymarzony skarb. Znalazłeś swoje marzenie. Osobę, która wzieła twoją rękę i pociągnęła do góry. Oświetliła ci drogę. Burzowe chmury się rozjaśniły, a twoją twarz znów zaczeły oświetlać promienie słoneczne. Wezwał twoje imię. Wezwał ciebie. Dzięki niemu wypłynąłeś na powierzchnię. Nie powiedział nic. Milczał. Milczał jak kamienny posąg. Ten jeden gest. Ten malutki gest dla ciebie warty jest więcej niż tysiąc słów. Te jedno słowo, które może zdziałać cuda. Ten mały wysiłek, który uratował cię od śmierci i tego niekończącego się tonięcia. Tego nieustannego koszmaru. Ta jedna osoba, która jest przy tobie cały czas. Cały czas jest przy kimś tak beznadziejnym, a nadal nie ma cię dosyć. Nadal tu stoi. I nadal cię wspiera... Zastanawiasz się, co czyni ciebie tak wyjątkowym? Że w ogóle zasługujesz na towarzystwo tej drugiej osoby. Tak wspaniałej osoby. Wydawałoby się, że wręcz idealnej. Co czyni cię tak specjalnym, że chciała skierować swój wzrok akurat na ciebie... Ona ci odpowiada, że zobaczyła w tobie samego siebie. Nie możesz uwierzyć. Ktoś cię rozumie, a twoje kolejne skryte marzenie się spełnia. Ona mówi, że nie ma ludzi idealnych i wyjątkowych. Jesteśmy po prostu my. Ci zniszczeni od środka, zwykli ludzie, którzy chcieli po prostu być szczęśliwi i uśmiechać się mimo tego bólu. Ja znalazłem swój skarb. Teraz pytanie do ciebie. Tak, własnie do ciebie. Gdzie jest twój skarb i marzenie?
---
Wstałem. W końcu wstałem, a Morfeusz wreszcie wypuścił mnie ze swych objęć. Otworzyłem oczy. Obok mnie nie było już Misaki. Pewnie wstała wcześniej. Z resztą, jak zawsze. Dobra, pora się ogarnąć. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Ogarnąłem się i wygłądałem teraz jak "człowiek". Ta, ironia, bo cżłowiekiem nie jestem. Ale cóż, bywa. Mimo tego, że wczoraj miałem okropny humor, to dziś mogę wręcz skakać z radości. Tak samo jak moje serce. Nie wiem, czemu tak jest, ale nie przeszkadza mi to. Uśmiech na mojej twarzy sam wkroczył i zagościł. Wyszedłem z pokoju i dostrzegłem Misaki siedzącą przy stoliku i czytającą chyba jakąś książkę. Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu za ramiona i szyję, kładąc brodę na jej ramieniu.
- Hej, Misaki, co porabiasz? - powiedziałem z uśmiechem, obracając lekko głowę w jej stronę i patrząc w jej oczy. Dziewczyna wypuściła z rąk książkę.
-T-Takeshi?! C-Co ty...?
- Jaaaa? Poczułem nagłą potrzebę przytulenia ciebie. Wybacz, ale to silniejsze ode mnie... Aaaaale jakoś specjalnie nie narzekam, wiesz? W końcu... Znalazłem bliską mi osobę... I nie mam powodów, by nie być dziś szczęśliwym, Misaki - powiedziałem do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.
- T-Takeshi... J-Ja... N-Nie wiem co mam powiedzieć... A-Ale nie zaskakuj mnie nagle tak przytulasami...N-Nie jestem przyzwyczajona... - szepnęłą, spoglądając na mnie.
- To trzeba będzie cię przyzwyczaić... A tak poza tym to dziś jest noc spadających gwiazd... Chciałabyś iść ze mną wieczorem pooglądać je?
- Gwiazdy!? Tak! Ja kocham nocne niebo! - pisnęła zachwycona.
- Haha! Tak, też je uwielbiam... Wygląda jak oczy pewnej damy... - szepnałem i odsunąłem się od niej, idąc do kuchni. Wstawiłem czajnik i po chwili zalałem kawę dla siebie i dla Misaki. |Przyniosłem ją do stolika i usiadłem na przeciwko niej z uśmiechem. Wypiłem łyk kawy, a my zaczęliśmy gadać jak gdyby nigdy nic. O wszystkim i o niczym. Było wspaniale...
---
Nastał wieczór. Zbliżała się noc. 
- Misaaakii? Idziemy na dach? - krzyknałem do dziewczyny, by mnie usłyszała.
- Tak! Chwilkę! - krzyknęła. Po chwili wyszła do mnie, będąc ubrana... Jak zawsze ślicznie. Wyglądała lepiej niż te tysiące gwiazd na niebie... Czy nie boję się tego przyznać? Jasne, że nie. Prawdę należy mówić, a nie ją skrywać. W końcu i tak kiedyś wyjdzie na jaw, prawda? Pomogłem po chwili wejść Misaki na dach i sam tam parę minut później wszedłem. Było pięknie. Wiał lekki, nocny wiatr, a dookoła rozświetlały się miejskie światła. Miałem wrażenie, że te miasto zaczynało swoją służbę i prawdziwe życie dopiero w nocy. Ale cóż się dziwić, sam ją uwielbiam... Usiadłem obok Misaki i zaczałem wpatrywać się w te piękne, rozgwieżdżone i nocne niebo...
- Woow... Ślicznie tu... 
- Tak... Pięknie... - dziewczyna wpatrywała się w niebo, jak w obrazek. - Uwielbiam... Gwiazdy....
- Sama jesteś jedną z nich, Misaki... - siedziałem opary o swoje ręce, wpatrując się w niebo.
- Gwiazdą? Ja?- zaśmiała sie. - Chciałabym...
- Dla mnie... Dla mnie już nią jesteś... - dotknąłem jej ręki. Niby zupełnym przypadkiem. Nooo.... Sami wiecie jak to jest... Misaki zarumieniła się i spojrzała na mnie. 
- Dla ciebie... - szepnęła i uśmiechnęła się delikatnie. 
Nagle przed naszymi oczami ujrzeliśmy spadającą gwiazdę. Czemu... Czemu w tej chwili pomyślałem o tym przypadkowym pocałunku? A może nie był przypadkowy? Był... Wyjątkowy... 
- Misaki? Mogłabyś spełnić moje życzenie? 
- Oczywiście. Jakie ono jest?\
- Dokładnie takie... - szepnąłem i zbliżyłem się do dziewczyny. Nasze twarze dzieliły milimery. Pocałowałem ją... To było takie piękne... Takie wyjątkowe... Takie... Inne... Lepsze... Nie mogłem się od niej oderwać. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Położyłem rękę na jej szyi, a Misaki wplotła swoją rękę w moje włosy. Chciałbym, by ten moment trwał wiecznie. Na wieki... Misaki... Nie odrywaj się ode mnie. Obiecałaś, że zostaniesz ze mną, prawda? Wierze, że dotrzymasz swojej obietnicy, a ja dotrzymam swojej. Ufam ci... Cieszę się, że tu jesteś. Nie odrywaj swoich słodkich ust ode mnie. Są takie przyjemne... Takie kojące... Udało ci się rozbić szklaną pokrywę, która okrywała moje serce. Przedostałaś się... Przedostań się jeszcze głębiej... Nie będę żałować. Wiem to. Bo stałaś się bardzo ważną osobą w moim życiu. Nie uciekniesz już z mych sideł... Czas jakby zwolnił, a my? A my nie potrafiliśmy się od siebie odkleić... Pragnę więcej, więcej i więcej... Dziękuję Misaki... Dziękuję ci za to, że spełniłaś moje życzenie... Za to, że tu po prostu jesteś...
<następne opowiadanie>
<Misakiś?>
Ilość słów: 1335

Witamy - Chuuya Nakahara

Imię i nazwisko: Chuuya Nakahara
Pseudonim: Podciągając pod imię - "Szuja". Nie lubi tego przezwiska.
Wiek: 18 lat
Data urodzin: 29 kwietnia
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Hetero.
Partner: Zależy, czy jest pod wpływem.
Klasa: I S
Kluby: -
Rasa: Półbóg, wychodzący się od boga chaosu oraz buntu - Arahabakiego
Specyfika: Jako przeszłe naczynie dla boga imieniem Arahabaki, został obdarzony nadludzkimi mocami, które w swej wyczerpującej organizm formie, są w stanie siać zniszczenie na ogromną skalę. W wyzwolonym organizmie Chuuyi, pozostała jedynie bardzo mała cząstka przeszłej potęgi. Arahabaki to z kolei starożytny, japoński bóg aborygeński. Niegdyś był on patronem podróżników, choć z biegiem lat oraz wskutek licznych, spektakularnych objawień na ziemi (między innymi przy użyciu ciała Chuuyi), stał się symbolem zdrady, buntu i chaosu.
Charakter: Na pozór Chuuya jest temperamentnym i raczej aroganckim, tępym mężczyzną. Uwielbia walczyć, ciesząc się ze swojej zdolności bojowej i szczycąc się reputacją najsilniejszego herszta mafii. Wszelakie, drwiące uwagi o dziw zawsze nawiązują do jego dumy, ponieważ nie wyśmiewa on nawet swoich słabszych przeciwników w trakcie walki. Przystępując do egzekucji, nie ma żadnych skrupułów, aby wyeliminować wrogów Portowej Mafii za pomocą wszelkich niezbędnych środków, w tym morderstwa. Przy tym jednak nie jest tak brutalny, jak stać na to jego kolegów po fachu. Choć zdaje się być tak obrzydliwie zadufany w sobie, w równym stopniu nienawidzi wyzwisk kierowanych w stronę bliskich mu osób co w swoim. Byłby zdolny rzucić się bez skrupułów z pięściami na osobnika, który ma coś interesującego do dodania na temat przyjaznych mu ludzi. Nie robiąc rzecz jasna takiego skończonego kretyna z tego rudowłosego człowieka - posiada on również swoją bardziej inteligentną stronę. W trakcie zachowania pełnej powagi - co o dziwo, jest u niego możliwe - potrafi zachować się rozsądnie oraz godnie do panującej sytuacji. Nienawidzi naciskania na jego osobę, co również niewyobrażalnie go irytuje. Z racji na w pewnym stopniu znajomą przeszłość, spowitą przez zniszczenie oraz wylewy krwi, zna znaczenie wyrażeń takich jak kompromis, czy racjonalność. W razie potrzeby potrafi sam się opamiętać ze świadomością, że zwyczajnie już wystarczy. Chuuya przy swoim w pełni zależnym od humoru charakterze, jest nadzwyczaj honorowym człowiekiem i nienawidzi bluźnierstwa. Jako członek mafii, jest jej w pełni oddany oraz jest w stanie oddać cudze życie za jej dobro. Zachowując się przy tym niekiedy jak wierny pies pana, potrafi zmieszać z błotem osobę nie trzymającą się wymaganych u jego osoby zasad kultury. Nie toleruje zdrad, z uwagi na swoje dobre traktowanie podwładnych, co również może być ewenementem wśród niektórych kierowników. Ze względu na swoją przeszłość nie potrafi jeszcze w pełni zaakceptować swego aktualnego bytu. Posiada problemy z określeniem swej tożsamości oraz prawowitego miejsca w społeczeństwie, co nie raz w trakcie walki oddziałowuje na niego brakiem jakiegokolwiek strachu, czy niepokoju. Zwyczajne wie, że czego by nie zrobił, wygra. Uznaje to za bycie - podświadomie - nieludzkim, a przez to niezdolnym do rozumienia głębszych emocji.
Aparycja: Chuuya to bardzo niski, mierzący sobie sto sześćdziesiąt centymetrów facet. Posiada turkusowe, połyskujące w naturalnym świetle oczy oraz rudą, opadającą mu w przewadze na lewe ramię czuprynę, przy tym idealnie dopasowującą się do jego twarzy. Z uwagi na swoje dziwne upodobanie do kapeluszy nosi jeden, czarny, z owiniętą wokół nieco wyblakłą, czerwoną wstążką oraz doczepionym od góry, srebrnym łańcuszkiem, niezmiennie od kilku lat. Góra roboczego stroju chłopaka składa się z białej koszuli, węglowoszarej kamizelki oraz obsydianowej, przyciętej od tyłu marynarki, której rękawy pozostawia podwinięte po łokcie. Wokół szyi posiada swego rodzaju choker, przypominający budową obrożę. Odrobinę niżej, zakrywane okolice obojczyków przecina czarna wstążka od krawatu, przytrzymywana przez drobną, srebrną klamrę. Dół standardowo składa się z czarnych spodni, które z lewej strony przyozdabia zwisający pasek oraz butów. Dłonie Chuuyi owijają czarne, sięgające po nadgarstki rękawiczki, a na ramionach, zazwyczaj spoczywa ciemny z zewnątrz, natomiast beżowy od środka płaszcz.
Głos: Taniyama Kishou
Mieszkanie: Dane jest mu zamieszkiwać średniej wielkości mieszkanie, umieszczone w starej kamiennicy na uboczu miasta. Posiada ono pokój dzienny, dwie sypialnie, kuchnię oraz dwie łazienki (jedna, większa, połączona jest z większą, należącą do chłopaka sypialnią, natomiast mniejsza dostępna jest dla gości w salonie). W dużej mierze wystrój mieszkania został zachowany w stylu nowoczesnym, chociaż gdzieniegdzie można spotkać jakieś starsze pamiątki, czy zabytki.
Współlokator: Z pewnością nikt stały. Okazjonalnie zdarza mu się przenocować jakieś osóbki...
Zainteresowania: Mówiąc o umiejętnościach - zważając na swoją siłę, jest bardzo dobry w walce wręcz. Z zamkniętymi oczami byłby w stanie powalić na łopatki masywniejszego osobnika. Świetnie wychodzi mu posługiwanie się bronią białą oraz palną. Najważniejszym z zainteresowań chłopaka jest alkohol - nie da się ukryć, że na jego temat byłby w stanie zrobić spory, przynajmniej kilkunastogodzinny wykład. Pod kluczem posiada kolekcję starych, klasycznych win. Z resztą - uwielbia tego typu trunki.
Moce:
- Dla splugawionego smutku - obraca się wokół manipulacji grawitacją, pozwala mu to na manipulację i tworzenie grawitonów, jak również zmianę grawitacji wszystkiego czego dotknie, utrzymując to w takim stanie przez jakiś czas.
Korupcja - aktywowana jest przez słowa "Och, Nadawcy Ciemnej Hańby, nie budźcie mnie ponownie.". Ta umiejętność potęguje kilkukrotnie siłę jego standardowej mocy, której używanie przychodzi mu według własnej woli. W tym, poprzez zwiększenie swojej własnej gęstości, jest zdolny do przerobienia w miazgę masywnego czołgu, wyniszczając jednocześnie wewnętrznie swe ciało. Jest również w stanie strzelać kulami ze sprężonej grawitacji, które działają jak czarne dziury, połykając wszystko na co wpadną, czy też co w nie wpadnie. Mimo tych wszystkich udogodnień, nie jest on w stanie kontrolować w żadnym stopniu tej umiejętności. Ona sama w sobie go wyniszcza, gdy jest aktywowana. Fatum może zakończyć ostateczne wykończenie naczynia lub dezaktywowanie mocy.
Rodzina: -
Historia: Chuuya, czy też poprzedzający go byt, został stworzony pod indywidualne potrzeby boga zwanego jako Arahabaki. Żył w tym czasie jak zwyczajne dziecko, nieświadom swego skazania na przyszłe wkrótce "opuszczenie" ciała. Siedmioletni jak na tamten czas chłopak, stał się naczyniem dla siejącego zniszczenie nad-człowieka, którego zdolności zapieczętowane zostały dopiero przez licznie zebranych naukowców oraz wojsko. Z tego też miejsca zdecydowano o wykorzystaniu potęgi jeńca do własnych celów, co w rezultacie na nowo rozwścieczyło boga, którego dusza mimowolnie opuściła naczynie i nadała życie nowemu, dotychczas spowitemu w ciemności bytowi jakim jest Chuuya Nakahara. W rezultacie tych wydarzeń, chłopak nie posiada żadnych wspomnień sprzed siódmego roku życia. Jak przez mgłę dane mu jest jedynie wygrzebywać postać otoczoną gęstą mgłą, wyciągającą w jego stronę dłoń. Od momentu odzyskania całkowitej, własnej świadomości oraz charakteru, priorytetem chłopaka jest poznanie prawdy o jego prawowitym pochodzeniu.
Dołączył tym samym do zgrupowania o nazwie "Sheep". Niestety, to okazało się go wkrótce zdradzić, co poskutkowało odejściem Chuuyi wprost pod drzwi portowej mafii. Wtedy również po raz pierwszy swe drogi skrzyżował z osobnikiem o nazwisku Osamu. Szef zgrupowania siłą połączył ich w zespół, który po licznie przynoszących sukcesy akcjach, obdarzony został mianem "Podwójna czerń". Sytuacja posiada taki sam stan po dziś dzień.
Pupil: -
Inne: 
- W rzadkich przypadkach pali. Głównie gdy jest zestresowany lub rozdrażniony.
- W trakcie walki zazwyczaj stosuje ciosy dolnymi częściami ciała.
- Walcząc o zdrowych zmysłach, nigdy nie ściąga swych rękawiczek. W trakcie gdy jego ciało pozostało przejęte przez inny byt, w ciemności dostrzegał jedynie gest ściągania czarnych owijek z dłoni. Ten drobny ruch, był wstępem do siania zniszczenia na ogromną skalę, za co Chuuya mimo wszystko się obwinia. Głównie z racji zrobienia tego gołymi rękoma.
- Prawdziwego spaczenia swojej duszy zazwyczaj używa jedynie w towarzystwie Dazai'a, który jest w stanie zapieczętować jego moc.
Kontakt: Email: panianasw@gmail.com; Discord: XB.07
Motto: "Jeśli jesteś w czymś dobry, nigdy nie rób tego za darmo."
Źródła zdjęć: Pinterest, Zerochan
Relacje:
Dazai Osamu - partner Chuuyi z mafii. Chłopak żywi do niego niego głęboką pogardę i nienawiść. Ich kłótnie mogłyby roznieść wszystko. Obaj nigdy się nie dogadywali. Chuuya niesamowicie nienawidzi podstępnej, strategicznej i nazbyt wypaczonej osobowości Dazai'a. Zawsze starał się odhumanizować i wyśmiewać Chuuyę, nieustannie podsycając przy tym swoją dumę. Mimo to, bezgranicznie mu ufa i jest w stanie powierzyć mu swoje bezpieczeństwo lub życie.
Fumiko Mitsui - osoba pozornie mu obojętna, jednak nawiązał z nią w miarę pokojowe relacje w trakcie stawiania swych pierwszych kroków w mafii.
Ważne opowiadania: -
Inne zdjęcia: 

しう (@siuzzuis) | Twitter


Od Akihito do Rose

Usłyszałem nagle budzik. Budzę się i pierwsze co spoglądam na telefon. Godzina 06:07 wychodzę szybko z wąskiego łóżka, które jednak jak dla mnie wystarczało. Skierowałem się w stronę łazienki by wziąć szybki prysznic. Gdy skończyłem była jakaś 06:20. Ubrałem szybko czystą koszulkę z szafy oraz bluzę i spodnie z wczoraj .Zajrzałem do szuflady, gdzie leżą moje maski. Wziąłem jedną z nich i wyciągnąłem kanapkę z pudełka, którą wczoraj zrobiłem na rano. Gdy na zegarku zobaczyłem godzinę 06:39, zacząłem czytać któryś z kolei tom Naruto. Zdążyłem przeczytać z 3 tomy,  gdy zrozumiałem że należy umyć już zęby.Tak więc zrobiłem i udałem się na lekcje. Pierwsza lekcja to wf. Graliśmy w siatkówkę. Nasza drużyna przegrała, lecz nie zwróciłem na to zbytniej uwagi. Druga to język japońskii, kartkówka, która była łatwa jak dla mnie. I wreszcie wymarzona informatyka. A następnie fizyka. Było jeszcze parę lekcji. Miałem już wychodzić i zacząć weekend, kiedy podeszła do mnie pani Misori Xandress.
- Akihito! - krzyknęła nauczycielka - Nie chciałbyś mi pomóc? Trochę pobrudziłam w sali od biologii, a za bardzo nie mam czasu, by posprzątać.
- Oczywiście - odparłem z niepewnością w głosie. - Za 10 minut będę w sali.
Zrobiłem coś durnego. Sprzątałem tam chyba dwie godziny. Dobrze, że miałem maskę, bo pachniało, jak by coś się paliło wcześniej. Gdy wychodziłem z sali, ujrzałem dziewczynę sterczącą nad kartonem od bananów lub innych owoców.
- Co ty tu robisz? - zapytałem stanowczo dziewczynę. Widać było, że nie chcę tu być.
- Znalazłam kotki - odpowiedziała po chwili.
Zbliżyłem się tak szczerze sam nie wiem po co. Próbowała uciec, lecz zagrodziłem jej drogę. Spojrzałem na jej telefon wysłała wiadomość z prośbą o pomoc. Nagle zobaczyłem jej siostrę.
- Odsuń się od mojej siostry - warknęła druga dziewczyna.
- Nic jej nie zrobiłem, spytałem, co tu robi. Bo co, dziewczyna nie potrafi sama sobie radzić i musi wzywać wsparcie? - powiedziałem szybko.
Dziewczyna podeszła i szepnęła:
- Chyba nie chcesz być podłączony do kroplówki,co nie?  -powiedziała.
- A wiesz, że dawno nie byłem w szpitalu. - zaśmiałem się cicho.
Poszły szybko do swojego pokoju. A ja zostałem sam na sam z kotami. Pierwsze dni były spoko. Ale jakoś szybko zaczęły rosnąć. Na szczęście znam kogoś kto chciałby zaopiekować się kotami. A dokładnie anielica z pizzeri. Kolejne dni mijały szybko. Bez kotów w pokoju było jakoś cicho, ale przywykłem już. Była lekcja biologii. Pani dyktowała zadania. Niestety nie usłyszałem. Odwróciłem się szybko, by zapytać jakie jest zadanie, lecz gdy się odwróciłem, zobaczyłem tamtą dziewczynę. Odpowiedziała mi szybko z niepokojem w oczach. Najwyraźniej wiedziała jaka jest owa nauczycielka. Po lekcjach skierowałem się do dziewczyny, aby przeprosić za całe zajście.
- Jak chcesz możemy gdzieś wyjść razem - powiedziałem
- Ok.Znam fajną kawiarnie. - odpowiedziała.
Dała mi kartkę z adresem i ruszyła na stołówkę. Następnego dnia w piątek o godzinie 17:00 udałem się do tej kawiarni. Padał deszcz i było dosyć zimno na dworze. Zobaczyłem ją siedzącą przy oknie. Podszedłem, witając się. Zamówiłem latte, a ona gorącą czekoladę. Na końcu dałem jej swój numer. Wieczór był udany. Fajna kawiarnia, dobra kawa. Oczywiście także spoko osoba. Ma na imię Rose. Lecz przez jej wygląd mówiłem po prostu Candy.
<Rose?>
Ilość słów: 526

Od Aserysa do Olivii

Gdy lekcja jazdy konnej dobiegła końca, rozstałem się z Olivią i wróciłem do swojego pokoju. Koniecznie chciałem od razu wziąć prysznic - od stóp do głów pokryty byłem jasnym pyłem, a gruba warstwa błota na moich butach sięgała powyżej kostek. Na doprowadzenie się do ładu miałem śmiesznie mało czasu, dlatego niezwłocznie po wejściu do akademika wparowałem do łazienki, po drodze zrzucając z siebie po kolej wszystkie elementy garderoby. Olivia obiecała odwiedzić mnie za kilka minut i jeśli nie chciałem paradować przed nią przeciorany i pachnący tak jakbym dopiero co wrócił z koszar, musiałem się bardzo pospieszyć. Mogłem zapomnieć o leniwym moczeniu się i rozkoszowaniem ciepłem wody, na co lubiłem sobie pozwolić od czasu do czasu.
Wpadłem do kabiny z prędkością torpedy, po czym po omacku odkręciłem skrzypiące ze starości kurki z wodą, nie przykładając większej wagi do temperatury, jaką uda mi się nastawić, i wylałem na dłoń garść płynu do kąpieli. Pospiesznie zacząłem się szorować, możliwie najdokładniej i najszybciej, starając się za wszelką cenę zignorować fakt, że lała się na mnie woda tak zimna, jakby transportowano ją ze źródeł na Alasce. Syknąłem i ręką pokrytą pianą sięgnąłem do kurka z gorącą wodą. Ten jak na złość oczywiście się zaciął i minęła dłuższa chwila, zanim ponownie udało mi się go przekręcić. Już miałem wrócić do szorowania się, gdy wtem usłyszałem odgłos, którego nasłuchiwałem z nieukrywanym niepokojem - pukanie do drzwi.
Jasna choleera.
- Już idę! - zapewniłem donośnie, co miało się do rzeczywistości mniej więcej tak, jak teoria geocentryczna do faktycznej budowy wszechświata.
Darowałem sobie dalsze mycie. Niedbale, pobieżnie i z zawrotną prędkością zacząłem spłukiwać z siebie mydło. Gdy uznałem, że pozbyłem się z siebie niemal w całości, zakręciłem wodę. Wychodząc z kabiny, przez własną nieuwagę poślizgnąłem się, i gdyby w ostatniej chwili nie udało mi się złapać równowagi, wyrżnąłbym głową prosto w umywalkę, najpewniej tracąc przy tym górne zęby.
Owinąwszy się ręcznikiem w pasie, pobiegłem skosem przez pokój prosto do drzwi. Nim otworzyłem je, ręką zaczesałem mokre włosy do tyłu.
- Chyba przyszłam w nieodpowiednim momencie… - zachichotała cicho pod nosem czarnowłosa, gdy tylko stanąłem w przejściu. Oblała się delikatnym rumieńcem na widok mojego niekompletnego odzienia, na co uśmiechnąłem się lekko, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie jej wizytą.
- Ależ nie, wejdź. - Ruchem ręki zaprosiłem ją do środka, przytrzymując drzwi.
- Na pewno? - upewniła się, a róż na jej policzkach nabrał intensywniejszego tonu. - Zawsze mogę wpaść później, to naprawdę nie problem...
W kilku słowach przekonałem ją, że jej obecność w niczym mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, jest mile widziana. Dopiero wtedy czarnowłosa zdecydowała się wejść środka. Powoli przekroczyła próg, po czym uśmiechnęła się pod nosem na widok porozrzucanych po całym pomieszczeniu ubrań. Ja tymczasem pobladłem i przełknąłem przekleństwo, cisnące mi się na usta.
Jeden but leżał na boku na środku pokoju, z żyrandola zwisały spodnie (dobry boże, co one tam robiły?), a na oparciu krzesła jak kot rozciągnęła się brudna koszulka. O drugi but potknąłem się, podchodząc do Olivii.
- Ymm, stokrotnie przepraszam za bałagan... Zaraz coś z tym zrobię... - bąknąłem w biegu, niezwłocznie zabierając się do zbierania ubrań. Dodałem jeszcze przez ramię: - A ty usiądź sobie wygodnie na fotelu i czekaj. Zdaje się, że obiecałem ci masaż. - Przez ramię puściłem jej oko i schyliłem się po najbliższy but.
<następne opowiadanie>
<Oliv? ♥ Przepraszam, że takie krótkie, ale czas naglił :c>
Ilość słów: 546

niedziela, 24 czerwca 2018

Od Altaira do Hiyori

Rozejrzałem się zaskoczony, ale w jakiś sposób szczęśliwy. Było tutaj tak niesamowicie pięknie, przez co nie wiedziałem, gdzie mam pokierować spojrzenie. Nim zrozumiałem, że mam przed sobą taki skarb, pomyślałem życzenie, że chcę być szczęśliwy razem z Hiyori. Gdy na nią spojrzałem... Myślałem, że zaraz padnę przed nią na kolana i będę wychwalał jej niesamowity wygląd. Uśmiechnąłem się, cały czerwony. Dziewczyna miała na sobie niesamowitą suknię w kolorze fioletu, przyozdobioną kwiatami w przeróżnych odcieniach różu. Jej włosy rozwiewał ożywczy wiatr, w którym czułem zapach wrzosów. Z mojego serca wydobyła się nagle długa tasiemka, która rozszczepiła się na drobinki złotych światełek. Ruszyło to w kierunku brązowowłosej i otoczyło ją, przez co patrzyłem na nią jak wbity w ziemię.
- H-Hiyori... J-Jesteś przepiękna... Dam sobie obciąć obie ręce, jeżeli to nie jest sen... Jesteś olśniewająca, ale teraz... Teraz to już naprawdę... Nie wiem aż co mam powiedzieć. - szepnąłem, patrząc na nią bez końca.
- D-Dziękuję Altair... - zarumieniona obróciła się dookoła siebie - To chyba nie jest sen...
- Dobra, oddaję swoje dwie ręce i od razu ci zaraz tutaj się oświadczam. Hiyori! Jesteś przepiękna! Wyglądasz jak skarb! Zaraz... Już nim jesteś!
Otworzyła buzię z zaskoczeniem, będąc cała czerwona. Ona to robi specjalnie czy jak!?
- O-Oświadczam?! A-Altair... Ja? Nie, przestań, to nie prawda... J-Ja, ja... S-Skarb?! - nie wiedziała co powiedzieć z zachwytu, skrępowania i wstydu.
- Kocham cię. Dla mnie zawsze lśnisz, ale teraz... Teraz to przeszłaś samą siebie, moja kochana księżniczko... - szepnąłem.
W tym momencie, zawiał nieco mocniejszy, ale ciepły wiatr. Kwiaty z sukienki dziewczyny pozbyły się kilku płatków, które wraz z wiatrem ruszyły w taniec. Światełka, jakie wydobyły się z mojego ciała, zaczęły krążyć wokół mnie, zataczać kółka i tym podobne rzeczy. Uniosłem spojrzenie, aby zadowolić się tym pięknym widokiem. Jaki piękny księżyc...
- Hiyori... Myślisz, że kiedyś będziemy szczęśliwi? Razem? - szepnąłem.
- J-Ja... Ja już jestem szczęśliwa... Bo mam ciebie... - patrzyła w księżyc.
- Też jestem szczęśliwy... Ale kto wie, jakie przeciwności ma jeszcze dla nas los... - szepnąłem i spojrzałem na dziewczynę, chwytając ją za rękę i przyciągając ją do siebie. - No chodź tu do mnie, moja piękna księżniczko...
- K-księżniczko.. - nagle otoczenie zmieniło się na pałac.
Rozejrzałem się, nadal trzymając ją blisko siebie. Uśmiech na mojej twarzy nie zniknął ani na chwilkę.
- Czyli chciałabyś mieszkać w pałacu? Cóż, mogę wykupić nam najpiękniejszą rezydencję, ba, zamek, abyś czuła się jak księżniczka... - szepnąłem. - Tak bardzo mocno ciebie kocham... Hiyori...
- J-Ja ciebie też.... Oj! - Hiyori popatrzyła zza mojego ramienia na coś i zakryła mi oczy - Nie patrz, nie patrz, nie patrz! - była czerwona jak buraczek.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym się nie odwrócił i nie spojrzał na to, co tak bardzo chciała ukryć. Kiedy zobaczyłem to, co zobaczyłem, czułem ogromny rumieniec na twarzy. Były to... dzieci. Dwoje bliźniaków i młodsza od nich dziewczynka. Moje serce zaczęło szybciej bić, a Hiyoti zakryła twarz.
- Uparty jak zawsze... - szepnęła do siebie.
- H-Hiyori... T-To bliźniacy... I- I córka... T-To... - czułem jak w moich oczach stają łzy.
- J-ja... Przepraszam.. Może nie powinnam, nie chciałam ciebie urazić, nie... nie... - nadawała jak nie wiadomo kto.
Kiedy tak sobie gadała do siebie, przytuliłem ją bardzo mocno, nieco szlochając.
- J-Jestem szczęśliwy... H-Hiyori... Tak bardzo mocno ciebie kocham... Nigdy mnie nie opuszczaj... Nigdy nie każ mi myśleć, że jednak nie będziemy razem już na zawsze... O-Obiecaj mi... O-Obiecaj mi, że będziesz w przyszłości moją żoną... Matką naszych dzieci... - szepnąłem.
- A-Altair.. Ja... Nie wiem co powiedzieć.. To takie.. Piękne... Obiecuję...
- Dobrze... A teraz... Wróćmy może do rzeczywistości... Jak my tutaj się w ogóle znaleźliśmy?
- Tańczyliśmy i pomyślałam... O czym ja pomyślałam? - tupnęła i pociągnęła ręce do góry, a iluzja zaczynała rozpadać się na kawałki i jakby poniósł ją wiatr.
Wróciliśmy do naszej rzeczywistości. Nadal była ta sama pora dnia, a my? My staliśmy w swoich ramionach. Uśmiechnąłem się do niej, po czym pocałowałem ją w usta. Po chwili westchnąłem.
- To co? Wrócimy do domu kochanie? - zapytałem spokojnie, zabierając jej włosy z czoła.
- A może na kawę?
- A po kawie... Możemy wrócić... -szepnąłem jej do ucha i uśmiechnąłem się zadziornie. - I spędzić czas razem. Obejrzymy jakiś film może?
Hiyori spojrzała na mnie podejrzliwym spojrzeniem. 
- Film powiadasz... - założyła ręce na biodrach.
- Cóż, zależy co ci w główce siedzi. Spełnię każde marzenie twojej wyobraźni... - pocałowałem ją w czoło.
- Ooooo... - pokiwała mi palcem przed nosem, a później dotknęła nim brody zastanawiając się niczym Sherlock - Ooo....
- Czyli chciałabyś dzisiaj... N-No wiesz? Nie wiem, czy mamy zajść do sklepu. - zaśmiałem się nerwowo, drapiąc się po karku.
- Hentaaaaaaai! - zaśmiała się lekko i teatralnie się przejęła - A tak na serio kochanie, to.... To... Twoja... Decyzja? - powiedziała niepewnie ostatnie słowa, cała czerwona.
- Kochanie... Ale... Czy ty tego chcesz? - szepnąłem.
- Bo, ja, ten tego, no także... Wstydzę się i boję... Więc, możemy już tam, o właśnie tam, do wyjścia i ten, no - chciała się wymigać.
- Hiyori... B-Boisz się, że... Ciebie skrzywdzę? - powiedziałem, czując lekkie ukłucie w sercu.
Zatrzymała się i spuściła głowę, odwracając wzrok.
- Nigdy tego nie robiłam.. Boję się... Boje się, że coś się stanie.. Że moja krew mi pozwoli na zbyt wiele... Ja... Przepraszam...
- Hiyori... Kochasz mnie? Ufasz mi?
- K-Kocham, ufam, ale... Muszę trzymać w ryzach tego demona...
- Też mam w sobie potwora... Kocham cię i nie pozwolę mu wyjść. Chcę widzieć moją małą, słodką Hiyori. Brunetkę o pięknych, różowych oczach i ogromnym sercu... Tą dziewczynę właśnie kocham... Bez znaczenia, kim byś się stała... Walczyłbym o właśnie tą śliczną kobietę...
- Altair... Jestem też sukkubem... A na dodatek demonem... Jak masz zamiar to zrobić nie ranią siebie samego?
-Nigdy nie zranię siebie, kiedy jestem przy tobie. Mam w sobie drugiego mnie. Ten ktoś, to wszystkie moje złe cechy razem wzięte. Nie pozwolę, aby się wydostał i położył swoje brudne łapy na tobie... Hiyori, jesteś sobą. Sukkub, demon czy inna rasa... Jesteś moją kochaną księżniczką... Moim sercem... Damą mojego życia...
- Obiecaj mi, że jeśli zrobi się.. No... Źle... Powstrzymasz mnie... Ok? - spojrzała na mnie swoimi różowymi oczami.
- Nigdy nie będzie źle... Moja mała księżniczko...
---
Wróciliśmy do pokoju dziewczyny. Nieco skrępowany, położyłem ją na łóżku i zawisłem nad nią, nie odrywając od niej spojrzenia. Była... Piękna. Dla mnie zawsze w każdym calu była prawdziwą boginią. Uśmiechnąłem się, a potem położyłem się obok, a dziewczynę posadziłem na sobie. Patrzyłem bez końca w jej piękne oczy.
- Hiyori... Wiem, że się boisz... Ale to ja. Twój Altair. Twój rycerz. I zawsze ciebie ochronię... Zawsze... - szepnąłem, aby ją pocieszyć.
- Ufam ci... Ale nie ufam sobie... Boję się.... Siebie, nie ciebie, Altair...
Słuchałem uważnie jej słów, a tuż po tym, jak chwilę siedzieliśmy w ciszy, uniosłem dłoń o pogładziłem ją delikatnie po policzku.
- Hiyori... Zaufaj dzisiaj dla samej siebie... Wierzę i czuję, że przy mnie się nie zmienisz... Dzięki mnie, będziesz mogła zaufać. Będę dbał o to, abyś była sobą cały  ten czas... Abyś była szczęśliwa... Abyś zapamiętała to, co teraz będzie się działo... - nieco przymrużyłem oczy, uśmiechając się delikatnie. - Dobrze wiesz, że kocham cię... Dla mnie każda chwila spędzona z tobą, twoim uśmiechem, twoim spojrzeniem pełnym miłości i współczucia... To dla mnie kolejne wspomnienie tego, że razem będziemy szczęśliwi. Bez znaczenia co by się działo... - położyłem dłoń na jej policzku. - Będę przy tobie. Będę twoim oparciem w złych chwilach. I pamiętaj, że zawsze, ale to zawsze będę cię bezgranicznie kochał... Moja księżniczko...
- A-Altair... - wtuliła się w mój tors - Kocham cię... Ale masz zakaz bycia tak miłym dla innych dziewczyn, jasne? Jesteś tylko mój... Tylko, rozumiesz? Nie masz prawa mnie opuścić... Nie możesz i już!
- Nie mam zamiaru, moja kochana. Jestem twój, ale ty w zamian jesteś wyłącznie moja. Nie ma uśmiechania się do innych chłopaków... Ten uroczy uśmieszek pozostaw dla mnie... - zaśmiałem się i uniosłem plecy z materaca.
Zsunąłem delikatnie z ramion dziewczyny to, co na nich miała. Wszystko robiłem powoli i spokojnie, aby nie czuła, że chcę jej zrobić krzywdę. Nie chcę tego. Chcę jedynie, aby zapamiętała to jak najlepiej się dało. Dziewczyna nagle popchnęła mnie na materac, patrząc z powagą i lekko wywyższonym wzrokiem. 
- Chodzi ci o to? - spojrzała na mnie z groźną miną, by zademonstrować mi swoje zachowanie przy innych.
- Tak kochanie... Właśnie o to mi chodzi, diabełku... -szepnąłem i ponownie się uniosłem.
Delikatnie zacząłem obcałowywać jej szyję, gładząc jej talię oraz biodra. Była tak delikatna... Położyła brodę na moim ramieniu i włożyła rączki pod moją koszulkę. 
- Jesteś bardzo ciepły...
- Za to ty z kolei jesteś zimna, ale nie bój się o to... Zaraz ogrzeję cię, moja kochana księżniczko... - szepnąłem jej do ucha, po czym przyciągnąłem ją bliżej siebie, dzięki czemu nasze ciała całkowicie się stykały.
Zsuwałem z niej delikatnie jedną część garderoby po drugiej. Po tym... Nastąpiło coś, czego nigdy w życiu już nie zapomnę. Coś, co będzie ważnym wspomnieniem dla niej i dla mnie. Tak ciepła osoba i delikatna, zasługuje na to, co otrzymuje...
---
Następnego ranka, obudziłem się przed dziewczyną. Spojrzałem na jej zarumienioną jeszcze lekko twarz i delikatny uśmiech. Widzę, że się jej podobało, a na tym właśnie mi zależało. Zabrałem jej włosy z twarzy, aby spokojnie mogła nadal spać. Ucałowałem najdelikatniej jak potrafiłem jej czoło i przyglądałem się, jak spokojnie śpi. Była tak bezbronną i słodką osobą... Cieszyłem się, że mam ją przy sobie i mogę śmiało powiedzieć, że każdy milimetr jej ciała należy do mnie...
<następne opowiadanie>
<Hiyoriś?>
Ilość słów: 1597

Od Remilii do Kai'a

– Nie musisz tego robić, jak nie chcesz – rzucił Kai, znacząco się ode mnie oddalając.
Nie wiedziałam, czy powiedział to tak „od niechcenia”, bym się odczepiła, czy naprawdę miał to na myśli. Wpatrywałam się w niego w milczeniu, z nadzieją, że coś jeszcze powie, ale tego nie zrobił. Tak po prostu odszedł, zostawiając mnie z samą sobą. Westchnęłam. Czego właściwie oczekiwałam? Znając moje szczęście do poznawania nowych ludzi, szansa na to, że jeszcze kiedyś na siebie trafimy, wynosiła równe zero – nawet jeśli chodzimy do tej samej szkoły. No, ale cóż, mówi się trudno. Jednak... dlaczego zrobiło mi się z tego powodu smutno?
– Lepiej i tak zapomnij... – szepnęłam, próbując siebie pocieszyć.
Objęłam się ramionami, po czym syknęłam z bólu, kiedy przez przypadek przejechałam palcem po przedramieniu.  Przyjrzałam się temu miejscu i tak, jak się spodziewałam, było ono całe czerwone od drobnych poparzeń. Świetnie. Miałam wrażenie, że czym bardziej robiłam się starsza, tym słońce miało na mnie silniejszy wpływ. Ponownie westchnęłam i ruszyłam w kierunku sali gimnastycznej, gdzie powinnam znaleźć mojego nauczyciela. Musiał zdać mu raport z tego, co się wydarzyło. Dopiero po tym mogłabym opatrzyć nowo powstałe rany.
~*~
Ze spokojem opuściłam pokój nauczycielski, w którym znajdował się mój wychowawca, czyli Wiktor. Nie spodziewałam się, że zachowa się aż tak łagodnie i że z powodu tych dość błahych oparzeń pozwoli mi opuścić kilka kolejnych lekcji. Powoli, bez pośpiechu udałam się do mojego pokoju. Tylko mojego pokoju. Jakiś czas temu moja współlokatorka odeszła ze szkoły i od tamtej pory miałam go dla siebie. Czy się z tego cieszyłam? W sumie tak, chociaż brakowało mi kogoś, do kogo mogłabym się odezwać... nawet jeśli nasze „rozmowy” polegały głównie na kłótniach.
Po wejściu do pomieszczenia przebrałam się z munduru w jedną z moich ulubionych różowych sukienek. W niej czułam się najlepiej. Weszłam do łazienki, skąd zabrałam małą apteczkę i wyjęłam z niej odpowiednią ilość bandaży. Musiałam obandażować praktycznie całe ramiona oraz przedramiona. Na szczęście (albo raczej na moje nieszczęście) robiłam to już nie pierwszy raz, więc w miarę szybko skończyłam. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze – lolitkowy strój, bandaże... wyglądałam jak dziecko wojny i rozpaczy. Prychnęłam i lekko się uśmiechnęłam. Zawsze mogło być gorzej. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać nad tym, co mogłabym dalej zrobić.  Jedynie na wieczór miałam plany – brat mi obiecał, że razem pójdziemy do zoo na jakiś pokaz czy coś w tym rodzaju lub do kina. W sumie mi to było obojętne, po prostu chciałam spędzić z nim czas. Jednak do wieczora pozostało jeszcze sporo czasu. Hmn... nawet gdybym chciała go z kimś spędzić, to i tak nie miałabym z kim. Zamknęłam oczy. Gdybym chociaż mogła zasnąć...
~*~
Oparłam się plecami o ścianę znajdującą się niedaleko drzwi pokoju brata. Ponownie zapukałam w drzwi. Nie było go w środku? Zapomniał o mnie? Najgorsze myśli przeszły mi po głowie. Nienawidziłam, gdy się spóźniał.
– Czekasz na kogoś? – Usłyszałam znajomy głos nienależący do Shiona.
– Kai? – powiedziałam wyraźnie zdziwiona jego obecnością. – Co tu robisz? – spytałam niemal automatycznie, ignorując jego poprzednie pytanie.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Przyjrzałam się mu. Jednym ramieniem stał oparty o framugę najbliższych drzwi. Czyli był za blisko. Zdecydowanie za blisko. Musiałam podnieść wysoko głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, odpyskować, ale zamknęłam je, gdy kątem oka zobaczyłam, że drzwi pokoju z numerem trzydzieści dziewięć się uchyliły.
– Remilia? Co ty tu robisz? – spytał Shion. – Przecież pisałem ci, że nie będę mógł dzisiaj z tobą nigdzie wyjść.
– Co? Nic takiego nie dos... – przerwał mi.
– Poza tym, co ci się stało w ręce? – Wskazał na bandaże. – Znowu słońce? Zresztą nieważne, naprawdę muszę już lecieć, pogadamy potem. – Poklepał mnie po głowie. – Pa!
– Poczekaj! – zawołałam, ale nie zareagował i po kilku sekundach zniknął z mojego pola widzenia. – Czyli naprawdę mnie wystawił... – szepnęłam sama do siebie. – Śmieć. – Prychnęłam.
Czekał mnie kolejny wieczór w samotności? Po raz ostatni spojrzałam na Kai'a, który wyraźnie rozbawiony przyglądał się całemu zdarzeniu. Pomachałam chłopakowi i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. 
<następne opowiadanie>

< Kai? Zero weny, zero pomysłu, zero czegokolwiek. Czyli jak zwykle gunwo, gomen >
Liczba słów: 683

Od Shiona do Tsukiko

Tak, Shion. Pójście wieczorem skrótem przez las brzmi jak naprawdę dobry pomysł. Przecież po drodze nic nie może się stać, prawda?
Złapali mnie i obezwładnili, nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować. Próbowałem się wyrwać, ale bezskutecznie. Trójka z tajemniczych mężczyzn pozostała przy mnie, podczas gdy reszta zabrała Tsukiko. Jeden z nich zaczął mnie od tyłu podduszać, a drugi w tym czasie mocno z pięści uderzył mnie prosto w twarz. W ustach poczułem znajomy, metaliczny smak krwi. Byłem pewny, że mam rozciętą wargę, bo widziałem, jak czerwone krople powoli spadają na ziemię. Związali mi oczy jakąś tasiemką i zmusili do uklęknięcia na ziemi, nadal krępując mi ręce. Czekałem na odpowiedni moment, by wykonać swój ruch. Krzyki Tsukiko z każdą chwilą stawały się coraz cichsze, a w pewnej chwili całkiem przestałem je słyszeć. Zakneblowali ją? Wraz z blondynką byliśmy w środku lasu, dlatego dojście do jakiejkolwiek drogi zajęłoby im co najmniej kilka-kilkanaście minut, więc nie mogli jeszcze odjechać.
– Czego od niej chcecie? – spytałem.
– Stul pysk – powiedział jeden z nich.
Dosłownie w tej samej chwili poczułem kolejne uderzenia. Najpierw w to samo miejsce, co wcześniej, a potem prosto w brzuch. Splunąłem krwią.
– Co z nim zrobimy? – spytał kolejny. – Pewnie jest jednym z tych dziwaków. – Usłyszałem charakterystyczny dźwięk przeładowywania broni.
– Nie możemy pozwolić mu żyć. – Chłodny metal dotknął mojego czoła.
Na moje usta wkradł się nikły uśmiech. No dalej, zrób to. Czekam. Rozpocznijmy zabawę.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział niepewnym tonem ktoś za moimi plecami. – Jak pozbędziemy się ciała?
– Zakopiemy je gdzieś. Las jest duży. Szybciej się rozłoży niż go znajdą.
Nacisnął spust. Jednak ja nie poczułem bólu ani nic w tym rodzaju. Nie opuściło mnie życie, nie upadłem. Wręcz przeciwnie. Poczułem się wspaniale. Zacząłem się śmiać. Wokoło mnie pojawiło się dużo obłoczków jasnoniebieskiego dymu.
Pierwszy raz w życiu przemieniłem się dwa razy w ciągu jednego dnia.
Mężczyzna stojący za mną mnie puścił, dzięki czemu mogłem bez problemu zdjąć opaskę z oczu.
– Co jest, kurwa?! – wykrzyczał jeden z nich, kaszląc.
Ten z bronią oddał jeszcze kilka strzałów, ale żaden z nich nie trafił do celu. Błyskawicznie rzuciłem się na tego, który wcześniej stał za mną. Zdążył wyciągnąć swoją broń, ale gdy przycisnąłem go do drzewa, upuścił ją. Wystarczył jeden mocny cios w brzuch, by nieprzytomny leżał na ziemi. Podniosłem pistolet, który leżał tuż przy jego stopach. W magazynku było łącznie pięć pocisków. Prawie idealnie. Tyle powinno wystarczyć. Wymierzyłem i strzeliłem prosto w jego głowę, wypowiadając ciche „spoczywaj w pokoju”. Przez dym nie dałem rady dostrzec pozostałej dwójki, dlatego dłonią przykryłem zdrowe, prawe oko. Przez lewe oko widziałem energię z nich płynącą, co wskazało mi ich pozycję i to, gdzie konkretnie są. Jeden ruch mojego palca i ten stojący najdalej osunął się na ziemię.
– Gdzie jesteś? – spytał zdenerwowany facet, który postał jeszcze przy życiu. Po głosie poznałem, że to ten sam, który wcześniej wykonał „egzekucję” – Pokaż się!
Tym razem wypaliłem w jego nogę, a z jego ust popłynęła wiązanka przekleństw. Upadł na kolana, tak samo, jak ja wcześniej. Powolnym krokiem podszedłem do niego.
– Gdzie ją zabraliście? – Przyłożyłem lufę do jego czoła. Historia lubi się powtarzać. – Mów. Inaczej cię zabiję. – Cóż, i tak bym to zrobił, niezależnie od tego, jak dużo by mi powiedział.
– Już za późno. – Złapał za krwawiącą nogę. – Nie znajdziesz jej.
Nie mogłem tracić więcej czasu. Nacisnąłem spust, a na mojej jasnej koszulce pojawiły się krwistoczerwone plamki. Przeszukałem jego kieszenie, gdzie znalazłem jeszcze kilka naboi i pistolet, które oczywiście wziąłem. Na szczęście pamiętałem, w którą stronę udali się porywacze Tsu, dlatego szybko pobiegłem ich tropem.
Z każdym krokiem ślady, które po sobie pozostawili, stawały się coraz mniej widoczne. Między drzewami też nikogo nie dostrzegłem ani też nie usłyszałem. W myślach przeklinałem siebie, że tak późno zacząłem walczyć. Co, jeśli już więcej jej nie ujrzę? Nie usłyszę jej głosu? Nie zobaczę tego wkurzającego i nieuzasadnionego rumieńca na jej policzkach, jej uśmiechu? Już nigdy nie przytuli się do mnie? Serce zaczęło mi szybciej bić. Ze złości uderzyłem pięścią w najbliższe drzewo. Dłoń zaczęła mnie strasznie boleć, ale zignorowałem to. Shion, uspokój się. Myśl. Co możesz teraz zrobić? Moje iluzje w tym przypadku były bezużyteczne, bo żadna z nich nie byłaby w stanie jej znaleźć. Czy jakaś moja inna moc mogła to zrobić? Nie. Chociaż… moje lewe oko. Skoro wcześniej mi pomogło, to teraz też powinno. Zasłoniłem prawe i zacząłem rozglądać się po okolicy. Jakiś ptak, gryzoń, chyba jeleń… nie, nie, nie, nie to. W końcu w oddali zauważyłem stosunkowo wielką, czerwoną plamę. Albo jakieś zwierzę lub człowiek musiało mieć silną energię życiową, albo była to więcej niż jedna osoba. Bingo. Może to byli oni? Bez dłuższego zastanawiania się ruszyłem w pogoń.
Dogoniłem, a nawet przegoniłem „czerwoną plamę” zaledwie po kilku minutach. Na szczęście się nie myliłem. Dwójka mężczyzn szła oddzielnie, a trzeci trzymał próbującą się wyrwać Tsukiko. Było po niej widać, że powoli opada z sił, że powoli traci nadzieję. Zakneblowali jej różowiutkie usta taśmą, przez co nie mogła nic powiedzieć ani krzyczeć. Gdy ją zobaczyłem, obudziła się we mnie chęć mordu. Nie będzie litości. Uwolnię ją za wszelką cenę. Stanąłem przed nimi i wymierzyłem w głowę tego, który trzymał dziewczynę.
– Ani kroku dalej. – Zatrzymali się. – Puśćcie ją – rozkazałem. Nie chciałem kłamać, mówiąc, że „jak tego nie zrobią, to ich zabiję”. W oczach Tsu dostrzegłem radość, nadzieję i jednocześnie ból.
– Spokojnie, spokojnie młodzieńcze – powiedział najniższy, chowając ręce za siebie. Chciał wyjąć broń i myślał, że tego nie zauważę? – Nie chcemy zrobić twojej dziewczynie krzywdy. – Mojej… dziewczynie? Nie, to nie pora, by o tym myśleć.
– Nie wierzę ci. – Zmieniłem cel na niego. – Nawet nie próbuj. Żadnych sztuczek.
– Co? Przecież ja nic… – wystrzeliłem. Brązowooka ze strachu lekko podskoczyła. Zrobiłem krok do przodu, a porywacz, który ją trzymał, objął jej szyję w swoje dłonie.
– Jak jeszcze bardziej się do nas zbliżysz, uduszę ją – zagroził.
– Nie zrobisz tego. Jest wam do czegoś potrzebna, prawda? – stwierdziłem obojętnym tonem.
– Jesteś tego taki pewny? – zacisnął je mocniej.
Co mogłem zrobić? Gdybym zastrzelił tego nietrzymającego Tsu, ten drugi mógłby skręcić jej kark. Z kolei, gdybym próbował strzelić w niego, przy okazji mógłbym zrobić krzywdę dziewczynie – sytuacja niemalże bez wyjścia.
A co najmniej byłaby taka, gdybym to ja stał przed nimi, a nie mój klon. W spokoju czekałem na gałęzi będącej tuż nad nimi. Z gracją wylądowałem za ich plecami, a moja iluzja rozpłynęła się w powietrzu, upuszczając wcześniej znaleziony pistolet, który teraz już nie posiadał naboi. W dłoni trzymałem drugą znalezioną broń z pełnym magazynkiem. Mężczyzna trzymający maginię dostał prosto w głowę, a drugi w ramię. Obydwaj upadli na ziemię, a dziewczyna natychmiastowo uciekła od nich. Była przerażona i zaczęła się trząść. Podszedłem do niej i jednym, szybkim ruchem zerwałem taśmę z jej ust.
– Hej, Tsu… – Złapałem jej twarz w dłonie i spojrzałem się jej prosto w oczy. – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
Kątem oka zauważyłem, że mężczyzna postrzelony w ramię spróbował wstać. Momentalnie wycelowałem w niego, ale blondynka złapała moją rękę.
– Shion, proszę – powiedziała łamiącym się głosem – na dziś już dość zabijania, dobrze?
– Dlaczego? Taki śmieć zasługuje na śmierć – odparłem beznamiętnie.
– Proszę, przestań… – W jej oczach dostrzegłem łzy.
Wyrwałem się z jej uścisku i podszedłem do porywacza. Jeśli mam go nie zabijać, to chociaż pozbawię go przytomności. Dwa mocne ciosy w brzuch wystarczyły. Jeśli nie umrze z wykrwawienia, to będzie miał naprawdę duże szczęście. Czyli byłem pewien, że na sto procent odejdzie z tego świata.
– Tak może być? – spytałem.
Tsukiko momentalnie podbiegła do mnie, rzucając się mi w ramiona i przytulając mnie. Z uczuciem odwzajemniłem uścisk i pogłaskałem ją po plecach.
– Jestem i zawsze będę przy tobie – wyszeptałem.
<następne opowiadanie>

< Tsu? >
Liczba słów: 1309

Od Zirhael do Amarina

Patrzyłam, jak Amarin usypia na moich kolanach. Wyglądał na bezbronnego, tak uroczego chłopca... Zupełnie jak kiedyś w dzieciństwie. Na samo wspomnienie tamtych chwil, czułam jak moje serce zaczyna bić szybciej niż normalnie. Uśmiechnęłam się lekko, nie mogąc powstrzymać się, aby nie pogładzić ciemnowłosego po policzku, a potem zabrać mu włosów z czoła.
- Jaskółkooo... Chcę spaaać... Możemy tutaj zostać? Wiem, że lubisz nocne niebo! - krzyknął mój kochany Amarinek.
- Oczywiście, że możemy zostać. Połóż się. - powiedziałam naprawdę spokojnie.
Ciemnowłosy padł na moje kolana, uśmiechając się do mnie. Ponownie te urocze, niepełne uzębienie. Zawsze był cudowny. Nachyliłam się nad nim i ucałowałam jego czoło. Chłopak przytulił mnie mocno do siebie.
- Zirhael... Będziemy razem... Na zawsze. Obiecuję ci. - szepnął mi do ucha, a na jego słowa, moje serce zabiło szybciej.

Amarin spał tak dłuższą chwilę, a ja jedyne co robiłam w tamtej chwili to siedziałam i gładziłam go po głowie. Przyglądałam się jego spokojnej twarzy oraz temu momentami uroczemu marszczeniu noska. Chciałam tak na niego patrzeć bez końca. Zawsze wydawał mi się bardzo bliski, a teraz... Teraz jest jeszcze bliższy, niż kiedykolwiek. Zbliżał się dużymi krokami zmierzch, a moją twarz po chwili okryło światło księżyca, które dzisiejszej nocy było o wiele piękniejsze niż kiedykolwiek. Nawet przez opaskę mogłam ujrzeć mocne światło. Moje włosy rozwiał wiatr, który wpadał przez otwarte okna w jego mieszkaniu. Pogładziłam bardzo delikatnie policzek chłopaka, a potem nachyliłam się nad jego czołem i złożyłam tam bardzo delikatny pocałunek. Amarin na to zmarszczył lekko nos i delikatnie otworzył oczy, mrucząc.
- Wyspałeś się? Lepiej się czujesz? - zapytałam spokojnie, gładząc chłopaka po głowie.
- Wyspałem? Tak... Czy lepiej? Sam nie wiem...
- Wyglądałeś tak słodko, jak spałeś. Zupełnie tak samo, jak byliśmy młodsi, wiesz?
- Jak byliśmy... - złapał się za głowę i potrząsnął ją chaotycznie.
Nieco zaniepokoiło mnie to, więc położyłam dłonie na jego dłoniach i zaprzestałam tym ruchom. Zanim to zrobiłam, zsunęłam opaskę z oczu, aby móc spojrzeć w jego oczy z pełnym zainteresowaniem.
- Amarin... Proszę, uspokój się. Wszystko jest dobrze. Jestem przy tobie. Ja, twoja kochana Jaskółka... - szepnęłam naprawdę spokojnie.
- Zirhael...  - zacisnął zęby - Co się ze mną dzieje...
- Cichutko Amarinku... Twoja Zirhael już się tobą zajmuje... Nie bój się. Nie bój... Jestem przy tobie... - nadal starałam się go uspokoić.
Nieco go uniosłam do siadu, a potem mocno przytuliłam, aby czuł, że zawsze będę przy nim, bez znaczenia co by się stało.
- Ja...skółka... - przetarł oczy. - Chyba mam... Jakieś zwidy...
- Zwidy? Amarin, na pewno dobrze się czujesz? Może zabiorę cię do lekarza? Nie chcę, aby cokolwiek ci się stało... Martwię się o ciebie, Amarinku...
- L-Lekarz mi w tym nie pomoże...
- To kto? Amarin, zrobię wszystko, abyś nie miał już zwid. Boję się, że to coś poważnego...
- N-Nie wiem... Widzę... Te białe oczy świecące z ciemności...
- A-Amarin... C-Chodź. Położę cię do łóżka i zmierzę temperaturę... Nie bój się. Jestem przy tobie i nie odejdę na krok... - szepnęłam nieco spanikowana jego stanem.
- Nie! Nie jestem chory! - wstał z sofy i krzyknął, łapiąc się za głowę - Nie jestem... - szepnął jakby do siebie.
- P-Przepraszam... N-Nie chciałam... M-Martwię się po prostu o ciebie... 
- Poradzę sobie sam! -krzyknął i walnął pięścią w ścianę.
- N-Nie krzycz na mnie... C-Chcę ci pomóc... W-Wiem, że potrzebujesz mojej pomocy...
- Nie potrzebuje niczyjej pomocy! -wrzasnął na mnie, lecz nagle złapał się za swoje serce, jakby go coś zabolało. - N-nie potrzebuje - teraz szepnął.
- A-Amarin... P-Potrzebujesz! Nic nie zrobisz sam! - wrzasnęłam ze łzami w oczach i przytuliłam się do jego torsu. - Potrzebujesz mnie! 
Zamknął oczy i podparł się komody, gdy się w niego wtuliłam. Czułam, że zaraz zaleję się łzami.
- K-kim on jest... Kim ja jestem... Czemu serce bije tak szybko...
- A-Amarin... P-Proszę... N-Nie krzywdź mnie jeszcze mocniej... - szepnęłam, mając nadzieję, że chłopak tego nie usłyszał.
- Nie! Zostawcie mnie! To boli! - krzyczałam, wyrywając się dla tłumu, który prowadził mnie do tego strasznego miejsca. - Ja tam nie chcę! Tam jest ciemno! I cicho! Ja się boję! Chcę do Amarinka! - piszczałam nadal.
Starosta jednak ani myślała mnie puścić. Widziałam jedynie, jak wschodzący księżyc oświetla tłum, jaki otaczał Amarina. Nie! Ja chcę iść do niego! Dlaczego nie mogę tam iść! Chcę do niego! Chcę go wspierać! Chcę być przy nim!
- Amarinku! - nadal wrzeszczałam bardzo głośno, mając nadzieję, że może mnie puszczą, że może usłyszy to mój Amarin i przybiegnie do mnie.
Nie stało się to. Znowu mnie zamknęli w tym przeklętym, ciemnym miejscu i wmawiali mi różne rzeczy. Że on mnie nie lubi, że on mnie zostawił, że on mnie nigdy nie chciał widzieć, że chciał mnie zabić. Nie. Nie wierzę. Kłamią mi w żywe oczy. Cholerni kłamcy. Oddajcie mi Amarina... Ocalę go... Ocalę mojego kochanego Amarinka... Potem będziemy razem. Będziemy mieli dom. Będziemy mieli rodzinę. Będziemy szczęśliwi. Przecież ten znak wyryty na drzewie. On tam jest. On czeka, aż my do niego wrócimy...

Yin i Yang
Zirhael i Amarin
Miłość i szczęście
Ciemność i Światło.
Wrócimy tutaj, aby być razem.
Aby nikt nam w niczym nie przeszkodził.
Aby nikt nie zabrał nam naszej miłości.
Aby nikt nie rozdzielił naszych serc.

<Amarinku?>
Ilość słów: 868

Od Tadayoshiego do Ayano

Kiedy się obudziłem, na spokojnie się ubrałem i odwiedziłem pokój Ayano. Tak jak się spodziewałem, nie było jej tam. Za to nie wiedziałem, że zostawi mi karteczkę. Postanowiłem więc ją odwiedzić. Dziewczyna zasługuje na lepszy dom, niż ten w Dolinie Śmierci. Jestem pewny, że mieszka tam sama, więc miałem plan, a raczej prośbę, którą chciałem do niej pokierować. Nie mogłem... Nie, nie potrafię patrzeć na jej przerażoną i smutną twarz. Wyszedłem z domu, po czym za pomocą Mignięcia ruszyłem w stronę miejsca, które wskazała mi dziewczyna. Odczuwałem jakby niepokój, że coś się może jej stać. Nie wiedziałem dokładnie o co chodzi. Te dziwne uczucie towarzyszy mi dotychczas całą drogę. Nie byłem też pewny, dlaczego chcę jej pomagać. Nie jestem przecież kimś, kto jest dobry. Jestem zepsuty. Jestem zniesławiony. Jestem Jednookim. Jestem Outsiderem. Nie mogę być z ludźmi. Nie potrafię. Umiem tylko ranić. Potwór roztaczający niezgodę wszędzie, gdzie tylko może. Chcę jej pomóc. Chcę, aby... była w pełni szczęśliwa. Chcę, aby zrozumiała, że dotyk nie jest zły, że dotyk, jaki jej daję, ma być dla niej wsparciem... Ayano... Zrozum mnie i pozwól mi, abym uczył cię tego, czego sam jeszcze do końca nie rozumiem... Czym jest więc to dziwne uczucie wewnątrz mnie... Dowiem się tego...
Nie minęło wiele czasu, a dotarłem do Doliny. Stanąłem przed drzwiami do domu, jaki był jedynym w okolicy. Zapukałem, czekając, aż ktoś mi otworzy. Mimo to, nikt nie raczył się pojawić w progu. Wziąłem głęboki wdech i po prostu wszedłem do środka, rozglądając się.
- Halo? Jest tutaj ktoś? Ayano? - powiedziałem dość cicho. Nagle ujrzałem dziewczynę, jaka spała spokojnie na czaszkach. Miała na sobie tylko bandaże. Zaskoczony przyglądałem się temu z nieco otwartą buzią. Nim się otrząsnąłem, minęło trochę czasu. Czułem... Żal. Nie wiem czemu, ale było mi jej strasznie żal. Zdjąłem z siebie marynarkę i okryłem ją dziewczynę. Ścisnęło mnie w sercu, kiedy nieco zmarszczyła nosek. Uklęknąłem przy niej, zabierając jej włosy z czoła.
- Dlaczego tak się wszystkiego boisz... Ayano... - szepnąłem bardzo, bardzo cicho i uśmiechnąłem się, kiedy nieco się poruszyła, a jej drobne dłonie mocniej zacisnęły się na książce. - Nie powinnaś być nieszczęśliwa... W moich oczach, nie zasługujesz na ból...
- Ja... Jestem szczęśliwa... - wymruczała, będąc jeszcze nieco senna.
- Jesteś? To dlaczego tak się boisz... Nie masz czego... Mimo tego, że nie znam ciebie długo... Widzę w tobie tak dobrą i uroczą osobę, której złe wspomnienia źle wpływają na twoje zachowanie... Nie powinnaś być smutna... - nadal mówiłem cicho.
- Mimo tego, że się boję, nadal jestem sobą. To, że mam lęki jak każdy, nie oznacza, że mam najgorzej na świecie. Wbrew pozorom kocham swoje życie. Może dlatego, że nie znam innego, ale... Jakoś nie zmieniałabym go za bardzo. No może poza jednym wyjątkiem... - otworzyła oczy, nadal leżąc na czaszkach.
- Jaki jest ten wyjątek? Chciałabyś mi powiedzieć? - zapytałem spokojnie.
Zaśmiała się lekko, zrzucając z siebie moją marynarkę. Wstała i zjechała po kościach do mnie, zarzucając mi ją na ramiona. Wyglądała naprawdę uroczo. Dlaczego sądzę i chcę, aby nie szła nigdzie beze mnie. Chcę ją zamknąć, aby była ciągle obok.
- To nie jest trudne, by się domyślić. - posłała mi salut i wyszła z krypty z jedną mniejszą czaszką z ręku, którą podrzucała.Bardzo szybko wstałem i zatrzymałem ją, stając przed nią i rozkładając ręce tak, aby nie miała jak przejść. Miałem dość poważny wyraz twarzy, a moje oko rozbłysło delikatną żółcią. Patrzyłem na nią, nie chcąc rozdzielić naszych spojrzeń.
- Mam dla ciebie propozycję. Nie chcę słyszeć odmowy. Nie mogę patrzeć, jak siedzisz tutaj sama. Zabieram ciebie do swojego domu. Będziesz miała tam wszystko czego potrzebujesz. Jedzenie, ubrania, ciepłe łóżko. Dam ci wszystko. Kupię co tylko zechcesz. Zadbam o to, abyś... Nie była samotna. - powiedziałem, nadal zachowując powagę.
Ayano otworzyła delikatnie usta ze zdziwienia i złapała małą czaszkę myszy w rękę już jej nie podrzucając. Patrzyła na mnie z jakimś tajemniczym błyskiem w oku. Wydawało mi się to czymś bardzo pięknym. Ona wydawała mi się w tym momencie bardzo piękna. Tadayoshi... Co się z tobą dzieje, chłopie...
- J-ja... - nie wiedziała chyba co ma powiedzieć, a po chwili się zaśmiała lekko - Jesteś tego pewien na sto procent?
- Gdybym nie był pewny, nie mówiłbym ci tego, prawda, Ayano? Wierzę, że zapewnię ci wszystko, co tylko będzie tobie potrzebne. Każdą twoją zachciankę też spełnię... Chcę ciebie mieć przy sobie. Chcę... ciebie chronić... -powiedziałem już spokojniej i nieco ciszej.
- T-to... Niespotykane... I... No... Miłe... Powiedz mi jedną rzecz... Masz dużo miejsca w domu?
- Tak. Mam miejsca tyle, ile tylko będziesz potrzebowała...
- No... -otworzyła trzy wielkie wrota. 
W jednych była sterta czaszek. W drugich zbroje i bronie. A w trzecich... Jej koń... Uśmiechnąłem się delikatnie i podszedłem bliżej niej, unosząc dłoń.
- Mam miejsce na wszystko. Czaszki wniesiemy do piwnicy, zbroje i bronie tak samo. A Celes, on będzie mógł być w ogrodzie lub na pobliskiej polanie. - powiedziałem. - Jesteś uroczą osobą. Pozwolisz mi ciebie pogłaskać po głowie? - zapytałem, nadal się uśmiechając.
Na moje słowa, dziewczyna zaczerwieniła się, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Była przeurocza.
- N-no dobrze... Ten jeden raz...
- Dziękuję ci.
Dotknąłem delikatnie jej głowy, a potem parę razy ją po niej pogłaskałem. Nadal się pochylałem, aby móc patrzeć na jej zaczerwienioną twarzyczkę oraz ten uroczy, skrępowany wyraz twarzy. Miałem nadzieję, że będę miał okazję częściej ją głaskać. Dziewczyna bez końca czerwieniła się, ale tym razem, nie drżała pod wpływem mojego dotyku.
- D-Dzięki... - szepnęła.
- To ja ci dziękuję. Dzięki tobie, nie będę sam w domu i będę miał do kogo się odezwać. Jestem ci wdzięczny, Ayano...
<następne opowiadanie>
<Ayanuś?>
Ilość słów: 934