wtorek, 23 stycznia 2018

Od Dirhaela do Shane'a

Sen, sen, sen. Zwykły, najprostszy możliwy sen. Jednak czy aby na pewno?
Nie doceniłem tego... Czego...? Coś trzymało mnie w swoich objęciach i nie chciało wypuścić. Nie mogłem się poruszyć ani złapać oddechu, a każda próba otwarcia oczu kończyła się niewyobrażalnym bólem. Czy to już była jawa, czy nadal trwał koszmar? Słyszałem szept, płacz, śmiech i błaganie o litość. Docierały do mnie wszelkie bodźce z zewnętrznego świata, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Jednak z czasem to wszystko ucichało, a ja odzyskiwałem fizyczną sprawność. W końcu udało mi się otworzyć oczy, zaczerpnąć powietrza, co doprowadziło do mojego obudzenia się ze snu, ale wciąż coś było nie tak. Na łóżku nie byłem... sam. Ktoś siedział obok mnie, ba, na moich nogach, co odczułem dopiero po krótkiej chwili. Na pewno nie był to mój kot, bo nawet ten grubas tyle nie ważył. Postać ta z początku wydawało mi się człowiekiem, ale szybko się zorientowałem, że to był duch kobiety albo mężczyzny; trudno było to stwierdzić. Długie, ciemne, wyglądające na przemoczone włosy spływały na jego twarz, przysłaniając oczy. To coś się uśmiechało, a gdy tylko zobaczyło, że je widzę, zaśmiało się złowieszczo, przyłożyło palec do ust i... zniknęło. Rozpłynęło się w powietrzu.
- Co to było? - spytałem sam siebie.
Czyżby moje bariery były zbyt słabe, by utrzymać coś takiego z daleka od pokoju, czy ta zjawa była bardzo potężna? Usiadłem na łóżku, a ręce położyłem na kołdrze. Dopiero wtedy spostrzegłem, że były pokryte świecącymi, białymi, lecz gasnącymi z każdą sekundą znakami. Czy to coś mnie opętało, nie, próbowało opętać? Zacisnąłem dłonie w pięść i rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu innych zmor, ale zamiast nich "znalazłem" mojego jakże wspaniałego współlokatora, leżącego na podłodze, a nad nim lewitował mój... kijek. Czy on serio nie ma co robić ze swoim życiem? Westchnąłem.
- Jeśli mi to połamiesz, to przysięgam, że jedną z części wsadzę ci głęboko w dupę — powiedziałem zaspany, nie do końca jeszcze świadomy swoich słów.
Otworzył szeroko oczy i spojrzał się na mnie jak na psychopatę, ale nic nie odpowiedział i chyba zbyt mocno nie przejął się moimi słowami. Sięgnąłem po okulary, które o dziwo leżały na stoliku nocnym i je założyłem. Wstałem, podszedłem do okna i je otworzyłem, delektując się świeżym, rześkim i nocnym powietrzem, które i tak za chwilę miałem zamiar zatruć. Na parapecie leżała paczka papierosów, pozostawiona przeze mnie poprzedniego dnia. Wziąłem ją i wyciągnąłem jednego papierosa, po czym włożyłem go sobie do ust. Poczułem na sobie wzrok Shane'a, wiec odwróciłem się w jego stronę. Głowę miał wziętą do tyłu. Może pora zakopać ten topór wojenny, który wziął się bez żadnej poważnej przyczyny?
- Chcesz jednego? - spytałem. Był w końcu pełnoletni, co nie? Mógł już palić.
Wydawał się zdziwiony i zdegustowany moją propozycją. Uniósł brwi oraz swoją dłoń i zaczął poruszać palcami. Czy on znowu chciał użyć swojej mocy? Prychnąłem i zapaliłem fajka, zaciągając się jego smakiem. Zamknąłem oczy, by się nim w pełni rozkoszować, a gdy je otworzyłem, przed oczami miałem tą "moją" gałąź...
...i nim zdążyłem zareagować, ten dupek walnął mnie ją w głowę. Delikatnie, więc mnie to nie zabolało, ale i tak ze złości prawie przegryzłem papierosa. Potem zrobił to jeszcze raz, ale mocniej. Kijek wciąż był w powietrzu, więc złapałem go i postawiłem obok siebie. Przysięgam, ja mu kiedyś coś zrobię, naprawdę.
- Koniec zabawy, dziecko — powiedziałem spokojnym tonem. Wypuściłem dym z płuc i zmierzyłem chłopaka wzrokiem. Nadal bezczynnie leżał na podłodze. - Naprawdę nie masz nic innego do roboty?
- Nie, nie mam.
Wzruszyłem ramionami. Cały czas spoglądałem za okno, byleby tylko nie musieć się na niego patrzeć. Po skończeniu palenia oparłem się o parapet.
- To ciebie kiedyś zabije, wiesz? - usłyszałem dziecięcy, damski głosik za sobą. - Mamusia zawsze mi powtarzała, że palenie jest be.
Odwróciłem się w stronę już dobrze mi znanej małej dziewczynki. Siedziała na moim łóżku. Czy była tu przez cały? Widziała tego upiora z wcześniej?
- Co tu robisz? - spytałem.
- Emm... przyszłam zobaczyć, co robisz! - Uśmiech pojawił się na jej martwej twarzyczce.
- Serio pytasz? - odpowiedział Shane, siadając na podłodze.
- Kim on jest? - spojrzała na ciemnowłosego.
- Nie rozmawiam teraz z tobą — zwróciłem się do niego. - Moim współlokatorem — odpowiedziałem dziewczynce.
- To ja wam może nie będę przeszkadzać... - odparła zawiedziona i zniknęła.
- Dzięki, Shane, spłoszyłeś ją — powiedziałem, siadając, a następnie kładąc się na łóżku.
- Nie ma za co — uśmiechnął się. - Dziwaku.
Machnąłem ręką i przykryłem się kołdrą. Nie miałem zamiaru dłużej z nim rozmawiać.
~*~
Ranek. Wstałem równo o siódmej i zacząłem się szykować na pierwszy dzień szkoły. Zdziwiłem się, że mój współlokator nadal spał, ale nie miałem ochoty go budzić. Może wziął sobie wolne? Albo miał na drugą lekcję? Kto wie. Tego dnia zrezygnowałem ze śniadania, bo nie byłem głody. Ubrałem zwykłą, jasną koszulę. Cudem powstrzymałem się od założenia krawatu. Naprawdę przyszło mi to z trudem. Ludzie w tej szkole i w moim wieku nie zakładają ich na zajęcia, prawda? Nie chciałbym być już pierwszego dnia zostać uznany za dziwaka... chociaż pewnie i tak się wkrótce stanie; jak zawsze. Po ubraniu się poszedłem do łazienki, gdzie przyjrzałem się swojej twarzy. Na policzku miałem trzy piękne ranki, otoczone małymi siniakami powstałymi po kocich pazurkach. Po dotknięciu bolały. Wyglądałem po prostu... świetnie. Najgorsze było to, że nie mogłem nic z tym zrobić. Ciekawiło mnie, ile to będzie się to goić.
Wziąłem torbę z rzeczami potrzebnymi mi na dziś. Na wszelki wypadek spakowałem też tam swój dziennik. Gdyby Shane go zobaczył... wolałem o tym nie myśleć. Przed wyjściem po raz ostatni spojrzałem na niego. Tak słodko i smacznie spał. Byłoby bardzo szkoda, gdyby ktoś go obudził, prawda? Przy moim łóżku nadal stał ten nieszczęsny kijek. Podniosłem go i podszedłem do ciemnowłosego, a czubek gałęzi zbliżyłem do jego twarzy. Prychnąłem i kilkukrotnie, niezbyt lekko dźgnąłem go nim po policzku, aż dopóki się nie obudził, co stało się po krótkiej chwili. Szeroko otworzył oczy i się odsunął. Widać było, że był zaspany. I to mocno. Włosy miał w nieładzie i patrzył się na mnie tak, jakby zobaczył ducha.
- Wstawaj, śpiochu — powiedziałem, nie czekając na jego reakcję.
Odłożyłem kijek na jego poprzednie miejsce i wyszedłem z pokoju.
~*~
Kto w tej szkole był na tyle genialny, by dać wf na pierwszej lekcji? Mój nauczyciel powiedział mi, żebym tego dnia wziął sobie wolne od jego przedmiotu, bym zobaczył, jak to wszystko wygląda. Zajęcia odbywały się na dworze, konkretnie na boisku szkolnym, więc usiadłem na trybunach. Po kilku minutach znudziło mi się oglądanie rozgrzewki, więc wyjąłem swój dzienniczek i otworzyłem go na stronie, w którą było włożone piórko. Za pomocą ołówka zacząłem tworzyć do niego scenerię.
- Cześć. Co robisz? - usłyszałem obok siebie damski głos.
Automatycznie zamknąłem dziennik. Nie zauważyłem, że podeszła do mnie jakaś dziewczyna o złotych oczach i różowych włosach. Jej strój był dość... wyzywający. Cóż, jak na niektóre standardy to była ładna. Uśmiechnęła się miło i usiadła obok mnie.
- Nic takiego — odpowiedziałem, poprawiając okulary. Schowałem zeszyt do torby; tak na wszelki wypadek.
- Hmn, nie musiałeś tego chować — nadęła policzki. - Ładnie rysujesz — pochwaliła mnie. - Jestem Mary, a ty? - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Dirhael — uścisnąłem jej dłoń. - I dzięki — odwzajemniłem uśmiech.
Muszę przyznać, strasznie dziwnie mi się z nią rozmawiało. Było mi z tym nieswojo, za to ona wydawała się w swoim żywiole. Starałem się robić wszystko, byleby tylko na nią nie patrzeć.
- Ciekawe imię. Pierwszy raz cię widzę, jesteś tutaj nowy? - spytała, znowu się do mnie zbliżając.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć. Złotooka położyła dłoń na moim policzku, a palcem przejechała po ranach po kocie. Wzdrygnąłem się. - Co ci się stało? Nie wygląda to za dobrze... - powiedziała z troską.
- To nic takiego — odsunąłem się od niej.
Czy ona mnie... podrywała? Przełknąłem ślinę. Muszę uciec. I to szybko. Rozejrzałem się, by poszukać jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale trybuny był puste, poza oczywiście kilkoma nieszkodliwymi duchami. I akurat w tym momencie, jakby w odpowiedzi na moje błagania, zadzwonił mi telefon. Wyjąłem go z kieszeni, a na wyświetlaczu zobaczyłem, że dzwoni do mnie mój mechanik.
- Przepraszam, muszę to odebrać — powiedziałem obojętnie, odchodząc od niej.
Czułem się jak małe dziecko, które właśnie wygrało lizaka na loterii. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i podszedłem w okolicę budynku, gdzie kończyło się boisko. Rozmowa zajęła mi kilka minut; podczas niej dowiedziałem się, że dziś po południ będę mógł odebrać swój samochód. Ucieszyłem się, ale po rozłączeniu się przypomniałem sobie o dziewczynie, która nadal na mnie czekała. Ciche "kurwa" wymknęło się z moich ust.
- Czyli teraz muszę do niej wrócić, tak? - powiedziałem sam do siebie.
Dokładnie w tym samym momencie usłyszałem za plecami czyjś śmiech. Odwróciłem się.
Shane.
Co on tu robił?

< Shane? to opko to gunwo >
Liczba słów: 1459

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz