wtorek, 13 lutego 2018

Od Primrose do Petera

W ciszy podążała za chłopcem przez korytarz, jednocześnie próbując mu się uważniej przyjrzeć kątem oka.
Szczególną uwagę zwróciła na jego szczery i zawadiacki uśmiech oraz charakterystyczny sposób chodzenia. Stawiał długie, ciężkie kroki, przy tym huśtając się lekko na prawo i lewo. Primrose często zauważała to u rybaków, którzy zapytani tłumaczyli, że w ten sposób łatwiej im złapać równowagę na łodziach. Stąd zaczęła ten chód nazywać „marynarskim chodem”, choć wątpiła, żeby Peter kiedykolwiek wypłynął w morze, a przynajmniej na łodzi rybackiej. Miał gładkie, czyste dłonie, a karnację zbyt jasną, żeby wskazywała na niezliczone ilości pracy w słońcu, na którą są narażeni rybacy. Sylwetka chłopca była szczupła, mało umięśniona i dość dziecięca, choć przerastał Primrose co najmniej o głowę. Złociste włosy związał tuż nad karkiem w drobny, trochę niedbały kucyk, a krótszym kosmykom pozwolił swobodnie opadać na czoło. Wbrew temu, czego się spodziewała, jego oczu nie wypełniała dziecięca naiwność, ale zadziorna, nieco zuchwała iskra. Mimo wszystko wydawał się miły, a przynajmniej gdy nie próbował podkładać nikomu nóg. Primrose nie nie skreślała nikogo. Uchodziła za człowieka, który raz po razie wybaczał za każdą krzywdę i dawał kolejne szansy, więc dlaczego miałaby od razu się zniechęcić do kogoś zaraz po poznaniu?
Nagle Peter raptownie zatrzymał się na środku korytarza i zesztywniał jak słup soli. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w osobę nadchodzącą z naprzeciwka. Była to młoda dziewczyna ubrana w dość kusą i pstrokatą sukienkę, która doskonale na niej leżała i uwydatniała wszystkie atuty sylwetki. Twarz miała okrągłą z lśniącymi, złocistymi oczami, drobnym, lekko zadartym nosem oraz malinowymi ustami. Na ramiona opadały proste, fioletowe włosy, mieniące się delikatnym różem.
Primrose uśmiechnęła się na widok zakłopotanego Petera. Ewidentnie próbował ładnie ubrać swoje myśli w słowa, lecz jedyne, co mu wychodziło to bezsensowny bełkot. Było jej go trochę żal, ale z drugiej strony wolała się nie wtrącać. Nie wszyscy lubili, gdy ktoś obcy wpychał im się w życie miłosne z butami, zatem po prostu stała z boku i obserwowała przebieg akcji. Na koniec odprowadziła nieznajomą dziewczynę wzrokiem, dopóki ta nie zniknęła za zakrętem.
– Lubisz ją, prawda? – Uśmiechnęła się sympatycznie do chłopca. Peter zamrugał kilka razy speszony i westchnął pod nosem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dziewczyna go ubiegła. – Nieważne, dziękuję za pomoc, dalej sama trafię – dodała szybko i ręką pomachała na pożegnanie.
Pognała na piętro wyżej po schodach, robiąc przy tym małe kałuże z wody i błota. Powinna jak najszybciej się przebrać, inaczej kadra sprzątająca będzie na nią wściekła do końca życia za niszczenie tak niesamowicie wysokiego poziomu czystości w szkole.
Gabinet dyrektora szkoły znajdował na środku głównego korytarza. Nietrudno go znaleźć, ponieważ tuż przy ciemnych, mahoniowych drzwiach widniała tabliczka z informacją. Dziewczyna poczuła ogromną ulgę, gdy ją zobaczyła, ponieważ gdzież wewnątrz wciąż napawał ją lęk, że zgubi się nawet na tak prostej drodze. Nabrała powietrze w płuca, wypuściła je z głośnym świstem i zapukała delikatnie. Z raźnym uśmiechem na twarzy dla dodania sobie otuchy czekała aż ktoś zaprosi ją do środka i gdy wreszcie to się stało, pociągnęła za klamkę. Ostrożnie przekroczyła próg, a jej oczom ukazało się prosto oraz przytulnie urządzone pomieszczenie, w którym przeważały regały przeznaczone na książki oraz nagrody uczniów szkoły. Pośrodku stało biurko z ciemnego drewna, a na jego blacie walało się mnóstwo dokumentów. Za nim siedział masywny, elegancko ubrany mężczyzna o głowie psa. Na dźwięk skrzypienia drzwi odłożył na bok kartotekę, którą czytał i wielką, włochatą łapą poprawił monokl na oku. Lekko zaskoczony otaksował dziewczynę wzrokiem od stóp do głów.
– Dzień dobry, nazywam się Primrose Benesith – zaczęła powoli, splatając palce dłoni za plecami.
– Witam serdecznie w murach Auris, pani Benesith. Jestem Dalios Kyoji. Mam nadzieję, że dotarła pani bez problemu. Nie dostaliśmy adresu zwrotnego, zatem nie mogliśmy wysłać pani planu naszej szkoły – przemówił niskim, lekko ochrypłym, ale niezwykle ciepłym głosem, uśmiechając się szeroko. To zachęciło Primrose, aby podeszła bliżej biurka.
– Na szczęście obyło się bez większych kłopotów, pomógł mi jeden z uczniów. Proszę mi wybaczyć, nie mam stałego miejsca zamieszkania, proszę pana – odparła równie sympatycznym tonem.
– Albo przynajmniej objętego adresem zgodnym z wymaganiami poczty. – Wziął leżącą z brzegu teczkę i otworzył ją. – Niezmiernie się cieszę, że mogę przyjąć w szeregi uczniów driadę i nowego przyszłego medyka. Mam nadzieję, że sprosta pani naszym wymaganiom, a pani sukcesy przyprawią o dumę całą kadrę nauczycielską. Staramy się, aby wszyscy uczniowie wyszli z tej szkoły z jak najwyższymi wynikami. – Mężczyzna wstał od biurka i podszedł do Primrose. – Oto pani mapa szkoły, klucz do pokoju w akademiku oraz plan zajęć wraz z rozpiską sali, powodzenia. – Wręczył dziewczynie teczkę z jej nazwiskiem oraz kluczyk z przywieszką. Na niej widniał napisany markerem numerek pokoju. – Myślę, że warto by było, żeby pani udała się do pokoju zmienić ubranie, kadra sprzątająca nie będzie zachwycona, gdy panią zobaczy – dodał po chwili, po czym wrócił za biurko.
– Bardzo dziękuję, do widzenia – rzekła na odchodne z szerokim uśmiechem i odwróciła się na pięcie, jednocześnie drugą ręką łapiąc swoją walizkę. Sprawnie poszło, nie sądziła, że rozmowa przebiegnie tak szybko. Luźnym krokiem opuściła pomieszczenie, a potem wedle planu szkoły, który znalazła w podarowanej teczce, skierowała się w stronę akademika.
Budynek był bardzo skomplikowany. Primrose poczuła podziw dla architektów, którzy zaprojektowali jego układ. Niesamowita ilość sal, korytarzy, rozwidleń nie stawały się łatwiejsze do rozpoznania, nawet jeśli szła za wskazówkami na mapie. Kilka razy zaczepiała innych uczniów i ostatecznie dzięki ich krótkim instrukcjom zdołała dotrzeć do mieszkalnej części szkoły na pierwszym piętrze, gdzie dziwnym trafem znów zauważyła poznanego niedawno chłopca w stroju Piotrusia Pana i tę samą dziewczynę, którą wtedy spotkali. Peter prawdopodobnie próbował jej zaimponować, a przy tym zrobił się cały czerwony na twarzy i szyi. Primrose poczuła ukłucie współczucia dla niego. Starał się, lecz nie potrafił.
Westchnęła cicho i spojrzała na okno po swojej prawej stronie. O szybę delikatnie stukały drobne gałązki drzewa, poruszane przez wiatr. O ile się nie myliła, a w tych sprawach myliła się rzadko, był to bez. Uśmiechnęła się do siebie, postawiła walizkę na podłodze i podeszła bliżej parapetu. Z lekkim trudem otworzyła okno na oścież. Zawiasy się zastały, a klamka była nierozruszana, lecz mimo wszystko plastikowe ramy lśniły doskonałą czystością. Dbano o nie jedynie powierzchownie. To przykre.
Kiedy palce Primrose dotknęły gałązki, pojawiły się na niej drobne pączki kwiatów i z każdą kolejną chwilą, w której karmiła ją swoją magią, pączki zaczynały się coraz intensywniej rozwijać aż rozkwitły w pełnej okazałości. Dziewczyna ostrożnie urwała gałązkę, a potem spojrzała jeszcze raz w stronę Petera oraz jego towarzyszki, którzy byli zbyt zajęci sobą i zupełnie nie zwracali uwagi na Primrose. Zgarnęła z parapetu mapę oraz teczkę, zamknęła okno i podniosła walizkę. Przechodząc obok chłopca, dyskretnie wcisnęła mu w dłoń gałązkę bzu, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę swojego pokoju. Liczyła, że Peter załapie i podaruje swojej sympatii te drobne kwiaty.
< Peter? >
Liczba słów: 1132

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz