sobota, 3 lutego 2018

Od Summer do Shane'a

Co robić, co robić... Gabinet jest zamknięty! Zastanawiałam się, jakim cudem. Przecież choć jedno z państwa Faust powinno tam być. Wtedy przypomniałam sobie pewną sytuację sprzed kilku dni, gdy bez pukania weszłam do tego pokoju. Przyłapałam ich na czymś... i to nie było miłe doświadczenie. Poczułam, jak po raz kolejny się czerwienię.
Niepewnie zwróciłam się do czarnowłosego, podnosząc na niego swoje oczy. On również mi się przyglądał, przez co automatycznie spuściłam wzrok. Nagle coś sobie uświadomiłam. Niedawno dostałam od taty prezent w postaci swojej własnej apteczki, którą powiesiłam u siebie w łazience. Miałam tam paczkę plastrów, chusteczki, różne tabletki, syropy, a nawet rzeczy potrzebne w razie mojej miesiączki. Co nieco znałam się na pierwszej pomocy, więc... Tylko... czy ja byłabym w stanie zaprowadzić tego chłopaka do mojego pokoju? To... jedyne wyjście... Poza tym Tofik cały czas siedział w jego ramionach, a on naprawdę źle znosił obecność nieznajomych. Poniekąd zaczęłam się bać, że zaraz zemdleje, lub ze strachu ucieknie. To byłoby z nim możliwe.
Całkowicie zwróciłam się do jasnookiego, złączając ze sobą swoje dłonie.
- Nie miałbyś nic przeciwko... gdybym... zaprowadziła cię do siebie...? - nieśmiało się spytałam, niepewnie na niego spoglądając. Jedna jego brew podniosła się nieco wyżej, co od razu mnie speszyło. - P-po prostu mam u siebie apteczkę! - zawołałam zestresowana, przymykając oczy i machając nerwowo rękami. Po chwili się uspokoiłam, znowu wpatrując się w chłopaka przed sobą. Widziałam poniekąd błagalny wzrok rudego kocura, a twarz nieznajomego, nadal zasłonięta przez rękaw, zaczynała mnie naprawdę niepokoić.
- Proszę — cicho dodałam piskliwym głosem. Zaraz po tym usłyszałam jego westchnięcie.
- Dajesz — usłyszałam z jego strony. Delikatnie się uśmiechnęłam, odwracając się i idąc wzdłuż korytarza. Już się bałam, że się nie zgodzi i sobie pójdzie... wraz z moim maine coonem.
Dość szybko stąpałam po szkolnej podłodze, chcąc jak najszybciej być już u siebie.
***
Stanęłam przed drzwiami do swojego pokoju, czekając, aż brunet do mnie dojdzie. Otworzyłam go i pociągnęłam klamkę w swoją stronę. Poczekałam, aż jasnooki wejdzie do środka, bym sama mogła to zrobić. Zamknęłam drzwi i od razu skierowałam się do tych na lewo ode mnie, za którymi znajdowała się łazienka.
Apteczka wisiała zaraz naprzeciwko mojej wanny, która była jedną z nielicznych w pokojach akademika Auris. Jako syrena nie mogłam mieć niczego innego, chyba że prysznic z siedzeniem, ale to nie byłoby dla mnie takie komfortowe, jak ta zwykła wanna.
Otworzyłam szafeczkę i zerknęłam na rzeczy w środku. Pomadka ochronna, krem nawilżający do rąk o zapachu wiśni japońskiej, syrop na kaszel, tabletki na to samo, jak i na chrypkę... Woda utleniona oraz plastry! Nie wiedziałam też, że posiadałam zatyczki do uszu, a nawet takie do nosa. Wszystkie te przedmioty wraz z chusteczkami zgarnęłam w swoje dłonie, wychodząc z łazienki i przechodząc do mojej sypialni. Od razu stanęłam zdziwiona. Tępo wpatrywałam się raz na Tofika, a raz na chłopaka znajdującego się na moim łóżku. Może i ten normalnie sobie siedział, jednak kocur obecnie stał wystraszony na najwyżej półce z moimi książkami i nawet na chwilę nie odrywał wzroku od naszego gościa. Aż mi się go żal zrobiło... Rudzielca, oczywiście.

 < Shane? >
Ilość słów: 511

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz