czwartek, 31 maja 2018

Od Aserysa do Olivii

Jazda konna na tym olbrzymie okazała się, wbrew pozorom, niezwykle uspokajającą i przyjemną rzeczą. Ash sunął powoli, niemal powłócząc kopytami w sennym, jedwabistym stępie. Być może pomyliłem się co do jego natury i zbytnio wyolbrzymiłem całą sprawę, być może... czarnowłosa miała rację. Uwierzyłem w plotki, nie dając jej nawet szansy przekonać mnie do zwierzęcia. Uparcie nie chciałem uwierzyć w żadne jej słowo, mimo że nie miałem żadnych twardych dowodów na to, że jej koń istotnie jest tak agresywny, jak reszta jego gatunku. Nigdy nie przyznałbym tego głośno, ale w głębi duszy było mi z tego powodu głupio. Zawsze byłem uparty jak ostatni osioł i nic, absolutnie nic do mnie nie docierało. Niechętnie uświadomiłem sobie również, że powinienem przeprosić Olivię za swoje zachowanie i podziękować jej za anielską cierpliwość. Cóż, ja na jej miejscu już dawno chyba palnąłbym sobie w łeb.
Podczas gdy ja snułem refleksje na temat swojego dziecinnego zachowania, Olivia, patrząc przed siebie, ze stoickim spokojem prowadziła Asha za skórzaną uzdę. Jej ruchy, podobnie jak konia, były spokojne i płynne. Szła powoli, ładnie kołysząc przy tym biodrami. Musiałem przyznać, że bryczesy idealnie na niej leżały. Były czarne jak smoła i idealnie komponowały się z ekwipunkiem konia. Każdy jego element był w tym samym kolorze, co sprawiało, że wyglądał bardzo prestiżowo i schludnie. Sądząc po tym, jak wygodne było siodło, z pewnością nie zostało wykonane przez pierwszą lepszą firmę.
- Olivio... - zacząłem, gdy zrobiliśmy już pierwsze kółko. - Ech... - zrobiłem pauzę, próbując zebrać słowa. Przyznawanie się do błędu nigdy nie szło mi zbyt dobrze. - Wiesz, miałaś jednak rację. Ash nie jest krwiożerczą bestią. W zasadzie jest całkiem miły. Naprawdę. Przykro mi, że źle was oceniłem...
Usłyszałem, że Olivia cicho zachichotała pod nosem. Nawet nie obróciła się, żeby na mnie spojrzeć.
- Grunt, że wreszcie to zrozumiałeś, histeryku.
- Hej!
Zaśmiała się głośniej i spojrzała na mnie przez ramię. Na mojej twarzy widniał teatralny wyraz śmiertelnego obrażenia, który tylko jeszcze bardziej ją rozbawił. Wkrótce i ja zacząłem się śmiać. Nie potrafiłem skomentować całej tej sytuacji w inny sposób. Wszystkie moje obawy okazały się nieuzasadnione i nagle moje wcześniejsze postępowanie zaczęło wydawać się zupełnie nieuzasadnione. Zastanawiałem się, czym ja się w ogóle przejmowałem. Przecież Ash był absolutnie niegroźny.
- Mam nadzieję, że mogę liczyć na kolejną lekcję, poskramiaczko morskich bestii? - rzuciłem, lekko klepiąc ogiera po łopatce. Miał miękką, czarną sierść. Była miękką i przyjemna w dotyku.
- Ależ oczywiście, kiedy tylko chcesz - zapewniła, wyraźnie zadowolona z postępów, jakie uczyniłem w przeciągu zaledwie kilku minut.
- Wspaniale. W takim razie wiedz, że teraz nie uwolnisz się ode mnie, póki nie nauczysz mnie jeździć. - oświadczyłem beztrosko, oglądając mijane widoki. Nigdy nie przypuszczałbym, że jazda konna może być równie relaksująca.
- Wszystko w swoim czasie.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Niech ci będzie.
Zrobiliśmy jeszcze jedno kółko. Potem Olivia zatrzymała się i przytrzymała konia, abym mógł spokojnie zsiąść. Zsunąłem się z siodła bez większych problemów i prosto stanąłem tuż obok. Czarnowłosa posłała mi pełne wyczekiwania spojrzenie głębokich jak studnia oczu. Nie lubiłem, gdy patrzała na mnie w ten sposób. Czułem się przez nią prześwietlany na wylot. Westchnąwszy cicho ze zmieszanym uśmiechem, zbliżyłem z lekkim ociąganiem. Gdy tak staliśmy naprzeciwko siebie w zupełnej ciszy, przez krótką chwilę popatrzyłem jej prosto w te jej onyksowe oczy i objąłem ją ramionami, co musiało być zapewne ostatnią rzeczą, jakiej się w tamtym momencie spodziewała. Przytulając do siebie, mruknąłem jej do ucha:
- Dziękuję, Liv.
<Liv? Patrz, jak romantycznie ♥>
Ilość słów: 571

Od Altaira do Hiyori

Kiedy wskazała na telefon, wziąłem go do ręki, od razu czytając wiadomości. Eren... Kagami. Oni sobie coś przypomnieli? Tak długi czas, a udało im się wreszcie! Może w końcu będziemy mogli być szczęśliwą rodziną jak wcześniej. Miałem już dość ciągłego krycia się przed Kagamim. Spojrzałem na przerażoną Hiyori. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco i ująłem jej dłoń. Zbliżyłem ją do swoich ust, delikatnie muskając wargami jej palce. -Nie martw się, słońce. Wszystko będzie dobrze. Odzyskamy ich i ich wspomnienia.-szepnąłem do niej.
- A jeśli się nie uda? Co się wtedy stanie... Tak długo się bałam, a teraz to już w ogóle! Co jak już nigdy go nie zobaczę?! Jak mnie zapomni na dobre... Boję się, boję!
Przyciągnąłem ją za dłoń bliżej siebie i pocałowałem w usta. Pogładziłem jej delikatny, aksamitny policzek, uśmiechając się do niej. Była taka niewinna i urocza... Nie chciałem jednak patrzeć na przerażenie, jakie miała w swoich pięknych, różowych jak kwiaty oczach. Była przepiękną kobietą, a na dodatek, teraz tylko moją...
-Nie... Nie mów tak. Nikt o tobie nie zapomni. Nie bój się. Jestem przy tobie i zrobię wszystko, abyś się przestała martwić i bać... Kocham cię, Hiyori... Całym swoim sercem...-szepnąłem.
Patrzyła mi w oczy, a jej ogon i oczy zmieniły kolor na jasnoniebieski. Policzki mojej ukochanej pokrył rumieniec, który był w kolorze jej różowych ocząt. Piękna... Niesamowita...
- A-Altair...
-Tak, kochanie?-szepnąłem, gładząc jej plecy.
- Obiecaj mi, że nie puścisz mojej ręki, gdy się to stanie. To po pierwsze, a po drugie... Ana ci się dość groźnie przygląda... - wilk patrzył na mnie chyba od kilkunastu dobrych minut.
Zaśmiałem się, po czym pogładziłem włosy dziewczyny. Pocałowałem Hiyori, a ta zarzuciła dłonie na moje ramiona. Przyciągnąłem ją bliżej siebie. Tak pięknie pachnie...
-Obiecuję ci. Nie opuszczę ciebie, nigdy... Księżniczko...-szepnąłem.
- Puścisz mnie pod jednym warunkiem... Gdy zobaczysz demona, puścisz. Obiecujesz?
-Nawet gdybym ujrzał tego demona... Nie puszczę ciebie. Obronię ciebie przed wszystkim i wszystkimi. Będziesz bezpieczna...
- Nawet przed samą sobą? - odwróciła wzrok, przygryzając wargę.
Palcem przestawiłem jej buzię, aby spojrzała mi w oczy. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco i złączyłem z nią delikatnie czoło.
-Nie obronię ciebie przed sobą... Wywalczyłem ciebie samym sobą. Nie uwolnię swego serca od zaklęcia, jakie na nie rzuciłaś...
- Zaklęcia? Altair... Jeszcze go tak na prawdę nie rzuciłam... Jeszcze...
-A kiedy masz zamiar je rzucić? Co to za przygotowania do klątwy?-zaśmiałem się cicho.
- Klątwy? Niieeeee no gdzie tam...
Z uśmiechem przerzuciłem dziewczynę, aby siedziała przodem do mnie. Na palec nawinąłem kosmyk jej włosów. Na moje policzki wstąpił lekki rumieniec i szeroki uśmiech. Hiyori patrzyła na mnie z czerwienią na policzkach. Była tak urocza. Drugą dłonią objąłem ją w talii, a nachyliłem się nad jej twarzą.
-Jesteś niesamowita i przeurocza... Hiyori... Dziękuję, że jesteś ze mną.-powiedziałem, uśmiechając się do niej.
- N-nie musisz mi dziękować... - szepnęła - Woo... Jak... Blisko...
-Chcę już zawsze być jak najbliżej... Chcę patrzeć, jak się uśmiechasz...
- A co byś zrobił, gdybyś nie widział uśmiechu?
-Nadal byłbym przy tobie i starałbym się go wywołać, kochanie.
- W takim razie.. - usiadła po turecku - Czekam na pomysły.
-Mam wymieniać? Dobrze... A więc. Chciałbym, abyś się uśmiechała, abyś kiedyś w przyszłości była moją żoną, matką moich dzieci, potem chcę, abyś się ze mną zestarzała i patrzyła na wnuków. I co? Nie wydaje ci się to radosną przyszłością?-zapytałem, gładząc jej policzek.-Czy to nie wywoła u ciebie uśmiechu?
Nie widziałem uśmiechu. Widziałem ogromne rumieńce i jej dłoń na ustach. Czyżby nie chciała? Przygryzłem swoją wargę i podrapałem się po karku. Spuściłem wzrok, czerwieniąc się lekko. Chyba się ośmieszyłem...
-N-Nie chcesz...? P-Przepraszam, jak postawiłem ciebie w złej sytuacji...-szepnąłem.
Moja ukochana zbliżyła się do mnie i pocałowała. Automatycznie ją objąłem w pasie, odwzajemniając pocałunek.
-A-Altair.. Nie wiem co powiedzieć! Dziękuje! To... Piękne... - jej kolor ogona i oczu przybrał barwę tęczową.
-Ależ piękne... Piękna to jesteś ty... Jestem prawdziwym szczęściarzem.-uśmiechnąłem się szeroko.-To ja ci dziękuję, że chcesz być tutaj ze mną... Ale brakuje mi nadal twojego uśmiechu, kochanie.
Uśmiechnęła się. Jaka ona przepiękna. Taka delikatna, niczym kwiaty na wietrze. Delikatna jak kwiat wiśni. Moja jedyna, moja ukochana. Jest najcudowniejszą istotą na ziemi.
- A teraz lepiej?
-Tak... Jest cudownie... Kocham cię, księżniczko. A może powinienem powiedzieć, ma ukochana księżniczko...-powiedziałem i ucałowałem ją w nosek.
- Ja też cię kocham, Altair... - spojrzała na swój ogon i chyba się lekko przestraszyła. 
Cofnęła się, opierając na mnie i patrząc na swój ogon. Przeurocze. Dotknąłem go, a potem przejechałem po nim. Uśmiechnąłem się do niej, po czym pocałowałem w czoło. Pogładziłem jej plecy.
-Kochanie... Co ty na to, aby gdzieś wyjść? Może pojedziemy gdzieś w weekend?-zapytałem.
Chciałem dać jej jak najwięcej radości. Niech ma świadomość, że bardzo, bardzo mocno ją kocham... Będę dawał jej wszystko, czego zapragnie...
<Hiyoriś?>
Ilość słów: 781

Od Shoto do Shury

Nie ogarniam, co się stało. Shura wydawała się taka przerażona, a zarazem smutna i wściekła, gdy spojrzała w swój telefon. Ktoś jej wysłał jakąś wiadomość? Wątpię by ktoś był w takim stanie od jakiegoś głupiego mema. To byłoby wręcz niemożliwe i komiczne. To musi być coś poważniejszego. Cholera jasna przecież nie jestem aż takim idiotą, by tego nie zauważyć. Dobra, znam ją raptem od paru tygodni tak na żywo, ale pisaliśmy ze sobą dużo. Wiem, że internet to nie to samo, ale myślę, a raczej mam nadzieję, że była ze mną szczera i mnie nie okłamała. Jeżeli tak, nie będę miał litości. Nienawidzę kłamstwa. Tak, może to zabrzmieć absurdalnie, bo jestem demonem, ale nie toleruję kłamstwa w takich ważnych sprawach. Prawda, nawet ta najgorsza i najsmutniejsza, zawsze jest lepsza od niewiedzy i kłamstwa. Zawsze...
---
Zapukałem do łazienki
- Shura... Wyjdź, proszę... Powiedz, co się dzieje...
- N-nic, nic takiego... Zaraz będzie dobrze, nie martw się. P-poprawiam makijaż, tak... 
- O-okej... Jak chcesz.. Ale na pewno wszystko dobrze?
- T-tak, na pewno, nie martw się. Zaraz do ciebie wrócę... Daj mi chwilkę..
- Dobra, jak tam chcesz...
No dobra, to nie była normalna konwersacja osoby, która poprawia sobie makijaż czy co tam dziewczyny robią w tej łazience. A tak właściwie to zastanawialiście się kiedyś czemu dziewczyny chodzą grupami do łazienek? Ja główkuję nad tym już kolejny rok i nadal nie mogę tego rozwikłać... Ale mniejsza. Po chwili Shura wyszła z łazienki z telefonem mocno zaciśniętym w swojej dłoni... Trzeba będzie się przyjrzeć i dowiedzieć, jakie sekrety skrywa ta piękna dama...
---
Shura była u mnie parę godzin, a gdzieś o 2 w nocy postanowiła wrócić do domu. Jak postanowiła tak i zrobiła, a ja zostałem sam. Muszę to wszystko sobie poukładać i uporządkować. Jest teraz jakiś dziwny problem z Shurą, a na dodatek z Erenem... Nie mogę uwierzyć... W końcu odzyskuję zaginionego brata... My odzyskujemy... Ciekawe, jak nadrobimy te zaległe lata... Nie wiem, ale chciałbym się przekonać. Walczyć u jego boku na śmierć i życie. Znów czuć się tak, jak kiedyś. Rodzina w komplecie... Położyłem się do łóżka i dość szybko zasnąłem. To był dość męczący dzień...
---
Obudziłem się dość wcześnie, a promienie wschodzącego słońca oślepiały mnie wręcz. Podrapałem się zdezorientowany jeszcze po śnie po głowie i wstałem z łóżka. Dość szybko się ogarnąłem i zrobiłem sobie śniadanie, które szybko zjadłem. W międzyczasie dostałem wiadomość od kogoś. Odblokowałem telefon i spojrzałem, kto ją wysłał. Altair Taiga? Po co on do mnie pisze.

Od Altaira: Hej Shoto. Słuchaj mamy plany na dzisiaj. Dość ważne. Spotykamy się o jakiejś 15 w parku. Weź ze sobą Shurę, a ja wezmę Hiyori i zadzwoń do Rina albo coś, bo nie odbiera. Zadzwoniliśmy już do Kagamiego i on weźmie Erena. Nasi ojcowie podejrzewają, że ten proces zacznie się niedługo i musimy mieć na nich oko.
Od Shoto: Spoko, rozumiem. O 15 w parku.

Cholera, to już? Nikt nie wie, co może się wydarzyć. Za tym wypadkiem stoi jakaś tajemnica, której nasi starzy nie chcą nikomu wyjawić. Ciekawe, czy jak Kagamiemu i Erenowi uda się odzyskać wspomnienia to czy dowiedzą się, co się tak na prawdę stało. To dość istotna wiedza, bo zmieniła nasze życie o 180 stopni. Szczególnie Kagamiego i Erena. Nie wiem, jak sobie poradzą, ale są do jasnej cholery półbogami. Pewnie będzie ciekawie... Oj, będzie... Dobra, ale narazie trzeba dowiedzieć się, co się dzieje z Rinem. Praktycznie zawsze odbiera wiadomości i telefony, więc nie wiem co się mogło stać. A telefonu do tego jego współlokatora to na razie nikt nie ma. 

Od Shoto: Ej, Rin, co się dzieje, czemu nie odbierasz?
Od Rina: Nie mogę rozmawiać. Mam mały problem z ogniem.
Od Shoto: Z ogniem? Co znowu się stało? Ktoś cię wkurzył?
Od Rina: Tak jakby. Jest zielony. Chyba wiesz, co to znaczy.
Od Shoto: Zielony? Cholera jasna. Teraz?! Przepowiednia?!
Od Rina: Tak. Teraz. Najśmieszniejsze jest to, że w śnie dostałem od kogoś zagadkę, a rozwiązaniem jej był ogień. I nagle bum. Wszystko skierowało się do tego, by ten ogień wywołać. Nie wiem, jak to rozwiążę, ale wolę nie ryzykować. A co chciałeś?
Od Shoto: Altair do mnei dzwonił. Dzisiaj o 15 w parku spotykają się wszyscy. Nawet Eren i Kagami. Podobno proces i te całe zamieszanie się zbliża i nasi starzy chcą, byśmy ich pilnowali.
Od Rina: Sorki, ale nie dam rady. Cholera jasna ten płomień jest dziwny. Dobra, ale nie martwcie sięmną. Coś wymyślę.
Od Shoto: Dobra, spoko. Powodzenia. Jak coś to pisz. Nara.
Od Rina: Cześć...

Ooookejj... Zielony ogień? Ten z tych ksiąg? Ja pierdole robi się coraz ciekawiej w tym naszym życiu, no nie powiem, że nie. Jednak potomkowie bogów to mają dość ciekawe życie... Ani chwili wytchnienia. Eech, przynajmniej się nie nudzimy. Dobra, pora pójść po Shurę.

Od Nine: Hej, Shura. Spotykamy się gdzieś o 14: 30 przed akademikami. 
Od Aogiri: Jasne, będę na czas.
Od Nine: ﴾͡๏̯͡๏﴿ O'RLY?
Od Aogiri: ¯\_(ツ)_/¯
Od Nine: (ノಠ益ಠ)ノ彡┻━┻
Od Aogiri: Dobra, dobra będę przed czasem, haha! ♥‿♥ 
Od Nine: ʕ•ᴥ•ʔ Do zobaczenia!
Od Aogiri: Paa!

Dobra, pora się zbierać..
---
Znalazłem się przed czasem przed akademikami. Oczywiście musiałem czekać na Shurę (czytaj: jak zwykle), ale no nic. Pora iść do parku. Przywitaliśmy się i skierowaliśmy w miejsce spotkania.
---
Spotkaliśmy się wczyscy wcześniej i ustaliliśmy parę spraw organizacyjnych i co robić w razie jakiś komplikacji. Po paru minutach dołączyli do nas Eren i Kagami. Matko, jak my go dawno nie widzieliśmy... Wmurowało i nas i jego...
---
Cholera jasna zaczyna się. Nie wiem na czym to ma polegać. Nigdy czegoś takiego nie miałem, a już na pewno nie z półbogami... On nas nie widzi? Nie kontaktuje.. Idzie w jakąś stronę. Musimy go pilnować i iść za nim... 
---
Cholera od zemdlał. Chciał ugryźć klucz i zemdlał. I ten głos roznoszący się jak u ducha, tworzący echo. Dziwne... Kto to jest i czemu powiedział takie dziwne słowa... Nie wiem o co chodzi... Eren, trzymaj się... Kagami, ty też...
---
Byłem już w domu. Usiadłem na sofie. Nagle otrzymałem jakąś wiadomość od numeru zastrzeżonego. Dziwne, o co znów chodzi.

Numer zastrzeżony: Witam, witam. Panie Shoto Kurushimi. Nowy znajomy naszej ukochanej Shury... Myślę, że te zdjęcia dadzą panu do myślenia. Proszę uważać, bo nie specjalnie lubimy nowe osoby ingerujące w naszą "firmę". Więc zamknij mordę, bo inaczej dostaniesz...

WTF? O co chodzi? Zdjęcia Shury? Otworzyłem plik ze zdjęciami. Jasna cholera... Co.. To... Jest... Shura, ona... Robiła to z własnej woli? Nie, na pewno nie. Nie jest takim typem dziewczyny. Ci idioci muszą ją szantażować... Zabiję.. Zatłukę... Krew będzie się lać litrami... Zajebię jak psa. Nikt nie ma prawa skrzywdzić Shury... Nikt, jasne?! Ona jest moja i nie oddam jej nikomu. Nie pozwolę jej ranić... Zapłacą za wszystko... Zadarli nie z tą osobą, co trzeba... Hakerstwo to moja specjalność... Oj, nie ładnie... Głupcy. Wysyłać wiadomość ze zdjęciami do mnie... Ha, teraz są łatwym celem... Pora zabrać się do pracy. Uwolnię ją od cierpienia. Zrobię wszystko, co będzie trzeba... Podbiegłem do swego biurka i otworzyłem laptop... Od razu zacząłem pracować nad zabiciem i zhakowaniem tych gnoi... Ona musi być szczęśliwa i bezpieczna...
<następne opowiadanie>
<Shura?>
Ilość słów: 1177

środa, 30 maja 2018

Od Erena do Kagamiego

Zamurowało mnie. Ci dwaj... Różowooka dziewczyna z ogonem i ciemnowłosy chłopak w okularach. Nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nie mogłem się poruszyć. Stałem wmurowany w podłogę jak skała. Moje.. Moje rodzeństwo... Moja rodzina... Moja wataha... Mój dom. Stoi tuż przede mną. Tuż obok mnie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ich widziałem. Kagami witał się ze swoim rodzeństwem. Jak oni to robią.. My we trójkę staliśmy jak wryci i patrzyliśmy się na siebie. Nikt nie dał rady się odezwać. Czułem, że jestem im winny wyjaśnienia. Tylko jakie? Nadal mam mętlik w głowie. A więc to jest moja siostra i mój brat. Zaraz... Nie było ich trzech... Czekaj. Skąd ja wiem, że jest ich trójka. Gdy patrzyłem na nich, moje wspomnienia mieszały się, a zarazem układały. Dziwne... Spojrzałem na swoją dłoń, a później na nich. Rodzeństwo Kagamisia, jak i on sam, po chwili zaczęli się nam 
przyglądać, lecz chyba nie chcieli ingerować w to. Przynajmniej narazie. Przeczesałem swoje włosy i podrapałem się po karku oraz odwróciłem wzrok. Nie wiedziałem co powiedzieć i co zrobić. Nagle poczułem szybkie bicie serca, lecz nie moje. Nienaturalnie szybkie. Kogo. Co się dzieje. Zdezorientowany popatrzyłem na rodzeństwo, które zbliżyło się do mnie. Ich oczy... Biły u dziewczyny różowym, a u chłopaka czerwonym blaskiem. Zabrałem zaskoczony rękę z karku i przejechałem dłonią po swoich oczach. 
- Eren... Słyszysz, prawda? - powiedział ciemnowłosy chłopak...
- Ja... - złapałem się za głowę. Wspomnienia... Ciągle wspomnienia... 
- Gdzie jest... Rin... - rozległa się grobowa cisza. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Nie wiedziałem, co zrobić.
- P-pamiętasz? - powiedziała zdezorientowana różowooka dziewczyna.
- Eren... Pamiętasz? - zapytał Kagami.
- P-pamiętam? - nagle zaczęła mnie boleć głowa. Jak cholera. Zamknąłem oczy i sie cofnąłem, łapiąc za głowę. Wiedziałem, czułem, że Kagami podbiega. Wiedziałem, że się martwi... Co się dzieje, czy ktoś mi może to powiedzieć? Ha, długo na odpowiedź nie czekałem. Odezwał się mój... Brat. Jak dziwnie to brzmi.
- Czekajcie, nic nie róbcie, zaczęło się... - zatrzymał ich ręką, by nie robili nic pochopnego.
- Eren! - krzyknął Kagami i ujął mnie w pasie, lecz Altair, bo tak on się nazywa chyba, prawda? Odciągnął go.
- Nie, Kagami, nie możesz... Tak nic nie zdziałasz, zaczął się proces... 
Dziewczyna i chłopak chyba próbowali mi coś wytłumaczyć lub wesprzeć... Ale ja... Moja głowa... 
- Nie! Eren! Proszę... Promyczku... - rzucił się znowu w moją stronę.
- Uspokój się! Jeżeli coś zrobisz to on zostanie w tym stanie i nie będzie odwrotu! Pomożesz mu, ale cierpliwości, Kagami... - Altair próbował powstrzymać rozwścieczonego i zdezorientowanego brata.
- P-Promyczku...- szepnął Kagami, widocznie niespokojny. Czułem jego przyśpieszony oddech. Czułęm, że się martwi... Obiecałem... Chcę mu pomóc... Nie chcę być egoistą.. Nagle ból ustał, a ja się rozejrzałem. Nie byłem już w parku.. Gdzie a jestem? Wszędzie ogień, wieże, pałac... Co to za miejsce...
- G-gdzie ja jestem? 
- Posłuchaj Kagami. Dzisiaj Eren bedzie mieć sen. Ty też w nim będziesz. Bądź ostrożny i nie daj się zwieść. Jak się obudzisz, od razu zadzwoń do nas. Od razu, rozumiesz? Tobie też trzeba będzie pomóc... - Altair szepnał do swego brata. Kagami mocno trzymał moją dłoń. Był przerażony moim stanem. Kiwnął głową na słowa Altaira i pogładził mój policzek. 
- Ci... Eren, jestem obok ciebie... 
Lecz ja zacząłem tracić kontakt z rzeczywistym światem. Czułem, jakbym znalazł się pomiędzy jakimiś wymiarami. Jakbym miał sen na jawie. A może to sen? A może to prawda? Czułem, że wchodzę do lasu. Nie ma już żadnych wież.. Ciemny jak noc las... Z jednej strony czułem, że jestem sam, a z drugiej wiedziałem, że oni są tuż za mną. Co się dzieje... Co się ze mną dzieje...
Eren... Eren... Jesteś tu? Eren...
Ktoś mnie nawoływał. Tylko kto? Nie wiem... Ale czuję, że muszę tam iść... On mnie wzywa... Cały czas wzywa moje imię... Kim on jest... Nade mną przeleciał jakiś ptak... To był feniks. Co on tu robi? Zostawiał za sobą ogień. Taki sam jak ma Kagami. Co tu się odpierdala... Gdzie ja jestem?! 
- Eren... - znów mnie zawołał. Jego głos roznosił się jak u ducha. Tworzył echo. Szedłem za dźwiękiem. Słyszałem śmiech dzieci, krzyki, rozmowy, lecz najgłośniejsze było te nawoływanie... Zakręciło mi się w głowie, a otoczenie zmieniło się. Tak po prostu. Rozpadło się.
- Nie słyszysz? Oczywiście, że słyszysz, lecz nie wiesz kim jestem. Czas ucieka, zegar tyka... Musisz wybrać Eren, którą drogą podążysz. Wspomnienia czy emocje? - za nim pojawiły się dwie drogi, lecz nadal nie mogłem dostrzec, kim on jest...
- J-ja...
- Wspomnienia... Marzysz o nich, prawda? Odzyskać je wszystkie, by inni się nie martwili. A szczególnie on...
Nagle pojawił się Kagami, lecz ten ktoś chciał poderżnąć mu gardło.
- Nie! Nie rób tego!
- Która ścieżka! Która! On czy wspomnienia!?
- ON! On.. - wrzasnałem, a jedna ze ścieżek się rozświetliła ogniem Kagamiego... Zacząłem nią iść, ale za mną się kruszyła. On i Kagami zniknęli, a ja zacząłem podążać tą ścieżką. Ogień mnie nie palił o dziwo. Jakby mnie obejmował, chronił... 
- Nie ma odwrotu... Teraz albo nigdy... Kogo znajdziesz, co się stanie... 
Na końcu drogi ujrzałem Kagamiego, który płakał krwią i darł się na mnie.
- Dlaczego to zrobiłeś! Czemu?!
Nie mogłem nic powiedzieć. Jakbym stracił głos. Chciałem, ale nie mogłem. Wszystko dzieje się tak szybko... Za szybko... 
- Twoja! Wina! Wina! Przez ciebie tylko cierpię! Cierpię i cierpię! 
- Aaaaaa! Zamknij mordę! - wrzasnąłem na niego, a on zniknął.  Czułem, jakbym odzyskał gniew i złość... O co w tym wszystkim chodzi... Biegnę dalej... Co mnie spotka dalej...
---
Radość, smutek, złość, nostalgia, bezsilność, władza, pomoc... Znów me serce jest kolorowe, a ścieżka się skończyła. Rozpadła się, a ja z ciemności spadłem w ciemność. Odzyskałem wszystkie emocje. Miłość, przyjaźń... Nagle zobaczyłem siebie... Ja pierdole... Przecież to ja... Ja... Co się ze mną dzieje... Czym ja jestem?! Stanąłem przed ścianą złożoną z gigantycznego szkieletu i mięśni, do których przywiązany byłem ja. Ja sam stałem przed samym sobą. Jak to możliwe... Co się stało. Kim jest ten Eren... Kim jestem ja?!
- Eren... Poznajesz mnie? Byłem tu uwięziony przez tyle lat... Jak mogłeś ich tak zranić... Emocje odzyskałeś, a wspomnienia? Haha! A co ze wspomnieniami, ha?! Nie odzyskałbyś ich beze mnie...
- Jak to.. Przecież ty jesteś mną... O co ci chodzi...
- Tobą?! O nie, nie, nie... Nie jestem tobą... Jestem uwięzionym od lat Erenem, który czeka na okazję, by się wydostać. W końcu ta chwila nadeszła...
- Czym ty jesteś?!
- Erenem sprzed wypadku... 
- C-co... Coo?!
- Pamiętam wszystko i widziałem każde twoje posunięcie. Każde zranienie i ból, który powodowałeś. 
- Ale ja nie chciałem!
- Nie pierdol. Jesteś półbogiem cierpienia i bólu... Samą swoją nieokiełznaną naturą ich raniłeś. Nie umiesz siebie kontrolować! Nawet zapomniałeś kim naprawdę jesteś!
- Może i nie mam wspomnień, ale wiem kim jestem!
- To powiedz mi... Ile tytułów ma Kagami...
- Kagami? Ma 3...
- A ty? Ile ich masz?!
- 2... 
- Gówno prawda... Mamy trzy tytuły... 
- Jak to, trzy. Czym jest ten trzeci tytuł? Powiedz!
- Eren Kurushimi- półbóg cierpienia, bólu i agonii...
- Jak to... Jak to możliwe... Czemu o tym nie wiedziałem...
- Bo sam to odrzuciłeś. Nie dałeś mi z powrotem wejść. Nie odzyskałeś wspomnień i całej mocy. Ja ją mam... Nie ty. Beze mnie nic nie odzyskasz. Teraz wybór należy do ciebie... Będziesz trwać nadal i grać w tej głupiej szopce czy chcesz odzyskać wspomnienia i w końcu zmierzyć się sam ze sobą...
- Chcę być taki jak dawniej, chcę odzyskać wspomnienia i moc... Nie chcę ranić Kagamiego... Nie chcę ranić innych... 
- Nie ma nagrody bez pracy i walki... Coś tracisz, by coś zyskać. Co poświęcisz, Eren?
- Co poświęcę? Co masz na myśli?
Drugi ja wyrwał się z uścisku ogromnych mięśni. Był nieco inny niż ja. Jego postawa była pewna siebie. Ani drgnął, nie wahał się ani na sekundę. Szedł dumnie w moim kierunku. Czułem, że nie pokonałbym go... Nie pokonałbym samego siebie... Nie wierzę...
- Ten klucz... Nawet nie wiesz do czego on służy, prawda? 
- Ja... No nie, nie wiem...
- A powinieneś. Załamałeś się po wyjeździe Kagamiego na wyspę wygnańców. Żałosne. Dałeś się wciągnąć przez jakieś dusze do tego miasta? On znów musiał cię ratować..
- Wiem... Ale oc mogłem innego zrobić?!
- Ruszyć łbem matole! I zaufać mu! On nie wyjeżdżałby od tak bez żadnego powodu. Weź się w garść - popchnął mnie, nadal idąc w moją stronę dumnie - On zawsze cię ratuje. Ukrywał to, co mu ciążyło na sercu, a ty idioto tego nie widziałeś. Byłeś egoistą. Patrzyłeś na czubek własnego nosa. Żałosne...
- Przestań! W końcu jestem tobą, a ty mną! 
- O nie, nie będziesz tak o mnie mówić. Tak samo tamten Kagami z twojego świata. To ma być półbóg? Wprowadziłeś go w depresję przez swe idiotyczne zachowanie i liczne problemy, które wynikały z czego? Z twojej głupoty. Z waszej głupoty. Byłeś niepełny i nie chciałeś nic z tym zrobić. Obwiniałeś wszystkich, tylko nei siebie...
- Nieprawda...
- Prawda, prawda... Ojciec chciał wydobyć z ciebie iskrę. Miał cały czas nadzieję, że się przełamiesz i przyjdziesz tu, do mnie... Że odzyskasz wspomnienia, ale ty? ic nie zrobiłeś, a ja czekałem i czekałem, przyglądając się temu wszystkiemu... 
- On to robił... Specjalnie?!
- Tak! Nie rozumiesz?! Jesteś półbogiem cierpienia! Co z tego, że cię boli. Jeżeli będzie trzeba to umrzesz z bólu za to co dla ciebie święte. Szlachetność, honor i duma. Bo jesteś tym kim jesteś. Ale nie bój nic, Kagami jest teraz podobny do ciebie, niepełny...
- Co masz na myśli?
- To, że mazgai się jak ciota i uważa, że zabije się, gdy nie zobaczy twojego uśmiechu. Wy nie wiecie, co to jest prawdziwa śmierć. Nie widzieliście tych wrót i jeszcze nie umarliście.
- Jak to: nie umarliśmy?
- Niedługo się przekonasz na własnej skórze i sercu. Uważasz, że tylko ty masz taką przeszłość jakże okropną, a inni to co? Sielanka? Błagam cię.. Kagami miał podobnie. Poza tm ty uwierzyłeś we wszystkie zakłamane wspomnienia... Nie słuchałeś nas. Głupi jesteś. Prawdziwy Eren, ja, dziedzic tronu mego ojca, nie dam sobie w kaszę dmuchać. Nie wiesz, co to jest miłość półbogów, nie wiesz co to jest poświęcenie i nie wiesz, co to znaczy ból, Eren...
- Przestań...
- Co? Znów chcesz się odciąć i żyć jak idiota dalej? Twoje emocje są wybrakowane, a życie się kruszy, nie rozumiesz?! Jeżeli nadal trak będziesz żyć, umrze i Kagami i ty! Mamy tego dość! Siedzenia w zamknięciu i przyglądania się, jak niszczycie cenne życie...
- Na prawdę jestem aż taki żałosny?
- Tak. Kagami też. Nie umiecie wykorzystać potenciału swej mocy. Jeden może zginąć od ciosu drugiego. Kagai ugina się pod twoim bólem, a ty palisz się pod wpływem ognia Kagamiego. Ha, śmieszne. Walka to walka, a nie cyrk, Eren. Jak walczycie razem, powinniście się inaczej zachowywać, a przede wszystkim nie tracić kontroli. 
- Pomożesz mi?
- Tak. Stanę się tobą i wypełnię to, czego brakowało ci przez wieki. Pokażę ci, dlaczego rodzina się od ciebie odwróciła i pokażę wam, co tak naprawdę było przyczyną tego żałosnego wypadku. Zgadzasz się, Eren?
- Tak. Chcę być taki jaki powinienem być... 
- W końcu to zrozumiałeś... Czekałem na to tyle lat... Wasza relacja też jest niekompletna...
- Jak to?
- On martwi się i za siebie i za ciebie. Tak nie ma prawa być. Nie i już. Macie siebie wspierać nawzajem. Poza tym Eren ,ty potrafisz znieść więcej bólu. W końcu jesteś jego półbogiem, prawda?! Więc daj mu wsparcie takie, jakiego potrzebuje. On dawał ci i tak dużo. Wasza przyszłość nie jest napisana w kolorowych barwach, ale właśnie to czyni was sobą. Jesteście mrocznymi półbogami... Demonami z czystego piekła. Szczęście to nie jest spokój, Eren. Szczęście to to, że możecie razem walczyć, wypełniając swe przeznaczenia. Dopełniając wolę waszych ojców! To jest szczęście! Walka razem na polu bitwy. Ramię w ramię. Wspólne moce i przeznaczenie. Silniejsze emocje i moce. Wspomnienia i czarna droga usiana trupami. Pokażę ci wszystko, co ty odrzuciłeś... nauczę cię jak być tym, do czego zostałeś powołany. Zgadzasz się?
- Tak. Zrób to, co uważasz za słuszne. 
- Co poświęcasz? Co bedzie pokutą za twe zachowanie? Krew, przedmiot, cześć korzeni, osobę, moc?
- Moją pokutą będzie krew, które we mnie płynie... Krew zmiennokształtnych. Zobowiązuję się to tego, że nie przemienię się w zmiennokształtną istotę.
- Dobrze... Pamiętaj, że pokuta nie jest wieczna. Odzyskasz moc, gdy odpokutujesz swą winę. Gdy będziesz gotów znów ją posiąść. 
- Ofiaruję również miłość. Jeżeli nie sprostam oczekiwaniom i znów się wycofam, stracę tą emocję.
- Walcz, by tego nie stracić, Eren...
- Będę. Stanę się lepszy... Odzyskam ciebie...
Drugi ja wyciągnął do mnie rękę, a obraz zaczął jakby zanikać i znów stałem w rzeczywistym świecie...
---
Moje jedno oko było niebieskie, a drugie złote. Nie miałem klucza na szyi, tylko owiniętego wokół ręki. Był pęknięty, lecz ja nie traciłem kontroli. Rozumiem... Straciłem zdolność i w moich rękach leży ma miłość, ma emocja. 
- Eren... Zaczynamy pokutę... - jego głos słyszeli wszyscy, a ja zemdlałem... Zaczęło się... To już się zaczęło... Nie ma odwrotu...
< Kagamiś? >
Ilość słów: 2163

Od Kagamiego do Erena

- Cii... Jestem... Wybacz mi, Kagami... Już nie będę egoistą... Dam ponieść się memu sercu...
Egoistą? Ponieść się swojemu sercu? Eren... Nie rozumiem... Dlaczego nie rozumiem... Wybacz, jak ciebie ranię i przez to uważasz, że jesteś egoistą. Przepraszam cię za wszytko... Za każdy mój błąd, zapłacę. Zapłacę samym sobą. Oddam za ciebie życie. Zrobię wszystko, abyś był szczęśliwy. Aby wspomnienie złego dzieciństwa pękło niczym bańka mydlana. Sprawię, że odzyskasz wszystko, co straciłeś. Będziesz miał wszystko na pstryknięcie. Nie będziesz się martwił niczym, bo to ja będę zabierał wszystko, co było, jest lub będzie złe. Już na zawsze będę mógł patrzeć, jak się uśmiechasz. Szczery, szczęśliwy Eren. Taki jak w jumperparku. Już zawsze. Zawsze. Zniknie tamten smutny, kryjący się w kącie Eren. Wróci na jego twarz uśmiech, będzie szczęśliwy. Już nikt go nie będzie bił, nikt nie odbierze mu wspomnień i nikt go nawet nie dotknie. On należy do mnie i do mojego serca. Mój promyczek radości nagle spojrzał mi w oczy. Był zaskoczony, ale niezbyt pozytywnie.
-Kagami... Dlaczego płaczesz?-zapytał mnie.
Ja? Płaczę? Nie... Nie wydaje mi się. Dotknąłem palcami policzków, po czym starłem z nich rzeczywiście łzy. Te jednak znowu zostały zastąpione kolejnymi. Nie... Dlaczego ja płaczę? Czym to jest spowodowane? Nie mam chyba powodu do płaczu. Po chwili jednak, zrozumiałem, dlaczego to się dzieje... Objąłem ponownie bardzo mocno Erena.
-Eren... Wybacz mi... Jestem taki zachłanny. Zachłanny na twój uśmiech, na całego ciebie... Dlaczego to wszystko jest takie trudne... Dlaczego nie umiem wywołać na twojej twarzy uśmiechu. Dlaczego... Dlaczego czuję się tak często. Przepraszam, że tak mocno Cię kocham... Naprawdę... Wybacz mi za moją zachłanność...-szepnąłem, czując jak łzy wsiąkają w koszulkę chłopaka.
- Ciii... Nie przepraszaj... Będzie dobrze.... Wszystko się ułoży... Przepraszam, że nie widziałem, że byłem egoistą...
-Nie... Eren, nie mów tak... Nigdy nie byłeś egoistą... Byłeś moim promyczkiem, którego uśmiech tak bardzo chciałem ujrzeć. Nadal nim jesteś... Nadal chcę ujrzeć ten szeroki uśmiech... Tak tego pragnę... Pragnę szczerego szczęścia... Twojego szczęścia... Oddam wszystko... Każdą rzecz... Nawet siebie... Abyś tylko mógł zaznać szczęście... Wybacz mi Eren... Jestem okropny i zachłanny...-szepnął.
- Kagami... Nie możesz oddać siebie... Wtedy nie będę szczęśliwy... Musisz tu być ... Musisz...
-To dlaczego nie potrafię wywołać u ciebie uśmiechu!? Tak bardzo tego chcę... Ale nie umiem...-powiedziałem nadal cicho płacząc.
- Kagami, przyjdzie na to czas... Obiecuję... Ale teraz, nie wiem jak się uśmiechać... I to nie jest twoja wina... Potrzeba trochę czasu...
-E-Eren... Tak bardzo pragnę twojego uśmiechu... Proszę... Wybacz...-szepnąłem, wtulając się w zagłębienie jego szyi.
Czułem jego piękny, delikatny zapach oraz spokojne bicie serca. Zamknąłem oczy, powoli się uspokajając. Już było lepiej. Łzy zniknęły, a zastąpił je spokój ducha. Wziąłem głęboki wdech i odsunąłem się od Erena z uśmiechem. Pogładziłem jego policzek i pocałowałem go.
-Przepraszam. Już wszystko dobrze.-rzekłem.
Usłyszałem dźwięk wiadomości. Chyba od Shury. Podszedłem do telefonu, odblokowałem go i zobaczyłem wiadomość.
Od Shura: Braciszku! Co powiesz na spotkanie? Altair i ja mamy teraz czas. Behemoth się nie pojawi, bo jest jeszcze za mały gówniak.
Od Kagami: Jasne. Gdzie mamy się spotkać.
Od Shura: Możemy w parku. Zabierz z sobą Erena, dobrze? Shoto ma mu coś do powiedzenia.
Od Kagami: Jak się zgodzi, to go wezmę. Do zobaczenia, Shura.
Od Shura: Dobrze braciszku! Paa~!
Jeszcze nie rozumiem wiele z tego, ale postaram się to skumać. Wiem, że mam siostrę i dwóch braci. Co poza tym? Nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Spojrzałem na Erena, uśmiechając się.
-Chcesz się przejść ze mną do parku?-zapytałem go, uśmiechając się lekko.
-Em... Jasne, why not.
Podałem dłoń dla chłopaka.
-To jak, idziemy?
- Jasne. - pochwycił mocno moją dłoń.
---
Po kilku chwilach znaleźliśmy się w parku. Pierwsze co mnie przywitało to bardzo mocny, ale zimny uścisk białowłosej dziewczyny. Pogłaskałem ją automatycznie po głowie, a potem przytuliłem do siebie. Rozejrzałem się po reszcie. Brązowowłosy chłopak w okularach, musiał być Shoto. Białowłosy o złotych oczach, który trzymał za rękę różowooką, musiał być moim bratem Altairem, a towarzysząca mu dziewczyna, to musiała być Hiyori. Brakowało tutaj tego ogoniastego. Ponownie spojrzałem na Shurę, która z taką radością się we mnie wtulała. Była urocza. Naprawdę. Uśmiechnąłem się kątem ust, po czym spojrzałem na Erena, który zawzięcie przyglądał się rodzinie. Chyba chciał sobie coś przypomnieć.
-Braciszku... Tak dobrze jest znowu się w ciebie wtulić...-szepnęła moja siostra.
Białowłosy podszedł do mnie i podał mi dłoń. Uścisnąłem ją, dokładnie na niego patrząc. Jest znajomy i miałem właśnie deja vu. Nie wiedziałem dokładnie co ono oznaczało, ale je miałem. Uśmiechnąłem się, a ten odwzajemnił mi tym samym.
-Altair. Dobrze ciebie znowu zobaczyć... Kagami.-powiedział.
Coś powoli mi świtało. Jak byłem z nim w kuchni... Gotowaliśmy coś razem. Altair podjadał, a potem... Pustka. Nic nie pamiętam. O co w tym wszystkim chodzi?!

<Eren?>
Ilość słów: 775

Od Rina do Katsukiego

Ogień... Zielony ogień... Połączyły się. Te dwa. Jak w przepowiedniach. Jak w legendach... Starych księgach z Abelas i Aenye... Tak samo... Ja, nie wiem, co czuję.. Dziwne uczucie... Niemożliwe, że to on jest tym, którego szuka się przez tyle lat. Cholera jasna on dzieli ze mną tą przepowiednię! Mój ogień zgasł, a ja... Ja byłem q szoku. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Co mam zrobić? Jak mam wydusić z siebie jakieś słowa. Czuję, jakbym się dusił, zapadał od środka. Jakby mój oddech zwalniał. Ale nie jest mi zimno. Jest mi gorąco. Mimo tego, że sam władam ogniem to jest mi gorąco. Odkryłem... Zieleń... Fuzja z ogniem.. Nie chodziło o zwykły przypadkowy ogień. Tylko o jego ogień... Osunąłem się po ścianie, trzymając w zaciśniętej dłoni koszulkę i dośc ciężko oddychając. Katsuki nadal siedział ze wzrokiem wbitym w telefon. Widać było, że ma wyjebane... Chyba jeszcze nie wie o co chodzi lub nie jest świadom... Cholera jasna. Nie wiem, czy przemienię się w demona, czy zostanie tak jak jest, czy umrę czy coś! Czekaj... Znak... Co z nim. Nie wiem. Może katana mi coś powie. Nie mam pojęcia co mam zrobić! Chciałem rozerwać koszulkę. Nie obchodził mnie szum w uszach spowodowany głośnymi krzykami i piskiem Ijime, który zaczął chować się za Katsukim... Katsuki wziął Ijime na kolana.
- Wiedziałem, że tylko ty jesteś uroczą istotą...
- Kuro! - kot się powiększył i przyłożył swoje czoło do mojego, a ja powiedziałem, dysząc - Biegnij... Po ojca, matkę, Shoto czy kogokolwiek.. Nie dam rady teraz utrzymać...
Kuro pokiwał głowa, że nie może. Zasugerował, że powinienem sprawdzić katanę. Myślałem nad tym, ale.. Nie mogę tego zrobić przy nim. Nie może się dowiedzieć o niej. Chciałbym uciec, ale.. Co się dzieje... Nic nie rozumiem...
- Nie mogę tutaj jej wyciągnąć, oszalałeś?!
Katsuki spojrzał kątem oka na mnie, po czym położył Ijime obok siebie. Upadłem na kolana i podparłem się jedną ręką o podłogę.
- Kurwa! Nie mam wyjścia...
Nogi blondyna stanęły na ziemi. Czułem jego spojrzenie na sobie. Nie mam wyjścia. Muszę ją sprawdzić. Nadal nie wiem czym jest ze mną związana, ale po tym wnioskuję, że dość mocno... Usiałem na kolana i rozerwałem swoją koszulkę, a moim oczom i Katsukiego ukazał się znak, z którego zawsze wyciągam katanę, lecz nie był taki jak zwykle. Robił się od dołu zielony... Jasna cholera ile jeszcze. Walka z jego ojcem, zielony ogień, przepowiednia, katana i sen... Czekaj... Sen... Sen byl przepowiednią, że dziś się ujawni ogień. Dodatkowo wkurzył mnie jego ojciec, a ja wkurzyłem jego, przez co zmusiliśmy się do użycia mocy. A rozwiązaniem zagadki ze snu był ogień... Czemu... Jak efekt motyla...
- Co to jest...- warknął, po czym spojrzał na swoją rękę. Jego płomień, owszem, był taki jak zawsze, ale błyskały z niego dziwne, zielonkawe iskry. Spojrzałem na niego, a mój oddech przyśpieszył.
- Zależy o czym mówisz...
- O obu...
- Ichaer dii koron. Losei Felaenye... Nir. Oblaan Oblivion. Ofan Zahkrii... 
Wypowiedziałem zaklęcie, a znak zaczał się świecić. Po chwili wyszła z niego katana, a ja od razu ją odrzuciłem. Czułem, że nie jest taka sama jak wcześniej... Katsuki dotknął palcem rękojeści, a potem pochwycił broń.
- C-co ty... Co się dzieje... - mój oddech się uspokoił i spowalniał się... Nie rozumiem już nic.. Co on ma z tym wspólnego...  Katsuki podrzucił broń w dłoni, po czym rękojeść rozbłysła zielonym ogniem, a ja z wrażenia wstałem. Jak on... Czuje jakby on kierował tym... Gdy Katsuki wymachiwał kataną, ja w określonyc miejscach błyskałem zielonymi płomieniami.
- Eeee.... Eee? - rozglądałem się po sobie bardzo zdziwiony.
- Fajna zabawka dla psa.-warknął, patrząc na mnie. Był zły. Nadal. Nie wiem o co mu chodzi... 
- O co ci chodzi ja pierdole okres masz czy coś?
- Zamknij mordę pchlarzu. - warknął.
- Przepraszam za to, ale już wychodze z siebie! Ten sen i twój ojciec do tego ta kłótniai ogień, przepowiednia... Za dużo jak na jeden raz!
Katsuki prychnął. 
- Nie obchodzi mnie to, że ty przepraszasz. Mam w dupie to, co teraz do mnie powiesz, niewdzięczny psie.
- I ty myślisz, że zostaniesz bohaterem? Jaki "bohater" oczekuje dziękowania na kolanach za pomoc i nie przyjmuje przeprosin, a wiedz, że ja często nie przepraszam. Mi też jest ciężko i próbuję rozwikłać to, co może wpłynąć na naszą przyszłość, więc nie rozczulaj się jak dziecko tylko mógłbyś pomóc... Jak na "bohatera" przystało...
<nastepne opowiadanie>
<Kacchan?>
Ilość słów: 722

Od Katsukiego do Rina

Dlaczego ten pojeb mnie ugryzł!? Zajebię gnoja! Ukatrupię go! Nie pozwolę, aby ktokolwiek dotykał mnie od tak sobie! Wściekły złapałem jego ramiona, uderzając jego plecami o ścianę. Wbrew pozorom ugryzienie było przyjemne, ale nie pozwolę sobie w kaszę dmuchać. Odsunąłem od niego gwałtownie szyję, czując, jak krew zaczyna płynąć po mojej szyi.
- Nie pozwalaj sobie...-warknąłem, zbliżając dłoń do jego twarzy.
Lekko ją podpaliłem, przez co była wręcz parząca, ale nie miałem zamiaru nią dotykać jego mordy. To tylko dla postrachu. Patrzyłem na niego z mordem w oczach. Cholerny gnój... Zabiję go...
-Nie zbliżaj się do mnie... Nie próbuj... To moja krew... Czysta krew...-moje oczy ponownie rozbłysły czerwonym blaskiem.-Nie pozwolę ci, abyś niszczył wszystko co zechcesz. Wytresuję ciebie i może wreszcie będziesz posłusznym kundlem, szmaciarzu...
- Hahahaha! Czysta krew? - odchylił głowę do tyłu, patrząc w sufit, lecz po chwili spojrzał na mnie - Bajki opowiada się dzieciom, Katsuki.... - a po chwili warknął na mnie, chcąc się wyrwać.
Uderzyłem go płomienną dłonią w brzuch, po czym pochwyciłem jego włosy bardzo mocno. Jebaniec. Nie pozwolę, aby ktoś tak do mnie mówił...
-Waruj. Psy nie mówią. Szczególnie takie pchlarze. Zamknij się i słuchaj co mówi właściciel. Nie pozwolę ci kłapać swoją mordą. -warknąłem, zaciskając dłoń jeszcze mocniej na jego kudłach.
- Nie jestem psem debilu... Puszczaj... - warknął, ukazując kły.
Szarpnąłem go za włosy jeszcze mocniej, niż wcześniej.
-Zamknij się kundlu...-warknąłem.
- Dość! - złapał mnie mocno za ręce i odepchnął, przyszpilając cieniem do podłogi. Złapał się za głowę - Starczy...
-Puszczaj mnie!-wrzasnąłem, po czym cały wręcz zapłonąłem ogniem.
Czarnowłosy został odepchnięty przez moją moc, a ja wstałem, podpalając swoje dłonie. Spomiędzy zaciśniętych zębów zaczął lecieć wręcz żarzący dym. Ze wściekłością patrzyłem na psa. Jebany szmaciarz...
-Dość tego dobrego pchlarzu... Wiedziałem, że wszyscy ludzie są tacy sami. Wielce święci... Milutcy przy ludziach, a tak naprawdę? Wszyscy są śmieciami! Nigdy nie wyrażają wdzięczności, a ich mordy tylko przyprawiają mnie o wymioty! Każdy po kolei jest kurwa nikim!-wrzasnąłem.
- W takim razie ty też... Świat taki jest jakbyś nie zauważył. Od dawien dawna... I zabierz te płomienie.... Nie zmuszaj mnie!
-Nie zabiorę, bo to jest kurwa moja moc! Jestem silny i z łatwością bym rozłożył wszystkich na łopatki i chętnie pozabijałbym każdego! Jesteście nikim! Życie nie jest kolorowe, ale ja to naprawię, rozumiesz! Będę ratował innych i gówno mnie obchodzi pierdolenie innych! Twoje szczególnie!
- Ratować? Przecież chcesz mnie zabić. Zastanów się... - zaczął do mnie podchodzić z groźnym wyrazem twarzy - Nie zabijesz z łatwością każdego... Jesteś bardzo pewny siebie i dumny... Nieładnie...
-Nie pouczaj mnie jebańcu!-wrzasnąłem i uderzyłem do podpaloną dłonią w twarz.-Jesteś nikim! Zginiesz tak, jak wszyscy! Jak jebane zwierze w klatce, a potem trzy metry pod ziemią! Nikt i to nikt mi nie powie, co mogę, a czego nie! I przestań pierdolić, bo zostanę bohaterem, czy ci się to podoba, czy nie!
- Słuchaj no, narwańcu! Chyba jeszcze na oczy ci tatuś nie pokazywał prawdziwego rozwścieczonego zwierzęcia. Tak! Jestem nikim! - zaczął się do mnie zbliżać, a wszystko wokoło zaczęło się trząść - Tak! Jestem mieszańcem! Zwierzęciem, które traci nad sobą kontrolę! Drapieżnikiem, który zabija niewinne osoby! Mój dom to żywe piekło! Ale nie wybierałem sobie tego życia! Rozumiesz?! Nie mogłem być kochanym synkiem ojca z czystą krwią! - zaczął płonąć, a pokój po chwili wypełnić się niebieskim ogniem.
-A ja pragnąłem zawsze więcej! Chciałem być silniejszy, chciałem móc więcej, aby chronić innych! Mam w dupie jakieś mieszanki, kurwa inne gówna i tym podobne! Wiesz czemu? Bo sam kurwa zabijam, aby móc stłamsić swoją chęć ciągłego "więcej"! Nie pierdol mi o tym, że ty nie mogłeś, bo każdy może! A ty?! Ty tylko umiesz powiedzieć, że nie potrafisz! Jesteś cipą, a nie facetem!-wrzasnąłem, przez co i mój ogień wypełnił pokój.
Błękit z czerwienią zmieszały się.Ogień z ogniem stworzyły jedność. Światło z światłem stworzyło jasność.Gra w Dwa Ognie się rozpoczęła.
Rin obrócił się dookoła, patrząc na ognie i złapał się dłonią mocno swojej koszulki. Wkurwił mnie tym. Wrzasnąłem w nieokreślonej częstotliwości i rzuciłem się na niego z pięściami. Podniosłem go za kołnierz. Nie dostrzegłem tego, ale moje kły bardzo delikatnie, o zaledwie parę milimetrów, się wydłużyły. Syczałem na tego pchlarza, ale ten jak głupi nadal wisiał, rozglądając się.
-Walcz kurwiu!-krzyknąłem, rzucając go na ścianę.
Tuż przed rzutem odepchnął mnie mocno, przez co upadłem i ja i on. 
- Starczy! - machnął ręką, a oba ognie połączyły się, przez co stawał się zielonkawy - Powiedziałem, starczy! - warknął lekko zmodulowanym głosem. 
Spojrzał po chwili na swoją rękę i przechylił głowę, patrząc na ogień. Zacząłem warczeć na niego. Wstałem i ponownie rzuciłem się na niego. Pchnąłem go na ścianę jeszcze mocniej, przyszpilając go do niej.
-Mam ciebie dość... Nie dość, że potrafisz tylko mówić, że coś jest zawsze źle to nawet nie usłyszałem z twoich ust jebanego dziękuję za pomoc! Raz okazałem jakąkolwiek empatię, ale to był ostatni raz. Mam w dupie uczucia innych, bo sam ich nie mam... Więc pocałuj się w swoje zasrane dupsko i nie odzywaj się więcej do mnie, niewdzięczniku...-warknąłem.
Mój ogień zgasł, a ja usiadłem na swoim łóżku. Miałem go w dupie. Wziąłem swój telefon i jak gdyby nigdy nic, zacząłem coś robić.
Kiedy ogień zgaśnie, życie przygaśnieIch uczucie nadal jednak będzie silneOgień znowu rozbłyśnieGra w Dwa Ognie nadal trwa.
<Rin-chan?>
Ilość słów: 878

Od Takeshiego do Misaki

Dziewczyna zasnęła na moim ramieniu, a ja jeszcze parę godzin wpatrywałem się w gwiazdy. Były piękne. Przypominały mi o mamie... Ojca praktycznie nie znam i w ogóle go nie pamiętam, a mama została zamordowana. Wiem, co to znaczy strata i brak domu. Brak oparcia i rodzinnego ciepła. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj... Jakby to było wczoraj. Blondyn, chłopiec, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Nic mu nie zrobiłem. Byłem dla niego zupełnie obcy. Inne osoby pominęłyby mnie, wlepiając swoje gały w moje oblicze. Jednak on był inny. Pomógł mi. Bezinteresownie. Nie żądał mocy, pieniędzy ani władzy. Po prostu się uśmiechnął i podał mi swoją rękę. Pomocną rękę chłopca, który stał się dla mnie jak brat. Był dla mnie najcenniejszą osobą jaką miałem w tym życiu. Wtedy uwarzałem, że bycie ghoulem to przestępstwo, klątwa... Że takie coś nie powinno w ogóle istnieć. Myślałem podobnie jak teraz Misaki. Jednak on nauczył mnie, że jestem tym, kim jestem, że nikt nie wybiera sobie kim chce się urodzić. Po prostu tak miało być i powinienem się cieszyć, że w ogóle żyję, bo w każdej chwili może stać się coś złego. On cieszył się swoim życiem do samego końca. Zawsze się uśmiechał i z chęcią pomagał innym. Bezinteresownie. To on dał mi dom, ubrania i wszystko, co było niezbędne do życia. Nie zdążyłem mu się odwdzięczyć. Nie usłyszałem jego ostatnich słów... Jedyna osoba, jaką miałem, z dnia na dzień zniknęła, przepadła... Już jej nie ma. Po tym wydarzeniu diametralnie się zmieniłem. Stałem się bardziej brutalny, psychiczny wręcz czasami, a także silniejszy... Dzięki niemu zrozumiałem, że życie to ulotna sprawa i tylko najsilniejsi wygrywają. Stawałem się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc i z roku na rok coraz bardziej... Zepsuty i łaknący krwi. Odebrałem wiele żyć ludziom winnym i niewinnym. Zrozumiałem w końcu, jaka jest moja natura i przestałem się z nią bić. Wszystko dzięki niemu. Misaki też musi to w końcu zrozumieć... A tobie, mój drogi przyjacielu, dziękuję i mam nadzieję, że się kiedyś zobaczymy...
---
Podniosłem dziewczynę na ręce i wszedłem przez okno do mojego pokoju. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie. Trzęsła się chyba z zimna. Jak ona może uważać, że jest bestią. Wcale jej nie
przypomina... Jeszcze nie widziała bestii i tego czym możemy się stać. To dopiero będzie potwór i bestia... Nie radzę i nie polecam tego nikomu. Wniosłem do jej pokoju i starałem się jak najciszej i najdelikatniej położyć ją na jej łóżku. Po chwili wyszedłem z pokoju i skierowałem się do swojej sypialni. Zdjąłem koszulkę, lecz zahaczyłem o bandaż. Nie jestem przyzwyczajony do noszenia opatrunków. Przecież zwykle rany same mi się szybko goją, ale w przypadku quinqe jest inaczej... Cholera jasna, że tak dałem się złapać w głupią pułapkę... Włożyłem koszulkę do szafy i położyłem się na swoje łóżko, a do pokoju po chwili wszedł Arata i położył się obok mnie...
---
Nadszedł ranek, a wschodzące słońce oświetlało cały pokój. Było dość wcześnie. Nadal spałem, lecz Arata już się obudził. Miał głowę położoną na moim zabandażowanym brzuchu i wpatrywał się w drzwi, które uchyliły się delikatnie, lecz ja nadal spałem.
- T-Takeshi? Śpisz jeszcze? Zrobiłam ci kawę...- powiedziała dość cicho, ale już pewniej. Arata spojrzał na Misaki i wstał, siadając przed łóżkiem i machając ogonem, a ja zrzuciłem przez sen kołdrę z łóżka, ukazując dla dziewczyny zakrwawione bandaże, które były pozostałością po wizycie w laboratorium. Misaki podbiegła do mnie i postawiła kawę na etażerce. Miała przerażenie w oczach. - C-Co ci się stało?!
Obudził mnie jej krzyk. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do damskiego krzyku w moim mieszkaniu. Zerwałem się z łóżka.
- Co? Gdzie? Co? - powiedziałem zaspany i zdezorientowany jeszcze.
Zimne dłonie dotknęły bandaży, a potem zaczęły je rozplatać. 
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś o tym?
Spojrzałem na jej ręce, które dotykały mego torsu i się lekko zaczerwieniłem. Kobiecy, delikatny dotyk... Przyjemny... Nawet bardzo.
- Eee... Nie mam w zwyczaju zwierzać się ze swoich problemów...
- C-Czas zacząć... M-Musimy się dogadywać i wierzyć sobie...- szepnęła, po czym odkryła ranę. Jej oczom ukazała się szrama idąca z brzucha do pleców.
- To nic takiego... Powinno się niedługo zagoić...
- Nie kłam... Proszę... - szepnęła, po czym przygryzła wargę i podała mi swoją dłoń.- Z-Zjedz...
Ona chce, bym ją... Nie, nie będę gryzł jej... Nie chcę, by ją bolało...
- Nie, będzie ok. Poradzę sobie. Nie chcę cię gryźć... - cofnąłem jej rękę i wstałem z łóżka - Będzie ok, obiecuję... Patrz... - wskazałem palcem na ranę, która powoli się zasklepiała.
- Z-Za wolno.. Błagam cię... Daj mi się odwdzięczyć...- szepnęła, nadal trzymając dłoń w górze i spuściła głowę. - Proszę...
- Nie musisz... - wziąłem kawę i wypiłem łyka - Pyszna... - skierowałem się do salonu i usiadłem przy stole.
- Takeshi! Proszę...- załapała moją rękę.
- Eech.. Nie wiem sam... - przeczesałem jedną dłonią moje włosy, które zmieniły kolor na biel automatycznie i bez mojej wiedzy. Misaki spojrzała na mnie, po czym znowu podała mi dłoń. 
- Proszę... Zjedz... Szybciej się zagoi. Um... I mam pytanie...
Westchnąłem i chwyciłem jej rekę, odwijając rękaw.
- Jakie? 
- Twoje włosy... J-Jaki jest ich prawdziwy kolor...? - szepnęła.
- Moje włosy...? - wziąłem kosmyk włósów i spojrzałem na nie. - Eem... Nie mam jednego koloru... 
- Nie masz? Jak to? - zapytała z ciekawością w oczach, a ja zaczerwieniłem się, bo Misaki zaczeła się do mnie zbliżać.
- N-no... Normalnie... Raz są białe, raz czarne, raz czarno- białe...
- Ale jak to? Przecież... Każdy chyba ma jeden kolor włosów...
- N-no to najwyraźniej nie ja... - podrapałem się po karku, zarumieniony, a po chwili poczułem na głowie i włosach dotyk... 
- Są ładne... Bardzo ładne... - powiedziała cicho, gładząc mnie nadal i uśmiechając się.
- D-dziękuję... - włosy pod dotykiem Misaki zmieniły się na dwukolorowe, ale to już poczułem na sobie. Cholera kim jest ta dziewczyna, że się przy niej tak zachowuję...
- Nie dziękuj mi. To ja mam ci dziękować... Przyjąłeś nieznajomą, niebezpieczną osobę pod swój dach, Takeshi...- szepnęła, a ja zaczałem przygladać się jej oczom... Były takie piękne... Nie mogłem oderwać od nich wzroku. I moje mysli wyszły na głos, niespodziewanie...
- Elaine (piękna)... 
Ale skąd znam ten język? 
<następne opowiadanie>
<Misakuś?>
Ilość słów: 1025

Od Rina do Katsukiego

Ranek... Wschodzące słońce i jego promienie, które oświetlają korony drzew i przebijają się przez nie, tworząc niesamowity widok. Świeże powietrze i wiatr, który rozwiewa twoje włosy. Rosa na leśnej trawie, łąkach i polach pod twoimi stopami. Cisza... Ta błoga cisza... Nikogo w pobliżu. Ani jednej żywej duszy, żywej istoty i żadnych problemów dookoła ciebie. Jesteś tylko ty i ja. Stoję pośród drzew na polanie, na którą wpadają ukradkiem coraz to większe promienie słońca... Stoisz na przeciwko mnie... Lecz nie potrafię dostrzec kim jesteś... A więc się pytam... Kim ty jesteś... Lecz ty mi nie odpowiadasz. Dlaczego nic nie mówisz? Boisz się? A może uwielbiasz ciszę. Ten błogi spokój, który się tu otacza. Może masz dość zmartwień i chcesz odpocząć? Nie wiem, ale czuję, że się tego dowiem. Robię krok na przód. Stop. Zaczynasz się na mnie patrzeć czerwonymi ślepiami, lecz nadal nie widzę twojej twarzy. Kim jesteś? Promienie słoneczne omijają tylko ciebie. Stoisz w cieniu, ale dookoła ciebie jest światło. Cień zakrywa twoje oblicze. Nie mogę go dostrzec. Kolejny krok. Stop. Wyciągasz rękę do mnie, lecz po chwili ją zabierasz. Co ty robisz? Mam podejść czy odejść. Daj mi znak, co mam robić. Czuję, że jesteśmy podobni, wręcz tacy sami. Mogę ci pomóc. Chcę ci pomóc. Tylko daj mi wskazówkę, pokaż się. Pokaż mi swe oblicze. Znów podchodzę. Zatrzymuję się. Wyciągam do niego rękę. On niepewnie ją podnosi. Boi się. Nie ufa mi. Pozwól, że zdobędę twe zaufanie. Tylko powiedz, pokaż, daj znak, kim jesteś. Podnosisz rękę do góry, a za tobą i twym palcem pozostaje ognisty ślad i dym w powietrzu. Piszesz coś przede mną. W końcu dajesz mi znak, lecz nie jest on jedyny. Zadajesz mi zagadki. Piszesz i odchodzisz nie udzielając odpowiedzi. 

" Dasz mi pożywkę, a przeżyję. Poczęstujesz mnie piciem, a zginę. Czym jestem? "

Czym jesteś? Zagadka. Tajemnica, którą muszę rozwiązać. Pomóc. Nie zabijać... Zdobędę twe zaufanie... I ujrzę twoją twarz...
---
Otworzyłem oczy, a do pokoju wkradało się słońce. Zerwałem się z łóżka. Sen? Jak to... To było takie realne. Jakbym na prawdę tam był... Nie... Ja wiem, że tam byłem! Na polanie i ten ktoś... To się wydarzyło na prawdę. Zagadka... Dasz mi pożywkę, a przeżyję... Poczęstujesz mnie piciem, a zginę. Czym jestem? No właśnie, czym jesteś... Wstałem i ujrzałem leżącego, lecz nie śpiącego Katsukiego na jego łóżku. Hm, dziwne... Tak jakbym coś czuł takiego... Przyglądałem się mu dość dłuższą chwilę, bo straciłem rachubę czasu, zastanawiając się nad zagadką tego ktosia. Katsuki zauważył to i wpił swe ostre spojrzenie we mnie. 
- Czego się lampisz zboczeńcu!? - wrzasnął. Czułem, jakbym się obudził dopiero teraz. Jakbym był w transie, a jego donośny głos wyrwał mnie z niego... Dziwne... Bardzo dziwne... Zamrugałem oczami i rozejrzałem się po pokoju, szepcząc.
- Czym jestem... Dasz mi pożywkę, a przeżyję... Poczęstujesz mnie piciem, a zginę... Czym jestem...
Spojrzałem w okno, a słońce oświetlało mi twarz, oślepiając mnie, lecz nie zmrużyłem oczu. Wpatrywałem się w nie, szukając odpowiedzi. Ale chyba coś miałem dziś zrobić... Nie pamiętam...  Jestem taki zdezorientowany po tym śnie czy jak? Nie wiem sam... Jeszcze tego nie wiem... 
- Jesteś ogoniastym bałwanem.- warknął, bo chyba usłyszał, co mówię, a ja odwróciłem swój wzrok i skierowałem go na niego.
- Bałwan... - chyba coś mi zaświtało. Podszedłem do szafy i zacząłem się ubierać i ogarniać do szkoły, chociaż... Dzisiaj sobie odpuszczę. A pamiętam, miałem się spotkać z jego ojcem. Trudno, to może poczekać. Pójdę tam po południu... Rozwiązanie mam na końcu języka...
- Tak, bałwan palancie. Fajnie, że chodź tyle możesz powiedzieć. Brawo. - warknął. Spojrzałem na swoje ręce, stojąc na środku pokoju. Paliły się niebieskim... Ogniem! Tak, mam to..
- Dasz mi pożywkę, a przeżyję. Poczęstujesz mnie piciem, a zginę... Czym jestem? Jesteś... Ogniem...
- Co ty dzisiaj pierdolisz?! - wstał i podszedł do mnie wściekły. Spojrzałem na niego i podszedłem do biurka. Wziąłem zeszyt z moimi notatkami, lecz nie tymi ze szkoły. Zapisałem zagadkę i jej rozwiązanie oraz naszkicowałem wyciągniętą rękę z ogniem w zewnętrznej części dłoni.
- Odkryję, kim on jest... Jeszcze ujrzę jego twarz...
- Pojebało ciebie do reszty. - warknął, po czym poszedł do łazienki, a ja wziąłem torbę i wybiegłem z pokoju, zostawiając otwarte drzwi i wszystko jak leżało...
---
Nadeszła chwila spotkania z nauczycielem. Co on ode mnie chce, nie wiem, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż użeranie się z nim. Wszedłem do pokoju nauczycielskiego, gdzie znalazłem tylko i wyłącznie jednego nauczyciela -  Bangoku Yoshimura...
- Rin Kurushimi... Demon we własnej osobie tutaj przede mną... Ciekawe masz korzenie, nie powiem, że nie. Ze względu na to kim jesteś, szmato i diable, masz nie zbliżać się do mego syna, zrozumiano?
- Słucham?! O co cho-... - lecz ten podły typ mi przerwał i podniósł ton głosu.
- Masz zakaz zbliżania się do mego syna, rozumiesz?! Nie będę tolerował mieszańców w okolicy Katsukiego! On jest czystej, szlachetnej krwi i ma ona pozostać bez skazy...
- WTF... O co panu chodzi. Jakieś kompleksy czy jak?! Nie wybierałem sobie kim mam się urodzić, jasne?!
- Gówno mnie to obchodzi, Rin... - wstał i jak gdyby nigdy nic zawalił mi z liścia w twarz, a później kolanem walnął mnie w brzuch, przez co z moich ust popłynęła krew. Silny jest... Chciał mnie potraktować dziwnym urządzeniem, lecz nie wiem co to. Jedyne co wiem to to, że nie jest dla mnie bezpieczne. Wyciągnąłem rękę do przodu na znak, by przestał i że rozumiem.
- Ok, już dobra... Nie musisz mnie bić pojebie... 
- Zważaj na słowa... Demonie... - popatrzył na mnie z góry, a jego oczy od złości się wręcz zaświeciły. Wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, obczajając  go morderczym wzrokiem i z zakrwawionym policzkiem i ustami udałem się do akademików. Jestem wściekły!
---
Wszedłem do pokoju, a moim oczom ukazał leżący jak gdyby nigdy nic Katsuki. Ha, niezły jest ten typ. Nie wierzę, że doniósł na mnie. Ja pierdole nawet nic nie zrobiłem, a on już jak idiota do tatusia... Nieźle się zapowiada... Wszedłem głębiej do pokoju, a po moim policzku i z ust leciała krew. Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem.
- A ty co? Znowu gdzieś się szlajałeś i ci wpierdolili?
- Zamknij mordę! - wrzasnąłem ze złości dość... Głośno i walnąłem pięścią w ścianę, przez co ta jakby pękła pod moją ręką. Katsuki się zaśmiał.
- Czyli ci wpieprzyli? Ale jaja!
Ja byłem coraz bardziej zły. Jego ojciec mnie wkurwił to teraz jeszcze ten idiota będzie mnie wkurzać. Niech on się zamknie...
- Zamknij się syneczku tatusia... Jeżeli boisz się demonków to zakryj się poduszką, bo zaraz jednego ujrzysz!
- Słucham?! A wpieprzyć ci po raz drugi?!
- A ile krwi chcesz stracić?! - wrzasnąłem i wziąłem go za fraki.
- Puszczaj mnie pojebie! - wrzasnął, po czym mnie kopnął w brzuch, a ja automatycznie do puściłem i się cofnąłem, wydobywają z siebie jakby pisk i warknięcie lwa. Zakryłem usta i się cofnąłem.
- Nie wierzę... Jesteś taki sam jak on... - spojrzałem na niego morderczm wzrokiem i skierowałem się do łazienki.
- Jak on?! Jak kto?! - wrzasnął.- Wygarnij mi jebańcu! Dawaj!
- Jak twój ojciec idioto. Jeszcze tego nie zrozumiałeś?
- Ojciec? A co on ma do rzeczy?!
- Słucham?! Udajesz idiotę czy naprawdę taki jesteś?! Wczoraj dzwonił do ciebie, bym do niego poszedł. Zrobiłem to, a ten skurwysyn...
- No słucham?! Co ci takiego biedny demonku zrobił?!
Nie chciało mi się już odpowiadać. Nic do niebo nie dotrze. Dobra Rin spokojnie... Wdech wydech, uspokój się. Byłeś w gorszych sytuacjach... Oparłem się o ścianę i rękawem starłem krew. Nagle ktoś bardzo mocno złapał mnie za włosy. 
-Gadaj! No słucham! - wrzasnął. Jego oczy złowrogo rozbłysły czerwienią. Te oczy... Widziałem już je... W śnie czy cokolwiek to było... Takie same... Czy on aby na pewno jest czystej krwi? Pokazałem ostre kły i syknąłem z zamiarem ugryzienia go, by się odwalił. Dostałem kolanem w brzuch po raz kolejny.
-Mam ciebie kurwa wytresować, żebyś przestał syczeć?!-wrzasnął, a ja złapałem się za brzuch. Trzeci cios... Zaraz będzie źle... Uspokój się, spokojnie, to nic takiego...
- Przestań.. - powiedziałem już spokojniej, bo nie chcę rozpętać tu rzezi i bitwy - Przestań wrzeszczeń,bo uszy mi pękną... - ma stanowczo za donośny głos. Moje uszy tego nie udźwigną.
- Nie uciszaj mnie i nie rozkazuj mi, psie! - warknął.
- Puszczaj! - znowu synkąłem i zacząłem się wyrywać, a z uszu poleciała mi strużka krwi, lecz nie zważałem na to.
- Nie! Masz mi powiedzieć! Czego ty kurwa nie rozumiesz!? - wrzasnął, a ja już powoli zacząłem tracić nad soba kontrolę. Jest źle...
- Puszczaj! - syczałem i warczałem, wyrywając się. Po chwili spojrzałem na jego szyję i zacząłem się jej przyglądać. 
- Jak mi nie powiesz, psie, nie puszczę ciebie, jasne?! - wrzasnął, po czym poczułem jak moje plecy dotykają ściany.
- Oj puścisz... Powiedz... Jaką masz grupę krwi... - cały czas patrzyłem się na jego szyję, lecz już się nie wyrywałem. 
- Co...? Co ciebie to obchodzi!? - wrzasnął.
- Nie chcesz to nie mów, sam się przekonam... - zbliżyłem się do jego szyi i przejechałem po niej swymi ostrymi kłami.
- Co ty odpierdalasz?! - warknął.
- Demon wychodzi na żer... Sami go wywołalićie.... To teraz płaćcie... - wgryzłem się ostro w jego szyję... Ta krew... On nie jest tylko żywiołakiem...
<Kacchan?>
Ilość słów: 1535

sobota, 26 maja 2018

Od Katsukiego do Rina

Kiedy ten jebany bałwan zatkał się słuchawkami, miałem chęć zacząć mu wszystko wygarniać. To, że jest takim debilem, niewdzięcznikiem, hujem i wieloma innymi. Nie traktuje mnie poważnie, to i ja nie będę go tak traktował. Spojrzałem na Ijime, który warczał i bulwersował się na moją pościel. Uderzał w nią tylnymi łapkami i zawzięcie gryzł. Czym się wkurzył, nie obchodziło mnie to. Spojrzałem na swoje zakrwawione od ugryzień kota dłonie. Krew to super rzecz. Jest czerwona jak moje oczy i wręcz kusi mnie, aby ją pić litrami. Ale nie. Nie zrobię tego. Nie wiem przecież jak zareaguję na takie coś. Usłyszałem wibracje swojego telefonu, więc wziąłem go do ręki i odebrałem połączenie. Ojciec... Byłem ciekaw, co w sumie ma mi do powiedzenia. Czyżby znowu miał z czymś problem? Z resztą... Jak zawsze...
-Halo?-warknąłem do niego na dzień dobry.
-Katsuki, to ja tata. Słuchaj, masz chwilę, aby porozmawiać?-zapytał mnie.
-Może mam, może nie mam. Czego chcesz.-oparłem się wygodnie, patrząc na kota, który nadal gryzł koniec pościeli.
-Chcę, abyś powiedział temu swojemu współlokatorowi, że jutro po lekcjach ma na mnie czekać pod pokojem nauczycielskim. Muszę z nim bardzo poważnie porozmawiać. Przecież skoro z tobą mieszka, trzeba mu wyznaczyć granice, co może, a czego nie.-rzekł poważnie mój ojciec.
Jak z nim rozmawiałem, zawsze miałem wrażenie, że jego głos jest tak niski i donośny, że wszyscy słyszą co mówi, nawet jak jest to przez telefon. W pewnym sensie bardzo lubiłem jego głos. Przecież to on mi opowiadał historie o naszej rodzinie i tak przyjemnie na mnie wrzeszczał jak robiłem coś źle. Uwielbiałem robić mu na złość, aby tylko znowu usłyszeć ten krzyk. Chciałem być taki sam jak on. Jedyne czego nie chcę robić jak on to to, że nie chcę być nauczycielem. Chcę ratować ludzi swoją mocą. Każdego po kolei. Nie obchodzi mnie to, że inni uważają, że mam zadatki na złoczyńcę. Za huja nie dam zniszczyć swoich marzeń.
-Spierdalaj ojciec.-warknąłem niegrzecznie, choć dla mnie i dla niego było to normalne.
-Moja krew. -rzekł dumnie.-Więc przekaż mu to, Katsuki. Muszę iść. Zajmuję się tymi, co dzisiaj zostali w kozie.
Połączenie się zakończyło, a ja warknąłem i rzuciłem w czarnowłosego poduszką. Nie miałem zamiaru wstawać, aby tylko go trącić dłonią. To bez sensu. Chłopak zdjął słuchawki i pytająco na mnie spojrzał. Wyglądał jak debil, który właśnie został pozbawiony mózgu. Zabawne. W sumie... Wygląda tak codziennie. Może nie ma mózgu...?
-Mój ojciec kazał ci przekazać, że masz jutro zostać po lekcjach i czekać na niego pod pokojem nauczycielskim.-warknąłem niegrzecznie.
-Twój ojciec? A po co mi on?
-A skąd ja wiem po co. Masz przyjść, inaczej będziesz miał problemy. Wylądujesz u dyra i tyle z ciebie będzie.-burknąłem.
- Haha, jak zwykle... Dobra, dobra, pójdę...
-Super.-burknąłem, po czym wbiłem spojrzenie w telefon.
Po włączeniu internetu usłyszałem spam z grupy, na jakiej byłem ja oraz ci najważniejsi delikwenci. Wkurwiali mnie swoją samą obecnością, a widząc spam jakimiś głupimi wiadomościami, miałem chęć rzucić telefonem o ścianę. Warknąłem, wyciszając powiadomienia. Że też na to wcześniej nie wpadłem. Prychnąłem pod nosem, po czym wziąłem słuchawki, które wsadziłem sobie do uszu. Zamknąłem oczy i odprężyłem się nieco. Dobrze by było raz na jakiś czas całkiem się zamknąć i jedyne co zrobić, to odlecieć do własnego świata. Dlatego też to robię. Wieczorami, kiedy jest ciemno, najlepiej jest zapomnieć... Cudowne uczucie...
<Rinuś?>
Ilość słów: 545

Od Dazai'a do Aoi

Zatrzymałem w momencie rękę chłopaka, jednocześnie odbierając mu chusteczkę i biorąc się za samodzielne wytarcie. Wcisnąłem po chwili papierek do kieszeni, jednocześnie cicho wzdychając.
- Nie rozumiem... W jakim celu użyła ona liczby mnogiej, skoro jedynym zwolennikiem tęczy w tym towarzystwie jesteś ty? - podpytałem nieco żartobliwe, przyglądając się uważnie towarzyszącej mi osobie.
- Skąd ty... - zaczął widocznie zaskoczony, przy tym pozostawiając usta z lekka uchylone.
- Tęcza te sprawy... Wiesz, na tyle głupi nie jestem! - wyszczerzyłem się z lekka, zwracając uwagę na przypisany do jego osoby znak towarowy.
- A może po prostu lubię kolorowe rzeczy, jak na przykład tęcza? - mruknął pod nosem, widocznie niezadowolony z przejrzenia swojej orientacji. Starał się bronić za wszelką cenę, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
- Co za różnica! Swoją reakcją jedynie zapewniasz mnie w moich domysłach. - poklepałem chłopaka delikatnie po ramieniu, kontynuując przemarsz w kierunku powrotnym, wprost do oddalonego o jakiś kilometr akademiku. Łączenie faktów, zawsze było moim sporym atutem. Kątem oka dostrzegłem jedynie, jak Aoi załamuje bezradnie ręce i kontynuuje kroczenie parę metrów za mną.
- Byłbyś świetnym detektywem, wiesz? - wtrącił po kilku sekundach, z cichym westchnięciem.
- Nie da się ukryć, że jestem kimś w rodzaju detektywa - skinąłem delikatnie głową, poprawiając jednocześnie pozostały na mych ramionach płaszcz. - Choć w mojej "pracy" bardziej ceni się strategię niż szybką dedukcję, nie da się ukryć, że również ona jest ważnym elementem całości... - przyznałem, w pewnym sensie zgodnie z prawdą. Niekoniecznie dorastała ona do pięt rzeczywistości, lecz przynajmniej ukazałem swą robotę w dobrym świetle.
- A co dokładnie robisz? - zadał kolejne pytanie, widocznie zaciekawiony moimi "zajęciami pozalekcyjnymi". Ponownie w moich oczach przypomina bezradne oraz bezbronne dziecko, zaciekawione otaczającym je światem.
- Mówiąc bardzo ogólnie, jestem strategiem. - machnąłem obojętnie ręką, nie mając najmniejszego zamiaru opowiadać chłopakowi o szczegółach. - I tak nie zrozumiesz... - dodałem jedynie mrukiem, spoglądając przelotnie na towarzysza.
- Jesteś wojskowym? - strzelił prosto, kontynuując swe próby odgadnięcia.
- No... Można to tak ująć. - odkaszlnąłem cicho, nie mogąc świadomie przytaknąć na podobne określanie.
- Ale wszystko w porządku z tym, że ja... - zawiesił na moment wzrok, spoglądając tajemniczo w niebo. -  No wiesz... jestem gejem? - wydusił w końcu z siebie, czego następstwem był jeszcze większy, najwidoczniej przeszywający jego osobę stres.
- Jeśli mam mówić szczerze, w mojej "pracy" przyczepiono mi niegdyś metkę homoseksualisty, ze względu na brak reakcji na przeróżne, w oczach innych ładne panie. - prychnąłem pod nosem, również odwracając na moment swój wzrok gdzieś w dal. Ostatecznie, z mego gardła wydobyło się jedynie ciche chrząknięcie. - Pomijając... Chyba nie zgwałcisz mnie w nocy? - wypaliłem pierwsze, co z pytaniem chłopaka nasunęło mi się na myśl. W pierwszej kolejności dane mi było dostrzec wyraźny rumieniec na twarzy chłopaka, gdy w następnej kolejności zdawał się dławić wdychanym aktualnie powietrzem.
- Nie! Skąd ten pomysł? - wyrzucił z siebie w końcu, nad wyraz wmurowany. Z początku, w odpowiedzi rozłożyłem jedynie teatralnie swe ręce, uśmiechając się przy tym niemrawo.
- Uprzedzenie do każdego typu człowieka, bez względu na karnację, pochodzenie, rasę, czy też orientację! - ogłosiłem jednoznacznie, nieco wzruszając ramionami. Tym razem za odpowiedź posłużył mi cichy mruk towarzysza, który odebrałem z jeszcze większym rozbawieniem. Nie da się ukryć, że po tych przepysznych lodach z adwokatem, humor zaczynał mi nieźle dopisywać! Dodatkowo biorąc pod uwagę fakt bytu przemiłej pani w lodziarni, która stanowczym machnięciem nawaliła mi tej żółtawej mazi... Świat stawał się piękniejszy, choć nie przegoniło to nawet w najmniejszym stopniu mych depresyjnych problemów oraz chęci pozbycia się większości oddychających istnień. Biorąc rzecz jasna pod uwagę, również własną egzystencję. 
Wracając. Wróciliśmy do akademika w niemalże grobowej, choć akceptowalnej z obu stron ciszy, której towarzyszyły jedynie okazjonalne uwagi, najczęściej związane z otoczeniem. Podczas gdy na korytarzu opiekę nad Jisatsu oddałem w ręce współlokatora, sam zdecydowałem się jedynie zająć zakupami oraz torbą, dzieląc tym samym obowiązki po równo. Podobnie miała się sytuacja w naszym niewielkim mieszkanku, gdzie każdej osobie przypadła podobna rola. Poświęcony w pełni zakupom, rzucałem w tym czasie jedynie okazjonalne spojrzenia w kierunku chłopaka, przebierającego wrzeszczący plastik. Niańka do bachorów ze mnie kiepska, więc postanowiłem mimowolnie, wciąż wypierać się obowiązków związanych z symulatorem. Nie da się ukryć, że lepsza by była ze mnie sprzątaczka - w pełnym tego określenia znaczeniu -, niż jakaś pseudo opiekunka. Tymczasem, z uprzednio zakupionych produktów, zacząłem komponować w pełni wegetariański obiadek, dla królika oraz jego towarzysza - najpewniej szczura. W końcu...
- Będziesz gotować? - wtrącił się w moje myśli chłopak, którego wzrok na sobie czułem od dłuższych kilku chwil. Wzruszyłem ramionami, biorąc do ręki nóż.
- Jest to bardziej opłacalne zarówno dla mojego, jak i twojego portfela - wyjaśniłem krótko, oglądając przy tym idealnie naostrzony przedmiot. 
"Gdyby moim priorytetem nie była bezbolesna śmierć, dokonanie żywota poprzez wbicie sobie noża w serce, mogłoby być całkiem ciekawą opcją..." - powiedziałem do siebie w myślach, zajmując się przy tym pokrojeniem, wcześniej umytych warzyw. 
- Tak mi się właśnie przypomniało - wtrąciłem w pewnym momencie, odrywając pełnię skupienia od pomidora. - Życiowa porada, którą na swój sposób wbito mi niegdyś do głowy... - uśmiechnąłem się mrocznie, przy tym zakrywając okolice oczu odrobinę niesforną grzywką. - Nie ufaj nikomu. Wtedy ból po stracie, zmniejszy się do minimum - oświadczyłem zwięźle. Pełnię, mego aktualnego, zagarniętego do siebie spokoju przerwał nierozważny ruch mojej osoby, jakim okazała się próba przecięcia ostrym nożem własnego palca. Nie potrafiąc powstrzymać cichego przekleństwa, w momencie powędrowałem wprost pod sam kran, trzepnięciem ręki włączając wodę. - Zapamiętaj to sobie lepiej do końca życia... - syknąłem nieco ciszej, wpatrzony w swój wskazujący palec. Tak się kończą próby bycia dobrym i uczynnym, w mym wykonaniu...
< Aoi? >
Ilość słów: 934

piątek, 25 maja 2018

Od Aoi do Dazai

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Jednak chociaż raz szczęście się do mnie uśmiechnęło i dane było mi poznać tak wspaniałą osób, jaką jest Dazai. I hej! W końcu miałem swojego pierwszego przyjaciela! Do tego najlepszego! Sam ten fakt uwalniał wszelkie pokłady euforii w moim umyśle, powodując, że uśmiech na mojej twarz stał się jeszcze szerszy.
Jedno jednak było pewne: jestem hipokrytą. Chociaż jeśli ma to się przyczynić do pomocy Dazai, to nie chciałem tego zmieniać.
– Dobrze mniemasz – odpowiedziałem lekko i wstałem w końcu z ziemi. – Daj mi piętnaście minut.
– Dziewięćset, osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć, osiemset dziewięćdziesiąt osiem...
Potrząsnąłem głową, słysząc, jak chłopak odlicza sekundy, które mi pozostały. Chwyciłem ciuchy i pognałem do łazienki, wołając Nene. Wolałem nie zostawiać jej samej z Dazai. Klacz niechętnie poczłapała do mnie, rzucając tęskne spojrzenia w stronę Jisatsu.
Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie jeansy oraz normalną białą koszulę, której rękawy podwinąłem do łokcia. Rozczesałem włosy i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, chyba pierwszy raz z prawdziwym uśmiechem. Zdecydowanie ta rozmowa mi pomogła. Zacząłem czuć, że muszę coś w sobie zmienić. Odciąć się od przeszłości i żyć pełnią życia. Choćby tylko dlatego by Dazai był szczęśliwy z powodu mojej zmiany.
Z szerokim uśmiechem wróciłem do pokoju i pomogłem dopakować rzeczy Jisatsu do wózka. W końcu nie możemy zostawić dziecka samego na cały dzień w akademiku. Na sam koniec wsadziłem do kieszonki trzy pieluchy na zmianę i byliśmy gotowi do wyjścia.
– Nene chodź – zawołałem klacz, na co Dazai rozdziawił buzię.
– Nie ma mowy! Nie będę niańczył jeszcze tej pokraki!
Nene na niego prychnęła i zmniejszyła się do rozmiaru oposa, kładąc się przy naszej córeczce.
– Ona będzie niańczyła Jisatsu – odpowiedziałem, wskazując na klacz, która przytulała się do dziecka.
– Ale ty ją przewijasz! – Dazai dał za wygraną i razem opuściliśmy akademik.
Dochodziła dopiero dziewiąta, a ulice miasta były już zatłoczone. Z wózkiem ciężko było nam wejść w węższe przejścia, jednak trochę błądząc, udało nam się trafić pod Biedronkę. Tym razem nie zrobiłem z siebie pośmiewiska i wszedłem przez ruchome drzwi jak cywilizowany człowiek... a raczej syren.
– A gdzie formułka? – zapytał słodko, za co dostał kuksańca w bok.
Od razu dziwnym trafem wylądowaliśmy w dziale ze słodyczami. Patrzyłem jak zaczarowany na kolorowe opakowania wypełnione tęczowymi cukierkami. Pod wodą były tylko dwa rodzaje wodorostów, które zwano również cukrowymi. Jednak po osiemnastu latach się mi przejadły. O wiele lepiej prezentowały się tajemniczo brzmiące ,,krówki" czy ,,żelki". Tak naprawdę stąd kojarzyłem jedynie czekoladę, która okazjonalnie była importowana z lądu.
Po długim zastanowieniu, podczas którego Dazai zaczął się niecierpliwić, wybrałem najbardziej tęczowe słodycze jakie zobaczyłem. Po jednym opakowaniu pianek, jakiś dziwnych długich i płaskich żelków oraz zwykłych szklanych cukierków. Dazai spojrzał na mój wybór na tle jego ,,popcornu" i pokręcił głową, mrucząc pod nosem ciche ,,wiedziałem". Na sam koniec do wózka trafiły moje wodorosty i maliny, które szczególnie mi zasmakowały oraz, co przyjąłem ze wzdrygnięciem, mrożony krab dla Dazai.
Na szczęście zakupów nie było zbyt dużo, więc wszystkie zmieściły się w dolnym koszyczku wózka Jisatsu. Nie chcąc wracać jeszcze do akademika zdecydowaliśmy się na spacer po pobliskim parku. W końcu pogoda dopisywała, a integracja z przyrodą zawsze była dobrym pomysłem.
– Co to? – spytałem, wskazując głową w kierunku prostopadłościanu z tęczą wymalowaną na boku, która szczególnie przyciągnęła moją uwagę.
– Tęcza... typowe – parsknął i pokręcił głową. – Założę się, że tego pod wodą nie macie.
I poszedł. Tak po prostu zostawił mnie z wózkiem na środku deptaka. Spojrzałem na Jistatsu, która obudziła się już jakąś godzinę temu, jednak Nene wspaniale spełniała się w roli niańki. Aktualnie mała śliniła ogon klaczy, która na to jej pozwalała bez najmniejszego sprzeciwu, a gdy ktoś chciał to przerwać, syczała na niego.
– Bierz zanim roztopi się mój punkt zaskoczenia. – Usłyszałem za sobą głos Dazai. Obróciłem się w jego stronę, biorąc jeden z rożków z zieloną kulką. – Nawet mieli wodorostowe lody.
Spojrzałem na jedzenie, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić, gdyż rzeczywiście nie mieliśmy tego pod wodą. Dazai westchnął teatralnie i po prostu polizał swoją kulkę. Zrobiłem to samo i po prostu mnie zatkało.
– O święty śledziu... to jest pyszne! – jęknąłem, pochłaniając swoją porcję. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak dobrego.
Gdy skończyłem jeść, chciałem wręcz wylizać swoje palce, jednak nie wychowałem się w chlewie, a w pałacu, więc kulturalnie wyrzuciłem papierek do pobliskiego śmietnika. Z uśmiechem odwróciłem się do Dazai, chcąc mu podziękować, jednak zauważyłem, że ubrudził się swoim czekoladowym lodem na twarzy.
– Masz tutaj brudne. – Wskazałem palcem na swoim poliku, jednak Dazai wytarł się w kompletnie innym miejscu.
– Tu? – Westchnąłem.
– Daj – mruknąłem i chwyciłem za chusteczkę. Nachyliłem się nad nim, ścierając małą kropkę z uśmiechem. Na chwilę wyłapałem jego spojrzenie i poczułem się jak we właściwym miejscu. Oczywiście, ta chwila musiała zostać zniszczona przez starszą panią, która spojrzała na nas z nienawiścią.
– Pedały – warknęła, a mnie wmurowało. Przecież my tylko... My NIC nie zrobiliśmy. Spojrzałem zszokowany na Dazai, który powiedział...
< Dazai? >
Ilość słów: 834

Od Dazai'a do Aoi

Westchnąłem praktycznie niesłyszalnie, przy tym powoli podnosząc się na równe nogi. Siedzenie na podłodze, jest niewygodne dla mojej w pełni ubranej oraz zabandażowanej osoby. Oparłem się swobodnie o przeciwległą do chłopaka ścianę, krzyżując jednocześnie ręce.
- Wychowywał cię ojciec, jak mniemam. Stare obyczaje zgodnie z którymi córka pozostaje pod opieką matki, natomiast synem zajmuje się rodziciel... - urwałem na moment, przyglądając się jego osobie z góry. - Z naszego świata ten typ podziału obowiązków wyszedł z "użycia" szmat czasu temu, lecz jak też dobrze myślę, pod wodą wciąż coś takiego obowiązuje? - dokończyłem, unosząc przy tym pytająco brwi. Aoi nieco odwrócił wzrok w bok.
- Nie da się ukryć - odparł jakby chcąc mnie zbyć. - Co w związku z tym? - dodał tym samym jakby do siebie, zwyczajnie wpatrzony w swe dłonie.
- Nie dane ci było poznać rodzicielki, choć jak również wnioskuję, nie jest to żadną z przyczyn twych boleści. Jak można cierpieć przez osobę, którą nawet się nie zna w tak usystematyzowanym świecie... - w rzeczywistości, słowa aktualnie przeze mnie wypowiadane były zalążkiem tego, co tworzyło się w mojej głowie od kilku ostatnich dni, gdy też bez szczerych rozmów chciałem rozgryźć chłopaka. Korzystając z łatwo dostępnych w internecie informacji związanych z syrenami, udało mi się odnaleźć nazwisko współlokatora na liście syrenich książąt. Czysta, urokliwa oraz przydatna magia rozwijającej się technologii i upowszechniania przeróżnych ciekawostek. - Więc, w czym rzecz... Co takiego sprawia ci ciągłą przykrość, która kształtuje twoją aktualną, podrobioną wersję ciebie... - mruknąłem, celowo podkreślając obecność właśnie jego osoby w mych wypowiedziach. Rzecz jasna, w głowie posiadałem wiele tez mogących się przy dobrych wiatrach urzeczywistnić. Jednak, gram niepewności wciąż pozostawał w mych myślach.
- Słabość - odpowiedział jednym słowem, nie zmieniając nawet odrobinę swojej aktualnie utrzymywanej pozycji. Prychnąłem pod nosem, widocznie niezadowolony z jego aktualnej postawy. Oderwałem się od płaskiej powierzchni, robiąc przy tym kilka kroków ku chłopakowi.
- Interesuje mnie twoja historia oraz sam ty. - wypaliłem, odwzajemniając bezpośredniość. - Choć zaspokoiłoby to moją ciekawość, nie zmuszę cię do mówienia... Lecz skoro nazwałeś mnie parę minut temu swym przyjacielem, chciałbym lepiej poznać twoją przeszłość.
- Co widzisz, gdy na mnie patrzysz? - zapytał prosto, przy tym jedynie odrobinę unosząc podbródek do góry.
- Widzę osobę, którą po raz pierwszy obdarzyłem jakimkolwiek zaufaniem. Widzę również syrena, który psychicznie cierpi z niewiadomych mi przyczyn. Widzę ponadto przyjaciela, któremu w jakikolwiek sposób chcę pomóc.
- Jestem słaby, Dazai. Jestem pacyfistą, wegetarianinem o delikatnej urodzie i spokojnym charakterze, czyli tym wszystkim, czego mój ojciec nigdy nie akceptował. Zawsze byłem słaby, nawet nie miałem na to wpływu, po prostu stało się. Prawdę mówiąc jestem psychicznym wrakiem, staram się tego nie okazywać. Udawać, że jest wszystko w porządku, jednak jestem po prostu słaby... Widzisz? - przetarł niezdarnie swe policzki, które już od kilku sekund spowił drobny strumień łez. - Nawet nie potrafię normalnie o tym rozmawiać... - dopowiedział krótko, chcąc jakby upewnić mnie w przedstawionej przez siebie wersji własnej osoby.
- Czyli to właśnie, jest głównym powodem twych wszystkich zmartwień? Przeszłość, która dała ci w kość przymusowo narzuconymi osobami...? - zdecydowałem sam, dokonać próby własnego przekonania się. Postawa chłopaka, wciąż pozostawała niezmienna w stosunku do tej, prezentowanej przede mną parę minut temu. - Aoi, spójrz na mnie - wtrąciłem krótko, na co spuszczany dotychczas wzrok, został w końcu uniesiony prosto na krzyż z moim. - Jako twój prawdziwy przyjaciel, nie mam zamiaru ukrywać przed tobą żadnych, utworzonych w mojej głowie myśli. Chcę być z tobą szczery, nawet do bólu, dlatego posłuchaj... - schyliłem się nieco, by móc spojrzeć współlokatorowi prosto w twarz. - Rozśmiesza mnie twoje przejmowanie się opinią innych, w trakcie gdy sam nie chcesz na to pozwolić innym. To samo ma się do twojej słabości, której szukałeś we mnie zeszłego wieczoru. Mnie, prowadzi ona zarówno jako motywacja, jak i powód do wbijania kolejnego gwoździa do swej trumny, lecz ciebie... Już dawno zdążyła pochłonąć. Prawdziwy ty został szmat czasu temu sprowadzony przez nią na samo dno, by ostatecznie zagrzebać prawdziwego ciebie w żalach i smutku. Zamiast tego pojawiła  się błędnie przedstawiająca twoją osobę maska, której mimowolnie pozwalasz się kontrolować. Chowając ból psychiczny w szarym kącie swego mózgu, zabije i wyniszczy cię on od środka. Aoi, przeszłość, nie da rady dosięgnąć aktualnego ciebie, więc na cholerę ją tak rozpamiętujesz?! Sama jej zmiana, mogłaby mieć zły wpływ na otaczającą cię rzeczywistość! Stań się jedynym w rodzaju, myślącym śmiertelnikiem! - podniosłem przy końcu swój ton, którym jednak chciałem coś uświadomić chłopakowi. Tym razem to moja dłoń zbliżyła się do jego osoby, w celu delikatnego uniesienia podbródka współlokatora do góry. Sam przy tym, nieco się wyprostowałem. - Między innymi dzięki podobnym myślom, utrzymuje się jeszcze na tym świecie. Przeszłość, również ukształtowała ze mnie osobę nie do zabicia, do tego stopnia, że nie daję sobie rady z samobójstwem. - uśmiechnąłem się ciepło, przy tym opuszkami palców pozwalając sobie obetrzeć łzy, pozostałe na twarzy syrena. - Tymczasem. - podniosłem się gwałtownie, robiąc przy tym równie szybki obrót o sto osiemdziesiąt stopni. - Pora najwyższa się ubrać. Zakupy same się nie zrobią, jak mniemam.
<Aooi :P >
liczba słów: 837