czwartek, 17 maja 2018

Od Aoi do Dazai

Skinąłem jedynie głową i odebrałem od chłopaka bandaż, który nieudolnie próbował zawinąć wokół swojego ramienia. Nawet już nie pytałem, po co mu on skoro nie miał żadnych ran oprócz nielicznych blizn. Zacząłem dokładnie do opatrywać, starając się nie zwracać uwagi na wiatr, który sprawiał, że moje włosy były wszędzie. Byłem to winien Dazai. Nadal czułem wyrzuty sumienia po moim głupim wybryku.
Po skończonej robocie chłopak obejrzał swoją rękę i uśmiechnął się nieznacznie.
– No i pięknie. – Klasnął w dłonie, wstając z ławki. – A teraz do sklepu po zieleninę dla ciebie. – I ruszył, nawet nie oglądając się za siebie.
Szybko go dogoniłem, nie chcąc zostawać zbytnio w tyle. Wszystko co mnie otaczało było kompletnie nowe i diametralnie różne od mojego podwodnego rodzinnego miasta. Nie mogłem odnaleźć się w lądowym życiu. Najbardziej w sumie przeszkadzało mi, że musiałem cały czas utrzymawać się w mojej ludzkiej postaci. Zdecydowanie lepiej czułem się z ogonem zamiast nóg. Jednak chlupnięcie płetwą na środku chodnika nie należało do moich najbliższych celów. Poza tym pod wodą mogłem poruszać się w trzech wymiarach: lewo, prawo i do góry, a na lądzie zostały mi tylko pierwsze dwa. Jednak żywiłem nadzieję, że w końcu się przyzwyczaję. Narazie zostały mi kąpiele w wannie (na szczęście ona była w łazience) i opcjonalnie może jakieś wypady nad jezioro, basen czy inny zbiornik wody.
Kątem oka spojrzałem na Dazai, który szedł dumnie wyprostowany, mimo że wiatr smagał jego twarz, a włosy żyły swoim życiem. Dodatkowo jego płaszcz co chwilę się zakręcał, łopotał dziko, jednak chłopak zdawał się tego nie zauważać. Brnął zapatrzony w jakiś punkt na horyzoncie, który ja potem też zauważyłem.
Moim oczom ukazał się wielki budynek w jaskrawych kolorach, przez który przelewały się wielkie masy ludzi. Zatrzymałem się oniemiały i wpatrywałem w szyld z ogromnym napisem ,,Biedronka" z jakąś kropkowaną czerwoną kulką z uśmiechem obok niego. Dookoła mnie jeździły różnorodne samochody, ludzie pchali wypakowane po brzegi wózki, śmiejąc się z rodzinami. Może trochę za długo wpatrywałem się w młodą parę z dzieckiem na rękach, które z wielkim uśmiechem ciągnęło za włosy matki.
Na ziemię przywróciło mnie szturchnięcie w ramię. Szybko zwróciłem całą swoją uwagę na Dazai, który rzucił spojrzenie na parę, w którą się przed chwilą wpatrywałem. Chłopak wzruszył tylko ramionami, po czym obrócił się w stronę tajemniczego budynku.
– Nie mów że nigdy nie byłeś w supermarkecie.
– Ten budynek to supermarket, tak? – zapytałem, by się upewnić, a on potwierdził. – W takim razie nie byłem nigdy w supermarkecie. Co się tu robi?
– Kupuje jedzenie i wszystkie inne potrzebne rzeczy – powiedział, jakby to było coś oczywistego. Cóż, dla mnie nie było.
– Pod wodą kupuje się jedzenie na targach – mruknąłem pod nosem, przyglądając się ruchomym szybom, przez które ludzie wchodzili do środka. – Tamto to drzwi?
Kątem oka zobaczyłem, jak jakiś cień przeszedł przez twarz Dazai, zanim obrócił się do mnie ze sztucznym uśmiechem.
O nie – pomyślałem, wiedząc, że to będzie coś złego. Ten słodziutki uśmiech nie mógł oznaczać niczego dobrego.
– Dokładnie – odpowiedział, a ja sporzałem z powątpiewaniem na szklaną taflę.
– To... idziemy? – spytałem niepewnie.
– Oczywiście. – I ruszyliśmy, jednak po kilku krokach się zatrzymałem.
– Jak one się otwierają? – Inni ludzie po prostu podchodzili, a szkło samo się rozsuwało.
– Musisz podejść i stanąć przed tą metalową kratką, uklęknąć i powiedzieć to. – Nachylił się i wyszeptał kwestię do mojego ucha.
Automatycznie otworzyłem usta, słysząc... dziwne słowa, jak nie absurdalne. Przecież to niemożliwe, żadna z otaczających nas osób tego nie zrobiła. Przed innymi drzwi po prostu się otwierały.
– Ale inni po prostu wchodzą – powiedziałem, kręcąc skołowany głową.
– Ale oni nie są syrenami, na lądzie nie ma dużo takich jak ty i was obowiązują inne zasady. No wiesz... taka mała tradycja. Jak to zrobisz to osoby kierujące drzwiami cię wpuszczą, wśród nich są osoby wyczuwając inne rasy, więc rozpoznają, jak syren będzie chciał bez tego wejść.
– Nie jestem pewny – wyszeptałem, cofając się o krok. Posłałem Dazai niepewne spojrzenie.
– No dawaj, trochę zaufania. W końcu jesteśmy współlokatorami, nie?
Westchnąłem cicho, bo miał trochę racji. Za nic mu nie wierzyłem, nie po kilku godzinach, ale od czegoś musiałem zacząć. Zawsze miałem problemy z zaufaniem, jednak może to była właśnia ta pora, by się przełamać?
Wziąłem głęboki oddech i podszedłem na wskazane miejsce. Zatrzymałem się przed metalową kratką, tak jak polecił mi Dazai. Zanim się rozmyśliłem, uklęknąłem, nie zwarzając na spojrzenia innych osób i zacząłem ryzykować formułkę.
– O przenajświętsza biedronko, wszystkie świerzaki które wydałaś na świat, bądź pobłogosławiona i pozwól nam wejść do swej świątyni. – Mój głos stawał się coraz ciższy, gdy zbiorowisko ludzi wokół mnie się powiększało, a na sam koniec wybuchnęli salwą śmiechu. Wstałem i rzuciłem spojrzenie przez ramię na Dazai, który parsknął łapiąc się za brzuch. Zrozumiałem, że mnie oszukał, bo drzwi otworzyły się dopiero, gdy poruszyłem dłonią. Szklana tafla działała na ruch, a nie głupie recytowanie.
Opuściłem głowę zarzenowany i poniżony, szybko wchodząc do sklepu. Chciało mi się ryczeć, jednak jak zawsze zamknąłem to w sobie, zresztą tak jak zawsze od osiemnastu lat. Cóż byłem po prostu głupi, myślałem, że mogę w końcu komuś zaufać, jednak okazało się zupełnie inaczej i miałem zamiar zapisać sobie to w pamięci.
Zdezorientowany spojrzałem na niezliczoną ilość regałów, wchodząc w pierwszy lepszy. Jak się okazało, chociaż ten supermarket patrzył na mnie przychylnie, gdyż od razu natrafiłem na opakowania z wodorostami, które jadałem, żyjąc pod wodą. Zacząłem przyglądać się kolorowym nalepkom, próbując się zdecydować na jedno z nich, jednak ciężko było, gdy wciąż bolał mnie fakt zdrady, która dla osób postronnych mogła wydawać się błaha, jednak dla mnie znaczyła dużo.
< Dazai? Aoi smutnął :< >
Ilość słów: 936

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz