sobota, 17 lutego 2018

Od Olivii do Nitzan'a

To był mój pierwszy dzień w akademii. Na początku nie byłam przekonana, co do tego miejsca, jednak postanowiłam spróbować. Rodzice ciągle mnie namawiali do dołączenia się do tej szkoły, ponieważ wszyscy absolwenci byli bardzo zdolni. Matka pragnęła, bym dołączyła do klasy medycznej, ponieważ lekarze zarabiają ogromne sumy pieniędzy. Jednak mój ojciec był przeciwny temu pomysłowi. Chciał, bym doskonaliła swoje umiejętności, których mnie nauczał od dzieciństwa. Niestety, nie miałam bladego pojęcia jakie są inne opcje, rodzice nie chcieli mi pokazać danych. Trochę mi to się nie podobało, jednak nie miałam za wiele do gadania. Byłam w końcu ich najmłodszym dzieckiem. Jak na złość z całej piątki rodzeństwa, tylko ja miałam zaszczyt uczyć się w tej szkole. Oni wszyscy nie chcieli pójść się uczyć, a chcieli jedynie zostać w domu i pracować razem z rodzicami. Wszyscy byli bardzo wykształceni i mieli indywidualne zajęcia, jednak ja nie umiałam się niczego nauczyć podczas tych prywatnych lekcji. Dlatego Sansa i Samuel zdecydowali, żebym się uczyła w tej akademii. Przyjechałam w weekend do akademika, co równało się z brakiem lekcji. Miałam czas obejść teren szkoły kilka razy razem z Fenrirem, który cały czas się mnie pytał o różne rzeczy. Na wiele jego bezsensownych pytań odpowiadałam: „nie wiem.” Cóż po co miałabym go okłamywać. On wtedy jedynie prychał, albo coś mamrotał cicho pod nosem. Oczywiście poza zwiedzaniem i próbami nawiązania nowych kontaktów, nic nie robiłam. Zapomniałam przeanalizować mój plan lekcji… Wiedziałam jedynie, że byłam w klasie pierwszej mundurowej, ale tylko tyle. Nie zapamiętałam jeszcze klasy, w których miały się odbywać moje zajęcia. Na całe szczęście byłam sama w pokoju. Moja matka bardzo nalegała, by ktoś ze mną mieszkał, więc wybrała mi pokój dwuosobowy. Przedstawiałam jej wiele razy mój pogląd oraz przeróżne argumenty przeciw temu, ale jak każda matka, on wie lepiej. Nie mogłam zdecydować o niczym. Wszystko miałam narzucone z góry, no może poza klasą mundurową, która mi się spodobała. Inne jakoś mnie nie przekonały, nawet jak ojciec w końcu pokazał mi resztę profilów. Stanęłam na mundurowej. W końcu zostałam do tego stworzona, aby walczyć z ludźmi. Tak jak mój ojciec powiedział, powinnam podczas tego pobytu w szkole, szlifować swoje już zdobyte umiejętności. W końcu po długich rozmowach z matką, zgodziła się bym kontynuowała naukę w tej dziedzinie. Jeśli chodzi o walki, to byłam bardzo zręczna i szybka. Z łatwością się poruszałam i zachowywałam równowagę. Byłam też w miarę wytrzymała, a moja technika nie była najgorsza, jednak daleko mi było do Evelyne czy rodziców, którzy potrafili walczyć każdym rodzajem broni i w każdej sytuacji, czy otoczeniu. Mi brakowało siły. Nie byłam tak silna jak oni, pomimo tego że bardzo dużo trenowałam. Nie chciałam zostać w tyle i być gorsza od całej reszty, ale chyba to się nigdy nie zmieni. Kiedy wkładałam zbyt dużo siły w jakąś rzecz, nie robiłam wtedy to precyzyjnie, a można było nawet znaleźć wiele niedociągnięć. Musiałam się nauczyć odpowiednie dysponować swoją siłą, co wcale nie było takie proste jak się wydaje. Taki Alan spędził ponad trzy lata, próbując osiągnąć tą równowagę siły oraz odnaleźć swój własny styl walki. Nam rodzice kazali posiadać swój własny styl walki, ponieważ jak będziemy się trzymać danych reguł nasze ataki, będą bardzo łatwe do przewidzenia, czego nie chcieliśmy. Znaleźliby się tacy, co myślą, że cała nasza piątka rodzeństwa tak samo walczy. Ta osoba nawet nie wie jak bardzo się mylił. Styl naszej walki, odzwierciedlał nas, nasze charaktery i dusze. Snułam jeszcze wiele refleksji w pokoju, w niedzielną noc, a potem sobie czytałam książki. Niestety zasiedziałam do bardzo późnej godziny, przez co zaspałam. Obudziłam się o 20 minut za późno. Był to mój pierwszy dzień w szkole, a już zaliczyłam spóźnienie. A może jednak zdążyłabym? Wyskoczyłam z łóżka na równe nogi i szybko się ubrałam. Potem chwyciłam suchą bułkę i spakowałam swój plecak do szkoły, jedząc śniadanie. Spojrzałam na godzinę, która wybiła 7:45. Przerażona faktem, że się spóźnię w pierwszy dzień, wybiegłam z pokoju. Pognałam w stronę akademii. Niestety było to jedyne miejsce, które nie zdążyłam obczaić bardzo dokładnie, albo nie chciało mi się. Uznałam to za niepotrzebne, jednak gdy tylko weszłam do środka, uświadomiłam sobie, że jednak mogłam zwiedzić szkołę. Spanikowana, próbowałam odnaleźć swoją klasę. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już 7:55, a ja nadal nie wiedziałam, gdzie miałam zajęcia. Zobaczyłam w małej odległości wysokiego, ciemnoskórego mężczyznę, który szedł bardzo spokojnie w moją stronę. Podbiegłam do niego.
-Cześć, jestem Olivia i jestem tutaj nowa - przedstawiłam się i posłałam w jego stronę przyjazny uśmiech.
- Cześć - odpowiedział - W czym mogę pomóc? - zapytał się spokojnie.
- Wiesz gdzie jest ta klasa? Nie chciałabym się spóźnić w pierwszy dzień… - podałam mu do ręki swój plan lekcji. Chyba dzisiejszego dnia po zajęciach, będę błądzić sama, albo z kimś po tej szkole. Musiałam ogarnąć wszystkie sale, inaczej bym się codziennie spóźniała na pierwsze zajęcia… Jakby ojciec, który jest zawsze punktualny się o tym dowiedział, to by mnie chyba ukatrupił na miejscu. 
<następne opowiadanie>

<Nitzan?>
Ilość słów: 809

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz