piątek, 26 stycznia 2018

Od Kagamiego

Czerwonowłosa czupryna właśnie niczym strzała biegła z piłką do kosza. Wymijając po drodze każdą napotkaną osobę, z ogromnym uśmiechem na twarzy skupiłem się na koszu, do którego zbliżałem się coraz bardziej. Moja klubowa koszulka kroczyła za mną, czułem podniecenie. Duch walki, chęć wygranej. To uwielbiam. Pożądanie zwycięstwa. Wyskoczyłem jak najwyżej i zrobiłem bardzo mocny wsad piłki do kosza. Cała konstrukcja zadrżała, a potem obręcz odpadła od tablicy, a ja z kółkiem spadłem na ziemię. Popatrzyłem na oderwany element kosza i zaśmiałem się.
-Kagami! Ty cholerny psujo! To już trzeci kosz w tym tygodniu!-wrzasnął kapitan mojej drużyny.
-Przepraszam Hyuga! -powiedziałem, zanosząc się śmiechem i składając dłonie jak do modlitwy.
Po chwili zrozumiałem, że nadal mam obręcz w dłoniach, przez co miałam kolejny wybuch śmiechu. Kapitan poprawił okrągłe okulary, podszedł do mnie i złapał za ucho. Nadal się śmiejąc z grymasem, ruszyłem tam, gdzie prowadził mnie kapitan. Wyprowadził mnie za teren boiska, po czym puścił moje ucho. Oj, ta mina nie zapowiada pochwały z jego strony...
-50 przysiadów na rękach, a potem 10 okrążeń wokół boiska. Ruszaj się!-krzyknął.
Przewróciłem oczami. Od razu stanąłem na dłoniach i zacząłem robić przysiady. A raczej jakaś inna powinna być nazwa do tego. Mimo tego, że to kara wiedziałem, że dobrze mi to zrobi. Lubiłem wycisk fizyczny, bo rzadko kiedy łapały mnie zakwasy. Skupiłem się na liczeniu moich przysiadów na rękach. Słyszałem pisk podeszw butów sportowych i uderzenia piłki o tablicę kosza. Eh... Wolałbym grać niż zbliżać się i oddalać od podłogi. To nudne, jak nawet nie ma z kim pogadać. Zza koszulki wyłonił się mój srebrny pierścień i dzwonił w rytm moich przysiadów. Nareszcie skończyłem. Wybiłem się z dłoni, chwilę utrzymałem w powietrzu, a potem byłem stopami na ziemi. Rozciągnąłem się, przez co kilka moich kości strzeliło. Z przyjemnością rozejrzałem się, ale nie mogłem się nacieszyć widokiem gry, bo kapitan od razu zrobił palcem wskazującym kilka kółek. Przewróciłem oczami i zacząłem biec wzdłuż linii wyznaczającej boisko. Co za debil wymyślił takie słabe kosze. Przecież nie uderzyłem mocno... Chyba. Kiedy tak biegłem, przypomniałem sobie wiele rzeczy, których w sumie nie chciałem aż tak bardzo wspominać. Śmierć mamy, pierwsza noc bez poczucia matczynej miłości. To nie tak, że byłem maminsynkiem. Po prostu ona była jedyną bliską mi osobą. Pokręciłem głową i skupiłem się na bieganiu. Trener nagle zaklaskał kilka razy, co oznaczało zbiórkę. Tak więc skończyłem na przed ostatnim okrążeniu i podszedłem do brązowowłosego okularnika.
-Dobra panowie. Jestem dumny z tego, jakie poczyniliśmy postępy. Nadal jednak mamy bardzo dużo czasu. Ale! Pamiętajcie, aby nie zapominać o treningach. Ostatnio zostaliśmy pokonani, więc teraz musimy się bardziej postarać. Koniec na dzisiaj. Jutro o tej samej godzinie. A i Kagami! Nie niszcz tak tych koszów, bo wreszcie się Sukja wkurzy i dostaniesz opierdziel od niego i dyrektora. -rzekł Hyuga.
Zasalutowaliśmy jak w wojsku. Cała drużyna, zanosząc się śmiechem, pokierowała kroki do szatni. Tam wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i opuściłem teren ćwiczeń. Spojrzałem na nocne niebo i westchnąłem. Dobrze, że treningi są codziennie, bo nie wiedziałbym, co mam ze sobą zrobić. Teraz wrócę do domu i zaszyję się w łóżku. Przynajmniej taki miałem plan. Wpadłem na kogoś, przez co ta osoba upadła na ziemię. Przewróciłem oczami. Jak jedna osoba nie uważa, to druga powinna przejąć tę rolę i działać za dwie. Podałem dłoń dla niezdary. Że też ci ludzie nigdy nie patrzą przed siebie. Nie no, dobra, wybaczę, sam przecież nie uważałem.
-Sorka. -powiedziałem szybko.

< Ktuś? Cuś? >
Ilość słów: 564

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz