wtorek, 6 lutego 2018

Od Shane'a do Ranehe

Z cichym westchnięciem zamknąłem laptopa znajdującego się na moich kolanach. Maraton powtórki z Grą o Tron mogłem uznać za w pełni zakończony. Wbiłem oczy w podłogę; powinienem teraz pisać sprawdzian z biologii. Przegryzłem wnętrze policzka, faktycznie wypadałoby pójść na tę lekcję i odbębnić ten cholerny egzamin z genetyki. Cicho westchnąłem. Zaliczę to w drugim terminie – tak jak każdy inny test czy kartkówkę. Uniosłem dłonie w górę, rozprostowując zastygłe kości. Uwierzcie mi, kilkanaście godzin siedzenia bez ruchu nie jest zbyt komfortowe, gdy przychodzi co do czego. Odłożyłem urządzenie z kolan obok na łóżko. Nie miałem kompletnie pomysłu, jakbym mógł zagospodarować dzisiejszy dzień. Może i miałem do napisania trzy eseje, dwa wypracowania oraz wykonanie prezentacji na lekcję chemii, lecz nie do końca o takie spędzanie czasu mi chodziło. Nauka nigdy nie ucieknie, to nie zając. A mój czas natomiast spieprza ode mnie w zawrotnym tempie. Pokręciłem głową – tworzyłem sentencje niczym Paulo Coelho. Dobra Shane, pora wyjść z tego pokoju. Z ociąganiem wstałem z łóżka i mój wzrok mimowolnie przesunął się na biurko mojego ‘kochanego’ współlokatora. Aż mnie rączki zaświerzbiły, gdy te wszystkie zeszyty, podręczniki i długopisy były tak perfekcyjnie ułożone. Na mojej twarzy zakwitł ogromny, przepełniony jadem uśmiechem. Wydaje mi się, że Dirhael będzie dumny z tego artystycznego nieładu, mojej własnej interpretacji chaosu. Władczo się uśmiechnąłem. Łagodnie uniosłem dłoń w górę, moje palce luźno zwisały. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, a sam poczułem, jak magia przepływa przez moje dłonie. Cudowna chwila. Przedmioty uniosły się, gdy podniosłem wyżej rękę. Miłego sprzątania! Z impetem machnąłem dłonią, niemal się przy tym obracając wokół własnej osi. Wszelkie przedmioty z biurka z nieopanowaną prędkością uderzyły o ściany, aby po chwili upaść z donośnym hukiem na podłogę. Potarłem dłoń o dłoń; byłem dumny ze swojego dzieła. I teraz to ja mogę wyjść z akademika! Rozpromieniony skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych. Zacisnąłem dłoń na klamce i z całej siły je otworzyłem. Coś zderzyło się z drewnianą powłoką na, co ja lekko drgnąłem. Zmarszczyłem brwi i z lekkim przestrachem wyszedłem na korytarz. Chryste… Na podłodze, koło tych cholernych drzwi leżała długowłosa dziewczyna. Dlaczego ja mam takiego pecha z tymi piekielnymi wrotami?! A to sam dostaję w twarz, a to po dotknięciu klamki ląduję na ścianie, a to sam komuś funduję wstrząs mózgu. Co było w tym akademiku nie tak z tymi drzwiami…?!
- Żyjesz? – zapytałem nieznajomą, która nawet przez chwilę nie drgnęła.
Cicho westchnąłem i zacząłem liczyć do dziesięciu. Brawo Shane. Zabiłeś kogoś ciosem w twarz. Gratulację. Owacje na stojąco. Uniosłem oczy do góry, modląc się, abym nie trafił do pierdla za nieumyślne morderstwo jakiejś wyrwanej z lasu dziewczynki. Dlaczego z lasu? A, miała zielone włosy, B, nie miała butów. Naprawdę nie wiedziałem, czy ja może śnię, czy może mam halucynacje od niedoboru snu? Ukucnąłem koło nieznajomej i trąciłem ją palcem wskazującym w ramię. Zero reakcji. Dźgnąłem ją między zebra. Również zero reakcji. Cicho westchnąłem; czyli trzeba przejść do kroków ostatecznych. Wyprostowałem się i zrobiłem parę kroków do tyłu. Palce w błyskawicznym tempie ułożyłem w znak, zielonowłosa momentalnie uniosła się z ziemi. Rozluźniłem dłoń i dziewka opadła z gracją na podłogę. Eh… Niezbyt chciało mi się lecieć po nauczyciela – byłem bardziej niż pewien, że dostanę zrugany za moją nieobecność na lekcjach od góry do dołu. Po pogotowie też nie było sensu dzwonić; po co mieliby się fatygować z karetką, jeżeli może nie jest ona potrzebna? I tak jej rodzice będą mieć dość wydatków związanych z pogrzebem. Zmarszczyłem nos, spoglądając na nieboszczkę; skóra dziewczyny była przerażająco biała. Może ona była już martwa wcześniej? Czyżbym spotkał żywego trupa na swojej drodze? Zrobiłem z ust dziubek i lekko się rozejrzałem – żadnej żywej duszy w pobliżu. Może ta kreatura wcześniej wszystkim zjadła mózgi? I byłem jedyną osobą, która się ostała wśród szału krwiożerczego monstra? No to jestem w takim razie bohaterem. Zabiłem potwora. Na mojej twarzy zakwitł nieśmiały uśmiech.
Zamrugałem parokrotnie; umierałem wewnętrznie – byłem takim debilem, że…
- C-co się dzieje? – nagle dobiegł mnie cichy, dziewczęcy głos.

< jakiś szejn psychol mi się włączył wybacz mi >
Liczba słów: 661

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz