czwartek, 22 lutego 2018

Od Shane'a do Summer

Poniedziałek. Kurewsko chujowy poniedziałek. Kto wymyślił tak beznadziejny dzień tygodnia? Wypoczęty po weekendzie musisz wrócić do tego syfu zwanego szkołą oraz rzeczywistością, aby zgnieść w sobie świeżo co wyrośnięte zalążki chęci do życia po cudownych dwóch dnia świętego spokoju. Fuknąłem cicho pod nosem; głowa wręcz pękała mi od nieustających spazmów bólu oraz gwałtownych zawrotów. Od dawna nie miałem aż takiego mocnego kaca, naprawdę. Poprzedniego wieczoru odrobinę za dużo wypiłem – to fakt. Nieznacznie przesadziłem z ilością alkoholu oraz moimi możliwościami w piciu procentów. Mimo wszystko wydaje mi się, że i tak, to wszystko było w graniach zdrowego rozsądku; wcale nie zarzygałem spodni jakiegoś napalonego zboczeńca oraz całej męskiej łazienki – w ogóle. Powiedzmy sobie szczerze, czy ja bym był do czegoś takiego zdolny? Ja…? Najgrzeczniejszy na świecie abstynent, który alkoholu nie miał nigdy przenigdy w ustach? Mój kącik spierzchniętych ust niezauważalne drgnął w górę; wczorajszy wieczór mimo wszystko wspomniałem jako bardzo dobry. Poznałem kilka w miarę ogarniętych osób, które były świetnymi kompanami w chlaniu. Aż dziwne, że w ogóle się tam jakoś odnalazłem. Wlanie w siebie prawie półtora litra wódki jednak potrafi popchnąć człowieka do różnych niespodziewanych rzeczy. Shane rozmawia z kimś w miarę normalnie? Szok i niedowierzanie. Syknąłem cicho z bólu; głowa niemiłosiernie pulsowała nieustającym bólem. Na ogół nie byłem aż takim smokiem w piciu alkoholu, jednak po prawie dwóch tygodniach w tej zwichrowanej szkole pełnej szaleńców musiałem jakoś odreagować. Co jest lepszego od schlania się w trupa? Całkiem dobrze mi się egzystowało w stanie kompletnej nietrzeźwości. Szczerze to tylko, gdy się kompletnie spiłem, byłem w stanie normalnie zasnąć. Z jednej strony jest to dość przykre, ale jednak zawsze ma się wymówkę, co do picia kolejnych to kieliszków, nie? Przewróciłem nieznacznie oczami i sekundę później już tego cholernie żałowałem. Nieprzyjemny, ostry ból przeciął moją czaszkę; lekko się zachwiałem od fali igieł zatapiających się w moją skórę. Momentalnie wezbrało mi się na wymioty. Słodki Jezu, Shane, nie będziesz rzygać na szkolnym korytarzu przy drzwiach od laboratorium chemicznego... Chociaż… Chociaż mina pani Kibo przed wejściem do klasy byłaby zapewne niezapomniana. Kuszące, nie powiem. Niebezpiecznie się zachwiałem; czyżby alkohol nie do końca wyparował z mojego ciała? Oparłem się o najbliższą ścianę i przetarłem dłońmi zmęczoną, niezwykle skacowaną twarz. Mimo dobrej zabawy byłem cholernie wymęczony. Chlanie przez całą noc jednak jest dość wyczerpujące fizycznie. Psychicznie, to ja już byłem od dawna martwy. Pociągnąłem nosem i uniosłem wzrok na równoległą ścianę. Zmrużyłem oczy, przekląłem w myślach. Nigdy więcej alkoholu w takich ilościach, Shane… Nagle coś wyrwało mnie z mojego sympatycznego, procentowego skołowania; do moich niczego nieświadomych uszu doszedł krystaliczny dźwięk. Był on… doskonały. Zmarszczyłam delikatnie brwi i rozejrzałem się po korytarzu. Wokół nie było żadnej żywej duszy; chociaż, co się dziwić? Było przed siódmą — żaden normalny uczeń nie będzie spędzał czasu przeznaczonego na sen w szkole… więc co ja tu w takim razie robiłem? Wiecie, gdy wraca się o piątej z imprezy płynącej wódką oraz różnymi dziwnymi specyfikami w tabletkach, to nie opłaca się tak naprawdę już kłaść do łóżka. Zanim wziąłem prysznic, ogarnąłem się do stanu używalności i ubrałem, zegar już wskazywał wpół do siódmej. Dwa, nie zasnąłbym w ciągu godziny czy nawet dwóch. Bezsenność — moje drugie ja, moje ciche przekleństwo. Dodatkowo byłem dość mocno rozbudzony. Delikatnie się uśmiechnąłem, a moja dłoń mimowolnie powędrowała w stronę kieszeni jeansowych spodni. Opuszkami palców przesunąłem po niewielkiej foliowej torebeczce. Nawiązałem wczoraj bardzo dobre znajomości, wręcz doskonałe. Dźwięk dobiegający do moich uszu przybrał na sile; nie miałem kompletnie pojęcia, co jest jego źródłem. Jednak wiedziałem jedno – dawno nie słyszałem czegoś tak po prostu pięknego. W bezruchu wsłuchiwałem się w kolejne to tony melodii, która ogarnęła ciche, puste labirynty korytarzy, usidlając w swoich ramionach każdy najdrobniejszy przedmiot. Zmrużyłem oczy; z każdą chwilą coraz mocniej pragnąłem ujrzeć źródło tego jedwabnego głosu oraz dowiedzieć się co lub kto tak pięknie śpiewa. Mijały kolejne to minuty, a ja dalej stałem oparty o ścianę. Z sekundy na sekundę moja głowa stawała się coraz cięższa, lecz zarazem myśli były takie lekkie i przyjemne. Nie miałem pojęcia, co się wtedy ze mną zaczęło dziać… I szczerze? W tamtym momencie nie obchodziło mnie nic oprócz delikatnych dźwięków opanowujących moje ciało oraz umysł. To było takie piękne i czyste… po prostu zamroczyło mnie. W pewnym momencie przed oczami ujrzałem mroczki, które w niepokojący sposób zaburzały mi moje pole widzenia. Nawet nie poczułem, gdy moje nogi mimowolnie ruszyły przed siebie, dążąc za cudowną pieśnią rozbrzmiewające po budynku szkoły. Byłem jak… otumaniony, niezdolny do podejmowania słusznych oraz racjonalnych decyzji. Jedyne, co liczyło się dla mnie w tamtej chwili, to znalezienie źródła tej bajecznej melodii. Moje nogi były niczym z waty, poruszały mną bezwolnie. Bezsilność zmieszana z nutami słodyczy. Mój umysł jakby zamarł w miejscu. Powoli sunąłem po szkolnych korytarzach; dźwięk stawał się coraz głośniejszy, wyraźniejszy, przybierał na sile. Leniwie otworzyłem oczy, będąc przed szarymi, nijakimi drzwiami z niewielką karteczką, na której wydrukowane były proste, czarne litery. "Gabinet pielęgniarski"...? I dlaczego do moich uszu przestała dochodzić ta przepiękna melodia? Zawirowało mi w głowie. Z nieznacznym łoskotem oparłem się o drzwi; kolejny raz mnie zamroczyło, jednak tym razem cały świat zawirował jak w psychodelicznym kalejdoskopie, aby potem spowić mój umysł w całkowitej ciemności. Chyba wtedy straciłem kompletny kontakt z rzeczywistością.
~*~
- Halo, słyszysz mnie? – z kompletniej ciszy oraz ciemności, która mnie ogarnęła, wyrwał mnie damski, delikatny głos. Nieznacznie zmarszczyłem brwi — oczywiście, że cię słyszę idiotko. Otworzyłem gwałtownie czerwonawe oczy i nad moją postacią ujrzałem szkolną pielęgniarkę – drobną blondynkę o zielonych oczach. Momentalnie podniosłem się z ziemi, nie odpowiadając na jej pytanie; niebezpiecznie się zachwiałem, a cały świat niebezpiecznie zawirował.
- Czy wszystko jest w porządku? – zapytała z niepokojem w głosie kobieta, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Tak. – prychnąłem, strzepując jej dłoń. Uniosłem wzrok i rzuciłem jej pogardliwe spojrzenie.
- Jednak wydaje mi się, że… - zaczęła, lecz nie było dane jej skończyć.
- A ona co tu robi? – mruknąłem, wkładając ręce do kieszeni spodni. Na kozetce siedziała, wróć, kuliła się dziewczyna, którą wczoraj miałem dane poznać. Posłałem jej najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać w tym momencie. Dlaczego cały czas na nią zacząłem trafiać? Nie, żeby coś, ale to zaczynało być co najmniej dziwne oraz niepokojące.
- Znacie się? – spytała pielęgniarka, doskonale czułem jej wzrok na sobie.
- Ta. – odpowiedziałem krótko. – Czy ja już mogę stąd iść? Przypadkowo tu wszedłem. – nie chciałem zostawać w tym pomieszczeniu ani jednej sekundy dłużej. Nie miałem pojęcia, co się ze mną działo, lecz jedno było pewne – to nie było normalne zjawisko.
- Wszedłeś? Bardziej zemdlałeś. – stwierdziła blond włosa kobieta. – Moim obowiązkiem jest cię zbadać, chociaż prawdopodobnie znam przyczynę. – tutaj spojrzała na Summer, która skuliła się jeszcze bardziej. Zakryła swoją zarumienioną twarz we włosach. Zmarszczyłem brwi, rozpocząłem skakać wzrokiem z jednej do drugiej postaci. Cholera jasna, o co w tym wszystkim chodzi?

<następne opowiadanie>
< Suuumeeeeer? >
Liczba słów: 1138

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz