piątek, 29 czerwca 2018

Od Dazai'a do Fumiko

Przyglądałem się beznamiętnym wzrokiem konającej w mych ramionach dziewczynie. Wynik tego "spotkania po latach", już w momencie ujrzenia pijanego Chuuyi był dla mnie w pełni przesądzony. W głowie jedynie pozostawało mi odliczać sekundy do rozmowy, która sprowokowała to wszystko. Ach... Pomyśleć, że nawet nie zdążyłem z nią powspominać pewnych wydarzeń z dalekiej, przepełnionej głębokim mrokiem i cierpieniem przeszłości. Dopiero poznałem jej osobę pod nową postacią, a na powrót wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy. Nie wspominając nawet o moim powtórnym przyglądaniu się jej śmierci - choć tym razem przyjmuję to zdecydowanie mniej emocjonalnie, niż te parę lat temu. Wzdychając cicho, powoli ułożyłem bezwładną głowę dziewczyny prosto na mokrą ziemię. Z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy. W końcu ten świat jest nazbyt mały, by byty takie jak my nie mogły ponownie skrzyżować swych dróg. Nie zmienia to jednak faktu, że sama ta sytuacja przywołuje do mych myśli niedawno czytany wiersz autorstwa księdza Jana Twardowskiego, o dumnym tytule "Śpieszmy się". Pierwszy wers ów utworu stał się całkiem popularnym wycinkiem, którego głębsze znaczenie oraz przeróbki zna znaczna część młodocianego społeczeństwa. Mianowicie chodzi o krótkie zdanie, myślę, że podsumowujące w punkt całą tą sytuację: "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
Z całego towarzystwa - o dziwo ucierpiałem najmniej. Na swój sposób było to rzecz jasna niezgodne z moją naturą, choć za to nie musiałem narzekać na ból... Przykładowo, wyjący z bólu nieopodal rudowłosy, po tej akcji pozostał najbardziej poszkodowany. Jak dobrze mi wiadomo, jego aktualna świadomość nie będzie w stanie po śmierci przenieść się do innego naczynia, co ma się odwrotnie w przypadku Fumiko. O ile ta może mieć nieszczęście co do nowego ciała, tak on kolejnego zwyczajnie nie otrzyma. Póki co będzie zmuszony pomęczyć się z aktualnym stanem zdrowia i spędzić te kilkanaście dni w mafijnym szpitalu... Do czasu, aż nie zachce zająć się poszukiwaniem nowego wcielenia kilkukrotnie martwej dziewczyny. Wtedy, może rozpętać się istne piekło na ziemi, czego jednak wolałbym uniknąć. Niestety, co za tym idzie - tej pokraki trzeba będzie na każdym kroku pilnować, by przypadkiem nie doszło do niemiłej, przelanej procentami dyskusji.
Wspominając o tych cholernych trunkach, które buzowały aktualnie w krwi chłopaka...
- Och, Nadawcy Ciemnej Hańby... - doszedł do mnie po chwili cichy, przerywany stękami bólu szept ze strony rudowłosego. - ...nie budźcie mnie ponownie... - dokończył dobrze mi znaną formułkę, na co przyzwyczajony do jego bezmyślności po nawaleniu się w cztery dupy, w momencie przystanąłem tuż obok klęczącego. Nim całe jego ciało zdążyły spowić krwistoczerwone znamienia, uchwyciłem w swej dłoni nadgarstek partnera. W mgnieniu oka po aktywowanej mocy nie pozostało nawet śladu. a dotychczas dziko zwężone źrenice Chuuyi, powróciły do swego prawowitego stanu.
- Pora się zbierać, Chuuya - stwierdziłem prosto, podnosząc przy tym z ziemi ciemny kapelusz, który w trakcie agresywnej kłótni dwójki zdążył mimowolnie wypaść mi z dłoni.
Ujmując w dłoni komórkę, sprawnie wykonałem telefon pod zapisany w mej komórce numer. Rozmówca bez zbędnych dopytywań potwierdził wysłanie pomocy medycznej, we wskazane przeze mnie miejsce. Zaraz po potwierdzeniu przyjęcia zgłoszenia, z cichym westchnięciem rozłączyłem się i zająłem mniej istotną kwestią płaszcza rudowłosego. Leżał parę metrów od swojego właściciela... Sam do końca nie jestem pewien, w którym momencie zdołał go odrzucić. Spokojnymi ruchami sięgnąłem po narzutę, by następnie okryć nią widocznie poszarpane w kilku miejscach ciało towarzysza. Nie spodziewałem się, że dokona tego w aż tak brutalny sposób, chcąc jakby spektakularnie dokonać swego kolejnego żywota... Racja - w końcu po kobiecie, czy też nastolatce spodziewać można się dosłownie wszystkiego. Nie da się ukryć, że jest to jedynie spore utrudnianie życia dla przeciętnego mężczyzny, któremu słabo idzie radzenie sobie z kobietami. Cóż... Takim kimś chyba na zawsze pozostanie Chuuya. Chyba, że w przypadku tej dwójki spełni się dobrze znane każdemu powiedzenie - "kto się czubi, ten się lubi". Ach nie ukrywam, że byłoby całkiem zabawne widzieć rudowłosego w garniaku, z towarzyszącą mu, ubraną w białą suknię pannę młodą! Zaangażowałbym tyle osób w ich najważniejszy dzień życia i...
Stop. Racja. Tego wieczoru, również za dużo wypiłem.
***
Ziewnąłem głośno, widocznie znudzony ciągłym przypatrywaniem się białemu sufitowi. Z minuty na minutę zaczynałem żałować decyzji, o pozostaniu w tym przepełnionym różnymi specyfikami pokoiku. Otoczenie niemiłosiernie kusi do dorwania losowej fiolki i wlania w siebie całej jej zawartości. Ach, gdyby nie ewentualne, niemożliwe do zniesienia skręty w brzuchu, już dawno ta przepełniona specyfikami świątynia zostałaby przeze mnie opróżniona... Pomijając kwestię mojego samobójstwa - po dwóch tygodniach od śmierci Fumiko, stan Chuuyi znacznie się poprawił. Naderwane ścięgna poddane zostały specjalnemu, nowoczesnemu leczeniu, by chłopak jak najszybciej mógł poddać się ewentualnej rehabilitacji. Szczerze jednak myślę, że w przypadku tego upartego karła, podobne rzeczy zwyczajnie nie będą potrzebne...
- Dazai? Ty nadal tutaj? - wtrącił mi nagle w trakcie pomyślunku, leżący tuż za moimi plecami chłopak. Wywróciłem z lekka oczami, podnosząc się przy tym z mięciutkiej poduszki, o którą dane mi było się opierać. Moje plecy raczej nie wytrzymałyby ślęczenia tutaj kilka godzin z rzędu...
- Po prostu czekam, aż staniesz na nogi i będę mógł bezprawnie skopać ci zad... - wymruczałem pod nosem, w gruncie rzeczy przewracając się po prostu na brzuch. Wtuliłem twarz w białawy materiał, przymykając z lekka oczy. - Poza tym, siedzenie tutaj to idealny sposób na ograniczenie zrzucanych na mnie zadań do minimum... - dodałem cicho z delikatnym uśmiechem.
- Draniu! Koniec obijania się, won do roboty! - syknął na mnie, przy tym nogą chcąc zrzucić zajmowaną przeze mnie poduszeczkę z zewnętrznej obręczy łóżka.
- Zamordowałeś niewinną dziewczynę, panie damski bokser - wypaliłem, opierając się głową o skrzyżowane ręce. Bandaże również bywają przyjemną podporą do spania... - A już myślałem, że w końcu coś pomiędzy wami będzie... - dokończyłem z wrednym uśmiechem, na co zdenerwowany rudowłosy gwałtownie podebrał spod mojej głowy poduszkę, co automatycznie poskutkowało rąbnięciem czołem prosto w metalową rurkę. Poderwany dopiero po kilku sekundach, odruchowo przyłożyłem dłoń do wyczuwalnie mokrego bandaża, którego rażąca biel z sekundy na sekundę zaczynała przybierać krwisty odcień. Przekląłem pod nosem, mierząc przy tym niebieskookiego morderczym spojrzeniem. Zapewne, gdyby nie nagłe objawienie się w pokoiku pielęgniarki, wystrzeliłbym odpowiednią ilość kulek, by swym stanem przypominał metalowe, kuchenne sitko. Dłonią jedynie sięgnąłem po ulokowany na jednej z półek bandaż. Bez na tą porę zbędnych awantur, wybyłem z pomieszczenia, prosto w kierunku umiejscowionej niedaleko łazienki. Zaciskając palce na materiale, stanowczym szarpnięciem zerwałem owijający moją głowę bandaż... Świeży strup w okolicy łuku brwiowego, naruszony poprzez mocne uderzenie - nie dziwić się, że krwi będzie więcej od możliwej powierzchni siniaka. W miarę szybko uwinąłem się z obmyciem rany i późniejszym owinięciem prawej części twarzy świeżym opatrunkiem. Nie tracąc zbytnio czasu, na powrót wyszedłem na korytarz, u którego krańca jak na zawołanie pojawił się wieziony na wózku Chuuya. Nim kobieta zniknęła wraz z nim za zakrętem, stanowczym stąpnięciem pozwoliłem sobie zagrodzić drogę ów dwójce.
- Nie mogę patrzeć, jak pani śliczne dłonie męczą się przy przewożeniu tego mężczyzny... - zacząłem z uśmiechem, zbliżając się przy tym bardziej do dziewczyny. - Proszę oszczędzić sobie sił, ja zajmę się kolegą... - dodałem, opuszkami palców gładząc delikatną skórę zewnętrznej części dłoni przedstawicielki płci pięknej. Twarz pielęgniarki w momencie spowił krwisty rumieniec, na co jedynie cicho się zaśmiałem. Skinęła jedynie na mnie głową, po chwili znikając za drzwiczkami pobliskiego pomieszczenia służbowego. Odprowadziłem jej osobę wzrokiem, by w następnej kolejności z tym samym uśmiechem uklęknąć naprzeciw rudowłosego, którego mina na sam mój widok zrzedła. Pozwoliłem sobie w momencie uchwycić jego blade, owinięte w podobne bandaże co moje dłonie... Szczerząc się przy tym, spojrzałem chłopakowi prosto w połyskujące turkusem oko. Drugie bowiem było zasłonięte.
- Obiecuję ci, że gdy tylko zostaniesz stąd wypisany, stanie ci się o wiele gorsza krzywda, nieporównywalna do tej, jakiej doznałeś z rąk zmarłej już Fumiko... Sam zaangażuję również twoją sekcję zwłok oraz pogrzeb... - wyszczerzyłem się niczym jakiś psychopata, przypatrując się najmniejszemu drganiu źrenicy chłopaka. O dziw, agresywne zachowanie z jego strony momentalnie zniknęło... Może ta przemiła pielęgniarka podała mu jakieś tabletki na uspokojenie. - Z uśmiechem będę przyglądał się twojej śmierci w cierpieniach, którą podobnie zdecydowałeś się pod wpływem dokonać na niewinnej dziewczynie... Wiesz... Wiesz, że jestem do tego zdolny? -
***
Mroczny, przepełniony jedynie krzykami cierpień wieczór. Ach... Z całego serca, którego - jak myślę - nie posiadam, uwielbiam właśnie taką porę! Mogę beznamiętnie przyglądać się różnym, ciekawym akcjom prezentowanym przez otaczające nas społeczeństwo! Niesamowite... Szczególnie, że za moment miało dojść do sytuacji, w której uczestniczyć będzie dane również mi! Niech rudowłosy - de facto, mi towarzyszący - myśli, że po wydarzeniach sprzed niemalże miesiąca mu się upiekło... Za kilka minut dostanie za swoje w wyznaczonej przeze mnie ilości. Może i jego ciało nie jest jeszcze w pełni sprawne i tak dalej, a jak każdy, godny nazywania się człowiekiem humanoid wie - słabszych się nie bije, jednak za długo powstrzymywałem się od popatrzenia sobie na jego cierpienie. Nadal z nieprzychylną chęcią pozwoliłbym mu pochłonąć jak największą liczbę uderzeń... Siarczystych uderzeń w policzek... Dźgnięć nożem... Postrzeleń...
Pomarzyć mógłbym nieco dłużej, gdyby nie właściwy cel naszej podróży, który nieukrywanie zdziwił towarzyszącego mi chłopaka. Był to bowiem śliczny, ciemny zaułek, w którym też za parę minut miało dojść do bardzo ciekawej akcji, wymagającej naszej interwencji. Scenka prowadząca do naszego nadejścia odgrywała się bowiem po drugiej stronie przeszytego mrokiem przejścia.
<następne opowiadanie>
<Fumi?>

Ilość słów: 1518

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz