poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Takeshiego do Misaki

Dół. Przypomnij sobie moment, gdy ostatnim razem spadałeś w ten ogromny dół rozpaczy i żalu, wyrzutów sumienia i bólu. Ten dół złości i nienawiści. Ten dół pogardy, a zarazem, żalu i płaczu. Smutku i mórz łez... Tonąłeś cały czas, dławiąc się tą wodą, która napływała ci do gardła. Ale kto cię topi? Kto cię ciągnie na dół? Nie mogłeś wykrztusić ani jednego słowa. Dlaczego nie mogłeś tego zrobić? Co się powstrzymywało? Strach. Ten ogromny strach przed tym, że możesz kogoś zranić. Że możesz zranić tą drugą osobę samym swoim płaczem. Samym swoim lękiem i obawami. Myślisz, że nic nie może ci pomóc, że nikt nie może ci pomóc. Boisz się. Tak cholernie się boisz. Ale czego? Czego możesz się obawiać ty. Ta silna osoba, która patrzyła przed chwilą na siebie z dumną, wypiętą do przodu piersią. Jesteś słaby. Tak myślisz. Wciągasz siebie w jeszcze głębszy dół. Zaczynasz rozumieć, że tak na prawdę jedyną osobą, która cię topiła jesteś ty sam. Ty sam wciągałeś siebie w większą przepaść. Sam trzymałeś się za gardło. To ty sam sprawiałeś sobie ból. Zaczynasz myśleć. Może to ze mną jest problem? Może to we mnie jest problem, a nie we wszystkich dookoła? Może to właśnie ja jestem tym złym? Ale przecież starałem się tak bardzo. Chciałem jak najlepiej... Znów. No i znów to robisz. Ciągniesz się ponownie w dół. Zamykasz się w sobie. Uwarzasz, że tak będzie lepiej. Że nikt nie dowie się o tym, jak umierasz w środku. Jak twoje serce pęka i rozbija się na miliony kawałków kryształowego szkła. Jak twoje łzy zamarzają przy tym lodowatym sercu, którego tak na prawdę już nie ma. Jak drżą ci wargi i zgrzytają ci zęby. Ze strachu. Z bólu. Z nienawiści, a może i ze smutku... Jednak cały czas. Cały ten czas oczekiwania i drżenia z tych emocji... Cały czas miałeś nadzieję, że ktoś do ciebie przyjdzie. Powie, że wszystko jest w porządku. Że to nie twoja wina. Że nie jesteś taki zły. Że zrobiłeś wszystko dobrze i nie masz się czego obawiać. Masz nadzieję, że przyjdzie ktoś, kto oświetli ci tą drogę i pokaże, dokąd masz pójść. Da ci latarnię, z której bije te kojące światło. Pocieszy ciebie i weźmie część swego bólu na siebie. Marzysz o tym, lecz cały czas utwierdzasz się w przekonaniu, że taka osoba nie istnieje. Lecz mylisz się. Znów popełniasz błąd. Znalazłeś. Znalazłeś swój wymarzony skarb. Znalazłeś swoje marzenie. Osobę, która wzieła twoją rękę i pociągnęła do góry. Oświetliła ci drogę. Burzowe chmury się rozjaśniły, a twoją twarz znów zaczeły oświetlać promienie słoneczne. Wezwał twoje imię. Wezwał ciebie. Dzięki niemu wypłynąłeś na powierzchnię. Nie powiedział nic. Milczał. Milczał jak kamienny posąg. Ten jeden gest. Ten malutki gest dla ciebie warty jest więcej niż tysiąc słów. Te jedno słowo, które może zdziałać cuda. Ten mały wysiłek, który uratował cię od śmierci i tego niekończącego się tonięcia. Tego nieustannego koszmaru. Ta jedna osoba, która jest przy tobie cały czas. Cały czas jest przy kimś tak beznadziejnym, a nadal nie ma cię dosyć. Nadal tu stoi. I nadal cię wspiera... Zastanawiasz się, co czyni ciebie tak wyjątkowym? Że w ogóle zasługujesz na towarzystwo tej drugiej osoby. Tak wspaniałej osoby. Wydawałoby się, że wręcz idealnej. Co czyni cię tak specjalnym, że chciała skierować swój wzrok akurat na ciebie... Ona ci odpowiada, że zobaczyła w tobie samego siebie. Nie możesz uwierzyć. Ktoś cię rozumie, a twoje kolejne skryte marzenie się spełnia. Ona mówi, że nie ma ludzi idealnych i wyjątkowych. Jesteśmy po prostu my. Ci zniszczeni od środka, zwykli ludzie, którzy chcieli po prostu być szczęśliwi i uśmiechać się mimo tego bólu. Ja znalazłem swój skarb. Teraz pytanie do ciebie. Tak, własnie do ciebie. Gdzie jest twój skarb i marzenie?
---
Wstałem. W końcu wstałem, a Morfeusz wreszcie wypuścił mnie ze swych objęć. Otworzyłem oczy. Obok mnie nie było już Misaki. Pewnie wstała wcześniej. Z resztą, jak zawsze. Dobra, pora się ogarnąć. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Ogarnąłem się i wygłądałem teraz jak "człowiek". Ta, ironia, bo cżłowiekiem nie jestem. Ale cóż, bywa. Mimo tego, że wczoraj miałem okropny humor, to dziś mogę wręcz skakać z radości. Tak samo jak moje serce. Nie wiem, czemu tak jest, ale nie przeszkadza mi to. Uśmiech na mojej twarzy sam wkroczył i zagościł. Wyszedłem z pokoju i dostrzegłem Misaki siedzącą przy stoliku i czytającą chyba jakąś książkę. Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu za ramiona i szyję, kładąc brodę na jej ramieniu.
- Hej, Misaki, co porabiasz? - powiedziałem z uśmiechem, obracając lekko głowę w jej stronę i patrząc w jej oczy. Dziewczyna wypuściła z rąk książkę.
-T-Takeshi?! C-Co ty...?
- Jaaaa? Poczułem nagłą potrzebę przytulenia ciebie. Wybacz, ale to silniejsze ode mnie... Aaaaale jakoś specjalnie nie narzekam, wiesz? W końcu... Znalazłem bliską mi osobę... I nie mam powodów, by nie być dziś szczęśliwym, Misaki - powiedziałem do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.
- T-Takeshi... J-Ja... N-Nie wiem co mam powiedzieć... A-Ale nie zaskakuj mnie nagle tak przytulasami...N-Nie jestem przyzwyczajona... - szepnęłą, spoglądając na mnie.
- To trzeba będzie cię przyzwyczaić... A tak poza tym to dziś jest noc spadających gwiazd... Chciałabyś iść ze mną wieczorem pooglądać je?
- Gwiazdy!? Tak! Ja kocham nocne niebo! - pisnęła zachwycona.
- Haha! Tak, też je uwielbiam... Wygląda jak oczy pewnej damy... - szepnałem i odsunąłem się od niej, idąc do kuchni. Wstawiłem czajnik i po chwili zalałem kawę dla siebie i dla Misaki. |Przyniosłem ją do stolika i usiadłem na przeciwko niej z uśmiechem. Wypiłem łyk kawy, a my zaczęliśmy gadać jak gdyby nigdy nic. O wszystkim i o niczym. Było wspaniale...
---
Nastał wieczór. Zbliżała się noc. 
- Misaaakii? Idziemy na dach? - krzyknałem do dziewczyny, by mnie usłyszała.
- Tak! Chwilkę! - krzyknęła. Po chwili wyszła do mnie, będąc ubrana... Jak zawsze ślicznie. Wyglądała lepiej niż te tysiące gwiazd na niebie... Czy nie boję się tego przyznać? Jasne, że nie. Prawdę należy mówić, a nie ją skrywać. W końcu i tak kiedyś wyjdzie na jaw, prawda? Pomogłem po chwili wejść Misaki na dach i sam tam parę minut później wszedłem. Było pięknie. Wiał lekki, nocny wiatr, a dookoła rozświetlały się miejskie światła. Miałem wrażenie, że te miasto zaczynało swoją służbę i prawdziwe życie dopiero w nocy. Ale cóż się dziwić, sam ją uwielbiam... Usiadłem obok Misaki i zaczałem wpatrywać się w te piękne, rozgwieżdżone i nocne niebo...
- Woow... Ślicznie tu... 
- Tak... Pięknie... - dziewczyna wpatrywała się w niebo, jak w obrazek. - Uwielbiam... Gwiazdy....
- Sama jesteś jedną z nich, Misaki... - siedziałem opary o swoje ręce, wpatrując się w niebo.
- Gwiazdą? Ja?- zaśmiała sie. - Chciałabym...
- Dla mnie... Dla mnie już nią jesteś... - dotknąłem jej ręki. Niby zupełnym przypadkiem. Nooo.... Sami wiecie jak to jest... Misaki zarumieniła się i spojrzała na mnie. 
- Dla ciebie... - szepnęła i uśmiechnęła się delikatnie. 
Nagle przed naszymi oczami ujrzeliśmy spadającą gwiazdę. Czemu... Czemu w tej chwili pomyślałem o tym przypadkowym pocałunku? A może nie był przypadkowy? Był... Wyjątkowy... 
- Misaki? Mogłabyś spełnić moje życzenie? 
- Oczywiście. Jakie ono jest?\
- Dokładnie takie... - szepnąłem i zbliżyłem się do dziewczyny. Nasze twarze dzieliły milimery. Pocałowałem ją... To było takie piękne... Takie wyjątkowe... Takie... Inne... Lepsze... Nie mogłem się od niej oderwać. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Położyłem rękę na jej szyi, a Misaki wplotła swoją rękę w moje włosy. Chciałbym, by ten moment trwał wiecznie. Na wieki... Misaki... Nie odrywaj się ode mnie. Obiecałaś, że zostaniesz ze mną, prawda? Wierze, że dotrzymasz swojej obietnicy, a ja dotrzymam swojej. Ufam ci... Cieszę się, że tu jesteś. Nie odrywaj swoich słodkich ust ode mnie. Są takie przyjemne... Takie kojące... Udało ci się rozbić szklaną pokrywę, która okrywała moje serce. Przedostałaś się... Przedostań się jeszcze głębiej... Nie będę żałować. Wiem to. Bo stałaś się bardzo ważną osobą w moim życiu. Nie uciekniesz już z mych sideł... Czas jakby zwolnił, a my? A my nie potrafiliśmy się od siebie odkleić... Pragnę więcej, więcej i więcej... Dziękuję Misaki... Dziękuję ci za to, że spełniłaś moje życzenie... Za to, że tu po prostu jesteś...
<następne opowiadanie>
<Misakiś?>
Ilość słów: 1335

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz