sobota, 24 lutego 2018

♥Od Corazona do Melusine♥

Wstałem wcześniej od Mel. Blondynka dalej spała mocno wtulona w moją pierś. Trzymała się mnie kurczowo jakbym miał zaraz gdzieś zniknąć. Zerknąłem na zegarek wiszący na ścianie. Wskazówki pokazywały godzinę piątą. Poćwiczyć mogłem zawsze później, a tak to bym ją jeszcze obudził. Miała kiepską noc i na razie lepiej niech sobie dalej śpi. Leżałem i rozmyślałem nad tym co się stało wczoraj. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ją znowu spotkałem. A tym bardziej w to, że wszystko się tak dobrze ułożyło. No prawie, Mel dalej ma braki w pamięci i moja w tym głowa żeby coś na to poradzić. Leżałem i rozmyślałem nad tym do około 6:30. Postanowiłem wstać i zrobić nam kawę na rozbudzenie. Zdjąłem rękę z dziewczyny i ruszyłem się lekko. Poczułem jak zaciska uścisk i wzdycha głęboko.
– N-Nie... I-Idź... – szepnęła. Uśmiechnąłem się do niej.
– Nie martw się, idę tylko kawę zrobić. – rzekłem i ściągnąłem z siebie kołdrę.
– T-to miejsce jest straszne... Boję się... – mówiła dalej lekko niewyraźnie. Kompletnie nie rozumiałem o co jej chodziło. Boi się, we własnym pokoju? – Ściany... One... – zaczęła się krzywić. Czyżby mówiła przez sen? Chyba tak.
– Spokojnie Mel, to tylko zły sen. Jestem tutaj. – potrząsnąłem nią delikatnie – Hej, budzimy się...
Dziewczyna w końcu otworzyła oczy.
– Cora... Coś się stało? – spytała ziewając przeciągle.
– Nic, nic. Pora do wstawać do szkoły. – wstałem i przeciągnąłem się. – Też chcesz kawę, śpioszku?
– T-tak poproszę... – zaczerwieniła się lekko – Śpioszku?
– Tak jakoś mi się powiedziało... – na moją twarz też wskoczył delikatny rumieniec i z lekkim zakłopotaniem rzuciłem – To ja może wodę wstawię.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Blondynka tymczasem poszła się ogarnąć do łazienki. Pięć minut później dwa kubki z parującą kawą stały na stoliku. Mel dalej siedziała w łazience, więc równie dobrze mogłem teraz odbębnić dzisiejsze ćwiczenia. Wstawiłem stopy pod łóżko i zacząłem robić brzuszki połączone z one-two. Po dziesięciu seriach po trzydzieści brzuszków przyszedł czas na pompki. W połowie ćwiczeń poczułem na sobie czyjś wzrok. Przerwałem i obejrzałem się za siebie. Oczywiście kto inny mógłby tam być jak nie Melusine. Nawet nie zauważyłem kiedy wyszła.
– Codziennie tak ćwiczysz? – spytała sącząc kawę.
– Mhm... – odparłem z wysiłkiem kończąc ostatnią serię – Właśnie, mam do ciebie ważne pytanie.
– T-tak? – zaczerwieniła się mocno i spojrzała mi w oczy.
– Więc... No, znasz już prawdę... I czy chciałabyś żebym dalej cię uczył alchemii? – zapytałem lekko poważniejąc. Cholera, oby chciała. Zawsze to był jakiś kolejny dobry pretekst żeby z nią spędzać więcej czasu. Spojrzałem w jej oczy. Miała piekielnie piękne oczęta.
– Oczywiście! – uśmiechnęła się szeroko. – Historia to jedno, a nauka to drugie. Nie mam ci niczego za złe!
– Cieszę się. – wytarłem pot z czoła w koszulkę i sięgnąłem po kubek z kawą. – W takim razie co powiesz na to żeby dziś po lekcjach się spotkać i trochę poćwiczyć?
– Pewnie! – odpowiedziała bez wahania – O której dzisiaj kończysz?
– Około trzynastej, ale jeszcze klub bokserski więc pewnie coś po piętnastej będę wolny. – odparłem zamyślony. Wziąłem kolejny łyk kawy i odchyliłem się do tyłu patrząc w sufit. Czy jej oczy zawsze takie były? Mam wrażenie jakby coś się w nich zmieniło. A może to sposób w jaki patrzy. W każdym razie dodawało jej to uroku. Wypadałoby jeszcze raz spędzić z nią walentynki, bo wczoraj niezbyt się udały. Może by tak spacer wieczorkiem po plaży? Albo w ogóle wieczorny spacer przy świetle gwiazd. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie wyczekująco.
– W-wybacz, zamyśliłem się... Mogłabyś powtórzyć? – uśmiechnąłem się przepraszająco.
– Zapytałam, gdzie chcesz się spotkać... – uśmiechnęła się. – A swoją drogą, nad czym tak myślałeś?
– Może przed halą i stamtąd prosto do biblioteki? Nad niczym czym się musiałabyś się przejmować... – dopiłem resztkę z kubka i rozłożyłem się na krześle.
– Mhm, chętnie! – powiedziała uradowana. Chwilę później zgarnąłem swoje rzeczy i pożegnałem się z Mel. Poszedłem do siebie na szybko się ogarnąć zanim zaczną się lekcje.
***
Moja ostatnia walka zaczęła się przeciągać. Mimo tego, że to tylko sparing postanowiliśmy urządzić go tak jak normalną walkę. Bez ochraniaczy i pełny wymiar czasowy. Właśnie skończyła się nasza przedostatnia runda. Zerknąłem na zegar. Kuźwa, już 15:20. Jestem spóźniony. No nic, ale nie mogę przerwać tej walki. W końcu ostatnie trzy minuty zostały. Rozbrzmiał gong i obaj wytoczyliśmy się z narożników. W tym momencie drzwi hali otworzyły się. Nie wiem co mnie podkusiło żeby zerknąć kątem oka kto to był. Było to głupie, bo sekundę później oberwałem potężnym hakiem w skroń. Od razu się zatoczyłem, a lewą stronę mojego pola widzenia zalała czerwona zasłona. Pięknie, już po łuku brwiowym. Za plecami usłyszałem krzyk.
– C-Corazon! – pisnęła i wbiegła na ring. – Boże, twoja skroń! C-Czekaj, pomogę! – była spanikowana. Matteo przerwał na chwilę walkę.
– Spokojnie nic mi nie jest... – wysapałem z trudem. Nie martwiłem się, w końcu używaliśmy lekkich, cztero-uncjowych rękawic. – Matteo... Wznawiamy... – włożyłem z powrotem do ust ochraniacz na zęby. Chłopak z obojętną miną prychnął i pomógł Mel zejść z ringu. Westchnąłem. Wracają dawne czasy. Aż mi się przypomniała walka o pas. A się zapuściłem... Dawniej nie dałbym się tak sponiewierać. W końcu ruszył się. Nie wiem czemu, ale mając świadomość obecności Mel za plecami dodała mi nowych sił. Zacisnąłem gardę, specjalnie zostawiając lekko odsłoniętą głowę z lewej strony. Nie musiałem czekać, od razu połknął haczyk. Wyprowadził długiego sierpowego. Kucnąłem i zrobiłem wyskok do przodu wkładając całą siłę nóg w ten potężny podbródkowy. Przeciwnika aż wyrwało w powietrze. Taak... Ciało dalej pamięta jak się wyprowadzało cios gazeli. Powoli zszedłem na podłogę hali.
– Wybacz, że tyle czekałaś. – uśmiechnąłem się krzywo.
– Nie martw się... To nic wielkiego... – uśmiechnęła się delikatnie – Cały jesteś?
– Spokojnie, to tylko kilka siniaków. No i jeszcze to... – wskazałem na rozciętą brew – Możesz jeszcze chwilkę zaczekać? Muszę skoczyć pod prysznic...
– Oczywiście, nie martw się...
Po dwudziestu minutach przyjemnego polewania się wrzątkiem wyszedłem. Blondynka czekała na mnie na ławce obok męskiej szatni.
– To teraz do miejskiej biblioteki? – spytałem idąc dziarskim krokiem w jej kierunku.
– Najpierw trzeba się zająć twoimi ranami... – podeszła do mnie i delikatnie odkleiła plastry z mojej twarzy. Przyłożyła tam dłonie i od razu poczułem jak ból ustaje, a rany się goją.
– Chyba nigdy mnie to nie przestanie zaskakiwać... – przytuliłem ją w podzięce.
***
W miejskiej bibliotece szybko znaleźliśmy dział o alchemii i zaczęliśmy szperać w poszukiwaniu odpowiednich tytułów. Wystarczyłoby znaleźć tylko kilka książek, żeby zacząć naukę. Interesowały mnie w szczególności podstawy alchemii Marco i zasady kręgów Soyghi. Staliśmy obok siebie i przeglądaliśmy książki, które zainteresowały nas po drodze.
– Hej, Corazon... Tak sobie pomyślałam... Dlaczego akurat boks? – oderwała się od lektury i spojrzała mi w oczy – Przecież, jest tyle bezpieczniejszych sportów... Więc dlaczego?
– Pamiętasz ten wieczór w zaułku? – spytałem uśmiechając się lekko.
– N-no tak...
– No właśnie dlatego boks. Od zawsze chciałem się nauczyć walczyć żeby móc obronić wszystko co dla mnie ważne. Poza tym, chcę być wystarczająco silny, żeby móc cię obronić... Zawsze... – na moją twarz wskoczył delikatny rumieniec.
– Dziękuję ci Corazon... – zaczerwieniła się jeszcze bardziej niż ja.
Wpatrywałem się w nią. Była taka urocza. I te oczy. Mogłem na nie patrzeć godzinami i dalej bym nie miał dość.
– Rano spytałaś się mnie nad czym tak rozmyślałem... – uśmiechnąłem się – Dalej chcesz wiedzieć co mi po głowie chodziło?
– Oczywiście, że tak.
– Rozmyślałem o tym, że skoro walentynki nie wypaliły... To może zgodziłabyś się na spacer w świetle gwiazd? – serce waliło mi jak nigdy. Było jeszcze gorzej niż wczoraj podczas wspominania o tamtej historii.
– Bardzo chętnie... – uśmiechnęła się delikatnie. Miała przepiękny uśmiech. A chuj, co mi tam. Raz już boga spotkałem, to najwyżej drugi raz się z nim zobaczę.
– A i jeszcze nad tym myślałem... – miałem wrażenie, że łomot mojego serca było słychać na drugim końcu sali – Mel... Mogłabyś zamknąć oczy?
– Co? Dlaczego? – dopytywała się.
– Po prostu zaufaj mi... – czułem jak stres zaciska mi krtań.
– D-dobrze... – zamknęła oczy rumieniąc się przy tym. Teraz albo nigdy. Powoli zbliżyłem swoją twarz do jej i pocałowałem ją. Miała takie delikatne usta. Zamknąłem oczy. Była to tylko chwila. Ale za to jaka przyjemna. Jak to powiedział Faust? "Trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną!" Jednak może nie do końca trwaj, bo gdy otworzyłem oczy napotkałem spojrzenie Mel...

<następne opowiadanie>
<Mel, co ty na to?>
Ilość słów: 1411

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz