Strony

niedziela, 25 lutego 2018

Od Ranehe do Shane'a

Pamiętałam tylko nagły ból i czerwień. Potem nie było już nic poza nicością. Jakbym trafiła w sam środek pustki. Nic nie czułam ani nic nie widziałam. O dziwo słyszałam jednak. Zdenerwowany oddech gdzieś niedaleko. Tylko nie był mój. Skąd wiedziałam? Znowu świrowałam. Albo umarłam. Czy ja umarłam? Choć nie tak wyobrażałam sobie zaświaty. Według nauk mojej rodziny powinnam nawet nie mieć świadomości. Trafiając do Maat, takie jak ja nie zasługiwały na dalsze świadome istnienie. Kara za swoje złe uczynki. Ja bez wątpienia wyrządziłam wiele złego. „Sczeźnij ty i twoja przeklęta rasa”; usłyszałam te magiczne słowa w głowie.
Tak sobie dryfowałam w czymś przez jakiś czas. Rozmyślałam nad beznadziejnością własnej egzystencji. Przez ten czas miałam wrażenie, że mijają lata, a ja dalej byłam w bezruchu. Babka wiedziała, co robiła. Szybko udało się jej mnie pozbyć. Nie ma wnuczki. Nie ma problemu. Zrobiła to samo co matka. Nie byłam przydatna. Byłam śmieciem.
Nagle wszystko się zmieniło. Przyszedł ogromny ból oraz mocny rozbłysk światła. Powoli zaczęłam się poruszać. To stopą, to ręką, aż w końcu byłam w stanie otworzyć oczy. Gdy tylko uniosłam powieki, zorientowałam się, gdzie jestem.
Znajomy wąski korytarz pełen drzwi. Uciekłam tutaj wcześniej podczas kolejnego ataku paniki.
- Nosz kur... - Już chciałam zakląć, gdy uświadomiłam sobie, że nie byłam sama. Niedaleko mnie ktoś był. Wyczułam jego oddech. Czy to był ten, co słyszałam w pustce? I dlaczego go słyszałam? Uniosłam swoją rękę w stronę głowy, chcąc puknąć się w ten pusty łeb. Rene coś ty znowu odwalała. Pewnie potrąciłam go albo co gorsza, zaatakowałam. Chociaż... Byłam zdolna do agresji? Ile pytań dotyczących samej siebie mi się nagle nasunęło. W ogóle siebie nie znałam.
- C-co się dzieje? - Mruknęłam głośniej, aby i moja nieszczęsna ofiara usłyszała. Niemal się zaśmiałam, słysząc swój jąkający się głos. Nic się nie zmieniło Ra. Dalej jesteś ciotą. Uniosłam nieco głowę na swoje towarzystwo, gdy nagle uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze stał niedaleko mnie chłopak. Nieco młodszy ode mnie. I całkiem z wyglądu. W sensie... Emanowała od niego dziwna energia, ale podobała mi się. Tak dziwna, że aż fascynująca. Po drugie czegoś mi brakowało. Tylko...
-OKULARY!!! NIE PATRZ NA MNIE!!! NIE PATRZ!!! - Wrzasnęłam rozpaczliwie do chłopaka, kuląc się na podłodze. O nie, nie, nie! Tylko nie to! Zaraz mi łzy poleciały do oczu, a w sercu wezbrała panika. Musiałam jak najszybciej się zabić.
Zaczęłam pełzać na oślep. Tak, szybka ewakuacja. W mojej głowie było tylko jedno słowo „UCIEKAJ". Nieważne, że moja sprawność fizyczna równała się zeru, gdyż mięśni nie miałam wcale. Z zamkniętymi oczami parłam do przodu po podłodze, zmotywowana, jak jeszcze nigdy wcześniej.
W duchu miałam nadzieję, że towarzyszący i w korytarzu chłopak pomyśli, że miał omamy i zapomni o mnie. Nigdy mnie nie spotkał. Czym prędzej musiałam się zabić albo znaleźć nowe okulary.

< Shane? >
Liczba słów: 462

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz