środa, 24 stycznia 2018

Od Shane'a do Dirhaela

Bezsenność. Jedna wielka, męcząca kurwa, która postanowiła się mnie uczepić, jak jeszcze byłem małym brzdącem. Jakbym nie miał dostatecznie dużo problemów oraz zajęć na głowie, aby jeszcze zacząć użerać się z niemożnością zaśnięcia… To naprawdę potrafi wyprowadzić z równowagi. Nawet po kilku latach spędzonych z tą… chorobą? Czy bezsenność można nazwać już jakąś medyczną przypadłością? Nie, żebym nie przekopał całej przeglądarki w tej sprawie… Po prostu dalej nie jestem w stanie się pogodzić z myślą, że przez całe swoje marne życie będę zmuszony spędzać noce na nieustannym gapieniu się w sufit. Ja, Shane, pośrodku wszechobecnej czerni nocy oraz uśpionej ciszy przez następne kilkadziesiąt lat. Nie, po prostu nie. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie takiego scenariusza, dlatego też starałem się zamienić bezsenne noce na coś… pożytecznego. A to wychodziłem na libacje alkoholowe, a to szwendałem się po okolicy. Jednak najczęściej moje ‘wypady’ na miasto były połączone z dużą dawką procentów oraz dość specyficznym towarzystwem, którego moja matka wręcz nie znosiła. Tfu… Czy ja nazwałem tę kobietę matką? Brak snu naprawdę miesza mi w głowie niektóre informacje i fakty. Powiedzmy sobie szczerze, była to dla mnie zupełnie obca osoba, która miała taki kaprys, aby wziąć sobie bachora z domu dziecka. O zgrozo, tym nieszczęśnikiem stałem się ja. Co podkusiło moich ‘rodziców’, aby wziąć akurat mnie? Czy oni naprawdę nie zauważyli tych szatańskich rogów wystających z ciemnych loczków oraz diabelskiego ogonka? Na dodatek jeszcze ślepi… Lepiej trafić nie mogłem, naprawdę. Aż szkoda na ten temat strzępić ryja, bo to jest istny dramat. Oni są istnym dramatem, w który mnie wciągnęli i podtopili jeszcze łokciem.
Paranoja.
Cicho westchnąłem, aby ‘przypadkiem’ nie zbudzić mojego słodziutkiego współlokatora, którego udało mi się tej nocy w doskonałym stylu przebudzić. On już chyba się domyślał, że jego życie podlega nieuchronnym zmianom na tle psychicznym oraz fizycznym. A do tego miałem się przyczynić tylko i wyłącznie ja… Mój kącik ust powędrował w górę i przejechałem wzorkiem po pokoju, zatrzymując się na długim na dwa metry kiju, opartym o ścianę. Na co mu to cholera było? Miał sobie za jego pomocą… Nie, Shane, to nawet za dużo jak na twoje myśli. Po mojej twarzy przeszedł cień odrazy. Potrząsnąłem głową, zastanawiając się, czemu właściwie przyszło to do mojej głupiej główki. Nigdy siebie nie rozgryzę. Powoli i bardzo cicho zsunąłem się z łóżka i usiadłem na podłodze między dwoma łóżkami. Położyłem się na ziemi, wpatrując się swoimi wyblakłymi, czerwonymi ślepiami w jednolity sufit. Palec u mojej lewej dłoni nieznacznie drgnął, uniosłem go do góry, a po chwili badyl, który wniósł mój współlokator do mieszkania, lewitował nad moją postacią. Lewitacja była jedną z mocy, bez której na ten moment nie potrafię się obejść. Nie mówię tu o rzucaniu ludźmi o ściany czy o wyrywaniu im kubków z dłoni, aby ich oblać, ale o zwykłych, codziennych czynnościach. Nie chce mi się wstać po telefon? Hop i mam go w dłoni. Nauczycielka ma na wierzchu odpowiedzi do sprawdzianu? Cyk i dostaję najwyższą ocenę na teście. Czysta poezja, wierzcie mi. Nieznacznie uśmiechnąłem się na wspomnienie o ostatniej kartkówce u kochanej pani Kibo. Ta kobieta potrafiła mnie wyprowadzić z równowagi nawet drobnym ruchem swojego upiornego ogona. Oczywiście mój brak sympatii do tej stukniętej wiedźmy był odwzajemniony. Już podczas pierwszej lekcji postanowiła wziąć mnie do odpowiedzi, aby sprawdzić mój dotychczasowy poziom wiedzy. Nawet nie wyobrażacie sobie tego triumfu na mojej twarzy, gdy ze skwaszoną miną musiała wpisać mi przepiękną ocenę, jaką jest pięć. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada – czy jakoś tak. Wracając do poprzedniego tematu, wredny babsztyl postanowił zrobić niezapowiedzianą kartkówkę z czegoś, co mieliśmy może z raz na lekcji. Oczywiste było to, że nic nie umiałem. No bo po co się uczyć, jeżeli można oglądać Breaking Bad? Pani Kibo będąc totalną idiotką, zostawiła na swoim biurku notatki, z których brała pytania… Oj, naprawdę trzeba być debilem, aby położyć coś takiego przede mną na widoku. Chwila nieuwagi belferki i pyk! Notatek na biurku nie ma, a Shane Lyott dostaje maksymalną ilość punktów. Bycie skubaną mendą to już chyba styl życia. Z delikatnym uśmiechem na twarzy zakręciłem patykiem nad moją głową, który łagodnie przeciął powietrze. Nagle do moich uszu doszedł dźwięk z ust mojego współlokatora, a ja nieznacznie drgnąłem z lekka zdziwiony. Co ten też ma jakieś problemy ze spaniem…?
- Co to było?
Uniosłem brwi, gdy usłyszałem te słowa, zastanawiając czy ten mój współlokator jest na pewno w stu procentach normalny. Wiecie, rzucanie ludźmi o ścianę podczas pierwszego spotkania, przynoszenie do mieszkania dwu metrowych badyli chyba nie jest do końca zachowaniem zdrowego na umyśle człowieka… Może jednak tylko mi się wydaje? Chyba sam w to nie wierzę, chociaż nie wiem, czy fakt posiadania w pokoju schizofrenika jest lepszy. Zamrugałem parokrotnie powiekami, zastanawiając się, czy przyjęliby do tej szkoły kogoś chorego na umyśle. To chyba niebezpieczne, prawda? Dlaczego więc moim współlokatorem jest wariat? Odchyliłem głowę do tyłu, aby spojrzeć, co wyprawia ten różowooki schizofrenik. Blondyn wstał z łóżka, spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem, a po chwili odezwał się, przerywając nieustanną ciszę.
- Jeżeli mi to połamiesz, to przysięgam, że jedną część wsadzę ci głęboko w dupę.
Otworzyłem szeroko oczy, lekko zszokowany tym, co powiedział oraz spokojnym tonem, jakby mówił o pogodzie. Nieznacznie otworzyłem usta, by mu coś odpowiedzieć, lecz równie szybko je zamknąłem. Kurwa czy ten badyl serio… Nie. Stop. Shane. Momentalnie zrobiło mi się zimno, a na moją twarz wypłynął wyraz dogłębnego skrzywdzenia psychiki. Cholera, dlaczego mam takie skrzywione myśli? Fuj…
Zerknąłem na Dirhaela, który usiadł koło parapetu i zaczął najzwyczajniej w świecie jarać papierosa. Zmarszczyłem nos na ten widok, nienawidziłem tego śmierdzącego dymu, który w tym momencie zaczął rozprzestrzeniać się po pokoju. Miałem ochotę go za to, że zapalił tego śmierdziucha, co najmniej walnąć kijem, który spokojnie unosił się nad moją głową. Blondyn swój wzrok skierował na mnie i nasze spojrzenia się spotkały.
- Chcesz jednego? – zapytał, domyśliłem się, że chodzi mu o tę sproszkowaną śmierć w papierku. Uniosłem, brwi dalej utrzymując z różowookim kontakt wzrokowy i zrobiłem najbardziej zdegustowaną minę świata. Chyba się domyślił odpowiedzi, bo odwrócił głowę i zaczął spoglądać gdzieś za okno. W pewnym momencie zamknął swoje oczy, a ja jakoś nie będąc wielkim fanem papierosów oraz chcąc być dobrym człowiekiem, który wyciąga pomocną dłoń do osób w nałogu, uniosłem swoją rękę i palce skierowałem w stronę tego biednego, potrzebującego pomocy, uzależnionego osobnika. Gałąź niewinnie poszybowała w jego stronę, znajdując się parę centymetrów od głowy Dirhaela. Na moją twarz wypłynął szyderczy uśmiech. 3… 2… 1… W momencie, gdy blondyn otworzył oczy, ja zdzieliłem go badylem po twarzy. Parsknąłem śmiechem na tę kompletnie zdezorientowaną minę mojego współlokatora. Cholera, byłem naprawdę złym człowiekiem. Sekundę później przywaliłem mu z tej gałęzi drugi raz, lecz… odrobinę mocniej. Chłopak złapał lewitujący przedmiot i postawił go obok, opierając o ścianę.
- Koniec zabawy, dziecko. – mruknął, chyba dalej mocno zaspany, bo ja na jego miejscu bym dawno siebie ukatrupił. No cóż. Zmierzył mnie wzorkiem, a po chwili dodał. – Naprawdę nie masz nic innego do roboty?
- Nie, nie mam. – odpowiedziałem bez ogródek, mrużąc oczy i spoglądając na tego muła, który nawet po dostaniu dwóch ciosów z gałęzi był dalej oazą spokoju oraz równowagi. Nudziarz.
Westchnąłem i wlepiłem wzrok w sufit. Dlaczego on był takim nudnym człowiekiem? Zamiast mi zapewnić rozrywkę pod postacią zirytowanej twarzy czy jakiegokolwiek tekstu, abym ogarnął swą chorobę sierocą, to ten tylko zabrał mi obiekt do bicia go. I gdzie tu jest zabawa?
- Co tu robisz? – usłyszałem pytanie z ust Dirhaela, a ja momentalnie znów wziąłem głowę do tyłu, spoglądając na najwyraźniej niezbyt zdrowego na umyśle współlokatora. Uniosłem brwi do góry, lecz chłopak był wpatrzony na swoje łóżko, więc nie był w stanie tego zauważyć.
- Serio pytasz? – zapytałem, uważnie przyglądając się temu schizofrenikowi. Czyżby wpadł w jakiś trans? Albo słyszał jakieś głosy? Miał może halucynacje…?
- Nie rozmawiam teraz z tobą. – mruknął do mnie, na co moje oczy jeszcze szerzej się otworzyły. Czyli głosy. Świetnie, dostałem do pokoju kolesia z problemami psychicznymi, który rozmawia ze swoimi wyimaginowanymi przyjaciółmi. Lepiej trafić nie mogłem, naprawdę. Cicho mruknąłem odpowiedź ‘aha’, lecz mój chory współlokator był chyba zbyt zajęty ‘rozmową’ ze swoimi postaciami w głowie. Nie wiedziałem, czy powinienem w tym momencie zacząć się śmiać, czy płakać. Ta sytuacja była niczym wyciągnięta z akt szpitalnych na oddziale psychiatryczny, naprawdę...
- Dzięki, Shane, spłoszyłeś ją. – powiedział nagle i nie wiedziałem, czy na pewno mówi to do mnie, lecz na wypadek odpowiedziałem.
- Nie ma za co. – mruknąłem lekko skołowany całą tę sytuację, a po chwili wyszczerzyłem się w jego stronę, dodając. – Dziwaku.
Na moje słowa jedynie machnął ręką i położył się kolejny raz tej nocy do łóżka. Chyba nie miał zamiaru dalej ze mną konwersować – jaka szkoda. Wypuściłem cicho powietrze z ust, zastanawiając się, ile jeszcze czeka mnie godzin siedzenia w tej zupełnej ciszy. Oszaleję zaraz, przysięgam.
~*~
Parę minut po czwartej sen raczył owładnąć moje ciało. W końcu. Chociaż czy był sens w ogóle kłaść się spać, jeżeli trzy godziny później musiałem wstać, aby zacząć szykować się na cholerne lekcje? Nie wyobrażałem sobie spędzić tego dnia z trzema przespanymi godzinami oraz użerania się z tymi idiotami, będąc wpółżywym. Przecież ja bym w tej szkole kogoś zabił – to było pewne jak w banku. Jednak kto by się tym przejmował… W szczególności mój uroczy współlokator, który parę minut po godzinie siódmej postanowił mnie obudzić poprzez… dźganie mnie badylem w twarz. I teraz jestem zupełnie poważny. Smacznie spałem, gdy nagle coś zaczęło kuć mnie w policzek. Momentalnie się przebudziłem i gdy ujrzałem czubek kija przy oku, odsunąłem się i zacząłem szukać wzrokiem osoby, która postanowiła mnie w taki brutalny sposób obudzić. Nie musiałem długo szukać, bo moim mocno zaspanym oczom ukazał się Dirhael, który z szyderczym uśmiechem powiedział coś do mnie, lecz byłem tak skołowany, że nic do mnie nie dotarło. Po chwili zniknął mi z oczu. Jedyna myśl, która pojawiła się mojej głowie to chęć zamordowania tego blondwłosego kretyna.
~*~
Nie wiem jakim cudem udało mi się zwlec łóżka, ubrać oraz ogarnąć do stanu użyteczności, aby koniec końców znaleźć się w budynku mojej ukochanej szkoły Auris. Byłem ledwo co przytomny i podczas pierwszych lekcji kompletnie nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Wszystko słyszałem, jak przez mgłę i po prostu marzyłem tylko i wyłącznie o tym, aby ten dzień się zakończył. Już nawet zabójstwo tego debila, który mnie obudził, byłem skłonny przełożyć na następny dzień... Szkolny gwar przeciął dźwięk dzwonka, a ja jedynie jęknąłem w myśli. Ja nawet nie wiedziałem, jaka jest kolejna lekcja. Oprzytomniałem, dopiero gdy kochana pani Kibo zaczęła kroczyć w stronę mojej klasy. Czy teraz miałem mieć lekcje chemii…? Szeroko otworzyłem oczy i zerknąłem na plan lekcyjny, który miałem włożony za przezroczystą obudowę telefonu. O kurwa. Zrobiłem w tył zwrot i jak najszybciej zacząłem kierować się w stronę szatni. Oj, jedyna rzecz, o której marzyłem tego dnia to lekcja chemii. Niedoczekanie. Przez szatnie przeszedłem do wyjścia; nie miałem zamiaru spędzić w tym budynku ani chwili dłużej. Miałem dość. Zmęczenie połączone z ogólną irytacją oraz cholernym bólem głowy dały mieszankę, która wręcz rozsadzała mnie od środka. Jeszcze chwila w klasie z tą bandą kretynów zwaną ‘moją klasą’ oraz uroczą nauczycielką chemii i bym po prostu ich wszystkich pozabijał. Ich śmierć byłaby długa a ponadto bardzo bolesna. Pokręciłem zrezygnowany głową, kierując się za budynek, gdzie znajdowały się takie rzeczy jak boisko szkolne i tak dalej. Musiałem tędy przejść, aby dotrzeć do cudownej dziury w płocie, która prowadziła do lasu. Następnie wystarczyło kilka minut spaceru okrężną drogą do akademika i byłem wolny. Wolałem wybrać się tą drogą niżeli tą krótszą, dzięki której byłbym najpewniej usadzony do końca roku, gdyby ktoś z nauczycieli mnie spostrzegł przez okno. Przeczesałem dłonią zmierzwione przez lekki wiatr włosy i powolnym krokiem minąłem szkołę. Moim oczom ukazało się sporych rozmiarów boisko, na którym panowała lekcja wychowania fizycznego. Cholera jasna. Teraz nie mogłem przejść niezauważony, pieprznięty Hornzaller, by mnie od razu zobaczył. Skubany miał dobry wzrok. Westchnąłem zrezygnowany swoją obecną sytuacją i uważnie zacząłem przyglądać się panującemu ruchowi na boisku. Może bym szybko przeszedł, jak odwróci wzrok…? Zaraz. A to…? Zmrużyłem oczy, starają się dostrzec siedzącą na ławce postać, która zawzięcie coś pisała albo rysowała w zeszycie. No nie… Czy to mój uroczy schizofrenik? Momentalnie na moją twarz wypłynął szyderczy uśmiech. Zemstę za dziś czas zacząć… Gdy już miałem unieść swoją dłoń, aby poddać lewitacji notatnik blondyna, to kątem oka zobaczyłem, że jedna z dziewczyn, która miała również zajęcia na dworze, postanowiła przejść obok niego. Opuściłem dłoń, aby przypadkiem nie zauważyła mnie i ‘dziwnego’ zachowania zeszytu. Jednak ta mała flądra nie przeszła obok niego, tylko stanęła koło różowookiego i rozpoczęła z nim najwyraźniej rozmowę. O cholera. Wytężyłem wzrok, aby upewnić się, czy dobrze widzę. Mary Okami – fiu, fiu… Aż zagwizdałem z niedowierzania. Czyżby ten chory na umyśle palant wpadł w oko najpopularniejszej dziewczynie w szkole? To było wręcz nierealne. Nagle jej dłoń znalazła się na policzku blondyna na, co parsknąłem śmiechem. To znaczy na to, co zrobił Dirhael. Odsunął się, odebrał telefon i zaczął spieprzać od różowowłosej, jak najdalej. Mój Boże, czy to zdarzyło się naprawdę, czy tylko mam halucynacje od niedoboru snu? Biedna, odrzucona przez chorego psychicznego kolesia Mary. Aż łza się w oku kręci. Wsadziłem ręce do kieszeni i lekko zmarszczyłem brwi, gdy spostrzegłem, że blondasek zaczyna kierować się w moją stronę. Czyżby czas uciekać? Parsknąłem ponownie śmiechem i ukryłem się za ścianą budynku. Czułem się trochę, jak jakiś psychopatyczny porywacz, który namierza swoją następną ofiarę. Zdusiłem chichot, przykładają dłoń do ust. Cholera, nie wierzę w to, co się dzieje, naprawdę… Parę sekund później usłyszałem kroki chłopaka oraz jego głos. Przywitać się z kolegą, czy nie? Zabić go teraz, czy może później…?
- Kurwa. – dobiegło do moich ust ciche przekleństwo różowookiego, a po chwili, gdy postanowiłem ujawnić swoją obecność, powiedział sam do siebie. – Czyli teraz muszę do niej wrócić, tak?
Wybuchnąłem śmiechem, nawet nie starając się z tym kryć. Dirhael jak oparzony odwrócił się w moją stronę, jego spojrzenie wydawało się bardzo zszokowane moją obecnością. Zamrugał parokrotnie, dalej obserwując mnie zdezorientowanym wzorkiem.
- Poważnie uciekłeś od siostrzyczki Okami? – parsknąłem śmiechem, lekko bujając się na piętach. – Biedna, przez ciebie się załamie, że ją schizofrenik olał.
Dirhael patrzył na mnie jak na kompletnego idiotę, kosmitę z innej planety. Jego wyraz twarzy dalej był lekko zszokowany, lecz ustępowało ono z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem. Brwi blondyna powędrowały nieznacznie do góry. W końcu zdał sobie sprawę, że stoi, jak ostatni debil nic na dodatek nie mówiąc, więc otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz byłem szybszy. Jak zwykle.
- Panienek się boisz? – zapytałem, dalej chichocząc. – A może ty pedał jesteś, co? Gałęzie z lasu wolisz?
Znowu zaniosłem się śmiechem, oparłem się o ścianę budynku i przetarłem dłonią twarz. Brak snu powoduje u mnie chyba napady nieśmiesznych tekstów. Pociągnąłem nosem, spoglądając na blondyna, którego mina wyrażała dwa słowa – ‘co kurwa’. Jego brwi powędrowały chyba już na samo Kilimandżaro, a sam wyglądał, jakby już całkowicie się załamał moją postacią.
- A ty tak na poważnie? – odezwał się po chwili. Cholera, posąg ożył!
Zamrugałem parokrotnie i lekko przekręciłem głowę. A czy on na poważnie jest takim kretynem? Uniosłem oczy ku niebu, aby wyciągnął sam wnioski. Teatralnie westchnąłem i miałem zamiar znów zaatakować go jakimś inteligentnym tekstem, lecz idiota mnie uprzedził.
- Powinieneś być teraz chyba na lekcjach, co? – jego ton głosu był obrzydliwe spokojny oraz uprzejmy. Czy on kiedykolwiek się denerwuje? Jemu nawet palec nie drgnie, nawet jak go ktoś od pedałów wyzywa... Pieprzona oaza spokoju. Ten człowiek chyba nigdy się na nikogo nie wydarł, przysięgam. Zachowywał się jak dziewica w zakonie, którą jakby gwałcono, to by spokojnym tonem prosiła, aby przestano. Jakaś masakra…
- A ty to, co? Moja matka? – fuknąłem, mrużąc oczy. Zabawa, zabawą, ale ja dalej byłem wkurzony za tą poranną pobudkę. Niech sobie nie myśli, że nie jestem na niego zły. Oj to, to nie. – Następnym razem jak mnie obudzisz rano, to cię zabije. Rozumiesz? – wysyczałem, zmieniając momentalnie nastawienie do tego kretyna. Chyba się zdziwił tą nagłą postawą, bo przez jego twarz przemknęło lekkie zdumienie.
- Powodzenia… A jeżeli to tyle, to wybacz, mam lekcje. – mruknął, na sekundę się uśmiechnął, aby potem jego kąciki ust znowu opadły. Odwrócił się na pięcie i… poszedł. Otworzyłem szerzej oczy, zmarszczyłem brwi i zamrugałem parę razy powiekami, zastanawiając się, czy mi się przypadkiem nie przewidzi. Ten kretyn mnie olał. Całkowicie zlał moją wyniosłą osobę. Aż otworzyłem usta, aby coś za nim powiedzieć, ale się powstrzymałem. Byłem zdolny jedynie na odprowadzenie wzrokiem blondyna na ławkę. Zacisnąłem zęby, czując, jak lekki gniew zbiera się gdzieś w tyłach mojej czaszki. Wyjąłem rękę z kieszeni, zgiąłem palce i skupiłem wzrok na osobie, która przed chwilą mnie tak bardzo zignorowała. A cierp suko, należy ci się. Od stóp do głów przeszedł mnie przyjemny dreszcz, moje palce wibrowały przez przepływającą magię. Dirhael momentalnie zgiął się w pół, upuścił zeszyt trzymany w dłoni, a różowo włosa dziewczyna obok pisnęła tak głośno, że z tej odległości ją słyszałem. Coraz mocniej zaciskałem palce, czując, jak coraz to silniej magia przepływa przez moje ciało. Zaczęło mi szumieć w uszach, a wszystkie dźwięki zaczęły być stanowczo za ciche, słyszałem tylko i wyłącznie przyśpieszone bicie swojego serca. Gwałtownie wyprostowałem palce, tym samym przestając torturować jasnowłosego. Obróciłem się i oparłem się o jedną ze ścian budynku, tak by mnie nie przypadkiem nie zauważył. Pewnie domyślał się, że to ja. Albo i nie… Wytarłem rękawem czarnej bluzy krew, która zaczęła wypływać z mojego nosa i zazgrzytałem zębami. Cholera jasna.

< Panie Deee…? Pora rozkręcać cyrk na kółkach. >
Liczba słów:  2903

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz