~~~
-Przeznaczeni?-zapytaliśmy w tym samym czasie.~~~
-Tak, maluszki. Zirhael, bez powodu nie masz białych włosów, a ty Amarin, bez powodu nie masz czarnych. To się stało, bo zostaliście połączeni. Jest o was legenda, wiecie?-powiedziała kobieta.
-Legenda?! Mamy legendę?!
-Tak brzdące. Chcecie posłuchać?
-Tak! Bardzo!
Właśnie w tamtej chwili, coś wybuchło w jednym z miejskich budynków... Zarządzono ewakuację. Szczególnie mnie i Amarina...
Stanęliśmy na polanie, a oświetlał nas niepełny, piękny księżyc. Widzieliśmy wiele pięknych gwiazd, nawet kilka z nich spadało na ziemię.
Chciałabym, aby Amarin już mnie nie opuszczał. Chcę być z nim już na wieki, abyśmy do śmierci byli obok. Abym mogła patrzeć, jak się uśmiecha i chcę czuć, jak bije jego serce. Chcę, aby legenda nas nie zdradziła i chcę, aby tylko sama śmierć przyszła i tylko spróbowała nas dotknąć. Wiem, że będę z nim szczęśliwa i wiem, że tylko z nim zaznam spokój i pełną miłość. Amarin. Kiedyś ci to powiem... Teraz jest jeszcze za wcześnie... Ale tak bardzo chcę, abyś wiedział, jak bardzo mocno ciebie kocham...
To właśnie było w mojej głowie, kiedy stałam obok niego i przyglądałam się niebu. Ile ja bym dała, aby te moje słowa były prawdą... Ile ja bym dała, aby powiedzieć mu, co tak bardzo kiszę w swoim sercu...
-Amarin... Dziękuję, że mnie znalazłeś...-szepnęłam.
-Nie znalazłem cię. Sama tu przyszłaś...- również szepnął, patrząc na gwiazdy.
-Uwierz, że czekałam... Czekałam, aż wreszcie będziemy razem... Już miałam dość tego, że byłam z tobą rozdzielona...
-Ja też czekałem... Za długo. Za długo tu byłem... -wskazał na polanę dookoła.
-Ja też czekałem... Za długo. Za długo tu byłem... -wskazał na polanę dookoła.
Złapałam dłonie chłopaka i podniosłam je lekko do góry, lekko się uśmiechając. Moje serce biło jak szalone... Zupełnie wtedy, gdy...
~~~
-Zirhael! Mam dla ciebie kwiatki!-krzyknął Amarin, który nadal nie miał swojej jedynki.
Spojrzałam w jego kierunku, delikatnie się uśmiechając. Był przeuroczy, kiedy się uśmiechał, kiedy się czerwienił, gdy na niego patrzyłam. Kiedy wyciągnął w moją stronę bukiecik kwiatów, zarumieniłam się. Wzięłam od niego prezent, po czym powąchałam różnego rodzaju roślinki. Kiedy się nacieszyłam prezentem, odłożyłam go i spojrzałam na Amarina. Rzuciłam się mu w ramiona.
-Amarin... Kiedy dorośniemy, zamieszkamy razem i będę twoją żoną, dobrze?-zapytałam go, uśmiechając się.
Rumieńce na twarzy chłopczyka się powiększyły, ale on też się uśmiechnął.
-Jasne! Będziemy rodziną i będziemy mieszkać tutaj!-krzyknął zadowolony.
-Kocham cię Amarin...
-Ja ciebie też!-wykrzyknął chłopczyk, po czym poturlaliśmy się razem ponownie z pagórka w dużą łąkę lawendy zanosząc się śmiechem.
~~~
-Amarin... Pamiętasz naszą obietnicę, którą złożyliśmy sobie, jak byliśmy jeszcze mali?-zapytałam, a moje policzki okryły się rumieńcem.
-"Gdy będziemy dorośli to zostanę twoją żoną, Amarin!"
-Amarin... Pamiętasz naszą obietnicę, którą złożyliśmy sobie, jak byliśmy jeszcze mali?-zapytałam, a moje policzki okryły się rumieńcem.
-"Gdy będziemy dorośli to zostanę twoją żoną, Amarin!"
-P-Pamiętałeś... C-Czy... Mogę nadal spełnić tą obietnicę?-zapytałam bardzo cicho.
Chłopak spojrzał na mnie chyba kątem oka. C-Czyli... Nie mogę?
-Obawiam się, że odechce ci się prędko, Zira...
-Amarin... Ja...-kiedy już chciałam powiedzieć, te dwa, piękne słowa, z krzaków wyszli dziwni, uzbrojeni mężczyźni.
Zaczęli się śmiać. Każdy z nich miał broń w dłoni. Lekko przerażona nasłuchiwałam ich kroków. Napastników było... Więcej niż stu. Na moich plecach stworzyła się katana z cienia, a ja złapałam dłoń Amarina.
-Nigdy nie odechce mi się. Zależy mi na tobie.-szepnęłam, po czym musnęłam ustami jego policzek.
Odwróciłam się do większej grupy napastników, po czym zaśmiałam się. Złapałam za opaskę, opuszczając ją lekko ze swojego oka. Mężczyźni zaczęli wyklinać mnie i chłopaka od potworów. Zaśmiałam się.
-Potwory, co? Moi drodzy, chyba jeszcze potwora na oczy nie widzieliście... A nie. Właśnie na niego patrzycie...-powiedziałam, po czym wyjęłam swoją katanę z pochwy, która rozpłynęła się.
Z moich pleców zaczęły wypływać ogromne, cieniste macki, które ruszyły na innych napastników, przebijając ich ciała.
-Jedna owieczka, dwie owieczki, trzy owieczki...-liczyłam po kolei każdą zabitą przeze mnie osobę.
Zaczęli się śmiać. Każdy z nich miał broń w dłoni. Lekko przerażona nasłuchiwałam ich kroków. Napastników było... Więcej niż stu. Na moich plecach stworzyła się katana z cienia, a ja złapałam dłoń Amarina.
-Nigdy nie odechce mi się. Zależy mi na tobie.-szepnęłam, po czym musnęłam ustami jego policzek.
Odwróciłam się do większej grupy napastników, po czym zaśmiałam się. Złapałam za opaskę, opuszczając ją lekko ze swojego oka. Mężczyźni zaczęli wyklinać mnie i chłopaka od potworów. Zaśmiałam się.
-Potwory, co? Moi drodzy, chyba jeszcze potwora na oczy nie widzieliście... A nie. Właśnie na niego patrzycie...-powiedziałam, po czym wyjęłam swoją katanę z pochwy, która rozpłynęła się.
Z moich pleców zaczęły wypływać ogromne, cieniste macki, które ruszyły na innych napastników, przebijając ich ciała.
-Jedna owieczka, dwie owieczki, trzy owieczki...-liczyłam po kolei każdą zabitą przeze mnie osobę.
Zabić. Zabić. Zabić.
Amarin! Patrz na mnie! Patrz! Nie jestem taką jak inne! Widzisz mnie!? Dlaczego nie patrzysz? Nie chcesz? Nie kochasz mnie, tak jak ja ciebie? Amarin... Proszę... Zrozum, jak za tobą tęskniłam... Dlaczego nie rozumiesz... Dlaczego nie chcesz mnie kochać...
~~~
Amarin! Patrz na mnie! Patrz! Nie jestem taką jak inne! Widzisz mnie!? Dlaczego nie patrzysz? Nie chcesz? Nie kochasz mnie, tak jak ja ciebie? Amarin... Proszę... Zrozum, jak za tobą tęskniłam... Dlaczego nie rozumiesz... Dlaczego nie chcesz mnie kochać...
~~~
-Amarin? Pobawimy się w dom?-zapytałam go.
-Jasne! Ja będę tatą, ty będziesz mamą, a miś będzie naszym dzieckiem!-krzyknął szczęśliwy chłopiec.
Z misiem na rękach ruszyliśmy w głąb polany, gdzie mieliśmy malutki, drewniany domek, który razem zbudowaliśmy. Był on na rozmiar takiego domku na drzewie. Dzięki naszym mocom, udało nam się. Ułożyłam misia w mini posłaniu, na którymś leżała kiedyś poraniona jaskółka.
-Amarin, zrobisz herbaty, a ja zajmę się naszym dzieckiem.-powiedziałam, przytulając do siebie maluszka.
-Dobrze.
Całe po południe mogliśmy się tak bawić. Zawsze kończyło się tak samo... Zasypiałam w jego ramionach w domku. Moje usta zawsze mówiły tą samą rzecz przez sen.
-Kocham cię... Amariś...-szeptałam.
~~~
Cała polana oblewała się we krwi. Amarin też walczył. Kiedy już wbiłam mackę w ostatniego, spojrzałam na czarnowłosego ze łzami w oczach. Tak bardzo, bardzo chciałam mu powiedzieć to wszystko.
-Wrócimy do domu... D-Dobrze, Amariś?-powiedziałam do niego, uśmiechając się przez łzy.
Moje policzki i całe ciało było we krwi zabitych. Nie obchodzą mnie oni. Jedyna osoba, jaką uważam za cenną i najważniejszą, to on... Mój kochany Amarin.
-Wrócimy do domu... D-Dobrze, Amariś?-powiedziałam do niego, uśmiechając się przez łzy.
Moje policzki i całe ciało było we krwi zabitych. Nie obchodzą mnie oni. Jedyna osoba, jaką uważam za cenną i najważniejszą, to on... Mój kochany Amarin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz