środa, 16 maja 2018

Od Dazai'a do Aoi

Wpatrywałem się widocznie otępiałym wzrokiem w chłopaka. Nie sądziłem, że ten kretyn będzie w stanie posunąć się do tak bezmyślnego czynu. Powoli zamknąłem książkę, by następnie odłożyć ją grzecznie na szafeczkę obok. Dopiero wtedy podniosłem się na równe nogi, stając naprzeciwlegle do spuszczającego wzrok w dół chłopaka. Widząc jak się odsuwa, okazując swój protest w tej kwestii, uchwyciłem gwałtownie jego blady nadgarstek, przyciągając go tym samym nieco bardziej do siebie. Z delikatnym uśmiechem, nachyliłem się nieco bardziej nad jego uchem, nie chcąc rzecz jasna zwracać na siebie zbytniej agresji ze strony nabierającej wzrostu klaczy.
- Wiedz, że najgorszą rzeczą, jaka może cię spotkać w stosunku do mnie, jest opcja stania się mym wrogiem... - powiedziałem pół-mrukiem, który swymi tonami schodził do szeptu. - Nie wiesz kim jestem, skąd się wywodzę, ani w jakim celu tu przybywam. Nie znasz również mojej historii, która jest ściśle związana z twymi obiektami troski. - nieustannie pozostawiając kąciki ust uniesione, wpatrywałem się jedynie w niewidoczny dla innych punkt, jakim była ściana. - Wszystko, czego nigdy nie chciałem stracić, przepadło. Wszystko, czemu poświęciłem jakąkolwiek chęć, zostaje utracone, gdy tylko to otrzymam. Nie ma dla mnie niczego, co byłoby warte przedłużenia życia pełnego cierpień. - wypowiedziałem się w kilku zdaniach, stopniowo zmniejszając uścisk na przedramieniu niebieskowłosego. - I proszę, nie myl tego z depresją. Jestem w pełni świadom swych czynów. - podsumowałem, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości i kontrowersje powstałe w jego głowie. Dopiero wtedy odsunąłem się, by móc swobodnie wyminąć jego osobę. Zbliżyłem się do wieszaka, stanowczym pociągnięciem ściągając z niego płaszcz i narzucając go na swe ramiona. Zmierzyłem stojącego w tej samej pozycji, pełnym znużenia wzrokiem. Wyglądał, jakby przejawiał objawy palpitacji serca. Pomyśleć, że jego stany zawałowe tak bardzo mnie bawią.
- Podejrzewam, że jesteś wegetarianinem. Jak dobrze myślę trawy,czy innej zieleniny rosnącej nieopodal jeść nie będziesz, więc wypadałoby wybrać się do miejsca zwanego supermarketem. - odparłem z delikatnym uśmiechem, upewniając się co do obecności mojej broni. - Masz jakąś minutę zanim się rozmyślę. - skwitowałem krótko, wychodząc za drzwi. Dopiero po przekroczeniu progu, przypomniałem sobie o chyba najważniejszej w całym naszym spacerku kwestii. Zatrzymałem się w półkroku, zwracając się jednocześnie na powrót w kierunku wpatrującego się we mnie chłopaka. - A i jeszcze jedno! Tą pokrakę, zna-czy... - zakasłałem sztucznie. - Tego kucyka, lepiej zamknij na cztery spusty w pokoju. Jedynie narobi nam problemów, a uprzedzam, że na zewnątrz mogę nie być aż taki miły. - wzruszyłem ramionami, zostawiając za sobą drzwi delikatnie uchylone. Jak też się spodziewałem, szybciej niż w wyznaczonym przeze mnie czasie, niebieskowłosemu udało wydostać się z pomieszczenia, bez zbędnego obciążenia w postaci towarzyszki - co z resztą, w pełni mnie zadowalało. Kilka sekund później szedł już przez korytarz u mojego boku. Podświadomie czułem, że zabranie go ze sobą, może przysporzyć mi jakiś ciekawych doświadczeń, czy też zwyczajnie "umilić" parę chwil, których niestety nie mogę poświęcić na planowanie kolejnych prób samobójczych. Jak też Aoi powinien zdawać sobie sprawę, koniecznym będzie również zakup nowych bandaży co zmusi nas o zahaczenie o aptekę. Ach... Patrząc na takich ludzi, aż mam ochotę strzelić sobie w łeb. Chociaż nie. To musi boleć, zanim ostatecznie wyzionę ducha, co jest zupełnie niezgodne z moim planem, dokonania żywota bezboleśnie...
- Właśnie... Do jakiej ty klasy w ogóle zamierzasz iść? Coś związanego z medycyną? Biologiczno-chemiczna, czy też może medyczna? Choć, chyba stawiam na to drugie... - powiedziałem krótko to, co pierwsze przyszło mi na myśl, gdy zadałem sobie wewnętrzne pytanie w kwestii jego przynależności do klasy. Wmurowało go. Ponownie.
- Skąd ty... - urwał na moment, mierząc mnie niepewnym wzrokiem. Wzruszyłem początkowo ramionami, uznając to jako bardzo treściwą odpowiedź.
- Jeśli nie byłbym w stanie wywnioskować czegoś tak prostego, równie dobrze mógłbym skończyć śmiercią bolesną. - odparłem bardzo ogólnie, nie chcąc wspominać o swojej "pracy" nazbyt wiele. Gdyby tylko się dowiedział... Marny los, tylko jednego z nas. Zostałbym zmuszony zamknąć mu usta, wiadomym sposobem, by móc niczym cień zniknąć z tej szkoły.
- A ty, do jakiej klasy będziesz uczęszczać? - zadał - o dziwo- , pytanie w moją stronę. Uśmiechnąłem się niemrawo, jak to mam w zwyczaju.
- Zgaduj. - rzuciłem mu wyzywające spojrzenie, przechylając przy tym delikatnie głowę w stronę chłopaka.
- Ekhm... - zamurowało go na samym początku. Zaczął, po poprawieniu dłonią opadających mu na twarz włosów, jak zwykle niezwykle zestresowany. - Klasa mundurowa, po ubraniu? Czy może X? - z pierwszego jeszcze bym się zaśmiał, lecz słysząc drugą propozycję, z automatu przypomniał mi się jego gwałtowny ruch, gdy zaledwie kilkanaście minut temu chciał dowiedzieć się nieco więcej na temat moich bandaży. Nie da się ukryć, że podobnych posunięć, czy też pytań, mogłem się spodziewać. Choć tajemnicą nie jest fakt, jako taki "odważny" czyn, mocno mnie zaskoczył. Podobnie było w tym przypadku, jedynie przy użyciu słów.
- Non! - odparłem po francusku, wzdychając ciężko. Wywróciłem jednocześnie oczami. - Czuj się zaszczycony, stąpasz u boku osoby z klasy S, syrenie. - odkaszlnąłem, rzecz jasna nakreślając użycie ironii.
- Podobno osoby z S mają więcej lekcji, wszystko rozszerzone... Czy to nie jest za duży ciężar? - powiedział chyba do siebie, wpatrzony w widoczny tylko dla siebie punkt gdzieś w oddali. Rozłożyłem ręce.
- Któż to wie. Poza tym wątpię czy ta szkoła będzie mnie w stanie nauczyć czegoś ciekawego, czy też nowego. - dodałem zgodnie ze swymi wizjami.
Można powiedzieć, że ta półkilometrowa droga do apteki, minęła nam całkiem spokojnie. Okazjonalnie wymienialiśmy się zdaniami, przy tym większość czasu poświęcając obserwacji nowego otoczenia, jak i poniesieniu się własnym przemyśleniom. Do apteki trafiliśmy w zaledwie piętnaście minut, gdzie też wybrałem odpowiedni, kilkumetrowy bandaż. Wolałem wziąć więcej, na wszelki wypadek, gdyby temu zachciało się jeszcze raz majstrować przy czymkolwiek związanym ze mną. Po wyjściu z apteki, od razu zająłem się rozpakowaniem białego pudełeczka, które niemalże w momencie wylądowało w koszu na śmieci, podobnie jak resztki, wcześniej nie usuniętego przeze mnie materiału. Począwszy od ramienia, musiałem uporać się z wszystkim od nowa... Nieco żmudna praca. Przysiadłem na ławce, co też zrobił mój aktualny towarzysz. Podwinąwszy rękawy, zacząłem od samej góry, powoli zawijać bandaż, choć nie da się ukryć, że - wzbierający się wiatr, w niczym dobrym mi nie pomagał. Materiał, nieustannie powiewał na wietrze, co zdecydowanie utrudniało mi zadanie. Przeklęty... Zarówno on, jak i twórca mojego droczenia się z tym wszystkim.
- Podobno jesteś medykiem, czy nie tak...? - podpytałem prawie niesłyszalnie, jednak oczekując jakiejkolwiek reakcji ze strony niedoszłego "doktorka". - Masz jakieś umiejętności pielęgniarskie, jeśli chodzi o opatrunki? - burknąłem jedynie pod nosem.
liczba słów: 1072

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz