Strony

poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Judy do Sorayi

Weszłam do świeżo otwartego sklepu z łakociami. Cichy dzwonek umieszczony nad drzwiami dał o mnie znać pewnej przygrubej pani zza lady, która od razu przybrała szeroki uśmiech na swojej pyzatej twarzy. Przypominała mi trochę watę cukrową… Mniam! Odpowiedziałam na jej uśmiech swoim, śmielej wchodząc do środka, dodatkowo się rozglądając. Wszędzie… były… słodycze… A do tego ułożone według jakiejś kolejności! Chyba nawet alfabetycznie.
Przystanęłam przy szklanej ladzie, pod którą ułożone były duże i kolorowe lizaki w wiklinowych koszykach. Każdy był podpisany smakami. Brzmiały pysznie!
- Co dla ciebie, Kochanie? - usłyszałam nad sobą niski, damski głos. Podniosłam głowę, widząc ostrą zieleń oczu sprzedawczyni.
Znowu się rozejrzałam. To jest… trudne pytanie. Zatrzymałam swój wzrok na tabliczce z napisem „ŻELKI”, a potem po kolei przenosiłam go na każdą paczkę z tymi słodkościami. Czy ja widzę żelki w kształcie uszatych piesków…? Poczułam, jak oczy zaczynały mi się błyszczeć ze szczęścia. A jaką miały zabawną nazwę! „Pieselki” brzmiało dość ciekawie.
Usłyszałam za sobą dźwięk zawieszonego dzwonka przy wejściu, ale go zignorowałam. Właśnie miałam poprosić o podanie paczki tych żelków, gdy poczułam, jak ktoś mnie odsuwa na bok. A bardziej odpycha… Czarnowłosa dziewczyna trzasnęła lewą dłonią o szklany blat. Skądś ją znałam…
- Poproszę coś na ból głowy. Coś mocnego i byle szybko… - rzekła. Ten głos… No tak! Soraya! Przychodziła na trening cheerleaderek, jednak nigdy nie występowała na żadnym meczu… Jakoś nigdy nie miałam okazji się spytać czemu. W sumie mogłam o tym zacząć temat z Mary, ale… dopiero teraz na to wpadłam.
Pani zza lady była wyraźnie zdziwiona, ja w sumie też… w końcu… Znajdowałyśmy się w sklepie ze słodyczami… Wątpię, żeby jakieś leki tutaj były. Jednak o czymś sobie przypomniałam. Zrzuciłam swój plecak z królikiem na dół, łapiąc za suwak. Włożyłam dłoń do niego, szukając małego pudełka. Wyjęłam szybko ze środka pudełko Ibufenu i chwyciłam drugą ręką skrawka bluzy ciemnookiej. Zawsze nosiłam tabletki przeciwbólowe przy sobie, ze względu na moje siostry.
- Soraya… - zaczęłam. Gwałtownie odwróciła się w moją stronę, a ja wyciągnęłam tabletki w jej. - Te są dobre – powiedziałam, uśmiechając się. Szybko je wzięła i rozpakowała. Ja natomiast sięgnęłam jeszcze do królika i wyciągnęłam butelkę wody, którą znowu podałam dziewczynie. Z chęcią wzięła ode mnie wodę, po czym przełknęła leki. Westchnęła z ulgą, odchylając swoją głowę do tyłu. Zaraz dostałam butelkę z powrotem, wraz z pudełkiem Ibufenu.
- Dzięki… Judy – odpowiedziała, a na jej twarz płynął malutki uśmiech. Mój własny tylko się poszerzył. Wtedy dostrzegłam jej torbę na ramieniu.
- Gdzie idziesz? Trening się skończył – rzekłam. Poznałam jej torbę, którą przynosiła do szatni, by się przebrać…

< Soraya? >
Liczba słów: 426

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz