wtorek, 15 maja 2018

Od Katsukiego do Rina

Czemu on był taki tępy? I jeszcze się dziwi, dlaczego jest ogoniastym bałwanem. Warknąłem pod nosem, szarpiąc go wręcz za ramię, w stronę znajomego medyka. Zawsze w sumie opatrywał moje rany, kiedy były one aż tak złe, że nie dałbym rady opatrzyć ich sam, a wypad do szpitala byłby ryzykowny. Czasami w czasie walk trafiali się tacy, którzy bardzo walecznie chcieli zyskać nagrody, ale nie ze mną te numery. Jestem Królem Delikwentów, Władcą Podziemi, Zabójcą z Szóstego Dystryktu. Wszystkie świnie i inne insekty, robale, grzyby, pasożyty, pijawki mają przede mną klękać. Mają drżeć przede mną. Mają się kurwa bać. O to właśnie tutaj chodzi. Wciągnąłem ogoniastego bałwana do starej rudery, znanej jako szpital ostatniego ratunku. Cóż, nazwa taka była, ale po to, aby odstraszyć władze i tym podobne straże, które momentami bardzo kusiło zwiedzanie mojego królestwa. Co to, to nie. Nie na mojej warcie. Posadziłem Rina na jedynym z krzeseł, po czym gwizdnąłem, a przy nas prawie od razu pojawił się medyk. Był to facet w podeszłym wieku, w okrągłych okularkach. Miał brodę, a jego biały kaftan lekarski u dołu był poszarpany. Kieszenie miał wypchane różnymi fiolkami, specyfikami, proszkami, maściami i innymi gównami, jakimi w sumie nie interesowałem się.
-Oho, witam Zabójcę z Szóstego Dystryktu. Kogo mi dzisiaj przyprowadziłeś? Jakieś połamane gnaty? Może chcesz oddać organy?-zapytał lekko pierdolnięty lekarz.
Uderzyłem go kolanem w brzuch, po czym wsadziłem dłonie do swoich kieszeni. Doktorek po chwili wyginania się, wrócił do normalności i obejrzał oparzenia i wszelkie nieprawidłowości na jego skórze, jakie powstały pod wpływem ognia oraz wody święconej. Ja za to miałem na to wyjebane. Ten popierdoleniec mimo tego, że jest wariatem, wie co robi. Oglądałem ściany z których raz co raz wyłaziły różne robale i inne obrzydlistwa.
-Panie Yoshimura. Ten ogoniasty pacjent jest już opatrzony. Niech pan go odprowadzi. Zapraszam do kasy.-wskazał na "recepcję".
Spojrzałem na Rina, po czym pstryknąłem go w czoło.
-Nie idź nigdzie, jasne? Masz tutaj zostać, bo się zgubisz.-warknąłem.
Dość szybkim krokiem poszedłem, zapłaciłem i miałem wyjebane na doktorka. Pochwyciłem Rina po drodze i wyszedłem z zatchłej rudery. Przeciągnąłem się i westchnąłem, a po tym strzeliłem palcami. Oj, to był zły pomysł. Czułem jak kości mi lekko gruchoczą. Chyba się jeszcze nie wyleczyły, no ale trudno. Wskazałem na drogę do wyjścia z tego miejsca.
-Wracamy do domu. Te pojebusy w każdej chwili mogą wyczuć twoją obecność, więc spierdalamy.-rzekłem poważnie.
Zacząłem bardzo szybko, ale też nie za szybko iść w stronę bramy. Czułem i słyszałem, że czarnowłosy idzie za mną, więc wiedziałem, że nie zgubił mi się. Dobrze, że stąd jest niedaleko do naszego akademika.
---
Lekko zmęczony dzisiejszym dniem, padłem na łóżko. Miałem wrażenie, że zaraz zasnę ot tak po prostu. Poczułem, jak na moich plecach łazi Ijime i zaczyna ugniatać mnie. O tak. Rób tak zatęchły pchlarzu. Choć raz na coś się przydaj... Zacząłem cicho mruczeć. Niestety ten mały zabieg nie trwał długo. Kot zwinął się w kulkę na moich plecach, a mi nie chciało się nawet ruszyć. Wziąłem telefon i zacząłem go przeglądać z tak zwaną wyjebką na lekcje. Po co mi one. Mam przecież nieprzygotowania, a zawsze mogę postraszyć uczniów, aby się zgłosili. Nie takie rzeczy przecież się robiło. Spojrzałem zza ekranu na ogoniastego bałwana, który usiadł jakiś zagubiony na swoim łóżku. Przyglądał się poważnym opatrunkom, a ja pokręciłem głową. Nie ufał, trudno. Kiedyś i tak będzie musiał mi zaufać.
<Rin?>
Ilość słów: 556

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz