piątek, 26 stycznia 2018

Od Corazona do Melusine

Blondynka skończyła majstrować przy mojej ręce. Wreszcie mogłem coś na siebie narzucić. Założyłem koszulkę i usiadłem na brzegu łóżka.
– Cora, takie pytanie. Coś ty robił, że uszczelki w dłoni masz praktycznie zużyte? – spytała lekko poirytowana.
– Ćwiczyłem w nocy – odparłem z uśmiechem.
– Przecież dopiero co wczoraj ci je wymieniałam, one miały co najmniej miesiąc wytrzymać!
–Ale... – urwałem, widząc jej wzrok – Przepraszam.
– Eh... Nieważne. – westchnęła – Chodźmy lepiej, zanim zamkną sklep.
Miałem wątpliwości co do tego. Niedawno jeszcze wyglądała na chorą, a teraz zamierza iść do sklepu. No cóż, widać to w jej oczach, że nie odpuści sobie tego wypadu. Pokiwałem głową na zgodę, choć wolałem, żeby się nie przemęczała.
***
Gdy wychodziliśmy ze sklepu, było już ciemno. Bezchmurne niebo ukazywało okazałą tarczę księżyca w pełni. Szliśmy sobie spacerowym tempem głównymi ulicami. Sklep był niezły kawałek drogi od akademika. Wiatr się wzmagał. Gdyby nie te zimne podmuchy, to noc byłaby bardzo przyjemna, wręcz idealna na taki spacer.
– Dalej się gniewasz? – spytałem, przekładając siatkę do drugiej ręki.
– Już n...– w połowie zdania zaczęła kichać.
– Lepiej przyśpieszmy – zdjąłem swój płaszcz i podałem go Mel – Znasz jakiś skrót?
Pociągnęła noskiem, nakładając mój płaszczyk. Skręciliśmy w boczną alejkę i zaczęliśmy poruszać się po ciemniejszych zaułkach. Niezbyt podobała mi się okolica. Może to ze względu na porę, o której tamtędy przechodziliśmy? Nie to raczej nie to. Księżyc świecił jasno i dobrze oświetlał drogę. Po dziesięciu minutach krążenia takimi przejściami dotarliśmy do takiego, z końca którego widać było nasz akademik. Ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku wyjścia. W połowie długości alejki, drogę zastąpił na jakiś mężczyzna ubrany na czarno,
– A dokąd to się tak śpieszymy? – wysyczał z krzywym uśmiechem na twarzy. – Wspomożecie nas swoimi portfelami i nikomu nic się nie stanie.
Za naszymi plecami rozległ się donośny, nieprzyjemny śmiech.
– Jest źle – szepnąłem do dziewczyny, zerkając przez ramię – Ten za nami jest dość daleko. Spróbuję odciągnąć tego z przodu, a ty w tym czasie uciekniesz.
– Nie ma mowy – odszepnęła – Też mogę walczyć.
Rzuciłem w jej stronę spojrzenie nieprzyjmujące odmowy. Po chwili wahania zgodziła się. Widziałem, że bardzo chciała zostać i pomóc, ale nie mogłem się zgodzić. Skinąłem jej głową na znak, żeby ruszała. Klasnąłem w ręce i przyłożyłem do ściany, tworząc włócznię, po czym cisnąłem nią w mężczyznę przed nami. W tym samym momencie Melusine upadła. W mojej głowie kłębiły się dziesiątki myśli typu "Jak?" albo "Skąd?". Kątem oka dostrzegłem ruch po mojej lewej. To musiała być jego sprawka.
– A mogliśmy to załatwić na spokojnie kolego. – mówił facet z przodu.
– Tak, mogliście odejść i nic by się wam nie stało – powiedziałem z furią w głosie – A teraz to mnie wkurwiliście.
Nie czekałem na odpowiedź. Przekształciłem swoją pięść w rogatkę i rzuciłem się na najbliższego przeciwnika. Lata treningu bokserskiego wyrobiły u mnie dostatecznie duże przyśpieszenie, aby nie mógł się uchylić. Oberwał potężnym prawym sierpem prosto w skroń. Nie jestem pewien, ale chyba cios zmiażdżył mu głowę. W końcu otrząsnęli się i rzucili w moim kierunku. Nie była to równa walka, w końcu walczyli z rozsierdzonym mną.
***
Powoli, acz skutecznie szedłem korytarzami akademika z Melusine na rękach. Czułem, jak kurtka przesiąka krwią. Już prawie zapomniałem, jakie to uczucie tak oberwać. W końcu udało mi się dojść do jej pokoju.
– C-cora? C-co się stało? – otworzyła oczy i powoli powiedziała, kiedy usiłowałem otworzyć drzwi łokciem – Czemu jest mi mokro?
– Ćśśś... To tylko moja krew. – sapnąłem – Mam połamane żebra i kilka paskudnych rozcięć.
Łatwo nie było, ale jakoś dostałem się do środka. Powoli odstawiłem ją do łóżka. Po czym usiadłem na krześle obok.
– Czekaj, jak to ?! – krzyknęła, jakby dopiero teraz to sobie uświadomiła. Ciężko oddychać, ciemno... – Corazon! Nie mdlej!
– Nie martw się... jest w porządku – uśmiechnąłem się słabo, z trudem oddychając– To nie jest... takie złe, na jakie wygląda.
Chyba jednak odrobinę przesadziłem, bo potem zgasło światło.

<Mel? Wybacz za takiego raka>
Ilość słów: 664

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz