sobota, 26 maja 2018

Od Dazai'a do Aoi

Zatrzymałem w momencie rękę chłopaka, jednocześnie odbierając mu chusteczkę i biorąc się za samodzielne wytarcie. Wcisnąłem po chwili papierek do kieszeni, jednocześnie cicho wzdychając.
- Nie rozumiem... W jakim celu użyła ona liczby mnogiej, skoro jedynym zwolennikiem tęczy w tym towarzystwie jesteś ty? - podpytałem nieco żartobliwe, przyglądając się uważnie towarzyszącej mi osobie.
- Skąd ty... - zaczął widocznie zaskoczony, przy tym pozostawiając usta z lekka uchylone.
- Tęcza te sprawy... Wiesz, na tyle głupi nie jestem! - wyszczerzyłem się z lekka, zwracając uwagę na przypisany do jego osoby znak towarowy.
- A może po prostu lubię kolorowe rzeczy, jak na przykład tęcza? - mruknął pod nosem, widocznie niezadowolony z przejrzenia swojej orientacji. Starał się bronić za wszelką cenę, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
- Co za różnica! Swoją reakcją jedynie zapewniasz mnie w moich domysłach. - poklepałem chłopaka delikatnie po ramieniu, kontynuując przemarsz w kierunku powrotnym, wprost do oddalonego o jakiś kilometr akademiku. Łączenie faktów, zawsze było moim sporym atutem. Kątem oka dostrzegłem jedynie, jak Aoi załamuje bezradnie ręce i kontynuuje kroczenie parę metrów za mną.
- Byłbyś świetnym detektywem, wiesz? - wtrącił po kilku sekundach, z cichym westchnięciem.
- Nie da się ukryć, że jestem kimś w rodzaju detektywa - skinąłem delikatnie głową, poprawiając jednocześnie pozostały na mych ramionach płaszcz. - Choć w mojej "pracy" bardziej ceni się strategię niż szybką dedukcję, nie da się ukryć, że również ona jest ważnym elementem całości... - przyznałem, w pewnym sensie zgodnie z prawdą. Niekoniecznie dorastała ona do pięt rzeczywistości, lecz przynajmniej ukazałem swą robotę w dobrym świetle.
- A co dokładnie robisz? - zadał kolejne pytanie, widocznie zaciekawiony moimi "zajęciami pozalekcyjnymi". Ponownie w moich oczach przypomina bezradne oraz bezbronne dziecko, zaciekawione otaczającym je światem.
- Mówiąc bardzo ogólnie, jestem strategiem. - machnąłem obojętnie ręką, nie mając najmniejszego zamiaru opowiadać chłopakowi o szczegółach. - I tak nie zrozumiesz... - dodałem jedynie mrukiem, spoglądając przelotnie na towarzysza.
- Jesteś wojskowym? - strzelił prosto, kontynuując swe próby odgadnięcia.
- No... Można to tak ująć. - odkaszlnąłem cicho, nie mogąc świadomie przytaknąć na podobne określanie.
- Ale wszystko w porządku z tym, że ja... - zawiesił na moment wzrok, spoglądając tajemniczo w niebo. -  No wiesz... jestem gejem? - wydusił w końcu z siebie, czego następstwem był jeszcze większy, najwidoczniej przeszywający jego osobę stres.
- Jeśli mam mówić szczerze, w mojej "pracy" przyczepiono mi niegdyś metkę homoseksualisty, ze względu na brak reakcji na przeróżne, w oczach innych ładne panie. - prychnąłem pod nosem, również odwracając na moment swój wzrok gdzieś w dal. Ostatecznie, z mego gardła wydobyło się jedynie ciche chrząknięcie. - Pomijając... Chyba nie zgwałcisz mnie w nocy? - wypaliłem pierwsze, co z pytaniem chłopaka nasunęło mi się na myśl. W pierwszej kolejności dane mi było dostrzec wyraźny rumieniec na twarzy chłopaka, gdy w następnej kolejności zdawał się dławić wdychanym aktualnie powietrzem.
- Nie! Skąd ten pomysł? - wyrzucił z siebie w końcu, nad wyraz wmurowany. Z początku, w odpowiedzi rozłożyłem jedynie teatralnie swe ręce, uśmiechając się przy tym niemrawo.
- Uprzedzenie do każdego typu człowieka, bez względu na karnację, pochodzenie, rasę, czy też orientację! - ogłosiłem jednoznacznie, nieco wzruszając ramionami. Tym razem za odpowiedź posłużył mi cichy mruk towarzysza, który odebrałem z jeszcze większym rozbawieniem. Nie da się ukryć, że po tych przepysznych lodach z adwokatem, humor zaczynał mi nieźle dopisywać! Dodatkowo biorąc pod uwagę fakt bytu przemiłej pani w lodziarni, która stanowczym machnięciem nawaliła mi tej żółtawej mazi... Świat stawał się piękniejszy, choć nie przegoniło to nawet w najmniejszym stopniu mych depresyjnych problemów oraz chęci pozbycia się większości oddychających istnień. Biorąc rzecz jasna pod uwagę, również własną egzystencję. 
Wracając. Wróciliśmy do akademika w niemalże grobowej, choć akceptowalnej z obu stron ciszy, której towarzyszyły jedynie okazjonalne uwagi, najczęściej związane z otoczeniem. Podczas gdy na korytarzu opiekę nad Jisatsu oddałem w ręce współlokatora, sam zdecydowałem się jedynie zająć zakupami oraz torbą, dzieląc tym samym obowiązki po równo. Podobnie miała się sytuacja w naszym niewielkim mieszkanku, gdzie każdej osobie przypadła podobna rola. Poświęcony w pełni zakupom, rzucałem w tym czasie jedynie okazjonalne spojrzenia w kierunku chłopaka, przebierającego wrzeszczący plastik. Niańka do bachorów ze mnie kiepska, więc postanowiłem mimowolnie, wciąż wypierać się obowiązków związanych z symulatorem. Nie da się ukryć, że lepsza by była ze mnie sprzątaczka - w pełnym tego określenia znaczeniu -, niż jakaś pseudo opiekunka. Tymczasem, z uprzednio zakupionych produktów, zacząłem komponować w pełni wegetariański obiadek, dla królika oraz jego towarzysza - najpewniej szczura. W końcu...
- Będziesz gotować? - wtrącił się w moje myśli chłopak, którego wzrok na sobie czułem od dłuższych kilku chwil. Wzruszyłem ramionami, biorąc do ręki nóż.
- Jest to bardziej opłacalne zarówno dla mojego, jak i twojego portfela - wyjaśniłem krótko, oglądając przy tym idealnie naostrzony przedmiot. 
"Gdyby moim priorytetem nie była bezbolesna śmierć, dokonanie żywota poprzez wbicie sobie noża w serce, mogłoby być całkiem ciekawą opcją..." - powiedziałem do siebie w myślach, zajmując się przy tym pokrojeniem, wcześniej umytych warzyw. 
- Tak mi się właśnie przypomniało - wtrąciłem w pewnym momencie, odrywając pełnię skupienia od pomidora. - Życiowa porada, którą na swój sposób wbito mi niegdyś do głowy... - uśmiechnąłem się mrocznie, przy tym zakrywając okolice oczu odrobinę niesforną grzywką. - Nie ufaj nikomu. Wtedy ból po stracie, zmniejszy się do minimum - oświadczyłem zwięźle. Pełnię, mego aktualnego, zagarniętego do siebie spokoju przerwał nierozważny ruch mojej osoby, jakim okazała się próba przecięcia ostrym nożem własnego palca. Nie potrafiąc powstrzymać cichego przekleństwa, w momencie powędrowałem wprost pod sam kran, trzepnięciem ręki włączając wodę. - Zapamiętaj to sobie lepiej do końca życia... - syknąłem nieco ciszej, wpatrzony w swój wskazujący palec. Tak się kończą próby bycia dobrym i uczynnym, w mym wykonaniu...
< Aoi? >
Ilość słów: 934

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz