czwartek, 18 stycznia 2018

Od Shane'a do Ktosia

Zmrużonymi oczami uważnie otaksowałem mój nowy pokój; kolejny raz tego nudnego, nic niewartego dnia. Chyba dalej do mnie nie docierało, gdzie się znajduję i, że jestem w tym miejscu, a nie innym. Jaka cholera mnie podkusiła do dołączenia do szkoły Auris? To pytanie dźwięczało w mojej głowie chyba przez cały czas. Musiałem być co najmniej nietrzeźwy podpisując papiery do tego wariatkowa czy pisząc egzaminy kwalifikacyjne. Albo ostro naćpany. Chociaż wtedy to pewnie umieściliby mnie w izolatce na oddziale psychiatrycznym, a nie w klasie iluzjonistycznej.
 Nie wiem jaki cud czy bóstwo spowodowało mój byt na tym oddziale, ale nie będę narzekać. Podobno uczniowie w tych klasach znacznie częściej ćwiczą kontrolę nad swoimi mocami i tak dalej… Chytrze się uśmiechnąłem, wiedząc, że moi rówieśnicy na zajęciach mnie po prostu znienawidzą. Wiecie, przypadkowe rzucanie ludźmi o ściany czy skręcenie nadgarstków zbyt gadatliwych uczennic będzie jedynie czystym przypadkiem. Najzwyklejsze wpadki przy pracy, która zdarzać się będą tylko na… każdych zajęciach. To się nazywa pech… Cicho westchnąłem i przeciągnąłem swoje zdrętwiałe ciało, oglądanie seriali przez cztery godziny jest wprost wykańczające. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, jaka ta czynność jest wymagająca i pracochłonna. Czy każdy ma czas na oglądanie od nowa całego Riverdale? No właśnie. Trzeba docenić takich ludzi jak ja, którzy tak mocno się poświęcają. Jakimże ja byłem zapracowanym i zaharowanym człowiekiem… Powściągnąłem lekko brwi, zamykając laptop, następnie zerknąłem na równolegle leżące łóżko do mojego, lecz znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia. Uwierzcie mi, nie mam pojęcia, co skłoniło mnie, do poproszenia o dwuosobowy pokój. Naprawdę nie mam pomysłu, w jaki sposób skuszono mnie, abym zgodził się na… to wszystko. Jednak w głębi duszy wiem, czemu tak postąpiłem. Cisza działa na mnie jak płachta na byka. Jestem osobą, która potrzebuje ciągłych bodźców słuchowych; przykładowo zasnąć potrafię tylko w słuchawkach, oczywiście, jeżeli w ogóle jestem w stanie. Bezsenność to moim zdaniem najgorsza cholera, jaką stworzył świat. Niemożność zaśnięcia w nocy jest strasznie uprzykrzającą życie sprawą. A chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że żadne leki na mnie nie działają. Po prostu ot tak. Mogłem wsypać w siebie furgonetkę tabletek nasennych i dalej nic by się nie działo. Beznadziejna sprawa. Mój organizm w tej sprawie ostro wystrychnął mnie na dudka, musiał mieć niezły ubaw przez te osiemnaście lat mojej conocnej katorgi. Chryste… Dlaczego moje myśli zaszły na taki temat? Wydąłem wargi ewidentnie znudzony otaczającą mnie ciszą, bezbarwnym spokojem oraz brakiem jakiejkolwiek duszy, którą mógłby ostro wkurzyć lub podirytować. Jestem dość paradoksalnym człowiekiem (jakby to była jakakolwiek nowość). Z jednej strony introwertyk, który najchętniej zaszyłby się w samotności pod kocem w towarzystwie ukochanych seriali i gorącej czekolady, a z drugiej osoba, której życiu przyświeca jeden cel – uprzykrzanie innym dnia. Chociaż to i tak jedna z mniej dziwnych kwestii dotyczących mojej osoby. Wierzcie mi na słowo.
Z lekka podirytowany panującym w pokoju spokojem, postanowiłem, że ruszę swoje kilkadziesiąt kilogramów uroku i miłości gdzieś poza akademik. Oczywiście nie nazbyt daleko, jeszcze bym się przypadkiem zmęczył. Pf… W jedną dłoń chwyciłem mocno rozbity już telefon, a w drugą białe słuchawki, które pewnie już ledwo, co działały. Jak gdyby to była jakaś nowość. Po wystukaniu kodu na rozbitej szybce smartfonu od razu włączyłem jedną ze swoich ulubionych playlist. Muzyka była w moim marnym życiu nieodłącznym elementem. Nie wyobrażałem sobie dnia bez swoich ukochanych piosenek, które tak przyjemnie umilały szkolne przerwy czy nudne lekcje. Nawet jak się kłóciłem z jakąś czarcią cholerą, to dalej miałem słuchawki w uszach. Może to i lepiej. Jakbym słyszał wszystko, co mówią na mój temat w szkole, to pewnie bym wszystkich już dawno pozabijał. Strzelam, że umarliby w jakiś okropnych męczarniach – może oblałbym ich kwasem albo coś w ten deseń… Trochę się dziwię, że ta szkoła mnie w ogóle przyjęła. Albo po prostu moje udawanie czystej perfekcji oraz anioła przed ‘odpowiednimi’ ludźmi weszło mi już mocno w krew. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, mimo że za cholerę to nie było śmieszne. Czasem jestem strasznie dziwny. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, nawet nie trudząc się, aby zamknąć je na klucz. Po co miałby ktoś wchodzić do pokoju, który zamieszkiwany jest od zaledwie paru godzin? Podejrzewam, że oprócz dyrektora i koła pedagogicznego nikt nie wie, że taki ktoś jak Shane Lyott uczęszcza do szkoły Auris. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Spokojnym krokiem przemierzyłem prosty korytarz, a następnie skręciłem, aby udać się do dość dużych, szarych drzwi wyjściowych. Zacząłem cicho pogwizdywać w rytm piosenki, która wybrzmiewała w moich uszach. Byłem bodajże krok od tych feralnych drzwi, gdy nagle ktoś je z impetem otworzył. Szara powłoka w iście szatańskim tempie znalazła się na mojej twarzy oraz biednym (jeszcze prostym…!) nosie. No myślałem, że w tamtym momencie trafi mnie szlag. Jak to ja po dostaniu krytycznego ciosu w swój biedny nosek oraz przez siłę odrzutu tych piekielnych drzwi, upadłem boleśnie na podłogę. Kim ja bym był, gdybym nie zaczął się drzeć wniebogłosy i wyklinać osobę, która mnie tak brutalnie potraktowała.
- Zabije, po prostu zabije. – wymamrotałem, wycierając rękawem jeszcze białej bluzy kapiący szkarłat z mojego nosa.

< Ktoś, coś? Wybacz ktosiu za beznadziejny wstęp, ale nie miałam pomysłu na to opowiadanie :c >
Liczba słów: 827


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz