poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Aserysa do Olivii

Gdy lekcja jazdy konnej dobiegła końca, rozstałem się z Olivią i wróciłem do swojego pokoju. Koniecznie chciałem od razu wziąć prysznic - od stóp do głów pokryty byłem jasnym pyłem, a gruba warstwa błota na moich butach sięgała powyżej kostek. Na doprowadzenie się do ładu miałem śmiesznie mało czasu, dlatego niezwłocznie po wejściu do akademika wparowałem do łazienki, po drodze zrzucając z siebie po kolej wszystkie elementy garderoby. Olivia obiecała odwiedzić mnie za kilka minut i jeśli nie chciałem paradować przed nią przeciorany i pachnący tak jakbym dopiero co wrócił z koszar, musiałem się bardzo pospieszyć. Mogłem zapomnieć o leniwym moczeniu się i rozkoszowaniem ciepłem wody, na co lubiłem sobie pozwolić od czasu do czasu.
Wpadłem do kabiny z prędkością torpedy, po czym po omacku odkręciłem skrzypiące ze starości kurki z wodą, nie przykładając większej wagi do temperatury, jaką uda mi się nastawić, i wylałem na dłoń garść płynu do kąpieli. Pospiesznie zacząłem się szorować, możliwie najdokładniej i najszybciej, starając się za wszelką cenę zignorować fakt, że lała się na mnie woda tak zimna, jakby transportowano ją ze źródeł na Alasce. Syknąłem i ręką pokrytą pianą sięgnąłem do kurka z gorącą wodą. Ten jak na złość oczywiście się zaciął i minęła dłuższa chwila, zanim ponownie udało mi się go przekręcić. Już miałem wrócić do szorowania się, gdy wtem usłyszałem odgłos, którego nasłuchiwałem z nieukrywanym niepokojem - pukanie do drzwi.
Jasna choleera.
- Już idę! - zapewniłem donośnie, co miało się do rzeczywistości mniej więcej tak, jak teoria geocentryczna do faktycznej budowy wszechświata.
Darowałem sobie dalsze mycie. Niedbale, pobieżnie i z zawrotną prędkością zacząłem spłukiwać z siebie mydło. Gdy uznałem, że pozbyłem się z siebie niemal w całości, zakręciłem wodę. Wychodząc z kabiny, przez własną nieuwagę poślizgnąłem się, i gdyby w ostatniej chwili nie udało mi się złapać równowagi, wyrżnąłbym głową prosto w umywalkę, najpewniej tracąc przy tym górne zęby.
Owinąwszy się ręcznikiem w pasie, pobiegłem skosem przez pokój prosto do drzwi. Nim otworzyłem je, ręką zaczesałem mokre włosy do tyłu.
- Chyba przyszłam w nieodpowiednim momencie… - zachichotała cicho pod nosem czarnowłosa, gdy tylko stanąłem w przejściu. Oblała się delikatnym rumieńcem na widok mojego niekompletnego odzienia, na co uśmiechnąłem się lekko, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie jej wizytą.
- Ależ nie, wejdź. - Ruchem ręki zaprosiłem ją do środka, przytrzymując drzwi.
- Na pewno? - upewniła się, a róż na jej policzkach nabrał intensywniejszego tonu. - Zawsze mogę wpaść później, to naprawdę nie problem...
W kilku słowach przekonałem ją, że jej obecność w niczym mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, jest mile widziana. Dopiero wtedy czarnowłosa zdecydowała się wejść środka. Powoli przekroczyła próg, po czym uśmiechnęła się pod nosem na widok porozrzucanych po całym pomieszczeniu ubrań. Ja tymczasem pobladłem i przełknąłem przekleństwo, cisnące mi się na usta.
Jeden but leżał na boku na środku pokoju, z żyrandola zwisały spodnie (dobry boże, co one tam robiły?), a na oparciu krzesła jak kot rozciągnęła się brudna koszulka. O drugi but potknąłem się, podchodząc do Olivii.
- Ymm, stokrotnie przepraszam za bałagan... Zaraz coś z tym zrobię... - bąknąłem w biegu, niezwłocznie zabierając się do zbierania ubrań. Dodałem jeszcze przez ramię: - A ty usiądź sobie wygodnie na fotelu i czekaj. Zdaje się, że obiecałem ci masaż. - Przez ramię puściłem jej oko i schyliłem się po najbliższy but.
<następne opowiadanie>
<Oliv? ♥ Przepraszam, że takie krótkie, ale czas naglił :c>
Ilość słów: 546

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz