środa, 28 lutego 2018

Od Shina do Shiori

Czy ja mam jakieś zainteresowania ? Poza jazdą na motorze to niewiele mnie obchodzi.
- Wiesz, ja lubię wkurzać ludzi. - Założyłem ręce za głowę.
- To ciekawe. - Widziałem, jak wpatruje się w napój.
- Ech... jeżdżę na motocyklu, to moje chyba jedyne hobby. - Podniosła na mnie wzrok. - Po tym, jak się mnie kurczowo trzymałaś, stwierdzam, że nie przepadasz za tym. - Uśmiechnąłem się. - To nawet urocze. - dodałem.
Dziewczyna odwróciła wzrok. Nie wiem czemu. Mimo to nasuwały mi się pewne rzeczy na myśl. Już wiem, czemu tak ciężko było mi ją dogonić wczorajszej nocy. Spojrzałem na jej szyję, szczerze myślałem, że się na nią rzucę. Szybko się jednak powstrzymałem. Próbując napić się czekolady, która zresztą mi nie smakowała, kątem oka zobaczyłem jak Shiori śledzi mnie wzrokiem. Dobra, czas na defensywę.
-Spójrz! - szybko skierowała wzrok tam, gdzie patrzyłem.
Szybkim ruchem zabrałem jej czekoladę i ją wypiłem, odstawiając szklankę, nim się odwróciła. Za późno.
- Ej! - krzyknęła.
- Ups. - Zaśmiałem się. - Skoro już skończyłaś, to jedziemy dalej. - Wstałem i biorąc ją za nadgarstek, wyszliśmy z kawiarni.
- Chwila czekaj! Dokąd!
- Hehe, zobaczysz!
Nie miałem pojęcia, gdzie jechać. Dopiero przyjechałem i nie znałem okolicy, ale zapowiadało się na niezłą wycieczkę. Zresztą kto by chciał zwiedzać sam. Mimo to musiałem się pilnować, zaczęło się ściemniać, a ja nieco zaczynałem być głodny.

< Shiori? >
Liczba słów: 228

wtorek, 27 lutego 2018

Od Holly do Ace’a

- Muszę lecieć, niedługo lekcje zaczynam. Jakbyś chciała mnie znaleźć to pokój siódmy albo sala gimnastyczna lub kuchnia. Trzymaj się podglądaczko. - powiedział zmiennokształtny i uśmiechnął się wesoło.
Po chwili już go nie było. Mimo że miałam jeszcze mnóstwo pytań do chłopaka, to postanowiłam zostawić je na później. Odwróciłem się z powrotem w stronę miejsca, gdzie wcześniej stał Damen z dziewczyną. Z przykrością musiałam stwierdzić, że już go tam nie było. Lekko zawiedziona spuściłam głowę i westchnęłam. Jednak zaraz uniosłam ją i uśmiechnęłam się wesoło. No cóż… Skoro nie mogę kontynuować robienia zdjęć bratu, to chociaż uwiecznię coś innego. Szybko rozejrzałam się wokół. Od razu w oczy rzuciło mi się drzewo wiśni. Było piękne. Momentalnie postanowiłam, że muszę je uwiecznić na zdjęciach. Podbiegłam do niego i zaczęłam swą małą, prywatną sesję zdjęciową.
~*~*~*~*~*~
Z racji, że dopiero przyjechałam, to lekcje miałam zacząć dopiero jutro. Dlatego też nie mając nic lepszego do roboty, poszłam do klubu ogrodniczego, do którego już zdążyłam się zapisać razem z Magnusem i Shaylin. Na szczęście zajęcia w nim odbywały się codziennie i każdy mógł przychodzić do niego, kiedy tylko chciał. Nie musiałam długo szukać miejsca spotkań. Po kilku minutach znalazłam się już przy szkolnym ogródku. Wchodząc do środka, me oczy latały na wszystkie strony. Nie wiedziałam, za co zabrać się najpierw. Do momentu aż mój wzrok nie zatrzymał się na sporej wielkości szklarni. Od razu ma wrodzona ciekawość postanowiła się ujawnić. Szybkim krokiem podeszłam do obiektu i jednym, sprawnym ruchem otworzyłam drzwi. Momentalnie stanęłam twarzą w twarz z jakąś dziewczyną, która najwyraźniej planowała właśnie wyjść. Miała lekko rozszerzone oczy z zaskoczenia.
- Przepraszam, jeżeli cię przestraszyłam. Jestem Holly. Nowa członkini klubu. Dopiero przyjechałam do szkoły i postanowiłam tu przyjść, skoro nie mam dzisiaj zajęć. - Wręcz wyplułam z siebie potok słów i zaśmiałam się krótko.
Dziewczyna bez słowa pokiwała głową, jakby chciała przekazać, że rozumie. Po chwili ominęła mnie i poszła w tylko jej znanym kierunku. Wzruszyłam ramionami i weszłam do szklarni. Było tu tyle egzotycznych gatunków roślin. Zachwycające miejsce. Od razu wzięłam w ręce aparat, który wisiał na mej szyi i zaczęłam robić zdjęcia.
~*~*~*~*~*~
Była godzina piętnasta. Wraz z Shaylin siedziałyśmy w klubie kulinarnym. No cóż… Postanowiłam ją tam zaciągnąć, ponieważ miałam nadzieję spotkać tam wkrótce Ace’a. Zaintrygował mnie. Szczególnie że w swym dotychczasowym życiu spotkałam może z dwie czy trzy osoby zmiennokształtne. Miałam mnóstwo pytań do chłopaka. Biorąc kolejną porcję posiłku, który dostałyśmy od jakiegoś chłopaka z kółka kulinarnego, przyglądałam się dokładnie swej przyjaciółce. Znowu siedziała ze wzrokiem wlepionym w telefon.
- Z kim tak zacięcie piszesz, że nawet na mnie nie spojrzysz? - przekrzywiłam lekko głowę na bok.
- Magnus - powiedziała krótko, nawet nie unosząc wzroku znak urządzenia.
- Kręcicie ze sobą - zaśmiałam się.
- Już ci mówiłam, że nie. To tylko przyjaciel - westchnęła Shaylin, unosząc głowę i przewróciła oczami.
- W sumie byłoby całkiem fajne… Mogłybyśmy być rodzinę. Będę was shippować. Tylko jak nazwać wasz parring - zignorowałam całkowicie poprzednią wypowiedź Shay.
Ta tylko pokręciła głową niedowierzająco i wróciła do pisania na telefonie. Przez kolejne kilka minut zastanawiałam się nad połączeniem imion Shaylin i Magnusa. Jednak żadne mi jakoś nie pasowało. Postanowiłam w końcu odpuścić sobie. Westchnęłam lekko znudzona i rozejrzałam się wokół, biorąc jednocześnie pałeczki z jedzeniem do ust. Wtem zauważyłam Ace’a wchodzącego do klubu. Zaczęłam energicznie machać ręką, aby mnie zauważył. Na szczęście po chwili ruszył już w moim kierunku. Nadal z pałeczkami w ustach zaczęłam mówić:
- Hejka, nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale to ja. Holly. Poznaliśmy się dzisiaj rano. Siadaj - powiedziałam i wskazałam na jedno z wolnych krzeseł. - Dobrze, że udało mi się ciebie spotkać. Mam wiele pytań. Dawno nie spotkałam osoby zmiennokształtnej. Liczę więc, że odpowiesz mi na nie. Chcę wiedzieć więcej na temat twej rasy. No i nawet nie waż mi się odpowiadać wymijająco czy uciekać. I tak cię dopadnę - powiedziałam poważnie i zaczęłam uważnie przypatrywać się chłopakowi, czekając na jego odpowiedź na mój mały słowotok.

Liczba słów: 658

Od Megu do Kuroko

- Większość uczniów klasy X zabija dla zabawy. Ewentualnie żeby zjeść. Jednakże najczęściej to psychopaci i inne takie. Zabijają, bo sprawia im to satysfakcję – westchnęłam.
Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, już chciał coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam:
- Ja psychopatką? Pewnie tak myślisz – zaśmiałam się. – Wiedz jednak, że nie jestem tu przypadkiem. Z samą sobą nie wygram. Ani z instynktem, nie wygram z chęcią. Teraz zapytasz – chęcią czego? Powiem tyle, że nie wiesz o mnie wszystkiego. Analizuj. Przemyśl moje zachowania i znajdź rasę odpowiadającą mojej – uśmiechnęłam się lekko. – Jestem czymś, co zabija. Zapytasz – co? kogo? Zgadnij! Masz jeszcze czas!
- Dobra, spokojnie – przerwał mi.
- Jestem spokojna, całkowicie spokojna. Przynajmniej próbuję. Jak już zgadniesz, kim jestem, pokażę ci coś. Pokażę ci, co potrafię – zaśmiałam się cicho.
- Najpierw to ja pokażę ci szkołę. Po lekcjach, pamiętaj! – zadzwonił dzwonek i chłopak pobiegł na lekcję.
- Pamiętam – burknęłam sama do siebie – Pamięć mam jeszcze dobrą.
Wolnym krokiem udałam się na lekcję, jaką była godzina wychowawcza. Nie za bardzo przepadałam za wychowawcą, pewnie dlatego, że był za surowy jak na moje miękkie serduszko. Uciekałam od niego wzrokiem, bo: pachniał dziwnie, wyglądał dziwnie, zachowywał się dziwnie i podejście do uczniów też ma dziwne. W duchu błagałam, aby nie zaczął ze mną dialogu. Po prostu siedziałam, jednym uchem słuchając jego (za przeproszeniem) pierdolenia o zagrożeniu, jakie sprawiamy. O ironio, w ogóle o tym nie wiedziałam!
Koniec, teraz jeszcze kilka lekcji i do… Akademiku. A nie – na spotkanie z Kuroko, obiecał mnie oprowadzić.
Następne lekcje zleciały mi szybko (może dlatego, że nauczyciele nie okazywali większego przewrażliwienia moją obecnością, jak to robił nasz kochany wychowawca). Równie powolnym krokiem, jakim kierowałam się na wychowawczą, szłam teraz przed szkołę. Zaczekałam chwilkę przy drzwiach wejściowych, później przyszedł Kuroko.
- Witaj ponownie – przywitałam się pierwsza. – Wymyśliłeś już coś na mój temat, czy będziesz się zastanawiać dopiero później? A zresztą – miałeś mnie oprowadzić!
I dopiero teraz przypomniałam sobie, że widziałam już wszystko. W szale, który mnie opętał, widziałam pół szkoły, a później obeszłam ją raz jeszcze już najedzona. W każdym razie może poszerzy on moją wiedzę na temat poszczególnych sal?
< Kuroko? Co ja piszę xD >
Liczba słów: 364

poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Judy do Sorayi

Weszłam do świeżo otwartego sklepu z łakociami. Cichy dzwonek umieszczony nad drzwiami dał o mnie znać pewnej przygrubej pani zza lady, która od razu przybrała szeroki uśmiech na swojej pyzatej twarzy. Przypominała mi trochę watę cukrową… Mniam! Odpowiedziałam na jej uśmiech swoim, śmielej wchodząc do środka, dodatkowo się rozglądając. Wszędzie… były… słodycze… A do tego ułożone według jakiejś kolejności! Chyba nawet alfabetycznie.
Przystanęłam przy szklanej ladzie, pod którą ułożone były duże i kolorowe lizaki w wiklinowych koszykach. Każdy był podpisany smakami. Brzmiały pysznie!
- Co dla ciebie, Kochanie? - usłyszałam nad sobą niski, damski głos. Podniosłam głowę, widząc ostrą zieleń oczu sprzedawczyni.
Znowu się rozejrzałam. To jest… trudne pytanie. Zatrzymałam swój wzrok na tabliczce z napisem „ŻELKI”, a potem po kolei przenosiłam go na każdą paczkę z tymi słodkościami. Czy ja widzę żelki w kształcie uszatych piesków…? Poczułam, jak oczy zaczynały mi się błyszczeć ze szczęścia. A jaką miały zabawną nazwę! „Pieselki” brzmiało dość ciekawie.
Usłyszałam za sobą dźwięk zawieszonego dzwonka przy wejściu, ale go zignorowałam. Właśnie miałam poprosić o podanie paczki tych żelków, gdy poczułam, jak ktoś mnie odsuwa na bok. A bardziej odpycha… Czarnowłosa dziewczyna trzasnęła lewą dłonią o szklany blat. Skądś ją znałam…
- Poproszę coś na ból głowy. Coś mocnego i byle szybko… - rzekła. Ten głos… No tak! Soraya! Przychodziła na trening cheerleaderek, jednak nigdy nie występowała na żadnym meczu… Jakoś nigdy nie miałam okazji się spytać czemu. W sumie mogłam o tym zacząć temat z Mary, ale… dopiero teraz na to wpadłam.
Pani zza lady była wyraźnie zdziwiona, ja w sumie też… w końcu… Znajdowałyśmy się w sklepie ze słodyczami… Wątpię, żeby jakieś leki tutaj były. Jednak o czymś sobie przypomniałam. Zrzuciłam swój plecak z królikiem na dół, łapiąc za suwak. Włożyłam dłoń do niego, szukając małego pudełka. Wyjęłam szybko ze środka pudełko Ibufenu i chwyciłam drugą ręką skrawka bluzy ciemnookiej. Zawsze nosiłam tabletki przeciwbólowe przy sobie, ze względu na moje siostry.
- Soraya… - zaczęłam. Gwałtownie odwróciła się w moją stronę, a ja wyciągnęłam tabletki w jej. - Te są dobre – powiedziałam, uśmiechając się. Szybko je wzięła i rozpakowała. Ja natomiast sięgnęłam jeszcze do królika i wyciągnęłam butelkę wody, którą znowu podałam dziewczynie. Z chęcią wzięła ode mnie wodę, po czym przełknęła leki. Westchnęła z ulgą, odchylając swoją głowę do tyłu. Zaraz dostałam butelkę z powrotem, wraz z pudełkiem Ibufenu.
- Dzięki… Judy – odpowiedziała, a na jej twarz płynął malutki uśmiech. Mój własny tylko się poszerzył. Wtedy dostrzegłam jej torbę na ramieniu.
- Gdzie idziesz? Trening się skończył – rzekłam. Poznałam jej torbę, którą przynosiła do szatni, by się przebrać…

< Soraya? >
Liczba słów: 426

niedziela, 25 lutego 2018

Od Ranehe do Shane'a

Pamiętałam tylko nagły ból i czerwień. Potem nie było już nic poza nicością. Jakbym trafiła w sam środek pustki. Nic nie czułam ani nic nie widziałam. O dziwo słyszałam jednak. Zdenerwowany oddech gdzieś niedaleko. Tylko nie był mój. Skąd wiedziałam? Znowu świrowałam. Albo umarłam. Czy ja umarłam? Choć nie tak wyobrażałam sobie zaświaty. Według nauk mojej rodziny powinnam nawet nie mieć świadomości. Trafiając do Maat, takie jak ja nie zasługiwały na dalsze świadome istnienie. Kara za swoje złe uczynki. Ja bez wątpienia wyrządziłam wiele złego. „Sczeźnij ty i twoja przeklęta rasa”; usłyszałam te magiczne słowa w głowie.
Tak sobie dryfowałam w czymś przez jakiś czas. Rozmyślałam nad beznadziejnością własnej egzystencji. Przez ten czas miałam wrażenie, że mijają lata, a ja dalej byłam w bezruchu. Babka wiedziała, co robiła. Szybko udało się jej mnie pozbyć. Nie ma wnuczki. Nie ma problemu. Zrobiła to samo co matka. Nie byłam przydatna. Byłam śmieciem.
Nagle wszystko się zmieniło. Przyszedł ogromny ból oraz mocny rozbłysk światła. Powoli zaczęłam się poruszać. To stopą, to ręką, aż w końcu byłam w stanie otworzyć oczy. Gdy tylko uniosłam powieki, zorientowałam się, gdzie jestem.
Znajomy wąski korytarz pełen drzwi. Uciekłam tutaj wcześniej podczas kolejnego ataku paniki.
- Nosz kur... - Już chciałam zakląć, gdy uświadomiłam sobie, że nie byłam sama. Niedaleko mnie ktoś był. Wyczułam jego oddech. Czy to był ten, co słyszałam w pustce? I dlaczego go słyszałam? Uniosłam swoją rękę w stronę głowy, chcąc puknąć się w ten pusty łeb. Rene coś ty znowu odwalała. Pewnie potrąciłam go albo co gorsza, zaatakowałam. Chociaż... Byłam zdolna do agresji? Ile pytań dotyczących samej siebie mi się nagle nasunęło. W ogóle siebie nie znałam.
- C-co się dzieje? - Mruknęłam głośniej, aby i moja nieszczęsna ofiara usłyszała. Niemal się zaśmiałam, słysząc swój jąkający się głos. Nic się nie zmieniło Ra. Dalej jesteś ciotą. Uniosłam nieco głowę na swoje towarzystwo, gdy nagle uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze stał niedaleko mnie chłopak. Nieco młodszy ode mnie. I całkiem z wyglądu. W sensie... Emanowała od niego dziwna energia, ale podobała mi się. Tak dziwna, że aż fascynująca. Po drugie czegoś mi brakowało. Tylko...
-OKULARY!!! NIE PATRZ NA MNIE!!! NIE PATRZ!!! - Wrzasnęłam rozpaczliwie do chłopaka, kuląc się na podłodze. O nie, nie, nie! Tylko nie to! Zaraz mi łzy poleciały do oczu, a w sercu wezbrała panika. Musiałam jak najszybciej się zabić.
Zaczęłam pełzać na oślep. Tak, szybka ewakuacja. W mojej głowie było tylko jedno słowo „UCIEKAJ". Nieważne, że moja sprawność fizyczna równała się zeru, gdyż mięśni nie miałam wcale. Z zamkniętymi oczami parłam do przodu po podłodze, zmotywowana, jak jeszcze nigdy wcześniej.
W duchu miałam nadzieję, że towarzyszący i w korytarzu chłopak pomyśli, że miał omamy i zapomni o mnie. Nigdy mnie nie spotkał. Czym prędzej musiałam się zabić albo znaleźć nowe okulary.

< Shane? >
Liczba słów: 462

Witamy - Alexandra Lucyfer Ketchup!


Imię i nazwisko: Alexandra Lucyfer Ketchup
Pseudonim: Alex, tak właśnie się przedstawia.
Wiek: 15 lat
Data urodzin: 13.04. Tak, w piątek 13. To nie jego prawdziwa data urodzin, tylko taka, gdy został adoptowany. Z tego względu, że nie jest znana prawdziwa jego urodzin, to ma służyć mu właśnie ta.
Płeć: Hm... Słaba budowa ciała, delikatne rysy twarzy, damskie imię... Wszystko wskazuje na to, że się zaskoczycie, bo on jest facetem.
Orientacja: Homoseksualny
Partner: Na razie nie.
Klasa: I Sportowa
Kluby: Klub kulinarny | Klub cheerleaderek
Rasa: Wilkołak
Specyfika: Jego forma, której nie kontroluje, nie jest tą antropomorficzną, ani zwierzęcą. Niby wygląda jak zwierzęca, ale przyglądając się, można zauważyć inne cechy, poza tym, bez problemu może stanąć na tylnych łapach (jednak częściej jest na 4 nogach). Potrafi też przemienić się w wersję na styl antropomorfa, wtedy ma kocie oczy, wilcze, czarne uszy oraz ogon w tym samym kolorze, ta forma ukazuje się, gdy wykorzystuję pewną moc. Jest też o wiele słabiej zbudowany od większości wilkołaków.
Charakter: Alexandra to chłopak z pozoru cichy i nieśmiały, nielubiący rozmów, jednak gdy w końcu zacznie z kimś rozmawiać, jest bardzo gadatliwy. Jest szczery do bólu. Potrafi powiedzieć komplement tak po prostu, nawet jakieś obcej osobie, w stylu „Fajny masz szalik” (naprawdę kiedyś tak zrobił). Lubi rozmawiać na różne tematy, dowiadywać się o wielu rzeczach, a sam wie już całkiem dużo. Gdy czasami powie swoje szczere przemyślenia, nie raz patrzą na niego ze zdziwieniem. Nie lubi rywalizacji, a różne gry na WF-ie uważa za głupoty, bo chłopacy ciągle się drą, że przegrywają. Naprawdę trudno go wytrącić z równowagi, a jak już się zdarza, wybucha na całego. Ma dużego pecha, gdy coś ma 0.01% szansy na przytrafienie się, to na pewno mu się stanie, jednak ma optymistyczne nastawienie do wielu rzeczy. Jest całkiem dobrym uczniem, dostaje głównie czwórki, jednak najlepszy jest z historii oraz muzyki (tej części z historii o muzyce).
Aparycja: Alex ma damską urodę. Nie raz mylą ją z kobietą, a słysząc jego głos, robią aż duże oczy. Połączenie jego wyglądu oraz niskiego głosu jest dosyć specyficzne. Posiada jasno-błękitne oczy, jego spojrzenie zawsze jest puste. Nie ważne czy się uśmiecha, czy płacze, zawsze ma puste. Jego włosy są gęste oraz czarne. A wzrost jest przeciętny, bo 175 centymetrów, a waga niezbyt dopasowana, bo za mała, 45 kilogramów. Nie jest aż tak bardzo umięśniony, ale za to jest rozciągnięty.
Głos: Bejeden 
Pokój: 51
Współlokator: Ethan Nixon, Anastazy King-Water
Zainteresowania: Oczywiście wszelkie eksperymenty w kuchni, nie raz dziwne. Uwielbia też czytać, i to wszystko, komedie, romanse, horrory. Lubi również... opery.
Moce:
- Przemiana — podstawowa umiejętność wilkołaków, jednak w jego przypadku potrafi przemienić się jedynie w formę, która nie jest ani formą antropomorficzną, ani zwierzęcą.
- Zwiększanie umiejętności — potrafi kilkukrotnie zwiększyć jakieś swoje umiejętności: zwinność, prędkość, czy siłę, właśnie wtedy przemienia się w formę podobną do antropomorfa i ma wilcze uszy, ogon oraz kocie oczy, jednak nie może tego nadużywać, ponieważ może mieć odwrotny skutek i osłabnie.
- Wyczulony węch, słuch oraz wzrok — to brzmi wspaniale według wielu ludzi, jednak to przekleństwo, można tak powiedzieć. Może oprócz wzroku, dzięki któremu całkiem dobrze widzi w ciemności.
Rodzina: Jego rodziny biologicznej w ogóle nie pamięta, został przygarnięty przez 2 homoseksualistki. One nadały mu takie nietypowe dla chłopaka imię.
- Matka — Aiko Ketchup — ta wykazywała mu chyba najwięcej uwagi, przesadne pilnowanie, przesadne wspieranie. Nie dało się za bardzo rozmawiać z nią na spokojnie, bo za bardzo emocjonalnie podchodziła do tego.
- Matka — Angelica Ketchup — dzięki niej równia pochyła w dół się wyrównywała. Wymagająca, surowa, jednak dało się z nią porozmawiać bez strachu, że zaraz będzie: „O jeju, nic ci się nie stało?”. Zdecydowanie totalne przeciwieństwo jej małżonki.
Inne:
- Jest bardzo podatny na wszelkie hipnozy,
- Uwielbia makaron, nie raz miesza go z różnymi składnikami, by sprawdzić rezultaty. Ogólnie lubi eksperymentować w kuchni,
- Potrafi beatboxować, naśladować 2 instrumenty muzyczne (trąbkę oraz perkusję) oraz śpiewać (ale szału nie ma), jednak by złapać rytm, potrzebuje pomocy, gdyż nie posiada słuchu muzycznego,
- Nienawidzi, gdy ktoś go łaskocze.
Kontakt: Anonim
Motto: Niewiele rzeczy tak bar­dzo oszukuje, jak wspomnienia.
Inne zdjęcia:
Podczas jednej z przemian

Relacje:
Ważne opowiadania:

~♥Event Walentynkowy♥~

Miłość rośnie wokół nas~

Tak, wiem, że na blogu jeszcze nie ma żadnej oficjalnej pary, ale czy to jest przeszkodą, by na blogu pojawił się Event Walentynkowy? Oczywiście, że nie! Jak wiadomo, jest to święto zakochanych, ale u nas niekoniecznie musi tak być.

Od Shiona do Tsukiko

Cieszyło mnie to, że dziewczynie smakowały moje babeczki. Do tego zjadła je z taką radością. To było naprawdę… miłe. Ciekawiło mnie, o czym myśli, ale jedynie z lekkim uśmiechem na ustach się jej przyglądałem.
- Powiedz ,,Aaa~” – rzekła w pewnym momencie, przystawiając mi jedną z babeczek do ust. To całkiem urocze, że musiała wstać, by do mnie dosięgnąć.
Zawahałem się. W ogóle nie przepadałem za słodkościami, a w szczególności za tymi, które sam robiłem.
- Nie, dzięki, ja nie…
- No już! Otwórz buzię. – Jej wzrok nie pozwolił mi się sprzeciwić.
- Aaaa~? – wykonałem jej prośbę, nie, rozkaz.
Gdy Tsukiko przyłożyła słodycz tuż do moich ust, lekko go ugryzłem. Obrzydliwe. Jak to możliwe, że takie coś jej smakowało? Cudem powstrzymałem się, by nie uciec i tego nie wypluć. Nie przegram z czymś takim. Zmusiłem siebie, by połknąć ten kawałek, a potem się od niej odsunąłem.
- Nie smakuje ci? – spytała, widząc moją niezadowoloną minę.
- Nie lubię babeczek – przyznałem – ani niczego innego, co jest słodkie. – Przypatrywała mi się z zaciekawieniem.
- To ja to zjem – ugryzła w to samo miejsce, które ja wcześniej spróbowałem. Czy to właśnie nazywa się pośrednim pocałunkiem? Nie, Shion, nie myśl tak o tym. - Ta też się nie zmarnuje – kontynuowała jedzenie. Po zjedzeniu wzięła jeszcze dwie muffinki. – No co? Teraz już nic więcej nie zmieszczę, więc dzięki temu będę miała je na później – uśmiechnęła się szeroko.
- Cieszę się, że ci smakowało – odwzajemniłem uśmiech. – Polecam się na przyszłość – przeczesałem włosy dłonią i lekko się zaśmiałem. – Chcesz coś tu jeszcze zrobić?
- Nie, raczej nie. Możemy już iść.
Wraz z Tsukiko wyszliśmy na dwór. Powoli zaczynało zmierzchać. Spędziłem z nią cały dzień? Nie sądziłem, że ten czas tak szybko i przyjemnie minie. Nawet nie wiedziałem, która była godzina, ale obstawiałem, że było już po dwudziestej. Czyli pewnie zbliżał się już czas kolacji. Szczerze mówiąc, to nie miałem ochoty na nią iść, bo nie czułem się głody. Podejrzewam, że podobne spostrzeżenia miała moja towarzyszka. Po krótkiej rozmowie na temat tego, co mamy zamiar zrobić, postanowiliśmy, że już pora się rozstać i wrócić do swoich akademików. Odprowadziłem dziewczynę, a ona w ramach pożegnania przytuliła mnie. Oczywiście, na jej twarzy przy tym gościł nieśmiały rumieniec, do czego już się przyzwyczaiłem. Gdy dziewczyna zamknęła drzwi od swojego pokoju, ja udałem się w kierunku mojego.
Tsukiko naprawdę mnie zaciekawiła, zafascynowała...? Tak, to chyba dobre słowa. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak żywiołową, a jednocześnie radosną osobą. Do tego nie rozumiałem tego, jak w niektórych przypadkach się zachowuje. Ten ciągły rumieniec na jej twarzy, ta niepotrzebna bliskość, jak przytulanie, czy nawet tamten buziak w policzek w ramach podziękowania za znalezienie klucza. To wszystko było dość podejrzane, przynajmniej dla mnie... Miałem też problem z odczytywaniem niektórych emocji z jej twarzy. Może w niektórych momentach kłamała? Cóż, mimo to uśmiech blondynki zawsze wydawał mi się szczery. Więc co nią kierowało? Jaki jest jej cel? Nie wiedziałem. Z tego powodu chciałem bliżej poznać brązowooką i dowiedzieć się czegoś interesującego na jej temat. Byłem niemal pewny, że po dzisiejszym dniu będzie chciała nadal utrzymywać ze mną kontakt, co oznaczało, że będę miał szansę to zrobić. Do tego dziewczyna myślała, że nie pamiętam nic po przemianie z formy demona. Pasowało mi to. Mogłem to sprytnie wykorzystać; zrobić coś, do czego jako człowiek nie byłbym zdolny, a potem się tego wyrzec pod pretekstem niepamiętania niczego. Jednak coś w głębi mojej duszy nie chciało okłamywać Tsukiko. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Mogłem bez problemu kłamać na każdy, nawet najbardziej poważny temat, więc dlaczego na samą myśl o tym, że mógłbym w najmniejszym stopniu zranić dziewczynę, robiło mi się jakoś źle i niedobrze na sercu?
~*jakiś czas później*~
Od pierwszego treningu mojego i Tsu minęło już trochę czasu. Od tamtego czasu prawie codziennie widziałem się z dziewczyną, ale ani razu nie przemieniłem się przy niej. Co prawda, blondynka kilkukrotnie proponowała mi wspólny trening, ale ku jej niezadowoleniu za każdym razem odmawiałem, a ona po pewnym czasie przestała pytać. Tak było lepiej. Z pewnych powodów nie chciałem, by widziała mnie w mojej gorszej formie.
Było już po zajęciach lekcyjnych. Stałem przed damskim akademikiem i czekałem na siostrę, która miała się wkrótce zjawić. Jak zwykle się spóźniła, ale już byłem do tego przyzwyczajony.
- Cześć, Shion! – podbiegła do mnie, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Cześć, Rem – powiedziałem do niej. – Masz jakieś plany na wieczór? – spytałem.
- Hmnn, raczej nie – zamyśliła się. – Czyli masz ochotę na to samo, co ja? – uśmiechnęła się tajemniczo. Oczywiście i mi, i jej chodziło o wspólny trening. Czasami rozumieliśmy się bez słów.
- Tam, gdzie zawsze? – odwzajemniłem uśmiech.
- Tam, gdzie zawsze – powtórzyła moje słowa i przybiła ze mną żółwika. – Mam coś wziąć czy raczej nie?
- Chyba nic nie będziemy potrzebować – stwierdziłem.
- Okey. A teraz wybacz, ale muszę coś zrobić – przytuliła się do mnie, a ja momentalnie odwzajemniłem jej uścisk. – To do dwudziestej, pa!
- Pa – pomachałem jej na pożegnanie, a ona, tak szybko, jak się pojawiła, zniknęła.
To było dość denerwujące, że Remilia nadużywała swoich mocy. Nawet jako jej brat nie miałem nic do powiedzenia w tej sprawie, bo i tak by mnie nie posłuchała. Jeszcze chwilę postałem w tamtym miejscu. I tak nie miałem nic ciekawszego do zrobienia. Uczyć mi się nie chciało, a energię chciałem zostawić na później. W pewnym momencie zauważyłem stojącą nieopodal Tsukiko. Uważnie mi się przypatrywała. Ciekawe dlaczego? Może słyszała moją rozmowę z siostrą? Nieważne. Posłałem jej przyjazny uśmiech. Wtedy się na ułamek sekundy odwróciła, jakby udawała, że wcale mnie nie widziała, po czym westchnęła i zaczęła iść w moją stronę.
- Cześć, Tsu – przywitałem ją jako pierwszy.
- Cześć – odpowiedziała. – Co tam u ciebie słychać?
- Nic ciekawego, a u ciebie?
- Też nic. – Na chwilę zapanowała niezręczna cisza. – Słuchaj, Shion, masz może jakieś plany? – spytałem.
- A o co chodzi? Chcesz pójść na spacer lub coś w tym rodzaju?
- Co? Nie, to nie tak… znaczy... może… - westchnęła.
- Wybacz, ale jestem zajęty – skłamałem.
Doskonale wiedziałem, że niezależnie od tego, od której godziny zaczęlibyśmy spędzać razem czas, to i tak rozstalibyśmy się dopiero wieczorem. Tak było, odkąd się poznaliśmy i tak by było dziś. Czas w jej towarzystwie bardzo szybko mi mijał. Nie chciałem spóźnić się na spotkanie z siostrą, a byłem pewny, że gdyby Tsu dowiedziała się, że mamy mieć wspólny trening to na pewno chciałaby dołączyć. Remilia by się z pewnością zgodziła, ale ja nie. Poza tym takie coś mogłoby być dla blondynki niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne.
- Nic się nie stało, rozumiem – posłała mi smutny uśmiech.
- Może kiedy indziej się spotkamy, co ty na to?
- Jasne, chętnie… - spuściła wzrok. – Mam teraz trening, więc muszę iść. Do zobaczenia – weszła do środka damskiego akademika, a ja bez słowa udałem się do własnego pokoju.
~*~
Na dworze zaczęło się ściemniać, a słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Było już sporo po dwudziestej. W jednej dłoni trzymałem pistolet. Nie mogłem się doczekać tego, co miało się dziać za chwilę. Ekscytacja wręcz wrzała w moich żyłach. Atmosfera stawała się coraz gęstsza, a co najmniej miałem takie wrażenie. Stałem na polance, a naprzeciwko mnie znajdowała się moja siostra. Ona w swojej dłoni trzymała scyzoryk. Niby niegroźne narzędzie, ale w jej rękach było ono wręcz śmiertelne. Niebiesko włosa uważnie przypatrywała się w punkt za moimi plecami. Rozejrzałem się, ale nic tam nie zauważyłem.
- Czy ty… - chciałem spytać, czy coś widzi, ale po jej wzroku poznałem, że lepiej będzie, jak się nie będę odzywał.
- Shion! – podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję, przytulając mnie. Muszę przyznać, potrafiła dobrze grać takie sceny. – Cieszę się, że przyszedłeś – zbliżyła usta do mojego ucha. – Ktoś tu jest oprócz nas – wyszeptała. – Konkretnie trzy i pół metra za tobą, pewnie stoi przy jednym z drzew – nie dziwiło mnie to, że podała mi takie konkretne informacje. Jako wampir miała bardzo wyczulone zmysły, przez co wiedziała więcej, niż ja.
- Zaskoczymy go? – spytałem szeptem.
- Tak. Mam pomysł — kontynuowała. - Za tobą jest jedno drzewo, na które bez problemu wejdziesz… - opowiedziała mi w całości swoje plan. – Już rozumiesz?
Poklepałem ją po plecach w ramach potwierdzenia. Wtedy dziewczyna puściła mnie i powróciła na swoje poprzednie miejsce.
- Zatańczymy? – spytała, a na jej twarzy pojawił się diaboliczny uśmiech.
Nie musiałem odpowiadać. Czerwonooka nacięła swój nadgarstek, z którego popłynęła krew. Spłynęła ona do jej dłoni, formując w niej czerwoną katanę. Zawsze tak walczyła. To była jej główna broń. Scyzoryk schowała do kieszeni, bo już nie był jej potrzebny. W międzyczasie zbliżyłem pistolet do mojej skroni i wystrzeliłem. Wokoło nas pojawiło się mnóstwo jasnoniebieskiego dymu. To była nasza kryjówka, a jednocześnie początek planu. Schowałem broń najszybciej, jak mogłem i za pomocą iluzji wytworzyłem jeszcze więcej takiej mgły. W tym czasie Remilii już nie było na „polu walki”. Miała schować się kilka metrów za tajemniczym intruzem i czekać na mnie. Za pomocą kilku ruchów dłoni stworzyłem podobiznę i moją, i siostry. Co prawda, nie były one idealne, ale bez problemów mogły nas zastępować. Ich zadaniem była inscenizacja naszej walki, by podglądacz myślał, że nadal jesteśmy na tej małej polance. Gdy kopie zaczęły między sobą wymieniać ciosy, wytworzyłem jeszcze więcej dymu, który schował mnie, bym mógł szybko podbiec do drzew i skryć się w ich cieniu. Tak jak siostra mi wcześniej kazała, wszedłem na jedno z drzew, a następnie wskoczyłem na to wskazane przez nią. Nie należało to do najprostszych rzeczy, ale na szczęście udało mi się to zrobić. Z tej perspektywy już widziałem intruza. Była nim osoba o blond włosach, prawdopodobnie dziewczyna. Z niewiadomych przyczyn wydawała mi się znajoma. W oddali zauważyłem też Rem, która czekała na mój znak. Gdy fałszywa mgła zniknęła, pomachałem porozumiewawczo do mojej towarzyszki. Za pomocą paru cichych ruchów skrzydeł przeniosła się za blondynkę, złapała ją od tyłu, obezwładniając ją i przyłożyła ostrą stroną katanę do jej szyi. Jeden ruch i byłaby martwa. Wyjąłem pistolet i zeskoczyłem z drzewa. Od razu po dotknięciu ziemi, przyłożyłem lufę pistoletu do czoła nieznajomej. Wszystko poszło zgodnie z planem. Po jednym spojrzeniu poznałem, że „nieznajoma” tak naprawdę była moją bardzo dobrą znajomą.
- Tsukiko? – spytałem zdziwiony. – Co ty tu robisz?
Nic nie odpowiedziała. Nic dziwnego; w końcu przy jej szyi znajdował się japoński miecz. Była przerażona i miałem wrażenie, że w jej oczach zauważyłem łzy. Schowałem swoją broń.
- Znacie się? – spytała wampirzyca.
- Tak, możesz ją puścić – machnąłem dłonią i odwróciłem się od dziewczyn plecami. – Tsu, co ty tu robisz? – westchnąłem. – Śledziłaś nas? Po co? – ponownie na nią spojrzałem.
Siedziała na ziemi i szybko oddychała. Obok mnie stanęła siostra i z podobną uwagą przypatrywała się blondynce. Przesłała mi spojrzenie typu: „Brat, czy nie powinniśmy jej pomóc?”, ale w odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami.
< Tsu? >
Liczba słów: 1826

Od Shiori do Shina

Spojrzałam na motor.
— Nigdy nie jechałam na motorze — skierowałam wzrok na twarz Shina.
— To nic, nie bój się — uśmiechnął się.
— No dobra — wzięłam kask i go włożyłam. Chłopak wsiadł na motor. Niechętnie usiadłam za nim. — Mam się ciebie trzymać?
— A chcesz spaść? — zaśmiał się.
Zaczęliśmy jechać, jak zwykle nie bałam się, ale byłam spięta. Musiałam zaufać chłopakowi, a za długo to się nie znaliśmy. Wtulałam się w niego, licząc, że jazda nie będzie długo trwać. Na szczęście szybko dojechaliśmy na miejsce. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy wolnym stoliku. Shin poszedł po czekoladę, a ja czekałam na niego, oglądając menu kawiarni.
— Już jestem — usiadł obok mnie i podał mi czekoladę.
— Dzięki — uśmiechnęłam się i zaczęłam pić. Przez dłuższy czas nie rozmawialiśmy. Na moje nieszczęście piłam tak niezdarnie, że pobrudziłam sobie nos i tego nie zauważyłam.
— Masz brudny nos — zauważył chłopak i podał mi chusteczkę.
— Dzięki — zawstydziłam się i wytarłam go.
— Nie wiem nic o tobie — powiedział.
— A co chcesz wiedzieć? - zapytałam.
— Hmmm... - zastanawiał się chwilę — masz jakieś zainteresowania?
— Lubię sport, oczywiście próbuję różnych rzeczy, na przykład gotowania, ale w sporcie idzie mi najlepiej — odparłam. — A ty?

< Shin? >
Liczba słów: 213

sobota, 24 lutego 2018

♥Od Melusine do Corazona♥

Nagle poczułam, jak miękkie usta dotykają moich warg. Lekko drżały, czułam lekki niepokój. Otworzyłam oczy. Policzki Corazona były pokryte różem, z kolei moje oblewała mocna czerwień. Czy... Czy on na prawdę mnie pocałował? Czy mi się to śni? Zwariowałam. Dopiero po chwili, zauważyłam jak oczy chłopaka się na mnie wpatrują, a ja z kolei teraz poczułam, jak cholernie mocno bije moje serce. Zająknęłam się, kiedy moje wargi wreszcie mogły zaczerpnąć świeżego powietrza. Napuszyłam lekko z zaskoczenia policzki, po czym odwróciłam wzrok. Dopiero po chwili uśmiechnęłam się i zaczęłam cicho śmiać. Podeszłam do niego, obejmując go.
-Dlaczego ty jesteś tak bardzo uroczy jak się czerwienisz...-szepnęłam po chwili, patrząc na niego z dołu.
-Za cholerę nie wiem... - powiedział, przykładając głowę do mojego czoła.
Moje poliki ponownie pokrył intensywny rumieniec. Teraz, chętnie bym nie opuszczała jego ramion. Były ciepłe, czułam się w nich bezpieczna. Położyłam dłonie na jego ramionach, po czym z uśmiechem stanęłam na paluszkach i delikatnie musnęłam jego policzek.
-To za to, że sprawiłeś, że te dwa ostatnie dni nie były tak smutne... Dziękuję ci bardzo...
-N-Nie ma za co...- strasznie się zaczerwienił -Poza tym, to ty mnie składałaś do kupy przez ostatnie dni...
-I mogę to robić dalej... Naprawdę. Słowa i czyny nie wyrażą, jak bardzo się cieszę, że jesteś obok mnie... Że mogę ci pomóc. Przecież to ty mnie ocaliłeś. Poświęciłeś tak wiele o moje bezcenne życie...-w moich oczach stanęły łzy, które po chwili popłynęły po moich policzkach.-Dziękuję ci, Corazon...
- Nie płacz...-złapał mnie w talii i lekko się cofnął wpatrując się ciągle w moje oczy -Proszę... Mogłabyś przestać mi dziękować? Chciałbym, żebyś patrzyła na mnie tak jak wcześniej, jak na Corazona, który co chwilę niszczy protezę... Który dostaje po pysku w bójkach... A nie jak na bohatera którym nie jestem... Proszę...
Spojrzałam mu w oczy, bardzo zaskoczona tym, co wydobyło się z jego ust. Jednak uśmiechnęłam się i zgodnie z jego prośbą chciałam dotrzymać obietnicy. Jednak głęboko w sercu nadal będę mu wdzięczna. Położyłam dłonie na jego policzkach, gładząc je lekko kciukami.
-Dobrze... Jednak wiedz, że będę o tym ciągle pamiętać. To będzie moja własna, prywatna tajemnica.-położyłam palec na ustach, po czym zachichotałam. Chłopak również się zaśmiał, po czym otarł mi ostatnią łzę z policzka.
- Zrobisz jak będziesz chciała.-przytulił się do mnie-Chciałbym móc cię jeszcze raz pocałować... - szepnął pod nosem.
-Myślę, że to mogę załatwić...-spojrzałam mu w oczy.
Chłopak przystawił swoje czoło do mojego, a ja się uśmiechnęłam. Stanęłam na paluszkach, po czym złączyłam ponownie nasze usta w delikatnym, a zarazem pełnym uczucia pocałunku. Położyłam swoje łapki na jego szyi. Moje serce biło jak oszalałe. Corazon objął mnie, przyciągając bliżej siebie. Oparliśmy się o ścianę, gdy nagle usłyszałam spadające z regału książki. Wzdrygnęłam, wyglądając zza blondyna. Stała tam jakaś mała dziewczynka, która chyba się zgubiła. Przegryzłam wargę i delikatnie uśmiechnęłam się do złotookiego, po czym opuściłam jego ramiona i podeszłam do dziecka.
-Co tam malutka? Zgubiłaś się?-zapytałam, układając książki na półkę.
Mała brunetka pokiwała główką, a ja się uśmiechnęłam do niej, podając jej dłoń.
-Jestem Mel, a ty?
-Mira.
Po chwili ujrzałam jakąś kobietę, która podbiegła do dziewczynki. Podziękowała mi, a potem odeszła. Uśmiechnęłam się, a potem spojrzałam z powrotem na Corazona. Siedział on spokojnie na krześle, przeglądając jakąś książkę. Podeszłam do niego, obejmując go lekko od tyłu.
-Co czytasz?-zapytałam z uroczym uśmiechem.
Jednak nie otrzymałam odpowiedzi. Chłopak spojrzał w moim kierunku i wstał. Pochwycił moją rękę, po czym wyszedł ze mną z miejskiej biblioteki. Z lekkim rumieńcem ruszyłam za nim, a dopiero po chwili wyrównałam z nim krok. Nadal go trzymałam za dłoń. Spojrzałam na to, co tak mi się wbiło do głowy i mocno się zarumieniłam. Chłopak wydawał się skupiony. W dłoni nadal miał otwartą książkę i czytał. Przegryzłam delikatnie wargę, po czym podsunęłam się bliżej niego i położyłam głowę na jego ramieniu. Zauważyłam, że złote oczy na mnie spoglądają, więc zabrałam głowę.
-P-Przepraszam...-szepnęłam, czerwieniąc się.
- Nie masz za co... Jeśli tak było tobie wygodnie to i mi też... - uśmiechnął się do mnie czule.
Ponownie położyłam głowę na jego ramieniu, uśmiechając się i tuląc wręcz do jego ramienia. Tak cudownie czułam się w jego otoczeniu. Biła od niego aura spokoju i dobroci. To właśnie spowodowało, że też tak bardzo chciałam być z nim blisko. Razem pokierowaliśmy się ku akademikom. 
---
Na miejscu, tuż przed rozejściem się, zatrzymałam chłopaka, poprzez złapanie jego ręki. Spojrzałam mu w oczy, delikatnie się uśmiechając. Zdjęłam rękawiczkę z jego ręki, a potem przyłożyłam swoją dłoń do metalicznej dłoni blondyna.
-Corazon... Spotkamy się jutro?-zapytałam z rumieńcem.
- O yass! - wyszczerzył się uradowany - Znaczy, jeśli tylko masz chęci i czas to bardzo chętnie.
-Chyba jak pytam, to mam chęć, nieprawda?-uśmiechnęłam się-Mam tylko do ciebie pytanie...-zaczerwieniłam się lekko.
- Tak? - zaczął pojawiać się rumieniec na jego policzkach
-C-Czy moglibyśmy zrobić wspólne zdjęcie?-odwróciłam wzrok, zaciskając delikatnie rączkę na metalowej protezie chłopaka.
-Jasne, nie ma sprawy...
-N-Naprawdę?-zapytała z niedowierzaniem, mocniej się czerwieniąc.
- A czemu nie? - uśmiechnął się do niej - Przecież dzisiaj walentynki!
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym wyjęłam telefon. Pociągnęłam Corazona na miejsce, gdzie na ścianie widniała papierowa ozdoba w kształcie serca i kolorze czerwonym. Spojrzałam na niego, wystawiając rękę z telefonem do przodu. Przysunęłam swój policzek do policzka blondyna. Z uśmiechem zrobiłam nam jedno zdjęcie, a potem po prostu go pocałowałam, robiąc kolejną fotkę. Po tym, obejrzałam obie fotografie i szeroko się uśmiechnęłam.
-Dziękuję! Teraz będę wiedziała, kto do mnie dzwoni.-zażartowałam, pokazując mu zdjęcie, które zrobiliśmy jako pierwsze.
- Mogłabyś mi je przesłać? Też by się przydało do kontaktów...
Uśmiechnęłam się uroczo, po czym przesłałam mu oba zdjęcia. Spojrzałam mu w oczy i założyłam mu niesforną grzywkę za ucho.
-Kiedy możemy się jutro spotkać?-bawiłam się rękawem jego płaszcza.
-Dziś ja wybierałem, to może ty wybierz jutrzejszy czas?
-Jutro mamy wolne, więc może koło trzynastej? Przed akademikiem? Chciałabym, abyś pomógł mi z alchemią...-zarumieniłam się, przybliżając lekko do niego.
-Jasne, będę tam czekał. - również się przybliżył.
Spojrzałam mu w oczy. Moje serce zaczęło bić o wiele szybciej i głośniej. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Złapałam obie dłonie blondyna i uśmiechnęłam się delikatnie do niego. Stanęłam na paluszkach, miziając swoim noskiem jego nos.
-Do jutra... Cora...-szepnęłam, patrząc mu w oczy.-I dziękuję ci jeszcze raz za dzisiaj...
- Do zobaczenia... Śpioszku... -przytulił mnie na pożegnanie.
Kiedy odchodził, zdjął swój płaszcz. Przegryzłam wargę i zacisnęłam mocno pięści. Po chwili, zdeterminowana ruszyłam do niego truchtem.
-Corazon!-krzyknęłam, a kiedy ten się odwrócił, wskoczyłam mu w ramiona i pocałowałam.
Objęłam mocno jego szyję, a jego dłonie oplotły się na mojej talii. Po chwili stanęłam na ziemi, jednak moje usta nie oderwały się od niego. Dopiero po dłuższym czasie odsunęłam lekko twarz, patrząc mu w oczy i mocno go przytulając. Chłopak mnie objął.
-T-To było... Niezwykłe. Dziękuję.
Uśmiechnęłam się, głaszcząc jego policzek. Przegryzłam niespokojnie wargę, po czym położyłam głowę na jego torsie, zamykając oczy. Jak pięknie biło jego serce. Lekko przyśpieszony rytm, który ukoił moje serce całkowicie. Po chwili popatrzyłam mu znowu w oczy.
-Będę tęsknić. Zrozumiałam dzisiaj jedno wiesz?-na mojej twarzy widniał delikatny uśmiech.
- Ja też. I chyba wiem co masz na myśli...
-Tak? To powiedz mi pierwszy...-uśmiechnęłam się uroczo, patrząc mu prosto w oczy.
Chłopak złapał mnie za obie dłonie, będąc bardzo czerwonym. Taki słodki...
-Bardzo mi zależy na tobie...-powiedział.
-Brawo. Myślimy o tym samym. Tylko brakuje mi tutaj jednej rzeczy...-szepnęła.
-Tutaj też powinienem wiedzieć co masz na myśli...
-A wiesz? Jak tak, to powiedz proszę...-uśmiechnęłam się znowu.
- Kocham cię. - odwzajemnił mi uśmiech.
-Tak, dokładnie! Kocham cię, Corazon.
Na moje policzki wstąpił ogromny rumieniec, a ja rzuciłam się ponownie na niego z pocałunkiem. Spojrzałam mu potem w oczy, głaszcząc jego policzek. Potem nadszedł czas naszego rozstania. Opuściłam ciepłe ramiona z żalem, trzymając w dłoni telefon. Ustawiłam sobie tapetę z blondynem oraz zdjęcie na jego numer kontaktowy. Moich policzków nigdy mocniej nie oblała czerwień. Wbiegłam do pokoju i z piskiem rzuciłam się na łóżko. Byłam cholernie szczęśliwa! Złapałam swoje policzki, a wtedy na łóżko wskoczył Baza. Przytuliłam mocno psa, nadal piszcząc ze szczęścia. Kiedy nieco się uspokoiłam, wykąpałam się, przebrałam i położyłam na łóżku. W dłoni trzymałam telefon, patrząc na zdjęcie moje i Corazona. Było piękne. Wiedziałam, że będzie dla mnie ważne, jak on sam. Z rumieńcem odłożyłam komórkę i prawie od razu zasnęłam z myślą, że jutro znowu ujrzę mojego bohatera...
<Corazon?>
Ilość słów: 1376

♥Od Corazona do Melusine♥

Wstałem wcześniej od Mel. Blondynka dalej spała mocno wtulona w moją pierś. Trzymała się mnie kurczowo jakbym miał zaraz gdzieś zniknąć. Zerknąłem na zegarek wiszący na ścianie. Wskazówki pokazywały godzinę piątą. Poćwiczyć mogłem zawsze później, a tak to bym ją jeszcze obudził. Miała kiepską noc i na razie lepiej niech sobie dalej śpi. Leżałem i rozmyślałem nad tym co się stało wczoraj. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ją znowu spotkałem. A tym bardziej w to, że wszystko się tak dobrze ułożyło. No prawie, Mel dalej ma braki w pamięci i moja w tym głowa żeby coś na to poradzić. Leżałem i rozmyślałem nad tym do około 6:30. Postanowiłem wstać i zrobić nam kawę na rozbudzenie. Zdjąłem rękę z dziewczyny i ruszyłem się lekko. Poczułem jak zaciska uścisk i wzdycha głęboko.
– N-Nie... I-Idź... – szepnęła. Uśmiechnąłem się do niej.
– Nie martw się, idę tylko kawę zrobić. – rzekłem i ściągnąłem z siebie kołdrę.
– T-to miejsce jest straszne... Boję się... – mówiła dalej lekko niewyraźnie. Kompletnie nie rozumiałem o co jej chodziło. Boi się, we własnym pokoju? – Ściany... One... – zaczęła się krzywić. Czyżby mówiła przez sen? Chyba tak.
– Spokojnie Mel, to tylko zły sen. Jestem tutaj. – potrząsnąłem nią delikatnie – Hej, budzimy się...
Dziewczyna w końcu otworzyła oczy.
– Cora... Coś się stało? – spytała ziewając przeciągle.
– Nic, nic. Pora do wstawać do szkoły. – wstałem i przeciągnąłem się. – Też chcesz kawę, śpioszku?
– T-tak poproszę... – zaczerwieniła się lekko – Śpioszku?
– Tak jakoś mi się powiedziało... – na moją twarz też wskoczył delikatny rumieniec i z lekkim zakłopotaniem rzuciłem – To ja może wodę wstawię.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Blondynka tymczasem poszła się ogarnąć do łazienki. Pięć minut później dwa kubki z parującą kawą stały na stoliku. Mel dalej siedziała w łazience, więc równie dobrze mogłem teraz odbębnić dzisiejsze ćwiczenia. Wstawiłem stopy pod łóżko i zacząłem robić brzuszki połączone z one-two. Po dziesięciu seriach po trzydzieści brzuszków przyszedł czas na pompki. W połowie ćwiczeń poczułem na sobie czyjś wzrok. Przerwałem i obejrzałem się za siebie. Oczywiście kto inny mógłby tam być jak nie Melusine. Nawet nie zauważyłem kiedy wyszła.
– Codziennie tak ćwiczysz? – spytała sącząc kawę.
– Mhm... – odparłem z wysiłkiem kończąc ostatnią serię – Właśnie, mam do ciebie ważne pytanie.
– T-tak? – zaczerwieniła się mocno i spojrzała mi w oczy.
– Więc... No, znasz już prawdę... I czy chciałabyś żebym dalej cię uczył alchemii? – zapytałem lekko poważniejąc. Cholera, oby chciała. Zawsze to był jakiś kolejny dobry pretekst żeby z nią spędzać więcej czasu. Spojrzałem w jej oczy. Miała piekielnie piękne oczęta.
– Oczywiście! – uśmiechnęła się szeroko. – Historia to jedno, a nauka to drugie. Nie mam ci niczego za złe!
– Cieszę się. – wytarłem pot z czoła w koszulkę i sięgnąłem po kubek z kawą. – W takim razie co powiesz na to żeby dziś po lekcjach się spotkać i trochę poćwiczyć?
– Pewnie! – odpowiedziała bez wahania – O której dzisiaj kończysz?
– Około trzynastej, ale jeszcze klub bokserski więc pewnie coś po piętnastej będę wolny. – odparłem zamyślony. Wziąłem kolejny łyk kawy i odchyliłem się do tyłu patrząc w sufit. Czy jej oczy zawsze takie były? Mam wrażenie jakby coś się w nich zmieniło. A może to sposób w jaki patrzy. W każdym razie dodawało jej to uroku. Wypadałoby jeszcze raz spędzić z nią walentynki, bo wczoraj niezbyt się udały. Może by tak spacer wieczorkiem po plaży? Albo w ogóle wieczorny spacer przy świetle gwiazd. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie wyczekująco.
– W-wybacz, zamyśliłem się... Mogłabyś powtórzyć? – uśmiechnąłem się przepraszająco.
– Zapytałam, gdzie chcesz się spotkać... – uśmiechnęła się. – A swoją drogą, nad czym tak myślałeś?
– Może przed halą i stamtąd prosto do biblioteki? Nad niczym czym się musiałabyś się przejmować... – dopiłem resztkę z kubka i rozłożyłem się na krześle.
– Mhm, chętnie! – powiedziała uradowana. Chwilę później zgarnąłem swoje rzeczy i pożegnałem się z Mel. Poszedłem do siebie na szybko się ogarnąć zanim zaczną się lekcje.
***
Moja ostatnia walka zaczęła się przeciągać. Mimo tego, że to tylko sparing postanowiliśmy urządzić go tak jak normalną walkę. Bez ochraniaczy i pełny wymiar czasowy. Właśnie skończyła się nasza przedostatnia runda. Zerknąłem na zegar. Kuźwa, już 15:20. Jestem spóźniony. No nic, ale nie mogę przerwać tej walki. W końcu ostatnie trzy minuty zostały. Rozbrzmiał gong i obaj wytoczyliśmy się z narożników. W tym momencie drzwi hali otworzyły się. Nie wiem co mnie podkusiło żeby zerknąć kątem oka kto to był. Było to głupie, bo sekundę później oberwałem potężnym hakiem w skroń. Od razu się zatoczyłem, a lewą stronę mojego pola widzenia zalała czerwona zasłona. Pięknie, już po łuku brwiowym. Za plecami usłyszałem krzyk.
– C-Corazon! – pisnęła i wbiegła na ring. – Boże, twoja skroń! C-Czekaj, pomogę! – była spanikowana. Matteo przerwał na chwilę walkę.
– Spokojnie nic mi nie jest... – wysapałem z trudem. Nie martwiłem się, w końcu używaliśmy lekkich, cztero-uncjowych rękawic. – Matteo... Wznawiamy... – włożyłem z powrotem do ust ochraniacz na zęby. Chłopak z obojętną miną prychnął i pomógł Mel zejść z ringu. Westchnąłem. Wracają dawne czasy. Aż mi się przypomniała walka o pas. A się zapuściłem... Dawniej nie dałbym się tak sponiewierać. W końcu ruszył się. Nie wiem czemu, ale mając świadomość obecności Mel za plecami dodała mi nowych sił. Zacisnąłem gardę, specjalnie zostawiając lekko odsłoniętą głowę z lewej strony. Nie musiałem czekać, od razu połknął haczyk. Wyprowadził długiego sierpowego. Kucnąłem i zrobiłem wyskok do przodu wkładając całą siłę nóg w ten potężny podbródkowy. Przeciwnika aż wyrwało w powietrze. Taak... Ciało dalej pamięta jak się wyprowadzało cios gazeli. Powoli zszedłem na podłogę hali.
– Wybacz, że tyle czekałaś. – uśmiechnąłem się krzywo.
– Nie martw się... To nic wielkiego... – uśmiechnęła się delikatnie – Cały jesteś?
– Spokojnie, to tylko kilka siniaków. No i jeszcze to... – wskazałem na rozciętą brew – Możesz jeszcze chwilkę zaczekać? Muszę skoczyć pod prysznic...
– Oczywiście, nie martw się...
Po dwudziestu minutach przyjemnego polewania się wrzątkiem wyszedłem. Blondynka czekała na mnie na ławce obok męskiej szatni.
– To teraz do miejskiej biblioteki? – spytałem idąc dziarskim krokiem w jej kierunku.
– Najpierw trzeba się zająć twoimi ranami... – podeszła do mnie i delikatnie odkleiła plastry z mojej twarzy. Przyłożyła tam dłonie i od razu poczułem jak ból ustaje, a rany się goją.
– Chyba nigdy mnie to nie przestanie zaskakiwać... – przytuliłem ją w podzięce.
***
W miejskiej bibliotece szybko znaleźliśmy dział o alchemii i zaczęliśmy szperać w poszukiwaniu odpowiednich tytułów. Wystarczyłoby znaleźć tylko kilka książek, żeby zacząć naukę. Interesowały mnie w szczególności podstawy alchemii Marco i zasady kręgów Soyghi. Staliśmy obok siebie i przeglądaliśmy książki, które zainteresowały nas po drodze.
– Hej, Corazon... Tak sobie pomyślałam... Dlaczego akurat boks? – oderwała się od lektury i spojrzała mi w oczy – Przecież, jest tyle bezpieczniejszych sportów... Więc dlaczego?
– Pamiętasz ten wieczór w zaułku? – spytałem uśmiechając się lekko.
– N-no tak...
– No właśnie dlatego boks. Od zawsze chciałem się nauczyć walczyć żeby móc obronić wszystko co dla mnie ważne. Poza tym, chcę być wystarczająco silny, żeby móc cię obronić... Zawsze... – na moją twarz wskoczył delikatny rumieniec.
– Dziękuję ci Corazon... – zaczerwieniła się jeszcze bardziej niż ja.
Wpatrywałem się w nią. Była taka urocza. I te oczy. Mogłem na nie patrzeć godzinami i dalej bym nie miał dość.
– Rano spytałaś się mnie nad czym tak rozmyślałem... – uśmiechnąłem się – Dalej chcesz wiedzieć co mi po głowie chodziło?
– Oczywiście, że tak.
– Rozmyślałem o tym, że skoro walentynki nie wypaliły... To może zgodziłabyś się na spacer w świetle gwiazd? – serce waliło mi jak nigdy. Było jeszcze gorzej niż wczoraj podczas wspominania o tamtej historii.
– Bardzo chętnie... – uśmiechnęła się delikatnie. Miała przepiękny uśmiech. A chuj, co mi tam. Raz już boga spotkałem, to najwyżej drugi raz się z nim zobaczę.
– A i jeszcze nad tym myślałem... – miałem wrażenie, że łomot mojego serca było słychać na drugim końcu sali – Mel... Mogłabyś zamknąć oczy?
– Co? Dlaczego? – dopytywała się.
– Po prostu zaufaj mi... – czułem jak stres zaciska mi krtań.
– D-dobrze... – zamknęła oczy rumieniąc się przy tym. Teraz albo nigdy. Powoli zbliżyłem swoją twarz do jej i pocałowałem ją. Miała takie delikatne usta. Zamknąłem oczy. Była to tylko chwila. Ale za to jaka przyjemna. Jak to powiedział Faust? "Trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną!" Jednak może nie do końca trwaj, bo gdy otworzyłem oczy napotkałem spojrzenie Mel...

<następne opowiadanie>
<Mel, co ty na to?>
Ilość słów: 1411

Witamy - Aserys Raegan!

Imię i nazwisko: Aserys Raegan
Pseudonim: Rys
Wiek: 18 lat
Data urodzin: 13.03
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Partner: Wolne żarty.
Klasa: II Mundurowa
Kluby: Klub siatkówki | Klub kulinarny
Rasa: Magicznie uzdolniony
Specyfika: Nie sprawia mu większego problemu przywoływanie różnego typu przedmiotów, jeśli zna ich dokładny wygląd i położenie. Może wezwać ich nieograniczoną ilość, należy jednak pamiętać, że im dana rzecz jest cięższa i dalej się znajduje, tym więcej trzeba zużyć czasu i energii na jej przywołanie. Poza tym potrafi siłą woli przestawiać różnego typu przedmioty znajdujące się w niego polu widzenia oraz dowolnie nimi manipulować. Jeśli porządnie się skupi, może w obrębie niedalekich dystansów teleportować samego siebie, lecz nie zawsze kończy się to sukcesem, a przy tym jest poważną stratą energii.
Charakter:  Można by z powodzeniem określić go w jednym zdaniu: teatralna poza, wysoko uniesiony podbródek i usta wiecznie wygięte w cwaniackim uśmiechu, sprawiającym wrażenie, że nieustannie podśmiewa się pod nosem z doskonałego żartu znanego wyłącznie sobie.
Rys w gruncie rzeczy to typowy bad boy — diabelsko pewny siebie, koszmarnie zadufany w sobie i do tego obdarzony ciętym językiem, ustawicznie wpędzającym go w mniej lub bardziej poważne tarapaty. Zwykle jednak udaje mu się wywinąć od poważniejszych konsekwencji, ponieważ, gdy tylko zajdzie taka potrzeba, kawał z niego przebiegłego komedianta. Jak można się domyślić, nie jest szczególnie obowiązkowy i, cóż tu wiele mówić, żaden z niego prymus, a mówiąc dokładniej, z wieloma nauczycielami ma na pieńku i sporym błędem byłoby sądzenie, że specjalnie z tego powodu rozpacza. Przeważnie dopisuje mu wyśmienity humor i mało co jest w stanie trwale zetrzeć z jego ust słynny łobuzerki uśmieszek (no, może z wyjątkiem pięści i tak dalej...). Unika bezsensownych sprzeczek oraz bijatyk, nie nęci go myśl o nieuzasadnionym wpadaniu w opresje; jeśli już, to z konkretnym zamiarem i w określonym celu. Wykazuje zdolności przywódcze i chyba jak każdy osobnik płci męskiej uwielbia dyrygować innymi i się rządzić. Gardzi monotonią oraz pociąga go ryzyko, a im większe, tym lepsze. Nie bywa pamiętliwy, nie żywi długotrwale urazy o zwykłe błahostki — przymyka na nie oko, jako niewarte uwagi. Nie jest osobą mściwą ani zawistną, wystrzega się też ulegania uprzedzeniom, co nie zawsze kończy się jednoznacznym sukcesem. Drażnią go osoby przesadnie ciekawskie i wścibiające nos tam, gdzie o to nie proszą. Jest bardzo towarzyski i raczej nie ma oporów przed zawieraniem nowych znajomości, szczególnie z płcią przeciwną. Jeśli jakaś dziewczyna wpadnie mu w oko, z miejsca zamienia się w imperatora komplementów, wyborowego amanta i króla podrywu, rzadko jednak zdarza się, aby zainteresował się kimś na dłużej niż tydzień czy dwa.
Przy bliższym poznaniu, okazuje się, że Rys posiada też swoje pozytywne aspekty. Na przykład, zawsze stoi murem za swoimi bliskimi, dla których gotowy jest do większych poświęceń. Jeśli komuś uda się trwale zdobyć jego względy, zyska niezrównanego kompana do nawet najgłupszych i najbardziej skazach na niepowodzenie przedsięwzięć, z którym nuda z pewnością nie będzie nikomu doskwierać.
Aparycja: Rys jest posiadaczem smukłej sylwetki i dość wysokiego wzrostu. Jego cechą charakterystyczną są białe proste włosy o srebrnych refleksach, sięgające mniej więcej za łopatki. Zwykle nosi je wysoko spięte z tyłu głowy, tak aby nie zawadzały przy wykonywaniu codziennych czynności. Jego oczy posiadają złotą, połyskującą barwę, doskonale widoczną w półmroku oraz całkowitej ciemności. Ubiera się elegancko, a przy tym wygodnie i prosto. Najczęściej są to zwyczajne ciemne koszule, bryczesy i buty o wysokich cholewkach. Niekiedy da się przyuważyć go chodzącego w mundurku, nie stroni też od najzwyklejszych pod słońcem dopasowanych jeansów i luźniejszych T-shirtów. Ma również całą pokaźną kolekcję staromodnych płaszczy, ale rzadko kiedy decyduje się paradować w którymś z nich. Kto przyjrzałby się Rysowi dokładniej, zważyłby, że ma przebite lewe ucho. Nie nosi żadnych ozdób poza owym jednym kolczykiem.
Głos: Ashes Remain
Pokój: 5
Współlokator: -
Zainteresowania: Gotowanie, gotowanie i gotowanie. Może jeszcze dziennikarstwo i literatura, ale poza tym jego największą pasją są garnki i patelnie. Mimo że obecnie w sztuce kulinarnej radzi sobie całkiem nieźle, nieustannie dąży do pogłębienia wiedzy z tego zakresu i zdobywania nowych umiejętności. Wbrew pozorom, niczego sobie radzi sobie również w sporcie, szczególnie w siatkówce i tenisie. W tych dwóch dyscyplinach jest czarnym koniem i nie znalazło się dotąd wielu uczniów, którym ustępowałby pola. Niekiedy biega i trenuje szermierkę, ale uważa, że dawno stracił do tego pasję. Ach, lubi też i koty.
Moce:
- Iter - pozwala na wykonanie błyskawicznego przeskoku w dowolne miejsce. Nie może ono znajdować się zbyt daleko.
- Volare - odpowiada za swobodne manipulowanie rzeczami, znajdującymi się w zasięgu jego pola widzenia.
- Clamo - dzięki niej możliwe jest przywoływanie przedmiotów, jeśli nie znajdują się zbyt daleko oraz znany ich dokładny wygląd.
Inne:
- Gotowanie sprawia mu wielką satysfakcję, dlatego zawsze chętnie wyświadcza w tej dziedzinie niewielkie przysługi oraz dzieli się cennymi wskazówkami,
- Posiada łacińską sentencję („dies diem docet”) wytatuowaną na lewym przedramieniu,
- Jest mistrzem potyczek słownych i zdecydowanie woli rozwiązywać spory w ten sposób niż za pomocą magii, czy walki wręcz,
- Nie ma w zwyczaju składać zbyt wielu obietnic, a jeśli już się na to decyduje, jego słowo jest święte,
- Jeśli tylko ma okazję, uwielbia się bawić i zwykle nie stroni przy tym od procentów,
- Niezwykle drażni go cudze spóźnialstwo. Jego zdaniem świadczy ono o całkowitym braku szacunku,
- Z uwagi na jego niekonwencjonalny kolor włosów, znaleźli się śmiałkowie wołający na niego „siwy”. Legenda głosi, że słuch o nich zaginął,
- Jest całkiem niezłym szermierzem, niczego sobie radzi również w siodle. 
Kontakt: Rest In Peace
Motto: Człowiek jest wart tyle, ile jego słowo.
Relacje: ---
Ważne opowiadania:

Od Angelo do Ktosia

Siedziałem w klasie, jak zwykle w jednej z pierwszych ławek i starałem się cokolwiek przypomnieć z ostatnich zajęć. Niestety nic nie potrafiłem odnaleźć w głowie. Nie pomagało mi też złe samopoczucie. Od wczoraj pobolewała mnie głowa, a rano doszedł do tego lekki ból gardła. Oczywiście nie chcąc opuszczać lekcji, wziąłem leki i przyszedłem na nie. Jednak nie przewidziałem tego, że pani Requ może zechcieć zrobić nam kartkówkę, a jak powszechnie wiadomo, są one okropnie trudne. A mogłem zostać w pokoju… Nie przychodzić na zajęcia… Teraz jedyne, na co mogłem liczyć to to, że nauczycielka zlituje się nade mną i dostanę chociaż trójkę. Chociaż szczerze powątpiewałem, że to zrobi. Westchnąłem i odłożyłem długopis. Potarłem lekko palcami skronie, czując powracający ból głowy. Jeszcze tego mi brakowało. Spojrzałem z powrotem na kartkę, leżącą przede mną. Była prawie pusta. Jedynie na jedno pytanie udało mi się odpowiedzieć. W tym momencie me nadzieje legły w gruzach. Wiedziałem, że cokolwiek bym nie zrobił to i tak nie udałoby mi się przypomnieć tych lekcji.
- Zostało pięć minut do dzwonka. Osoby z końca niech pozbierają kartki od innych w swym rzędzie. - zarządziła w pewnym momencie pani Requ.
Za chwilę obok mej ławki pojawiła się jakaś dziewczyna. Niechętnie wziąłem swą pracę i jej ją oddałem. Wolałem nawet nie wiedzieć, jak słabo mi poszło. Kiedy tylko dzwonek zadzwonił, postanowiłem jak najszybciej wyjść z sali. Na ogół zostawałem najdłużej, ale teraz jedyne czego pragnąłem to wrócić do pokoju. Szybko zgarnąłem książki i piórnik. Wstałem i ruszyłem do wyjścia z rzeczami mocno przyciśniętymi do klatki piersiowej. Gdy tylko znalazłem się na korytarzu, skręciłem w lewo. Zastanawiałem się co będzie, gdy tata dowie się o ocenie. Szczególnie że zazwyczaj dostawałem same czwórki i piątki… Pewnie będzie zawiedziony. Skrzywiłem się lekko na tę myśl. Przez to, jak bardzo byłem pochłonięty przez swe rozmyślenia, nie zauważyłem nawet osoby przede mną. Wtem zderzyliśmy się, a wszystko, co miałem w rękach spadło na podłogę. Momentalnie padłem na kolana i zacząłem zbierać swe rzeczy. Zeszyt, piórnik… Przed mymi oczami pojawiła się czyjaś ręka. Ktoś, najprawdopodobniej osoba, z którą się zderzyłem, postanowiła mi najwyraźniej pomóc pozbierać rzeczy, bo trzymała mój podręcznik do angielskiego. Ostrożnie zabrałem go. Kiedy zebrałem już wszystko, niepewnie uniosłem głowę.
- P-przepraszam i dzię-dziękuję - wymamrotałem, nawet nie patrząc na tę osobę.

< Ktoś? Trochę krótkie, ale mam nadzieję, że ktoś zechce na to odpisać >.< >
Liczba słów: 378

piątek, 23 lutego 2018

Od Kagamiego do Erena

-Kocham cię, głuptasie...
Zaraz... On to naprawdę powiedział? Ktoś to nagrywa? Jestem w ukrytej kamerze? Rumieniec, jaki był na moich policzkach, przekraczał teraz granice normy. Patrzyłem w złote oczy, które darzyły mnie tak dużą pełnią uczuć. To nie kłamstwo. Widzę to w jego spojrzeniu. W moich oczach stanęły łzy. Objąłem go w talii dłońmi, po czym przystawiłem swoje czoło do jego czoła.
Po policzku i po dłoni szatyna spłynęła po chwili moja łza. 
-Eren... Ja ciebie też...-szepnąłem, a po chwili po prostu złączyłem z nim swoje usta.
Były słodkie. Bardzo słodkie. Cudne. Uwielbiam to uczucie i będzie to moje ulubione z pewnością. Po chwili oderwałem swoje wargi, patrząc mu w oczy. Łzy zniknęły. Teraz czułem szczęście. Cholerne szczęście...
-Dziękuję, Kagami...-szepnął, po czym opadł na moje ramię.
Strasznie zaskoczony popatrzyłem na niego, chcąc coś powiedzieć. Teraz właśnie zauważyłem, że miał tak cholernie wielką ranę. To przeze mnie? To ja coś zrobiłem? W moich oczach tlił się strach.
-Eren!-krzyknąłem.
Wziąłem go na ręce, po czym wraz z nim wszedłem do pokoju. Ułożyłem go na łóżku i spanikowany położyłem dłoń na jego policzku. Był gorący i się pocił. Musiało go strasznie boleć. Od razu pobiegłem do łazienki, chwytając ręcznik. Zmoczyłem go zimną wodą, a następnie wróciłem do szatyna, kładąc kompres na jego czole. Tuż przed tym, zdjąłem mu koszulkę i przyjrzałem się ranie. Była straszna. Spalona... To moja wina. Czułem to. Jednak od razu z determinacją położyłem dłoń na jego ranie, po czym zamknąłem oczy. Modliłem się, abym mógł coś zrobić... Abym mógł mu pomóc. Nagle spostrzegłem, a raczej usłyszałem ciche skrzenie. Działa! Boże, to działa! Jego rana zaczęła się zasklepiać, jak każda moja. Uśmiechnąłem się, po czym nadal starałem się jak mogłem. Mimo bólu w klatce piersiowej. Kiedy skończyłem, opadłem nieco z sił...  Ciężko oddychając wstałem, patrząc na jego spokojną twarz. Cóż, zostanie niewielka blizna, ale najważniejsze, że nie będzie czuł takiego bólu. Uśmiechnąłem się i ucałowałem jego czoło.
-Śpij dobrze... Eren...-szepnąłem, po czym wróciłem na swoje łóżko z sykiem.
Opadłem na nie, prawie od razu zasypiając. Już jutro rozpoczynam mistrzostwa. Miałem nadzieję, że moja regeneracja feniksa zadziała i do jutra będę jak nowy. Tuż przed uśnięciem, spojrzałem na Erena. Nadal spokojnie spał. Dobrze... Niech odpocznie.
---
Obudziłem się wraz z budzikiem. Dobrze, że go ustawiłem tak wcześnie. Zacząłem się ogarniać. Wziąłem prysznic, ubrałem się w klubowy dres, po czym podszedłem do Erena. Delikatnie ucałowałem jego policzek. Nie mogłem się oprzeć. Potem lekko zacząłem go trząść.
-Eren... Pobudka. Dzisiaj mam mistrzostwa. Dasz radę wstać? Wyleczyła ci się ta rana?
Chłopak otworzył oczy. Widocznie nie ogarniał co się dzieje.
-E-E...C-Co się...-zapytał rozkojarzony.
-Wyleczyłem ci tą ranę co miałeś na boku. Na pewno ciebie nie boli?
-A-A...Nie. Już nie.
-Na pewno? Dasz radę iść na mój mecz?-podrapałem się po karku.
-T-Ta...Obiecałem ci to.
-Obietnica obietnicą, ale czy na pewno masz tyle siły? Nie chcę, abyś szedł, a potem mdlał na trybunach...
-Wszytko w porządku, nic mi nie jest.
-No dobrze. To ubieraj się. Pójdziesz ze mną.
Chłopak się podniósł, a kiedy się wyszykował i ubrał, ruszyłem razem z nim w stronę stadionu. Witaj przygodo. Rozejrzałem się, widząc wiele osób z różnych drużyn sportowych. Cóż, zapowiada się ciekawie. Zacisnąłem dłonie w pięści, szeroko się uśmiechając. Wkroczyliśmy na miejsce i wtedy spojrzałem na Erena z uśmiechem.
-Idź tam na trybuny. Zarezerwowałem ci miejsce w pierwszym rzędzie...-uśmiechnąłem się do niego i rozczochrałem po głowie.
-Ok!-powiedział i ruszył w kierunku przeze mnie wskazanym.
Sam ruszyłem do szatni, aby tam spotkać się z drużyną. Przywitałem ich machnięciem dłoni, po czym przebrałem się. Chwilę później, Riko zaczęła omawiać z nami wszystko, co w tym momencie było najważniejsze, czyli z kim gramy, jaką powinniśmy przybrać strategię i na co powinniśmy uważać. Potem z determinacją zgodnie krzyknęliśmy i ruszyliśmy na boisko. Widząc już te reflektory i piękne boisko, miałem chęć tam wyskoczyć i  zacząć od razu grać. Właśnie teraz czekała nas rozgrzewka.
---
Rozpoczął się mecz. Wyskoczyłem w górę i wziąłem piłkę. Właśnie teraz mieliśmy przewagę. Rozejrzałem się, a potem wbiłem spojrzenie w osobę, która stała przede mną z rozstawionymi dłońmi. Uśmiechnąłem się, po czym odbijając piłkę, z łatwością przebiegłem do ich kosza i wyskakując z linii rzutów wolnych wykonałem Meteor Jam. Na trybunach rozległ się krzyk szczęścia, a ja spojrzałem na miejsce gdzie siedział Eren. Zasalutowałem do niego i ruszyłem na moją stronę boiska. Czekałem na ich kontratak. Oj tak... To emocjonujący mecz!
---
Zbliżał się koniec. Wynik był zremisowany. Wszystko teraz zależało ode mnie. Już byłem w Zone. Skupiłem się na piłce, a kiedy ich strzelec miał już wyrzucać ją, w ostatniej chwili zabrałem mu piłkę i ruszyłem biegiem w stronę ich kosza. Spanikowana drużyna przeciwna zaczęła biec, jednak kiedy już wszedłem w Zone, nie było odwrotu.
Podałem piłkę dla naszego ,,cienia" ten ją wybił, a mi zostało tylko jedno. Wyskoczyłem wysoko w górę, po czym wsadziłem piłkę do kosza, którego konstrukcja zadrżała. Oj. Szkło, jakie było na tablicy pękło, a ja zamykając oczy, usłyszałem dźwięk końca czwartej kwarty. Kiedy szkło opadło, trybuny znowu oszalały, a ja spojrzałem na wynik. Tak! Zwycięstwo! Podbiegłem do drużyny i z krzykiem szczęścia zaczęliśmy skakać w miejscu. Dostaliśmy się dalej! 
---
Po meczu, opuściłem stadion. Eren już na mnie czekał, a więc podszedłem do niego z uśmiechem. Rozczochrałem mu włosy, po czym położyłem dłonie na swoich biodrach.
-To jak? Idziemy coś zjeść? Chyba mi się należy, nieprawdaż?-powiedziałem z szerokim uśmiechem.
-Pewnie, że się należy!
Uśmiechnąłem się szeroko i w towarzystwie szatyna ruszyłem do mojej ulubionej knajpy. Nie zeszło nam dużo czasu na same przejście tam.
Usiedliśmy przy jednym z dwuosobowych stolików tuż po zamówieniu naszego jedzenia.
-Eren-kun. Podobał ci się mecz?-zapytałem go z uśmiechem na twarzy.
-Pewnie! Byłeś zajebisty!
-Dzięki! Strasznie miło mi to słyszeć. To dzięki tobie.
-Mnie? Ja nawet nie dotknąłem piłki.-na jego twarz wstąpił uśmiech.
-Zrobiłeś więcej, niż ci się wydaje. Twoja obecność dodała mi skrzydeł. Walczyłem dla siebie, dla drużyny i dla ciebie. Chciałem ci pokazać coś, w czym jestem dobry.
-Oo... Jakie to miłe. Dziękuję!
-Nie, to ja dziękuję.
W tej chwili przynieśli mi moją kopę burgerów i napój. A biedny Eren zamówił tak mało... Je za mało... Będę musiał coś z tym zrobić. Ale to potem! Teraz czas na żarcie!
<Eren?>
Ilość słów: 1022

Od Erena do Kagamiego

Wzbiliśmy się w powietrze i polecieliśmy na tą samą polanę, co wcześniej.
Rzuciłem torbę pod drzewo i zacząłem się rozciągać. Nagle Kagami chwycił w rękę pierścień.
-No to jak? Lecimy czy się cykasz?- powiedział i uśmiechnął się przy tym. Oj, czuję, że coś się stanie, coś złego...Mam takie dziwne wrażenie...
-No dobra, dajesz...- powiedziałem i ustawiłem się w pozycji gotowej do walki. Kagami nałożył na swój palec pierścień. Jego dłonie i przedramię zaczęły się zapalać ogniem. Wzdrygnąłem. Nie wiem czemu tak mam, jakbym miał jakąś traumę co do tego, ale sam nie wiem czemu. Na początku myślałem, że walkę zaczniemy dość spokojnie, ale szybko zrozumiałem, że byłem w błędzie. Kagami, ni stąd ni zowąd, zaczął cisnąć we mnie strumieniem ognia. Musiałem szybko zareagować. Próbowałem pochłonąć ogień poprzez cień, ale nie mogłem się rozkręcać, bo ja tez stracę kontrolę. Aaach, przez to będę mocno w tyle, jestem bardzo ograniczony. Z trudem powstrzymywałem ogień. Nagle Kagami wyskoczył z boku i założył mi dźwignię na szyi. Zaczął coś mamrotać, nie zrozumiałem co mówił. Było to dziwne, baardzo dziwne. Chyba powoli tracił nad sobą kontrolę. Zajebiście...Czerwonowłosy podciął mi nogę, przez co upadłem na ziemię. Następnie przygwoździł mnie mocno do ziemi, na co syknąłem. Nie mogłem się obronić, ani nic w tym stylu. Przecież nie znam jego mocy, nie wiem, kiedy przekracza granicę, ani co może robić i jakie ma ruchy...Chłopak zaśmiał się szyderczo i znów zaczął coś mamrotać. Odwróciłem głowę w bok, by ujrzeć jego twarz. Kagami znów się zaśmiał i nagle zaczęło bić od niego takie mocne, wręcz oślepiające światło. Nic nie widziałem przez dłuższą chwilę. Poczułem, że uścisk się zwalnia, więc wstałem i natknąłem się na drzewo. Usłyszałem strzelające isky schyliłem się mocno do dołu. 
Nic nie widziałem jeszcze, ale kula ognia uderzyła chyba w drzewo za mną. Zacząłem odzyskiwać wzrok, był zamglony, ale powoli się wyostrzał. Gdy go w pełni odzyskałem, nie zdążyłem nawet o niczym pomyśleć, a na mnie znalazł się ognisty tygrys. Dosłownie. Cały płonął. Ryknął bardzo głośno, a jego oddech oparzył mój policzek.
-Aaauu-syknąłem- Kagami! Uspokój się!
Czerwonowłosy się odmienił i wzleciał w powietrze za pomocą swoich ognistych skrzydeł. Cisnął we mnie z góry paroma ognistymi kulami, ale robiłem uniki, dzięki czemu mnie nie trafił. Jeszcze...Nagle zaczął strasznie głośno krzyczeć i łapać się za głowę. Coś się działo, tylko co? Jego oczy stały się takie...krwistoczerwone i zaczęły płonąć. Matko jak ja mam go powstrzymać?! Obniżył trochę lot, ale nadal był w powietrzu. Teraz wiedziałem...Byłem pewny w 100 procentach...Stracił nad sobą kontrolę. Zatrzymał się na przeciwko mnie, nadal wisząc w powietrzu. Całe jego ciało zajęło się ogniem, a na lewo i prawo zaczęły spadać iskry. Podpalały wszystko.
-Cholera jasna!- muszę go powstrzymać i zniwelować ten ogień. Tylko jak?! Spojrzałem na niego, zleciał na ziemię. Zaczął się do mnie zbliżać, a po jego krokach zostawały ogniste, spalone ślady. Otoczył swoje pięści ogniem i zaczął się ze mną boksować. Z trudem unikałem niszczącego ognia. Ogień przypalał mi skórę. Matko, jak to cholernie boli. Próbowałem mu zadać jakieś obrażenia, ale bezskutecznie. Natychmiastowo się leczył. Ale co ja widzę? Krew z nosa? Może to jest jakiś sposób? Kagami otarł krew, a ja sspojrzałem na jego pierścień. Cały płonął, bez przerwy. Jak ja mogłem tego nie zauważyć. Byłem wykończony, cały w ranach, oparzeniach i tak dalej...Miałem powoli dość. Ale to jeszcze nie koniec. Chłopak cisnął we mnie kulą ognia. Odruchowo stworzyłem gigantyczną tarczę z cienia, by się osłonić. Nagle, obok mnie znalazł się czerwonowłosy. Wyglądał inaczej...Zupełnie jak...No właśnie...Jak kto? 
Kogoś mi tak cholernie przypominał. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Coś było nie tak. Kagami podniósł rękę do góry i skierował ją ku mnie. Znów usłyszałem ten śmiech...Z jego palca zaczęło bić oślepiające światło i ogień. Rzucił gwałtownie we mnie tą kulką światłą i ognia. Trafił mnie w bok. Odrzuciło mnie kilka metrów w tył i walnąłem mocno plecami w drzewo. 
-Aaaa!-wykrzyczałem z bólu, po czym padłem. Nie dałem rady...Nie mogłem się ruszyć. Ten ostatni atak..Coś było z nim bardzo nie tak. Zacząłem ciężko oddychać. Złapałem się za bok, a na mojej ręce pojawiła się krew. Koszulka zaczęła przesiąkać krwią. Oprócz tego miałem liczne rany od wcześniejszych ataków, na całym ciele.- Kagami! Obudź się do jasnej cholery! Co ty, zabić mnie chcesz!?- wrzasnąłem wkurwiony, ale ledwo przytomny. Ciężko i szybko oddychałem. Po moich słowach, z chłopakiem zaczęło dziać się coś dziwnego. Złapał się za głowę i wrzeszczał. Jego ogień zanikał, a po chwili chłopak zemdlał. Nie budził się przez dobre parę minut. Chciałem mu pomóc, ale sam potrzebowałem pomocy. Obok mnie zanalazł się Cień. 
-Cień...Zdejmij pierścień z palca Kagamiego i...-było mi słabo i zacząła palić mnie niemiłosiernie ta rana- i zabierz go do pokoju. Zajmij się nim...I zawołaj Ayato...
Nie czekałem długo. Z balkonu natychmiastowo zeskoczył Ayato. Był bardzo przejęty i przestraszony. Pomógł mi wstać. Spojrzałem na polanę. Cała w ogniu. Nie mogłem tak tego zostawić. Ayato z bólem serca, pomógł mi dostać się do ognia. Ja resztką sił, cieniem zniwelowałem ogień, po czym padłem na Ayato. Wilk zabrał mnie na balkon. Podpierając się ściany, wszedłem do pokoju. Ta rana...zaczęła mocniej piec...palić mnie od środka. Zdjąłem koszulkę. Z rany zaczął się po moim ciele rozprzestrzeniać ogień feniksa. Kierował się w stronę serca.
-Jak to cholernie boli!- syknąłem, chyba obudziłem Kagamiego...Ale nie obchodziło mnie to w tej chwili. Chciałem to powstrzymać, ten niewyobrażalny ból.
-E-Eren... C-Co się dzieje!?
Padłem na kolana i kaszlnąłem krwią. Poczułem, jak ogień zbliża się do mojego serca. I stało się. Obwiązał je, ale...Co? Co się dzieje? Zacząłem widzieć jakieś wspomnienie, stałem jakby obok niego. Byłem tam ja i mój ojciec...Ale co? Czemu on trzyma mnie za rękę...Czemu się uśmiecha do mnie? Czemu czuję radość w tym wspomnieniu? Nic nie rozumiałem...Nie reagowałem też na wydarzenia w rzeczywistym świecie. Cały mój umysł skupił się na tym.  Nagle naprzeciwko młodszego mnie znalazł się mężczyzna z żoną i jakimś chłopcem...Kagami?! Cooo?! Nic nie rozumiem!Nie pamiętam tego! Nie! Jestem wręcz pewny, że to się nigdy nie stało! Więc czemu...Czemu mam takie dziwne wrażenie,że...Chłopczyk uśmiechnął się do mnie, a ja zacząłem się z nim bawić. Przez przypadek zranił się w rękę. Szybko do niego podbiegłem i chciałem go opatrzyć. Nie wiem co się później stało...Wspomnienie w tym momencie stało się zamglone, ale zdołełem ujrzeć płonącego Kagamiego i jego ogień w moim sercu. Zemdlałem. Wszyscy podbiegli do mnie. Rodzice Kagamiego go uspokoili, a mnie zabrali gdzieś. Otrząsnąłem się i ujrzałem Kagamiego.
-E-Eren...wszystko dobrze?
Nie odpowiedziałem mu. Czułem coś dziwnego w klatce piersiowej. Jakbym coś odzyskał...Coś, co było istotną częścią tej układaki. Coś bardzo cennego. Coś przez co do tej pory nie byłem do końca sobą. Te wspomnienie...czuję, że to dopiero początek. Coś tu jest bardzo nie tak...Wstałem. Poczułem w moim sercu ciepło. Nie patrzyłem na rany, to teraz było nieistotne. Moje żyły zaczęły robić się czarne i szybko się rozprzestrzeniać. Kagami wstał i niespokojnie do mnie podszedł.
-Eren... Eren?
Zrozumiałem, po części, ale jednak. Czułem jak moja moc się układa. Jak wszystko zaczyna do siebie pasować. Wreszcie poczułem, że nawet ten morderczy trening był wart czego. Czułem jak moja moc wsiąka w moje ciało i obwiązuje serce. Ale to nie to samo uczucie. Kontrolowałem siebie. To nie to samo co wcześniej, ooo niee...Poczułem przypływ nowych mocy, uzupełnienia obecnych, ustabilizowania, wreszcie...Nadal nie rozumiałem tego wspomnienia, ani co Kagami mi wtedy zrobił, ale dzięki temu ogniu przypomniałem sobie to i odzyskałem moje moce. Pytanie tylko...Czemu zostały mi odebrane? Zacząłem się uśmiechać. Kontrolowałem siebie, JA! Nie mogłęm w to uwierzyć. Tyle lat...Tyle lat cierpienia, nie zrozumienia, tracenia kontroli, niszczenia, zabijania, smutku, złości , chwil słabości i płaczu. Tyle lat minęło, a ja dopiero teraz to zrozumiałem. Zrozumiałem, co to znaczy zaakceptować siebie. Wreszcie mi się udało. Byłem bardzo szczęśliwy. Nie patrzyłem już na ból. Zacząłem rozprzestrzeniać moje żył dalej i dalej i dalej...I nic! Nadal byłem sobą. 
-Eren!-krzyknął, łapiąc moje dłonie.
-Hahaha! Wreszcie! Wreszcie! Czuję się...wolny!- powiedziałem z radością. Czułem, jak łańcuchy z mojego serca zostały stopione przez ogień. Nareszcie...
-Eren!-nadal mnie mocno trzymał.
-Kagami, spokojnie, nic się nie stanie...-uśmiechnąłem się szeroko. Nadal patrzył na mnie z niepokojem w oczach. Dotknąłem jego rąk i je zabrałem ze swoich. Następnie wyszedłem na balkon i spojrzałem w niebo. Wyciągnąłem do niego rękę.
-Wolność...Nareszcie jestem wolny...- Z mojego oka popłynęła pojedyncza łza. Łza, która zakończyła dawne cierpienie i ból, tracenie kontroli i złość, smutek...Poczułem się stabilniejszy. Emocjonalnie i ze względu na moc. Kagami do mnie podszedł i złapał rękę, którą wystawiałem do nieba. Spojrzałem na niego z uśmiechem.
-Tak?
-Co się stało?-zapytał, opuszczając nasze złączone dłonie.
-Dzięki tobie...To wszystko dzięki tobie, Kagami!- byłem taki szczęśliwy. Podeszłem do niego i złapałem go za policzki. W tym momencie go pocałowałem.-Dzięki tobie odzyskałem to wspomnienie, mimo, że go nie rozumiem, dziękuję...Odzyskałem emocje. Odzyskałem moc! Cała układanka zaczyna nabierać kształtów. Kagami...Koniec z traceniem kontroli i smutkiem... Nie musisz już mnie tak kurczowo bronić. Ja już sam to potrafię...Odzyskałem część siebie...
-E-Eren?-zapytał, mocno się rumieniąc-C-Czyli nie będę ci już potrzebny? Spiszesz mnie na straty?
-Nie, nie Kagami...Wreszcie zrozumiałem wszystko. To mój nowy start. Nowy ja...Z tobą u boku...-Przyłożyłem swoje czoło do jego czoła- Kagami...Wreszcie znam swoje uczucia...
-C-Co?-na jego policzki wstąpił jeszcze większy rumieniec
-Aj, Kagami...Ty na prawdę jesteś tępy- zaśmiałem się.
Oburzył się lekko.
-N-Nie prawda...
Uśmiechnąłem się i ponownie złapałem dłońmi jego policzki.
-Kocham cię, głuptasie...
<Eren?>
Ilość słów: 1530

Od Ace'a do Holly

Wstałem wcześnie i wyszedłem pobiegać. Na zewnątrz było nawet przyjemnie. Ślisko i mokro od wczorajszego deszczu, ale dalej przyjemnie. Kilka razy prawie spadłem podpierając się o wilgotne barierki i poręcze. Z tego względu zrobiłem mniejsze kółko, ale i tak sporą odległość. Skinąłem się szerokim łukiem w stronę dworca i z powrotem przez park do szkoły. W drodze powrotnej gdy przeskakiwałem i przebijałem się między przechodniami, ludzie rzucali mi rozgniewane spojrzenia, zupełnie jakbym to ja był przyczyną ich nieszczęść albo ochlapanych przez samochód spodni. Czasem ktoś rzucił pod nosem "kretyn" albo "pajac". Ale co poradzić? Tak już jest kiedy ktoś nie lubi wody. A powiadają, że to koty jej nie cierpią. Po godzinnej przebieżce wróciłem do szkoły. Mokry od potu, zmęczony, ale szczęśliwy. No jeszcze tylko się rozciągnąć żeby zakwasów nie było i wszystko załatwione. Zaczynałem właśnie ćwiczyć na uboczu, gdy zauważyłem jakąś niewysoką osóbkę fotografującą innych z ukrycia. Tego tak zostawić nie mogłem, zwłaszcza, że przedtem jej tu nie widziałem, a przynajmniej zapach był obcy. Fakt, sam nie byłem tu zbyt długo i pewnie dalej nie poznałem z widzenia wszystkich, ale jej tym bardziej. W mojej głowie zrodził się plan. Uśmiechnąłem się pod nosem i zmieniłem się w kota. Cichutko podkradłem się w jej pobliże i wdrapałem się na drzewo obok. Była tak zajęta swoimi sprawami, że nawet mnie nie zauważyła. Z powrotem przybrałem postać człowieka i przysiadłem na gałęzi.
– Wiesz, że nieładnie tak robić innym zdjęcia bez ich zgody? – rzuciłem.
Dziewczyna podskoczyła zaskoczona, po czy odwróciła się. Chwilę się rozglądała w poszukiwaniu źródła głosu. Zaśmiałem się i zeskoczyłem. Wylądowałem miękko tuż obok niej. Białowłosa cofnęła się przestraszona.
– No to jak odpowiesz mi na moje pytanie? – zapytałem uśmiechając się łagodnie. Chyba jej nie przestraszyłem za bardzo? Prawda?
– J-ja, wiem o tym. – speszyła się i już myślałem, że troszkę może przesadziłem – Ale ty też mnie podglądałeś! Kiedy przyszedłeś? Jak długo tam siedzisz? A poza tym to kim jesteś?
Zalała mnie serią pytań jak z automatu. Czyli wszystko z nią w porządku.
– Za szybko. Dziewczyno zwolnij, to nie komisariat. – odpowiedziałem łapiąc się za głowę. To było gorsze niż odpytywanie z chemii. Dziesiątki pytań, a wszystkie bez odpowiedzi. – Nazywam się Ace Kuroiashi i raczej nie muszę tego wyjaśniać, tak będę bardziej tajemniczy. Swoją drogą to nowa tu jesteś?
– Mhm... Holly Apostoleanu i niedawno przyjechałam. – wyciągnęła ku mnie swoją drobną dłoń. Pochyliłem się lekko w jej kierunku. Delikatnie uścisnąłem jej dłoń i mimowolnie spróbowałem wychwycić trochę jej zapachu. Zrobiłem to chyba mało dyskretnie, gdyż dziewczyna spojrzała na mnie jak na zboczeńca
– Co ty robisz?! – fuknęła.
– Wybacz, moje zwierzęce ja trochę się zagalopowało i zapomniałem spytać o zgodę. – wypowiedziałem to przepraszającym tonem oraz zrobiłem uroczą minkę licząc, że to zadziała i nie będzie się gniewać. – Tak więc, czy mogę?
– Oczywiście, że nie! – krzyknęła na mnie – Zwierzęce ja? Jesteś zmiennokształtnym?
– Ano jestem. – zerknąłem na wyświetlacz w telefonie, wskazywał dziesiątą – Muszę lecieć, niedługo lekcje zaczynam. Jakbyś chciała mnie znaleźć to pokój siódmy albo sala gimnastyczna lub kuchnia. Trzymaj się podglądaczko.
Rzuciłem na odchodnym i uśmiechnąłem się wesoło. Musze jeszcze skończyć się rozciągać i prysznic wziąć. Może uda mi się ogarnąć przed lekcjami. Może...
<Holly?>
Ilość słów: 539