poniedziałek, 22 stycznia 2018

Od Remilii do Kai'a

Słodziutka woń dotarła do moich nozdrzy.
Mój wzrok od razy powędrował do malutkiej ranki na szyi chłopaka, którą przez przypadek mu zrobiłam. Widziałam, jak malutka kropelka krwi powoli spływa po jego jasnoszarej skórze. Drażniło mnie to i też jednocześnie pobudzało wszystkie wampirze zmysły. Nie, nie, nie, stop. Zamknęłam oczy, bo byłam pewna, że zaczęły mi się jarzyć czerwienią, i uzmysłowiłam sobie, że kły mi się wydłużyły. Jednak... teraz to nie pragnienie zaprzątało moje myśli. Ten nietoperek śmiał mnie nazwać dzieckiem. I płaską. Zabiję go albo chociaż sprawię, że tego pożałuje.
- Kai Andre, II iluzjonistyczna... - w końcu odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie. Nagle wydał mi się znacznie spokojniejszy. - Mój powód... – zaczął, a ja lekko zmrużyłam powieki. Co on planował? Nagle poczułam, jakby ktoś skrępował moje ciało, nie pozwalając mi na żaden ruch. Przyjrzałam się sama sobie. Żadnych lin, dosłownie nic. A mimo to nie mogłam poruszyć nawet palcem. - ...jest ci niekoniecznie potrzebny — kontynuował, uśmiechając się zwycięsko.
Zaczęło się we mnie gotować. Więc to jego sprawka, tak?! Kątem oka dostrzegłam, że cały czas poruszał palcami, a z każdym jego ruchem moja dłoń trzymająca katanę unosiła się, aż dopóki nie była na wysokości mojej klatki piersiowej. Wtedy zmusił mnie do rozluźnienia uścisku na rękojeści, a miecz bezwładnie upadł na ziemię.
- I co teraz zrobisz bez swojej broni, dziewczynko? – rzekł z triumfem. Westchnęłam z udawaną bezradnością.
- Przegrałam...? – szepnęłam cichutko, specjalnie spoglądając tuż pod swoje nogi, gdzie powinna być katana...
...ale już jej tam nie było. Fakt, bez dotyku było to znacznie cięższe i wymagało więcej energii, ale nadal mogłam kontrolować materiał, z którego powstał miecz, czyli moją własną krew za pomocą siły umysłu. Najwyraźniej Kai był zbyt skupiony na mnie, by zauważyć, że tuż za jego plecami znajdował się ten ostry czubek, który wcześniej go zranił.
- Nadal tego nie widzisz? Nie czujesz? – Teraz to ja zaczęłam swoje gierki. Starałam się być jak najbardziej poważna i spokojna, chociaż w głębi duszy miałam ochotę pozbawić go życia. – Rozejrzyj się... – Chciał zrobić krok do tyłu, ale się zatrzymał. Mądry chłopczyk. – ...albo lepiej nie – dodałam.
- Czy ty...
- Tak – uśmiechnęłam się milutko, ukazując kiełki. – Jeśli nie zdejmiesz tego paraliżu, to nie usunę broni. – Widać było, że nad czymś głęboko rozmyśla.
- Zabawne. To działa w drugą stronę, wiesz? Nie zrobisz mi krzywdy, bo wtedy wyleciał do szkoły, a tego mundurówka by nie chciała, prawda? Nie wygrasz ze mną, mała.
Jeśli jeszcze raz wspomniałby o moim wzroście czy wyglądzie, to przysięgam, że bym się nie opamiętała. Jednak w jednej sprawie miał rację – nic mu nie mogłam zrobić. Tkwiliśmy w sytuacji bez wyjścia. Oczywiście też nie zamierzałam się poddać; to byłoby całkowicie nie w moim stylu, duma by mi na to nie pozwoliła. Poza tym mieliśmy jeszcze czas. Jakoś bardzo mi się nie spieszyło, a do końca mojej warty pozostało nie więcej niż kilkanaście minut. Uniosłam głowę delikatnie w górę, bo tylko na tyle było mnie stać i przyjrzałam się niebu.
Cholera. Jednak nie miałam czasu.
Chmury znajdujące się nad nami były miękkie i puszyste, nieprzepuszczające słońca, ale te, które się do nas zbliżały... nie, wróć. Ich po prostu nie było. Rana musiałam się pomylić. Tam, w oddali, widziałam czyste, niepokojące, błękitne niebo, a ja nie miałam ze sobą żadnej ochrony. Dałabym radę przeżyć krótkotrwałe silne słońce, ale wiedziałam, że sprawiłoby to mi niemało bólu, więc...
Czy powinnam zaproponować mu rozejm lub coś w tym rodzaju? Wzgardziłam siebie w myślach. Tak łatwo i szybko nie ulegnę.
< Kai? Wyszło takie -2/10... >
Liczba słów: 587

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz