wtorek, 26 czerwca 2018

Od Fumiko do Dazai'a

Kiedy wróciłam do pokoju, wciąż trwały w nim prace, więc telefon od Dazai'a był wybawieniem. W krótkim czasie wyleciałam z akademika, by się z nim zderzyć przy drzwiach. Szybko przeprosiłam byśmy mogli spokojnie podejść na wyznaczone miejsce w całkowitej ciszy. Do opustoszałego, zadymionego - na co zaczęłam się klasycznie dusić. Dawno odzwyczaiłam się od tego smrodu, poprzez przerzucenie się na e-papierosy- baru dotarliśmy w około dwadzieścia minut.
Nim tam weszliśmy, mijaliśmy przyjaźniej wyglądające restauracje. Jednakże, tutaj było "bezpieczniej" ze względu na mniejszą ilość ludzi. Dodatkowo, jeśli w okolicy była policja, którą dostrzegłam zarówno ja, jak i Dazai... Mogłoby być ciekawie, gdyby między mną, a Chuuyą doszło do sprzeczki. Przy nocnych godzinach mógł być od dawna napity, przez co łatwo byłoby go nawet niespecjalnie sprowokować. Tak jak podejrzewałam, od razu po wejściu do Dazaia przylazł rudzielec, z  charakterystyczną lampką wypełnioną niedokończonym winem. Wyższy z nich, błyskawicznie ją przejął i wypił zawartość, w czasie kiedy moja osoba ukryła się w cieniu, obserwując wszystko z rozbawieniem.
- Nie wyspałeś się widzę po ostatnim? -  odłożył naczynie na płaski kapelusz osoby do której się zwracał, kiedy ją wymijał.
- Daaazai ty stary, zawszony dziadu! - wydarł się do niego. Szklanka zleciała, w ostatnim momencie przed roztrzaskaniem się, będąc złapaną przez ciemnowłosego. Następnie postawił ją bezpiecznie na blacie. Z racji, że cały czas za nimi podążałam, wszystko dokładnie słyszałam.
- Ogarnij się Chuuya, bo za agresywne zachowanie naślą na ciebie policję - odsunął się lekko na bok- Poza tym, jakie ty masz poszanowanie do płci pięknej, że nawet przywitać się po latach nie potrafisz?
Rozumiejąc, że chodzi o mnie, uśmiechnęłam się szeroko. Rudzielec przechylił pytająco głowę.
- Chuuya, podobno w końcu doszedłeś do stanowiska egzekutora! Jeśli mam być szczera, nigdy nie wierzyłam w małych ludzi, lecz dzięki tobie w końcu odzyskuję wiarę w karły! -  klepnęłam go pocieszające po ramieniu- Lecz nie da się ukryć, że prawdziwy facet zaczyna się od metra siedemdziesiąt... - zachichotałam, siadając na wysokim krześle. Rudy gapił się na mnie jak na magiczne, spektakularne zjawisko.
  - Przecież ty... - przetarł powieki, jakby próbując się pozbyć omamów - A z resztą! W dupie mam, czy gadam do powietrza, czy tego wiecznie o pół centymetra niższego kurdupla, ale zamknij się, bo zdechlaki głosu nie mają!
  Zaśmiałam się. Już miałam odpowiadać, jednak przerwało mi kaszlnięcie Dazai'a.
- Dzieciaczki, zanim jednak posiekacie siebie nawzajem wyzwiskami, może wypijemy za pierwsze i ostatnie spotkanie po latach? - uśmiechnął się, kręcąc na krześle. Zarówno ja, jak i Chuuya spojrzeliśmy na niego. Pierwsze i ostatnie, hę? Kogo masz na myśli, Dazai? - zdawałam się pytać spojrzeniem. Jego przepowiednie zawsze się sprawdzają.
- Kogo tu śmiesz zwać dzieckiem?! - wydarł się rudzielec, skupiając swoją uwagę jedynie na określeniu.
- Psychicznie i fizycznie nie przewyższasz gówniarzy z podstawówki. Zacząłbyś się zachowywać jak przyzwoity starzec u skraju życia, zrzędząc na temat swego marnego zdrowia. - wzruszył ramionami. - To jak? Napijemy się?
Retoryczne pytanie, na które nikt nie oczekiwał odpowiedzi.
***
– Daaazaiiiii, ale ty już stary jesteś...! – zaśmiałam się, wyprzedzając go oraz Szuję i wesołym krokiem idąc przodem.
Co z tego, że gdybym nie cofnęła się w wieku, byłabym tylko o rok młodsza, czy nawet miałabym tyle samo lat.
Już wracaliśmy, ze względu na to, że wyprosili nas z baru.
– Szuja w sumie też jest stary... – wybełkotałam.
– Kogo nazywasz szują?! – wrzasnął rudzielec. Odwróciłam lekko głowę, by zaobserwować kątem oka jak wyciąga coś z płaszcza Dazaiego. Wycelował tym czymś w moją stronę. Zbyt późno mój pijany wzrok zorientował się, że to broń.
Wystrzelił, pocisk wyleciał na wysokości moich płuc. Padłam na ziemię.
– Ty... Jebany... Kurwiu... – warknęłam, odpychając się z trudem od ziemi. Choć Dazai szkolił mnie stosunkowo dawno, wciąż byłam tak samo uparta jak wcześniej. Będąc niewidzialną, zbliżyłam się do trzymającego broń. W opuszkach palców pojawiło się miłe mrowienie, którego nie czułam od paru lat. Będąc odpowiednio blisko, wszystkimi palcami lewej ręki chwyciłam jego dłoń, a prawą kończyną złapałam go za kark. Zaczął drzeć się, próbując mnie kopnąć czy cokolwiek zrobić, żebym go puściła. Walił właściwie w powietrze zdrową pięścią, bowiem druga była powoli rozrywana. Już było widać ścięgna. Podejrzewałam  że to wszystko działo się też na karku.
Moc zamigotała, przez co stałam teraz w pełni widzialna przed nim. Strzelił w moje drugie płuco. Moją odpowiedzią było błyskawiczne rozlecenie się broni, zaraz przed tym, jak poleciałam do tyłu, przez stracenie równowagi. Chuuya gdzieś zniknął, prawdopodobnie kucał parę metrów dalej, a obok znalazł się Dazai.
– Wybacz pistolet, kiedyś go ci odkupię. A jak nie ja, to Hitoshi – zaśmiałam się cicho. Znowu to miłe ciepło towarzyszące umieraniu. Usłyszałam tylko przytłumione westchnienie i  coś co brzmiało jak  "podejrzewałem, że tak będzie". Prawda, Dazai, prawie zawsze masz rację. I mam nadzieję, że w tym wcieleniu, które nadchodzi, znów mnie wyszkolisz. Który raz to uczucie zanikania mi towarzyszy...? Trzeci? No cóż... Miło będzie odpocząć do tego świata i pobłądzić krótszą lub dłuższą chwilę w ciemnościach.
Uśmiechnęłam się, przymykając oczy.
***
Z miną wyrażającą dosłownie wszystko jak i nic, lewitowałam w mroku. Spokojnie i jak na razie cierpliwie czekałam na to jasne, maleńkie światełko, zwiastujące nowe wcielenie. A wiedziałam, że nadejdzie moment, kiedy się pojawi, bo Hitoshi nie da mi łatwo zdechnąć. Niestety. Westchnęłam i wyprostowałam się. Powoli zaczynały boleć mnie nogi od ciągłego ich krzyżowania. Prawdopodobnie w ogóle nie powinnam żyć. To w końcu już moja... Trzecia śmierć, czyli następne wcielenie będzie już czwartym. Gdyby próby się powiodły, zapewne do trzeciego by wcale nie doszło. Stopami dotknęłam niewidzialnego podłoża. Czas płynie tu nieco inaczej. Tak przynajmniej mi się wydaje, bowiem niespecjalnie da się w tym miejscu odmierzać przemijające na spaniu godziny. Tam, gdzie wszystko płynie normalnie, prawdopodobnie minęło już parę dni, może tygodni.
Przed moim nosem przeleciało coś na wzór świetlika. Zmarszczyłam brwi. Hitoshi się śpieszy, skoro już wysyła światełko. Szybko pobiegłam za oddalającą się kulą, a gdy już była w moim zasięgu, dotknęłam ją lekko opuszką palca. Momentalnie znikła, a pode mną została pusta przestrzeń. Zaczęłam spadać w dół. Nie lubiłam tego uczucia, jednak było do wytrzymania, bowiem wiedziałam, gdzie się zaraz znajdę.
<Dazai?>
Ilość słów: 1006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz