Parokrotnie zamrugałem szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło i, co znajduje się koło moich stóp. Mój szok mieszał się z lekkim oniemieniem oraz dosyć dużą konsternacją. Ryba. Przede mną leżała cholerna ryba. Taka z jasnymi włosami i mówiąca ludzkim głosem. Aż po prostu zaniemówiłem, gdy to coś się koło mnie zmaterializowało. Sparaliżowało mnie. No nie wierzyłem, po prostu nie wierzyłem. Od kiedy to sardynki spadają z nieba? Albo tuńczyki? Czy to początek apokalipsy lub końca świata? Może to był jakiś przedziwny znak od Boga, że mam wynosić się z tej szkoły… A może sugestia niedoboru witaminy D w organizmie? Kto wie… Być może ta obślizgła, mała mątwa wiedziała, jaki był powód roztrzaskania mojego przepięknego, uroczego noska... Zmrużyłem oczy, taksując wzrokiem tego leżącego przede mną wodnego stwora pokrytego złotymi, błyszczącymi łuskami. Jedyne co mogłem stwierdzić po wnikliwej obserwacji pleców oraz ogona istoty, to to, że jest dziewczyną; powinienem zostać następcą Sherlocka Holmesa z takim zmysłem dedukcji. Chyba, siła z jaką dostałem w głowę, pomieszała i poprzetrącała mi niektóre rzeczy w mózgu. A może to jakiś wstrząs? O Chryste… Zawsze byłem chętny, aby popełnić jakieś urocze samobójstwo, lecz śmierć poprzez dostanie w łeb kawałkiem drzwi, nie była zbyt zachęcająca oraz zbyt oszałamiająca. Nie mówiąc o tym, że moją morderczynią stałaby się w tym wypadku ta sardynka, która od kilku minut leżała plackiem na podłodze. Dziewczyna się ani razu nie odezwała czy chociażby drgnęła, nie byłem pewny czy nawet oddycha, podczas gdy ja po prostu nad nią stałem. I rozmyślałem o tym, czy może to mieć związek, z tym że poprzedniego dnia na obiad spożyłem rybę. To nie mógł być przypadek. Takie przypadki nie istnieją. Chociaż myśl bycia przeznaczonym na wpół rozgotowanej sardynce nie była zbyt przyjemna. Ou… Przeszedł po moim ciele zimny dreszcz, a moja mina jeszcze bardziej pogłębiła się w wyrazie załamania nerwowego, które najpewniej przechodziłem. Dlaczego takie sytuacje muszą dotykać zawsze mnie?! I to parę godzin po przyjechaniu do tego wariatkowa?! No po prostu oszaleć można… Teatralnie westchnąłem, tak, aby dać tej małej mątwie znak mojej obecności oraz fakt, że czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia. Oraz przeprosiny. Nie miałem zamiaru bez nich odejść. Myśleliście, że zostawiłbym ją w spokoju? Pf… niedoczekanie.
- Masz zamiar jakoś wstać, mątwo? – zapytałem, delikatnie się nad nią pochylając, uprzednio chowając zakrwawiony nos w poły bluzy. Krew lała się z niego niczym potok bluzgów, który uwielbiam serwować podczas kłótni. Moja ukochana biała bluza nasiąkła czerwonym szkarłatem. Momentalnie trafił mnie szlag. Zazgrzytałem zębami, wyraźnie zirytowany tym faktem, nienawidziłem, gdy ktoś niszczył moje rzeczy. A ta mała flądra to zrobiła. Moja najukochańsza, najmiększa i najpiękniejsza bluza ewidentnie nie nadawała się do żadnego użytku. Przez to, że ktoś wyrąbał mi kilkunastokilogramowymi drzwiami prosto w twarz. I nie obchodziło mnie to, że jest tuńczykiem, który ledwo co spadł z nieba. Miałem to totalnie gdzieś.
- Czy ty jesteś niemową? – warknąłem, gdy nie usłyszałem odpowiedzi na swoje krótkie, dość głupie pytanie. Oczywiste było to, że z tym ciałem orki za żadne skarby nie da rady się podnieść, ale odpowiedzieć to by mogła, flądra jedna.
Westchnąłem wyraźnie zrezygnowany. Myślałem, że ta mała mątwa będzie bardziej gadatliwa. Chociaż płetwą mogłaby zamachać… Odwróciłem się na pięcie, dalej trzymając rękaw bluzy przy twarzy, odszedłem kilka nieznacznych kroków i usiadłem na podłodze, naprzeciwko mojej nowej koleżanki. Wyciągnąłem nogi do przodu, jedną ręką się podparłem, a drugą… sami wiecie. Nie miałem zamiaru zostawiać tej sardynki w spokoju. Oj nie, nie. Bez tego by nie było zabawy. A uwierzcie mi, spoglądanie na tego wyrzuconego na brzeg walenia sprawiało mi dużo frajdy. Patrzenie na moją bluzę już troszkę mniej.
- Wyglądasz jak paluszek rybny. – powiedziałem po chwili namysłu jak zwykle błyskotliwie i bardzo inteligentnie. Zatrzepotałem kilkukrotnie rzęsami, jakby chcąc pogonić dziewczynę z reakcją. Oczywiście jej nie uzyskałem. Dosyć mocno bym się zdziwił, gdybym ją otrzymał. Mała wydawała się ekstremalnie nieśmiałą osobą, która ogranicza kontakt z innymi ludźmi do minimum. Po czym to stwierdziłem? A po tym, że leży od prawie dziesięciu minut plackiem, nie dając żadnej oznaki życia. Chryste, a jak ona nie oddycha? Chyba ryby po wyciągnięciu z wody zaczynają się dusić, prawda…? O kurwa.
Jak oparzony zerwałem się z miejsca i w tempie, w jakim dostałem drzwiami w twarz, znalazłem się koło dziewczyny. Złapałem ją za ramię, aby spróbować ją przekręcić, lecz przez jej wielorybi ogon nie byłem w stanie. W momencie, gdy moja dłoń znalazła się na skórze dziewczyny, ta zaczęła piszczeć, jakby co najmniej ją podpalali. Decybele jej głosu można by było porównywać do tych, które wytwarzają rakiety kosmiczne podczas startu.
- Prawie bym zawału dostał…- odetchnąłem z ogromną ulgą i przetoczyłem swoje zgrabne ciało do pozycji siedzącej. – Myślałem, że się dusisz czy coś w tym stylu… Jak wyciąga się ryby z wody… Sama wiesz… A zresztą.
Wypuściłem powietrze z płuc, moje serce dostało jakichś palpitacji podczas tej heroicznej akcji ratunkowej. Nic dziwnego. Kto chciałby zostać oskarżony o morderstwo pierwszego dnia szkoły? I to na dodatek ryby? Czy zabicie tuńczyka zalicza się do morderstw? Dlaczego zadaję sobie takie idiotyczne pytanie? Miałem ochotę przywalić sobie za to ręką w twarz, jednak… Rozumiecie. Jeszcze przez chwilę siedziałem na podłodze, delikatnie rzec mówiąc, odrobinę przerażony faktem, że ten mały tuńczyk mógłby się udusić. Bycie nowym uczniem w szkole zobowiązywało do bycia w miarę grzecznym, chociażby przez pierwsze dni egzystencji w świeżutkim otoczeniu. Trzeba było zrobić dobrą minę do złej gry. Taktyka prawdziwego mistrza. Moje kąciki ust delikatnie drgnęły, a swój wzrok przeniosłem nagle na jakąś małą skuloną poczwarkę obok ogona tej morskiej kreatury. Zmrużyłem oczy i ściągnąłem brwi, nie wiedząc za bardzo, co to jest i dlaczego dopiero teraz to widzę. Chryste… Czy tuńczyki mogą składać jaja…? To jest niedorzeczne… Musiałem naprawdę mocno dostać tymi drzwiami…
- Kicia! – wydałem radosny okrzyk godny paroletniego dziecka i najszybciej jak to się dało, pochwyciłem tego uroczego szkodnika o prześlicznym rudym kolorze. Mała mątwa pisnęła przerażona i nieznacznie uniosła swój rybi ogon. Miód na moje małe serduszko rozlał się w momencie zetknięcia palców na mięciutkiej sierści kociaka. Aww… Kicia nie była zbyt zadowolona z tego faktu i nie omieszkała mi o tym głośno dać do zrozumienia swoim miauczeniem. No ale kto by się tym przejmował, mając w dłoniach taką mięciutką kuleczkę wełny do przytulania…
Nawet się nie spostrzegłem, że zamiast rybiego odpowiednika sardynki, na ziemi stoi (!) jakaś młoda dziewczyna. Zerwałem się na równe nogi, porywając kota, którego bezwiednie łapki i ogon poszybowały w powietrzu. Mocno przycisnąłem go do piersi, spoglądając z szeroko otwartymi oczami na tego potwora, który zjadł mi mojego tuńczyka… A ja myślałem, że się z nim zaprzyjaźnię…
Z kotem oczywiście.
< Summer? >
Liczba słów: 1089
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz