Jednakże doceniałem gest Dazai'a, który zabrał się za przygotowywanie, ku mej uciesze, w pełni wegetariańskiego posiłku. Ja w tym czasie zajmowałem się Jisatsu, która po przebraniu została pod opieką Nene. Nie mam pojęcia, jak to się działo, ale gdy klacz dostawała w swoje kopyta małą, ona automatycznie przestawała płakać.
– Tak mi się właśnie przypomniało – zaczął Dazai, a ja przestałem się na niego gapić. - Życiowa porada, którą na swój sposób wbito mi niegdyś do głowy... Nie ufaj nikomu. Wtedy ból po stracie, zmniejszy się do minimum. – Chłopak nie był w pełni skupiony na pomidorze, który kroił, co poskutkowało przecięciem sobie palca. Przeklął i włożył dłoń pod zimną wodą, po czym dodał ciszej. – Zapamiętaj to sobie lepiej do końca życia...
Pokręciłem głową, wstając z łóżka i podszedłem do Dazai'a.
– Nie chcę być samotny, nawet jeśli wiąże się to z bólem po stracie bliskiej osoby. Zresztą nawet po śmierci ta osoba będzie przy mnie, w moim sercu – stwierdziłem i niepewnie wyciągnąłem rękę po jego dłoń. – Mogę? – spytałem, wskazując głową na jego palec. Zranił się, robiąc obiad dla nas, więc czułbym się źle, nie pomagając mu.
Dazai podał mi dłoń, którą chwyciłem w swoją. Zamknąłem oczy, skupiając się na wodzie, a gdy ponownie je otworzyłem, po rance nie było żadnego śladu.
– Cóż... Twój wybór, twoja strata... – powiedział, przyglądając się zaciekawiony swojej dłoni, po czym wrócił do gotowania.
Ja natomiast wyjąłem z szafki naczynie i nakryłem biurko, gdyż w naszym pokoju nie pomyśleli, by do mini kuchni dodać jakiś stół. Ale chociaż była wanna...
Usiadłem na łóżku, nie wiedząc co z sobą zrobić i znowu zacząłem się gapić na Dazai'a, nie mając lepszego zajęcia. Lubiłem obserwować ludzi, a że chłopak był dla mnie nadal pełen tajemnic, powodowało, że stawało to się dziesięć razy ciekawsze.
Chciałem zacząć rozmowę, jednak zatrzymał mnie dźwięk przychodzącego MMS-a. Sięgnąłem po telefon i zamarłem, otwierając załącznik.
Nieprawdopodobnie wysoki i małomęski pisk wydobył się z mojego gardła, gdy wśród podziału ról do szkolnego musicalu "Romeo i Julia" zobaczyłem swoje nazwisko przy imieniu Romea.
– Dazai, widzisz to! Dostałem rolę! – zaśmiałem się i rzuciłem się na niego, przytulając go mocno. Po chwili odsunąłem się od niego, śmiejąc się wniebogłosy i skakałem wokół niego, wyciągając przed siebie telefon ze zdjęciem. – Zagram tytułową rolę w musicalu! Będę Romeo! Aaaaa! – piszczałem, trzymając jego ramiona, skacząc przy tym, jak małe dziecko. – Dazai! A co jak zapomnę roli?! Albo będę fałszować?! A nie! Jestem syreną, więc fałszować nie będę! Ale co jak innym się nie spodoba?! Co jak mnie wyśmieją?!
Usiadłem na ziemi i zacząłem ryczeć, waląc głową w szafkę. To była zbyt emocjonalna sytuacja...
– Nie uda mi się! Będę pośmiewiskiem! Dazaaaaaiiiii – zawodziłem, dalej uderzając czołem o drewnianą powłokę. – Nie przyjmę roli, bo na pewno coś zepsuję! Ale ja chcę w tym zagrać! Dobrze śpiewam!
< Dazai? XD Nie wiem co tutaj się stało >
Ilość słów: 540
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz