wtorek, 30 stycznia 2018

Od Sho do Ktosia

Pierwszy dzień w nowym środowisku. Nosz... Dopiero co się tu przeprowadziłem, mniej niż tydzień temu, a już zostałem zmuszony do rozpoczęcia uczęszczania, w progi piekła zwanego szkołą. Sama nauka nie sprawia mi problemów. Ogólnie, jestem całkiem dobrym uczniem, zważając na różne wyróżnienia w dziedzinach matematyki i informatyki. Problemem są ludzie. W zasadzie, osoby, które ich przypominają. W końcu jesteśmy nadistotami. Zostałem zmuszony wynieść się z rodzinnego miasta, głównie ze względu na brak pracy i tym samym - brak pieniędzy. Rachunki przerosły wszelkie dorywcze prace, które znajdywałem z dnia na dzień. Krótko mówiąc, nie miałem zbyt wielkiego wyboru. Musiałem zostawić dotychczas dobrze znane mi miejsce i przyjaznych swojej osobie ludzi. Przynajmniej do czasu... Bo jeśli mnie nic nie powstrzyma, wrócę w rodzinne strony, znajdę pracę i utrzymam swoje własne mieszkanie... Chciałbym właśnie tam się zestarzeć i umrzeć. Na jakieś głębsze związki, pary, małżeństwa związane z tą okolicą nie liczę, biorąc pod uwagę moje zachowanie, jak i osobowość. Raczej żadna kobieta nie wytrzymałaby z takim narkomanem, jakim jestem. Hmf. Przynajmniej tak sądzę...
W każdym razie. Stanąłem przed tym dużym budynkiem po raz pierwszy w swoim życiu. Miałem świadomość, że będę na niego skazany przez kilkadziesiąt najbliższych miesięcy, ale... Eh, wszystko dla powrotu do swojej nienormalnej normalności. Zrobiłem kilka niedużych kroków, poprawiając towarzysząca mi torbę. Opadająca w tym momencie na moją twarz grzywka w niczym mi nie przeszkadzała. Można powiedzieć, że stanowiła tarczę przed gapiami... Przynajmniej z mojego punktu widzenia, bo ciekawscy ludzie zawsze się znajdą. Słysząc dzwonek, który sygnalizował prośbę o szybkie udanie się w kierunku klas, od razu mocno się wzdrygnąłem. W końcu nie znam planu tej szkoły, a właśnie w tym momencie miałem mieć lekcje w ów klasie numer trzydzieści sześć. Rozejrzałem się przerażony po korytarzu, szukając jakiejkolwiek pomocy starszego nauczyciela. Rówieśników pytać nie będę... Nie chcę niepotrzebnej konfrontacji. Zbyteczne. Dostrzegając jakiegoś faceta w średnim wieku, bez przeciągania nogi same powiodły mnie w jego stronę. Nienawidzę nie wiedzy, tak samo, jak obecności wypakowanych fagasów w obrębie pięciu metrów... Ugh.
- Przepraszam... - powiedziałem cicho, stając centralnie przed nim, żeby jakoś zwrócić na swoją osobę uwagę.
- Tak? - spojrzał na mnie, przymykając dotychczas przeglądany dziennik uczniów. Czułem, jak jego wzrok zabija mnie od środka. Pora umierać.
- Czy wskazałaby mi pan, gdzie znajduje się sala trzydzieści sześć? - podpytałem, na tę porę bez jakiegokolwiek przedstawiania się. Chciałem jak najszybciej zająć miejsce, do którego winienem się jak najprędzej udać.
- Właśnie zmierzam w kierunku tej sali. - powiedział, a na jego usta wkradł się cień uśmiechu. - Czy ty jesteś Sho? - wypalił nadzwyczaj pewien co do mnie, wciąż mając tą samą, z lekka prpzerażającą minę.
- T-Tak - skinąłem prawie niezauważalnie głową.
- Dobrze żołnierzu. Już myślałem, że za twoją niesubordynację, oberwie ci się już pierwszego dnia - od razu przyjął poważniejszą minę. - Podążaj za mną - dodał jedynie.
Bez odpowiedzi, posłusznie podążyłem za facetem. Jak się okazało, szukana przeze mnie sala, wcale nie była tak daleko. Na dodatek, przy jej drzwiach nie zauważyłem nikogo... Czyli wszyscy musieli być w środku... Większe skupienie na mojej osobie. Nie chcę tego przeżywać, błagam... Zniosę wiele, ale publiczne przemawianie przed obcymi osobami, nie jest moją mocną stroną.
- Czołem, dzień dobry - zasalutował facet, wchodząc przede mną.
- Czołem, prze pana! - odpowiedziała chórkiem klasa, równo podnosząc się z krzeseł.
Nauczyciel, jak i najwidoczniej mój wychowawca skierował w moją stronę znikomy uśmiech. Okropny uśmiech. Wszedł głębiej do klasy, stanowczym krokiem, najwidoczniej pełen energii. Pozazdroszczę.
- Chciałabym wam przedstawić nowego żołnierza - rzucił po kilku sekundach, mierząc każdego z kolei wzrokiem. - Sho Hinakawa, od dzisiaj będzie waszym kompanem - dodał, zwracając się w moją stronę.
Widocznie zestresowany przeszedłem krótki odcinek trasy, żeby po chwili znaleźć się przy mężczyźnie. Z początku jedynie wlepiałem wzrok w podłogę, ale gdy w końcu uniosłem głowę, moją uwagę zwróciła osoba siedząca w ostatniej ławce. Białowłosa dziewczyna, o krwistoczerwonych, z lekka różowawych oczach. Jestem pewien, że kiedyś ją widziałem... Te rysy twarzy, jak i dosyć specyficzny sposób ubierania się... Jedynie kolor tęczówek się nie zgadzał. Przyjaciółka, którą pamiętam z dzieciństwa, miała oczy w kolorze różu, delikatnego pudru. W zasadzie nie mogłem być pewien, czy to ona. Dziewczyna, o której mówię, również była nadistotą i wraz ze swoimi rodzicami mieszkała na tej samej ulicy. Gdzieś tak w momencie rozwijania się moich problemów psychicznych, pamiętam, jak słuch i ślad po niej zaginął. Rodzice wyjechali, a ona sama jakby wyparowała. Z kobietami jeszcze idzie mi się dogadać, więc przynajmniej spróbuję zagadać...
- Sho? - "otrzeźwiałem", dopiero gdy facet zaczął mi machać dłonią centralnie przed twarzą. Wzdrygnąłem się nieco. - Co jest? - spojrzał na mnie.
- Tak, przepraszam, ale muszę wyjść na chwilę do toalety... - wyszeptałem, po czym bez pozwolenia wybyłem z pomieszczenia.
Znowu przed moimi oczami pojawiła się ta scena. Martwe ciała. Zarówno moich rodziców, jak i... Tego widoku nie potrafiłem wymazać. Tak samo, jak twarzy facetów, którzy to zrobili... Widzę ich przed sobą... Noże, które zostawili... Tyle krwi... "Sho, tabletki... Nie brałeś leków podczas śniadania. Nic dzisiaj nie jadłeś, idioto" - wypaliłem do siebie, zmierzając za znakiem WC w stronę łazienek. Wciąż idąc, nie zaprzestawałem grzebania w torbie. Gdy dorwałem plastikowe pudełeczko, akurat wkroczyłem do wcześniej wspominanego pomieszczenia. Stanąłem przy umywalce, naprzeciw lustra, wysypując na rękę kilka małych psychotropów. Bez zastanowienia, połknąłem je, po czym popiłem wodą z kranu. Uzależnienie daje we znaki... Przynajmniej sprawdzę, jaka ilość mojego standardu wystarczy na dzień w szkole...
Słysząc skrzyp drzwi prowadzących do wyjścia z łazienki, odskakując, prawie uderzyłem się o przymocowany do ściany kran. Przeskanowałem niedowierzającym wzrokiem dziewczynę, która właśnie wkroczyła do środka. "Pomyliłem toalety?!" - wypaliłem do siebie w myślach.

<Jakaś dziewczyna? c: >
Ilość słów: 930

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz