czwartek, 15 lutego 2018

Od Roy do Drake'a

Sama do końca nie wiem, który z kolei dzień powtarzam tę samą czynność. Poranna toaleta, śniadanie i piesza podróż, do znajdującej się nie daleko od akademika szkoły. Dzisiejszego dnia, słońce przygrzewało mocniej niż zwykle, co w moim przypadku było równoznaczne z założeniem swojej ukochanej, białej koszuli bez rękawów oraz wpasowanego, czerwonego, dosyć cienkiego krawatu. Nie starając się bardziej urozmaicać dzisiejszej "stylizacji", na ramiona zarzuciłam przedłużany, zrobiony z nieco grubszego materiału, czarny sweter. Podobnego koloru była również przyodziana przeze mnie, falbaniasta spódnica oraz połyskujące buty. Wraz ze swoją - wciąż lśniącą nowością - torbą, wyszłam ze swojego pokoju, jak zwykle zamykając drzwi na klucz. Dzisiaj w końcu miały się odbyć jakieś konkretne zajęcia, specjalnie dla klas mundurowych.
Obojętnym wzrokiem prześledziłam już dobrze mi znany, całkiem duży hol. Co prawda, będę go widywać prawie codziennie, przez następne kilkanaście miesięcy. Szczerze mówiąc, już podświadomie zdaję sobie sprawę, że ta monotonność wkrótce zamieni się w niechęć, do stawiania stopy za murami ów placówki. Westchnęłam cicho, kierując się pod salę gimnastyczną, na której miały się zebrać - z tego co wiem - wszystkie roczniki klas mundurowych. Wychowawcy podobno zorganizowali dla nas jakąś grę terenową... Podczas niej, będziemy mogli wykazać się swoimi, przynajmniej podstawowymi, umiejętnościami zarówno w sztukach walki, czy obsługiwania się bronią, jak i tymi, związanymi z pracą zespołową. Nie mam do takiego typu zajęć żadnych zastrzeżeń. Wręcz przeciwnie - z chęcią chciałam sprawdzić w takim "symulatorze" swoje zdolności samoobrony. Podświadomie, cały czas czekałam na tego typu test. Jedyne, naprawdę delikatne zastrzeżenia mam co do przymusowej pracy z - przynajmniej dla mnie - zupełnie nieznajomą osobą. Przez te kilka dni nauki w nowej szkole, nie zdążyłam się z nikim zapoznać. Sama nie wiem, czy to przez moje dziwne nastawienie do nowej klasy, czy problem leży zupełnie gdzie indziej... Ach! I tak za dużo przeżyłam, żeby teraz nie dać sobie rady z jakąś pojedynczą egzystencją.
Zaprzestając na jakiś czas swoich wewnętrznych monologów, skupiłam całą swoją uwagę na dopiero co wyciągniętej z torby książce. Dodatkowo, z kieszeni swojego przydługiego swetra, wyciągnęłam okulary podobne do tych, noszonych przez dobrze znanego wszystkim Harrego Pottera. Założyłam je szybko na nos, po czym "wyłączając się" pozwoliłam czasowi spokojnie mijać, zatracona już w zupełnie innym świecie. Nie chciałam poświęcać czasu na obserwowanie swojej patologicznej klasy, przynajmniej na tą chwilę nie było to moim głównym priorytetem... Gdy tylko doszedł do mnie charakterystyczny ryk dzwonka, momentalnie przymknęłam książkę i wraz z tłumem, udałam się do szatni. Zarówno chłopcy, jak i dziewczyny w tym momencie zobowiązani byli przyodziać swe identyczne u każdej z płci mundurki. W ciągu kolejnych piętnastu minut, całą, składającą się chyba z siedemdziesięciu osób grupą, stanęliśmy na betonowym, dosyć obszernym boisku. Dwaj mężczyźni, uprzednio dając polecenie o połączeniu się w pary, aktualnie toczyli między sobą - zapewne - bardzo interesująca i istotną dla naszego życia dyskusję. Rozejrzałam się. Żadnej znajomej twarzy, którą mogłabym poprosić o przyłączenie się. Stałam w miejscu, z początku całkiem obojętnie reagując, na co chwilę dobijające do moich ramion osoby. Minęła minuta, a od owych ani jednego "przepraszam" nie usłyszałam. Wywróciłam oczami, wzdychając cicho. Nie dość, że głupie, to jeszcze niewychowane... Z lekka zirytowana, zaczęłam szukać jakiejś sensownej drogi ucieczki z gmachu tłoczących się ludzi. Rzecz jasna, okazjonalnie do kogoś dobijając, pełna kultury okazywałam skruchę, przepraszając za swoją nieudolność. Spotykało się to głównie ze śmiechem - no cóż. Pozostawiając na razie myśli o znalezieniu sobie partnera, podświadomie zajęłam się wyzywaniem tych nieco bardziej denerwujących istot. Również zadając sobie pytania, z serii "Co ja tu właściwie robię?". Zatracona całkowicie w swojej miłej dyskusji samej ze sobą, nawet nie zwróciłam uwagi na - zapewne - przez "przypadek" podłożoną nogę, prosto pod moje stopy. Nie zdążając ominąć jakiegoś przemiłego człowieka, który wystawił ową kończynę, zagubiona w gmachu już szykowałam się na romantyczne spotkanie z ziemią, gdy nagle, wyczułam na swym nadgarstku czyjąś podtrzymującą mnie dłoń. Nie minęła sekunda, a zostałam postawiona do pionu przez o wiele wyższego, najwidoczniej starszego chłopaka. Wlepiłam w jego osobę widocznie przestraszone spojrzenie, z lekka się czerwieniąc.
-Gdzie tak lecisz? - zagadnął, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Rozejrzałam się dla stuprocentowej pewności, czy pytanie zostało skierowane właśnie do mnie. Niepewna byłam, przez ten charakterystyczny dla całkiem towarzyskiej osoby wygląd. Przez chwilę po prostu zwątpiłam, czy ktoś taki chciałby o cokolwiek pytać zaszywające się w kątach dziecko, którym niestety jestem.
-Na randkę z podłogą - odpowiedziałam po dłuższej chwili, również delikatnie unosząc kąciki ust. - Dziękuję - dodałam, odwracając wzrok z lekka w bok.
-Nazywam się Drake - kontynuował rozmowę, co - nie ukrywam -, było dla mnie czymś nowym u płci przeciwnej.
-Jestem Roa - przedstawiłam się krótko, ośmielając się zwrócić z powrotem wzrok w jego stronę. Podczas gdy chłopak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, przerwały nam pytania nauczycieli o gotowość. Zapewne chcieli już przedstawiać zasady gry... Dopiero wtedy, uświadomiłam sobie, że nikomu nie zdążyłam chociażby złożyć propozycji o wspólną pracę, przez najbliższe kilka godzin. Odruchowo, ze stresu przygryzłam delikatnie dolną wargę, wzrok szybko wlepiając w ziemię. Zaczęłam bawić się bez opamiętania palcami, wyginając je w każde możliwe strony. Kątem oka nadal widziałam przy sobie posturę nowo poznanego.
-Ten, no.... - zająknęłam się z lekka, nawet nie ośmielając się unieść wzroku. - Masz już kogoś w parze? - podpytałam równie cicho.
  < Drake? :3 >
Liczba słów: 869

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz