sobota, 20 stycznia 2018

Od Summer do Shane'a

Taki wstyd... Przez całe te beznadziejne piętnaście minut prawie w ogóle się nie poruszałam, czekając, aż nogi mi wrócą. Nawet nie miałam jak się ruszyć, przez co tylko leżałam na tej zimnej i pewnie brudnej podłodze ze schowaną twarzą. Nie chciałam spoglądać na tego chłopaka, którego potrąciłam. A tym bardziej nie marzyłam o tym, by widział moje rumieńce. Rozmyślałam tylko o tym, by jak najszybciej po mojej przemianie zgarnąć Tofiego i uciec do swojego pokoju. Nawet dałabym sobie spokój z tym weterynarzem i szczepieniem mojego kota! Do tego... ten gość raczej nie należał do tych najmilszych. Po pierwsze, nazwał mnie na początku mątwą. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś tak mnie nazwa. Dalej była niemowa, co jak najbardziej rozumiem, biorąc pod uwagę mój charakter. Następne określenie — paluszek rybny. I do tego porównał mnie do niego! W tamtym momencie moje rumieńce przybrały jeszcze ciemniejszego koloru. Chciałam, by już zostawił mnie w spokoju, nic nie dodając. Jednak to się nie spełniło, gdyż próbował mnie po jakimś czasie przewrócić. A po co? Myślał, że nie oddycham. Prawie się wtedy rozpłakałam.
Jego... okrzyk radości, oznajmiający mnie o znalezienie kocurka też mnie trochę przeraził. Miałam wrażenie, że zrobi mu coś złego, przez co też pisnęłam. Miauczenie Tofika dawało mi znać, że ani trochę mu to się nie podobało. Wiedziałam, że on w jakimś stopniu nie lubi obcych, tak jak ja, ale miałam cichą nadzieję, że jakoś to przeżyje... tak samo, jak ja.
Gdy w końcu poczułam, jak mój ogon zaczynał powoli się zmieniać w nogi, od razu próbowałam wstać, by jak najszybciej uciec od tego pseudokoszmaru. Przykro mi było z powodu maine coona, jednak stojąc przed ciemnowłosym, nie miałam odwagi spytać się, czy oddałby mi kota. Po prostu stałam jak ten kołek, z lekko trzęsącymi się nogami, obejmując się jedną ręką o drugą, patrząc się gdzieś na bok i czując swoje rumieńce na twarzy. W jednej chwili podniosłam swoją dłoń, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wzięłam głęboki wdech. Muszę to zrobić. Wyciągnęłam niepewnie ręce, chcąc zabrać swojego kota.
- Zapomnij! - krzyknął chłopak, odwracając się ode mnie, tym samym sposobem trochę szarpiąc kocura. Wtem dostrzegłam cały jego czerwony rękaw, którym zakrywał połowę swojej twarzy. Wciągnęłam ze świstem powietrze, zakrywając dłonią swoje usta. Aż tak mu pociekło?!
- A tobie co? Dusisz się? - ponownie się odezwał, tylko częściowo na mnie patrząc. Trochę zamarłam na progu chęci mu pomocy. Musiałam wziąć go do pielęgniarki, by zatamować mu ten krwotok, jednakże... bałam się tego zrobić. Natychmiastowo odwróciłam swoje oczy, zastanawiając się, co na to poradzić. Bardzo chciałam mu pomóc, ale ja naprawdę nie mogłam tego zrobić. No bo... w jaki sposób? Sama tego nie wiedziałam... Może... jednak bym zaryzykowała? Bijał się ze swoimi myślami, jednocześnie kierując swój wzrok na wystający ogon Tofika. Dobra... robię to dla ciebie, Tofiś!
Wzięłam bardzo głęboki wdech, chwytając biały dół bluzy ciemnowłosego i zaczęłam go prowadzić. Wiedziałam, że moja siła wynosiła kompletne zero, jak i nie poniżej, jednak nie sądziłam, że może łatwo mi pójść z tym gościem.
- Gdzie mnie prowadzisz?! A jak tamta sardynka znowu się pojawi? - zaczął reagować po jakiejś minucie. Przecież to ja byłam tą sardynką, pomyślałam, jednocześnie w duchu płacząc.
- D-do... Pielęgniarki... - odpowiedziałam, ledwo słyszalnym głosem. Miałam jednak nadzieję, że ten mimo tego mnie usłyszał. Biorąc jednakże pod uwagę wcześniejsze moje kiwnięcie głową, zaczynałam powoli wątpić w tę możliwość.
- Daj mi przynajmniej kicię poprawić, bo zaraz spadnie — znowu się odezwał. Schyliłam trochę swoją głowę.
- To jest Tofik... - ponownie szepnęłam, nawet nie próbując zwolnić, dalej za sobą go ciągnąc. Boże... mogę być teraz z siebie zupełnie dumna.

< Shane?
Ilość słów: 597

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz