poniedziałek, 14 maja 2018

Od Aoi do Dazai

– Proszę, książę.
Błagam nie… – pomyślałem zrozpaczony i obejrzałem się panicznie wokół siebie, ale na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Najgorsze, co by mogło się stać to by ktoś z mojej nowej szkoły dowiedział się o moim pochodzeniu. 
Najlepsze, co było w tej całej przeprowadzce to to, że nikt tutaj mnie nie znał, nikt nie oceniał, nikt nic nie wiedział. Miałem czystą kartę, którą zamierzałam wykorzystać jak najlepiej. 
Pozwoliłem sobie jeszcze na głęboki oddech, zanim odebrałem torbę z moimi rzeczami od szofera. Mężczyzna skinął mi tylko głową, lustrując mnie po raz ostatni pogardliwym wzrokiem, po czym wsiadł do samochodu i odjechał z powrotem w kierunku portu.
Westchnąłem głęboko i próbowałem dłonią odgonić Nene, która ze wszystkich sił starała się mi wyrwać torbę. Czasami dziwiła mnie jej nadopiekuńczość. Odpuściłem dopiero, gdy ugryzła mnie w palec, upuszczając z syknięciem torbę. Klacz z triumfem w oczach wzięła mój bagaż w pysk, dumnie unosząc głowę. Mimo że konie wodne mogły zmieniać swój rozmiar, to w każdym wymiarze posiadały tę samą siłę dwumetrowego wierzchowca.
Pomocne, ale i irytujące, gdy zwierzak wielkości szczura przewraca cię z łatwością.
– A dasz mi chociaż wyjąć mapkę? – spytałem z delikatnym uśmiechem, drapiąc Nene po łbie. Klacz po chwili zastanowienia obróciła się do mnie bokiem, nadstawiając odpowiednią kieszeń torby, w której miałem wszystkie dokumenty.
Kilka minut później błądziłem po dziedzińcu szkoły, starając się znaleźć odpowiednie wejście do akademika. Oczywiście na mapce był on zaznaczony jednak w dwóch różnych budynkach po przeciwnych stronach kampusu. Jeden męski, drugi żeński. Tylko który to który.
Zaryzykowałem i wszedłem do budynku szkoły, od razu skręcając w lewo. Na moje szczęście korytarz był całkowicie pusty, gdyż obecnie trwały lekcje. Ja swoje zaczynałem dopiero jutro, a cały dzisiejszy dzień mogłem przeznaczyć na zaaklimatyzowanie się w nowej szkole, czyli skrycie się w pokoju z nadzieją, że nie będę mieć współlokatora.
– Dzień dobry. – Momentalnie drgnąłem zaskoczony. Nawet nie usłyszałem, że ktoś do mnie podchodzi, a raczej w tym wypadku przechodzi obok mnie. Szybko spojrzałem na mojego rozmówcę, chcąc się zreflektować, jednak zastygłem z otworzonymi ustami.
Minął mnie pies. Pies w cylindrze. Pies w cylindrze z fajką w pysku. A raczej coś o postawie człowieka i łbie oraz sierści psa. Wiedziałem, że spotkam tu osoby innych ras i na pewno niektóre mnie zaskoczą, ale… z całą pewnością nie spodziewałem się tego. Zresztą, patrząc na minę Nene, ona również była zszokowana niecodziennym widokiem. 
– Dzień… dobry? – mruknąłem cicho już do pleców psa. Przetarłem jeszcze twarz dłońmi, ale gdy oddalająca osoba nie znikła, uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem zacofany. Jedno było pewne. Nic bardziej mnie już dzisiaj nie zdziwi.
Pokręciłem głową, próbując uprzątnąć myśli, które nadal trzymały się człowieka-psa i ruszyłem w dalszą drogę, jak się okazało – odpowiednią. 
Stanąłem przed drzwiami pokoju z numerem trzynaście, czyli tym samym, który widniał na breloczku przyczepionym do kluczyków. Z dziwnym uczuciem w żołądku odblokowałem zamek, po czym jednym pewnym krokiem wszedłem do pokoju. Nieświadomie nawet przymknąłem oczy, nie chcąc się z nikim spotkać, jednak gdy od dłuższego czasu panowała cisza, postanowiłem je otworzyć. Odetchnąłem z ulgą, widząc, że jestem sam.
Usiadłem na jednym z dwóch łóżek, które było bardziej oddalone od okna, a co za tym idzie – od wysuszającego słońca. Z ulgą przyjąłem fakt, że było miękkie i aż prosiło, by się na nim położyć. Jednak ten zaszczyt przypadł Nene, która uprzednio rzucając mi torbę pod nogi, uwiła sobie z kołdry gniazdo na samym środku materaca. Delikatny uśmiech wstąpił na moje wargi. Podrapałem klacz po pysku, po czym nie tracąc czasu, zabrałem się za rozpakowywanie torby, która w gruncie rzeczy nie była duża. Ponownie wszystkie ciuchy złożyłem w idealną kostkę, kładąc je w szafie, skarpetki wraz z bielizną wylądowały w szufladzie, podręczniki na jednej połowie biurka, a laptop i trzy książki na szafce nocnej. Na koniec zabrałem kosmetyki i przeniosłem się do łazienki, gdzie nieśpiesznie zacząłem je układać najpierw kolorystycznie, a potem wielkościowo. Nie było nawet południa, więc miałem sporo czasu dla siebie. No prawie…
Podskoczyłem słysząc siarczyste przekleństwa z pokoju i wrogie prychnięcia Nene. Zerwałem się na równe nogi, zostawiając wpół ułożoną tęczę z plastikowych buteleczek i pobiegłem do pokoju, jednak nigdy nie spodziewałem się, że ujrzę taki widok.
Nene trzymała w pysku bandaż z ręki jakiegoś chłopaka, który prezentował się… przerażająco. Ubrany na czarno z kontrastującymi białymi opatrunkami niemal na całym ciele wyglądał niczym ucieleśnienie psychopatyzmu i morderstw. Jego rdzawe oko ciskało piorunami, gdy próbował wyszarpnąć klaczy swoją własność. W końcu uderzył ją dosyć mocno w łeb, aż zatoczyła się od tyłu. Jednak ona nie odpuściła, otrząsnęła się i ujadając wściekle, zaczęła zwiększać swój rozmiar.
A myślałem, że już nic mnie dzisiaj nie zdziwi.
Przełknąłem przerażenie i w końcu ruszyłem się z miejsca. Szybko zagrodziłem drogę Nene, podnosząc ręce do góry. Zachowałem jednak na tyle rozumu, by stanąć bokiem do psychopatycznego chłopaka, który budził we mnie przerażenie.
– Spokój! – powiedziałem stanowczo, utrzymując z klaczą kontakt wzrokowy. Ta prychnęła pod nosem, zatrzymując swoje rośnięcie na lekko ponad metra dwudziestu w kłębie. Nie chciała wrócić do naturalnego rozmiaru, a oprócz tego nadal stroszyła kolce szyjne na nieznajomego.
Poklepałem Nene po piersi, starając się ją uspokoić i jednocześnie odwróciłem się przodem do chłopaka. Przygryzłem zestresowany wargę, patrząc kątem oka, jak zawiązuje z powrotem bandaż wokół swojej ręki, mrucząc coś pod nosem. Gdy skierował swój wzrok na mnie, jeszcze bardziej wcisnąłem się w bok klaczy, która jak zawsze była nadzwyczaj chętna do obronienia mnie w razie czego.
– P-przepraszam za nią – wydusiłem z siebie, choć strach ściskał mi gardło, a serce pędziło galopem.
<Dazai?>
Ilość słów: 916

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz