poniedziałek, 29 stycznia 2018

Od Sorayi do Kagamiego

No ja się chyba przesłyszałam... Co za gbur! Do tego jaki niekulturalny. Przyznałam się do błędu, przeprosiłam. Na zgodę podałam mu rękę. Co jak co, ale odrobinę ogłady jednak w sobie mam. Gdy podał mi telefon, obejrzałam go dokładnie, choć w tych egipskich ciemnościach nie dostrzegłam zbyt wiele. Gdy już chciałam otworzyć usta, by mu podziękować, ten wyjechał do mnie z takim tekstem, że aż zaniemówiłam. Zbeształ mnie z góry na dół. Skończywszy na mnie warczeć, odszedł w swoją stronę. A i dobrze. Ze złości, która na nowo zaczynała się we mnie gromadzić, zacisnęłam zęby i także ruszyłam w swoją stronę. Ten niemiły głos zapamiętam sobie, oj zapamiętam.
– Co za prostak... cham i prostak... – mruczałam wściekle pod nosem, wchodząc do swojego pokoju w akademiku.
Wściekła, trzasnęłam drzwiami tak mocno, że te prawie wypadły z zawiasów. Torbę z ciuchami z ćwiczeń rzuciłam w kąt, a sama rzuciłam się na łóżko. Ukryłam twarz w poduszce, aby następnie zacząć w nią krzyczeć. Stłumiony wrzask rozległ się w na wpół pustym pomieszczeniu. Łóżko obok mnie, jak i szafa ciągle stały puste. Jak dotąd nie przydzielono mi żadnej lokatorki. Może to i dobrze? Jakbym miała użerać się z dziewczyną, która chodziłaby cała na różowo... Nie, tego bym nie zniosła. Taka dawka pozytywnej energii by mnie po prostu zabiła. Ale najpierw bym zwymiotowała tęczą. Myślami wróciłam do sytuacji sprzed chwili. Jak ten kretyn mógł tak źle mnie potraktować?! Za kogo on się w ogóle uważał? Kagami... To imię coś mi mówiło, ale... postanowiłam wyrzucić je ze swojej pamięci. Koleś jest już u mnie przegrany. Boże, czemu muszę żyć wśród takich ludzi? Zabrałeś mi dziadka, babcię – najfajniejszych ludzi pod słońcem, Doriana... Zabrałeś mi osobę, która była dla mnie więcej, niż wszystkim, a na drodze zaś stawiasz takie mendy jak Kagami. To nie jest fair. Ani trochę. Do moich oczu zaczęły się cisnąć niechciane łzy, przez co zezłościłam się jeszcze bardziej. Zerwałam się z łóżka, szybkim ruchem starłam słoną ciecz hańby z twarzy. Podeszłam do komody, wyjęłam z górnej szuflady piżamę, czyli bluzę i krótkie spodenki, po czym udałam się do łazienki wziąć prysznic.
Ciepła woda sprawiła, że chociaż część negatywnych, kłębiących się w mojej głowie emocji odeszło w siną dal. Postanowiłam, iż nie będę już zaprzątać swojej bystrej główki kimś takim jak Kagami. Do życia jest mi on absolutnie zbędny, tym bardziej jego złośliwe uwagi. Takich ludzi nie ma co żałować. Kładąc się spać, sięgnęłam jeszcze raz po telefon. Odblokowałam go, nacisnęłam odpowiednią ikonkę i moim zmęczonym oczom ukazała się galeria zdjęć. Uśmiechnęłam się lekko, rozpoznając na nich swoją rodzinę. Zdecydowaną większość z nich stanowił Katsuya. Mały rośnie jak na drożdżach. Uwieczniałam wszystkie śmieszne momenty z nim w roli głównej na pamiątkę. Westchnęłam głośno. Katsu to niezły urwis, jednakże mój uśmiech wyparował, gdy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie moje i Doriana. Byliśmy na nim razem, uśmiechając się i patrzący na siebie nawzajem. Nie widzieliśmy poza sobą niczego. Nasza miłość była prawdziwa, na wieki... Była... Tym razem nie wstrzymywałam swoich łez. Słone krople zaczęły spływać po mojej twarzy, mocząc poduszkę kolejny już raz. Moje cierpienie, pomimo upływu czasu nie osłabło. Jedynie skryło się, i to tak głęboko, iż sama czasami się zastanawiam, gdzie ono się podziało. Czuję, że gdzieś ono jest, czasami na krótkie momenty udaje mi się o nim zapomnieć, na przykład w tańcu. Jednak w najmniej spodziewanych chwilach, ból pojawia się znowu i to zwielokrotniony. Najczęściej w nocy. Upuściłam telefon na podłogę, zanosząc się cichym szlochem. Dorian, tak strasznie za tobą tęsknię...
Budząc się rano, zdałam sobie sprawę, że jest sobota, czyli nie musiałam się szykować do szkoły. Przeleżałam dobrą chwilę w cieplutkiej pościeli. Tak strasznie mi się nie chciało z niej wychodzić, ale, niestety, poranne ćwiczenia same się nie zrobią. Muszę trzymać formę. To pomaga mi w kontrolowaniu swojej magii, a za nic w świecie nie chcę stracić nad nią panowania. Lata katorżniczej pracy miałyby tak po prostu pójść na marne? Nie ma mowy! Dziadek by się chyba w grobie przewrócił i zesłał na mnie takie gromy, że bym popamiętała to do końca swych marnych dni. Tak więc wywlekłam swoje płaskie dupsko i resztę ciała, z wygrzanego wyrka. Ubrałam na siebie przylegający czarny top do ćwiczeń, dresowe, także czarne spodnie i wygodne buty do biegania. Na stoliku nocnym znalazłam swoje białe słuchawki a pod łóżkiem telefon. Poranne bieganie bez muzyki kategorycznie nie wchodzi w grę. Wyszłam z pokoju, wiążąc włosy w wysokiego kuca czerwoną wstążką, którą zawsze noszę na nadgarstku. Wisiorek z błyskawicą i wstążka – moje dwie najcenniejsze rzeczy. Moje skarby. Pokierowałam się do stołówki, gdzie kilkoro uczniów już zajadało się swoimi posiłkami. W oddali dostrzegłam moją przyjaciółkę Lily z jej chłopakiem i Oktaya, jednego z moich braci. Odebrawszy swoją porcję specjalnie zabezpieczonych błyskawic, kartonu mleka i jabłka, ruszyłam w stronę przyjaciół. Najedzona, pożegnałam się z resztą, wytrąciłam bratu z ręki ostatni kawałek kabanosa, który poturlał się po podłodze i z wrednym uśmiechem udałam się do wyjścia. Obelgi Okesia słyszałam jeszcze będą już na korytarzu...
Biegłam swoim tempem, zasłuchana jak to zazwyczaj, w dźwięki ulubionych piosenek. Z czasem zaczęłam biec coraz szybciej. Po pożywnym śniadaniu miałam masę energii, którą chciałam spożytkować jak najlepiej. Może wpadnę dzisiaj do domu i porobię coś z rodziną? Tak, to dobry pomysł. Wybiegłam z parku, odczuwając już leciutkie zmęczenie, lecz to mnie nie powstrzymywało, by zwolnić tempo. Normując oddech, gnałam z porannym wiatrem, który muskał moją twarz. Rozwiewał długie, ciemne włosy. W pewnej chwili zwolniłam do truchtu, po czym wykonałam sekwencję piruetów. Rano nikt nie zapuszcza się w okolice miejskiego boiska do koszykówki, dlatego byłam pewna, że nikt mnie tu nie zobaczy. Przystanęłam na chwilę, by wyjąć słuchawki z uszu. Zgięłam się lekko, by móc oprzeć się rękami o kolana. Mój przyspieszony oddech powoli dochodził do normalnego stanu, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś powiedział kurwa. Ten głos wydał mi się znajomy, dlatego rozejrzałam się po okolicy. W pierwszej chwili nikogo nie zauważyłam, lecz dziwne uczucie nie pozwoliło mi odejść. Coś kazało mi iść w stronę boiska do kosza. Poprawiłam wstążkę, mocniej związując sobie włosy, które jak zwykle żyły swoim własnym życiem.
Wchodząc na boisko, od razu pożałowałam, iż tam poszłam. Mój dobry humor prysł w jednej chwili niczym bańka mydlana, gdy wyczułam Jego obecność – tego niekulturalnego kretyna z wczoraj. Zdążyłam się jedynie obrócić się na pięcie, jednak wtedy zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jak tchórz. Od kiedy to JA uciekam z podkulonym ogonem?! To do mnie niepodobne. Nie dam temu kretynowi tej satysfakcji. Dlatego, wciągnęłam powietrze do płuc, opanowałam swoje nerwy i z gracją baletnicy (którą przecież jestem) zaczęłam iść w kierunku chłopaka siedzącego na ziemi. Jakieś dwa metry od niego znajdowała się piłka do kosza. Bez jego pozwolenia wzięłam ją w ręce, odbiłam trzy razy, po czym wykonałam perfekcyjny rzut za trzy punkty. Odchodząc, spojrzałam przelotnie na czerwonowłosego. Nasz kontakt wzrokowy nie trwał długo, aczkolwiek było w nim coś... dziwnego. Wczoraj w nocy nie mogłam dostrzec dokładnie jego twarzy, natomiast teraz to co innego. Boże, serio? Uczyniłeś tego chama takim przystojniakiem? W dodatku z niezłym ciałem...? Ty nie masz dla mnie litości... Przełknęłam szybko ślinę. Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie przepełnione chłodem, pewnością siebie i obojętnością do jego osoby. Nieważne, czy mnie rozpoznał, czy nie. Mam to głęboko gdzieś. Koleś ze swoją wredną, ale i też przystojną mordą, jest u mnie skreślony...! Musiałby się stać cud, abym zwróciła na niego większą uwagę...

< Kagami..? Podpadłeś...>
Ilość słów: 1218

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz