wtorek, 13 lutego 2018

Od Kai'a do Remilii

Gdy dziewczyna podniosła głowę w górę, a na jej twarzy wymalowało się przerażenie, ja również popatrzyłem w niebo. Chmury, nic ciekawego... Chociaż... Czy ja tam w oddali widzę czyste niebo...? Tylko... dlaczego miałaby się go bać...? Wygląda trochę jak jak wampir, więc... Zaśmiałem się w duchu. No to niezła przygoda czeka moją nową koleżankę. Myślałem, że zaraz się odezwie, proponując, byśmy udali się do jakiegoś pomieszczenia, pod dach... Myliłem się. Dalej staliśmy na dworze niedaleko budynku szkoły, ona skrępowana przez ruchy moich palców, a ja z ostrą kataną za sobą. Milczała jak zaklęta, a przecież nie kazałem jej siedzieć cicho. Poniekąd nawet chciałem, by się odezwała. Przewróciłem oczami na jej zachowanie, znowu spoglądając na przepływające chmury. Miała coraz mniej czasu... Chyba muszę zainterweniować... Niestety.
- Ty wiesz, że za niedługo się spalisz? - zagadałem, a przez mój mózg przepłynęła myśl o jej uwolnieniu. No bo jeśli nadal będziemy tu tak stać, to się dziewczyna w końcu spali, a ja będę temu winny. Nie chcę wiedzieć, co mogliby mi za to zrobić. Oraz jak by Kia o mnie pomyślała. „Mój brat jest mordercą”… Nie, nie chce, by tak powiedziała, jeszcze zacznie się mnie bać i kompletnie przestanę być dla niej ważny. Tak nie może być! A ta małolata dalej milczała jak zaklęta! Trochę zaczynało mnie to irytować, jednak bałem się w ogóle ruszyć z miejsca ze względu na tę ostrą katanę, która już pokazała, jak bardzo jest ostra. Chyba… żebym podszedł do przodu… Bo raczej ten miecz mnie nie śledzi, prawda?
Wtem usłyszałem za sobą trzepot skrzydeł. Małych skrzydeł. Dwóch par skrzydeł. Ktoś szybko leciał. O nie…
Momentalnie poczułem ogromny ból z tyłu głowy, przez który poleciałem do przodu, tym razem uderzając czołem o coś przed sobą.
- Cholera – syknąłem, otwierając oczy, które odruchowo zamknąłem. Cała głowa niesamowicie mi pulsowała, jednak to dziewczyna przede mną wyglądała tak, jakby miała zaraz stracić przytomność. Najwidoczniej sam też ją uderzyłem i oboje na tym ucierpieliśmy.
Nieświadomie zrobiłem krok w tył, natychmiastowo sobie przypominając o jej katanie. Jednak… niczego nie poczułem i nie wiedziałem, czy dopiero za chwilę zacznie mnie boleć, czy jednak się myliłem i była trochę dalej. Odwróciłem się przez ramię, widząc pustą przestrzeń i czerwoną plamę. Czyżby straciła nad nią kontrolę…? Lepiej dla mnie…
Wtem poczułem, jak coś na mnie opada. Ugiąłem nogi pod ciężarem, nieprzytomnym wzrokiem patrząc na fioletowy czubek głowy pode mną. Czekaj, co ona tu robi… Zemdlała…? Niemożliwe.
- Halo? - spytałem. Zero reakcji. - Mała? - Nic z jej strony. Zaryzykowałem w duchu. Jeśli teraz nie odpowie, to znaczy, że zemdlała z bólu. - Desko? - szepnąłem, ale na tyle głośno, by mogła usłyszeć, a dodatkowo nawet dźgnąłem paznokciem jej głowę. NAWET SIĘ NIE PORUSZYŁA. Dobra, tego za wiele. Może jakby przywalił jej z liścia, to by się obudziła… Przy okazji mogłaby mnie od razu zabić. Zajebisty pomysł z mojej strony, nie ma co.
Podniosłem głowę nieco wyżej. Cholera, chmury się kończą. Momentalnie się odwróciłem do słońca plecami, pochylając się nad dziewczyną w moich ramionach. Wiedziałem, że to, co robię, jest do mnie bardzo, ale to bardzo niepodobne, ale… w jakimś stopniu nie chciałem, by tej wampirzycy coś się stało.
Była dość niska, a ja jakoś miałem ją zanieść, więc… Schyliłem się, łapiąc jej ciało pod tyłkiem i podniosłem w górę. Teraz będzie lepiej mi iść. A sam byłem doświadczony w noszeniu ludzi w ten sposób, bo Kia nigdy nie lubiła inaczej, tym bardziej „na barana”.
- Braciszek? A co ty robisz? I kto to? - głos Lii rozbrzmiał w moim lewym uchu. Przez to, że tak cicho siedziały, kompletnie zapomniałem o tym, że jeszcze chwilę temu dostałem od nich w tył głowy.
- Ja? Nic. Przez dwie osoby dostałem za mocno i sam uderzyłem inną dziewczynę – odrzekłem.
Dobra… Trzeba teraz to zrobić tak, by promienie słońca nie padły na tą małą. Jeden krok – nic. Drugi – też. Dobra… chyba mi się uda. Powoli i ostrożnie stąpałem, co jakiś czas odwracając głowę, by sprawdzić, czy nadal zasłaniałem dziewczynę od słońca. W połowie drogi do wejścia do szkoły zacząłem się zastanawiać, dlaczego ja to właściwie robię. W końcu chciałem uciec ze szkoły, a ona mi przerwała, zatrzymując i grożąc strasznie ostrą kataną.
- Ej, ty! Z uszami i skrzydłami! - ktoś zaczął mnie wołać. No świetnie! Normalnie bym się teraz obrócił, no ale… wiadomo czemu nie.
- Tak…? - zacząłem, przekręcając głowę do tyłu. Stał za mną chłopak, trochę niższy, a z jego pleców wyrastała para raczej cienkich skrzydeł.
- Co ty tam niesiesz? - spytał, marszcząc brwi. Cholera…
- A nic takiego! - zawołałem, obracając się i znowu ruszając do głowy. Nim się spostrzegłem wróżek (najprawdopodobniej nim był), stał już przede mną. Oczy momentalnie mu się powiększyły, a ja już wiedziałem, że to mój koniec wybryków na dziś.

< Remilia? >
Liczba słów: 793

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz