Jedno jednak było pewne: jestem hipokrytą. Chociaż jeśli ma to się przyczynić do pomocy Dazai, to nie chciałem tego zmieniać.
– Dobrze mniemasz – odpowiedziałem lekko i wstałem w końcu z ziemi. – Daj mi piętnaście minut.
– Dziewięćset, osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć, osiemset dziewięćdziesiąt osiem...
Potrząsnąłem głową, słysząc, jak chłopak odlicza sekundy, które mi pozostały. Chwyciłem ciuchy i pognałem do łazienki, wołając Nene. Wolałem nie zostawiać jej samej z Dazai. Klacz niechętnie poczłapała do mnie, rzucając tęskne spojrzenia w stronę Jisatsu.
Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie jeansy oraz normalną białą koszulę, której rękawy podwinąłem do łokcia. Rozczesałem włosy i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, chyba pierwszy raz z prawdziwym uśmiechem. Zdecydowanie ta rozmowa mi pomogła. Zacząłem czuć, że muszę coś w sobie zmienić. Odciąć się od przeszłości i żyć pełnią życia. Choćby tylko dlatego by Dazai był szczęśliwy z powodu mojej zmiany.
Z szerokim uśmiechem wróciłem do pokoju i pomogłem dopakować rzeczy Jisatsu do wózka. W końcu nie możemy zostawić dziecka samego na cały dzień w akademiku. Na sam koniec wsadziłem do kieszonki trzy pieluchy na zmianę i byliśmy gotowi do wyjścia.
– Nene chodź – zawołałem klacz, na co Dazai rozdziawił buzię.
– Nie ma mowy! Nie będę niańczył jeszcze tej pokraki!
Nene na niego prychnęła i zmniejszyła się do rozmiaru oposa, kładąc się przy naszej córeczce.
– Ona będzie niańczyła Jisatsu – odpowiedziałem, wskazując na klacz, która przytulała się do dziecka.
– Ale ty ją przewijasz! – Dazai dał za wygraną i razem opuściliśmy akademik.
Dochodziła dopiero dziewiąta, a ulice miasta były już zatłoczone. Z wózkiem ciężko było nam wejść w węższe przejścia, jednak trochę błądząc, udało nam się trafić pod Biedronkę. Tym razem nie zrobiłem z siebie pośmiewiska i wszedłem przez ruchome drzwi jak cywilizowany człowiek... a raczej syren.
– A gdzie formułka? – zapytał słodko, za co dostał kuksańca w bok.
Od razu dziwnym trafem wylądowaliśmy w dziale ze słodyczami. Patrzyłem jak zaczarowany na kolorowe opakowania wypełnione tęczowymi cukierkami. Pod wodą były tylko dwa rodzaje wodorostów, które zwano również cukrowymi. Jednak po osiemnastu latach się mi przejadły. O wiele lepiej prezentowały się tajemniczo brzmiące ,,krówki" czy ,,żelki". Tak naprawdę stąd kojarzyłem jedynie czekoladę, która okazjonalnie była importowana z lądu.
Po długim zastanowieniu, podczas którego Dazai zaczął się niecierpliwić, wybrałem najbardziej tęczowe słodycze jakie zobaczyłem. Po jednym opakowaniu pianek, jakiś dziwnych długich i płaskich żelków oraz zwykłych szklanych cukierków. Dazai spojrzał na mój wybór na tle jego ,,popcornu" i pokręcił głową, mrucząc pod nosem ciche ,,wiedziałem". Na sam koniec do wózka trafiły moje wodorosty i maliny, które szczególnie mi zasmakowały oraz, co przyjąłem ze wzdrygnięciem, mrożony krab dla Dazai.
Na szczęście zakupów nie było zbyt dużo, więc wszystkie zmieściły się w dolnym koszyczku wózka Jisatsu. Nie chcąc wracać jeszcze do akademika zdecydowaliśmy się na spacer po pobliskim parku. W końcu pogoda dopisywała, a integracja z przyrodą zawsze była dobrym pomysłem.
– Co to? – spytałem, wskazując głową w kierunku prostopadłościanu z tęczą wymalowaną na boku, która szczególnie przyciągnęła moją uwagę.
– Tęcza... typowe – parsknął i pokręcił głową. – Założę się, że tego pod wodą nie macie.
I poszedł. Tak po prostu zostawił mnie z wózkiem na środku deptaka. Spojrzałem na Jistatsu, która obudziła się już jakąś godzinę temu, jednak Nene wspaniale spełniała się w roli niańki. Aktualnie mała śliniła ogon klaczy, która na to jej pozwalała bez najmniejszego sprzeciwu, a gdy ktoś chciał to przerwać, syczała na niego.
– Bierz zanim roztopi się mój punkt zaskoczenia. – Usłyszałem za sobą głos Dazai. Obróciłem się w jego stronę, biorąc jeden z rożków z zieloną kulką. – Nawet mieli wodorostowe lody.
Spojrzałem na jedzenie, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić, gdyż rzeczywiście nie mieliśmy tego pod wodą. Dazai westchnął teatralnie i po prostu polizał swoją kulkę. Zrobiłem to samo i po prostu mnie zatkało.
– O święty śledziu... to jest pyszne! – jęknąłem, pochłaniając swoją porcję. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak dobrego.
Gdy skończyłem jeść, chciałem wręcz wylizać swoje palce, jednak nie wychowałem się w chlewie, a w pałacu, więc kulturalnie wyrzuciłem papierek do pobliskiego śmietnika. Z uśmiechem odwróciłem się do Dazai, chcąc mu podziękować, jednak zauważyłem, że ubrudził się swoim czekoladowym lodem na twarzy.
– Masz tutaj brudne. – Wskazałem palcem na swoim poliku, jednak Dazai wytarł się w kompletnie innym miejscu.
– Tu? – Westchnąłem.
– Daj – mruknąłem i chwyciłem za chusteczkę. Nachyliłem się nad nim, ścierając małą kropkę z uśmiechem. Na chwilę wyłapałem jego spojrzenie i poczułem się jak we właściwym miejscu. Oczywiście, ta chwila musiała zostać zniszczona przez starszą panią, która spojrzała na nas z nienawiścią.
– Pedały – warknęła, a mnie wmurowało. Przecież my tylko... My NIC nie zrobiliśmy. Spojrzałem zszokowany na Dazai, który powiedział...
< Dazai? >
Ilość słów: 834
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz