Poniedziałek. Kurewsko chujowy poniedziałek. Kto wymyślił tak
beznadziejny dzień tygodnia? Wypoczęty po weekendzie musisz wrócić do
tego syfu zwanego szkołą oraz rzeczywistością, aby zgnieść w sobie
świeżo co wyrośnięte zalążki chęci do życia po cudownych dwóch dnia
świętego spokoju. Fuknąłem cicho pod nosem; głowa wręcz pękała mi od
nieustających spazmów bólu oraz gwałtownych zawrotów. Od dawna nie
miałem aż takiego mocnego kaca, naprawdę. Poprzedniego wieczoru odrobinę
za dużo wypiłem – to fakt. Nieznacznie przesadziłem z ilością alkoholu
oraz moimi możliwościami w piciu procentów. Mimo wszystko wydaje mi się,
że i tak, to wszystko było w graniach zdrowego rozsądku; wcale nie
zarzygałem spodni jakiegoś napalonego zboczeńca oraz całej męskiej
łazienki – w ogóle. Powiedzmy sobie szczerze, czy ja bym był do czegoś
takiego zdolny? Ja…? Najgrzeczniejszy na świecie abstynent, który
alkoholu nie miał nigdy przenigdy w ustach? Mój kącik spierzchniętych
ust niezauważalne drgnął w górę; wczorajszy wieczór mimo wszystko
wspomniałem jako bardzo dobry. Poznałem kilka w miarę ogarniętych osób,
które były świetnymi kompanami w chlaniu. Aż dziwne, że w ogóle się tam
jakoś odnalazłem. Wlanie w siebie prawie półtora litra wódki jednak
potrafi popchnąć człowieka do różnych niespodziewanych rzeczy. Shane
rozmawia z kimś w miarę normalnie? Szok i niedowierzanie. Syknąłem
cicho z bólu; głowa niemiłosiernie pulsowała nieustającym bólem. Na ogół
nie byłem aż takim smokiem w piciu alkoholu, jednak po prawie dwóch
tygodniach w tej zwichrowanej szkole pełnej szaleńców musiałem jakoś
odreagować. Co jest lepszego od schlania się w trupa? Całkiem dobrze mi
się egzystowało w stanie kompletnej nietrzeźwości. Szczerze to tylko,
gdy się kompletnie spiłem, byłem w stanie normalnie zasnąć. Z jednej
strony jest to dość przykre, ale jednak zawsze ma się wymówkę, co do
picia kolejnych to kieliszków, nie? Przewróciłem nieznacznie oczami i
sekundę później już tego cholernie żałowałem. Nieprzyjemny, ostry ból
przeciął moją czaszkę; lekko się zachwiałem od fali igieł zatapiających
się w moją skórę. Momentalnie wezbrało mi się na wymioty. Słodki Jezu, Shane, nie będziesz rzygać na szkolnym korytarzu przy drzwiach od laboratorium chemicznego... Chociaż… Chociaż mina pani Kibo
przed wejściem do klasy byłaby zapewne niezapomniana. Kuszące, nie
powiem. Niebezpiecznie się zachwiałem; czyżby alkohol nie do końca
wyparował z mojego ciała? Oparłem się o najbliższą ścianę i przetarłem
dłońmi zmęczoną, niezwykle skacowaną twarz. Mimo dobrej zabawy byłem
cholernie wymęczony. Chlanie przez całą noc jednak jest dość
wyczerpujące fizycznie. Psychicznie, to ja już byłem od dawna martwy.
Pociągnąłem nosem i uniosłem wzrok na równoległą ścianę. Zmrużyłem oczy,
przekląłem w myślach. Nigdy więcej alkoholu w takich ilościach, Shane…
Nagle coś wyrwało mnie z mojego sympatycznego, procentowego skołowania;
do moich niczego nieświadomych uszu doszedł krystaliczny dźwięk. Był
on… doskonały. Zmarszczyłam delikatnie brwi i rozejrzałem się po
korytarzu. Wokół nie było żadnej żywej duszy; chociaż, co się dziwić?
Było przed siódmą — żaden normalny uczeń nie będzie spędzał czasu
przeznaczonego na sen w szkole… więc co ja tu w takim razie robiłem?
Wiecie, gdy wraca się o piątej z imprezy płynącej wódką oraz różnymi
dziwnymi specyfikami w tabletkach, to nie opłaca się tak naprawdę już
kłaść do łóżka. Zanim wziąłem prysznic, ogarnąłem się do stanu
używalności i ubrałem, zegar już wskazywał wpół do siódmej. Dwa, nie
zasnąłbym w ciągu godziny czy nawet dwóch. Bezsenność — moje drugie ja,
moje ciche przekleństwo. Dodatkowo byłem dość mocno rozbudzony.
Delikatnie się uśmiechnąłem, a moja dłoń mimowolnie powędrowała w stronę
kieszeni jeansowych spodni. Opuszkami palców przesunąłem po niewielkiej
foliowej torebeczce. Nawiązałem wczoraj bardzo dobre znajomości, wręcz
doskonałe. Dźwięk dobiegający do moich uszu przybrał na sile; nie miałem
kompletnie pojęcia, co jest jego źródłem. Jednak wiedziałem jedno –
dawno nie słyszałem czegoś tak po prostu pięknego. W bezruchu
wsłuchiwałem się w kolejne to tony melodii, która ogarnęła ciche, puste
labirynty korytarzy, usidlając w swoich ramionach każdy najdrobniejszy
przedmiot. Zmrużyłem oczy; z każdą chwilą coraz mocniej pragnąłem ujrzeć
źródło tego jedwabnego głosu oraz dowiedzieć się co lub kto tak pięknie
śpiewa. Mijały kolejne to minuty, a ja dalej stałem oparty o ścianę. Z
sekundy na sekundę moja głowa stawała się coraz cięższa, lecz zarazem
myśli były takie lekkie i przyjemne. Nie miałem pojęcia, co się wtedy ze
mną zaczęło dziać… I szczerze? W tamtym momencie nie obchodziło mnie
nic oprócz delikatnych dźwięków opanowujących moje ciało oraz umysł. To
było takie piękne i czyste… po prostu zamroczyło mnie. W pewnym momencie
przed oczami ujrzałem mroczki, które w niepokojący sposób zaburzały mi
moje pole widzenia. Nawet nie poczułem, gdy moje nogi mimowolnie ruszyły
przed siebie, dążąc za cudowną pieśnią rozbrzmiewające po budynku
szkoły. Byłem jak… otumaniony, niezdolny do podejmowania słusznych oraz
racjonalnych decyzji. Jedyne, co liczyło się dla mnie w tamtej chwili,
to znalezienie źródła tej bajecznej melodii. Moje nogi były niczym z
waty, poruszały mną bezwolnie. Bezsilność zmieszana z nutami słodyczy.
Mój umysł jakby zamarł w miejscu. Powoli sunąłem po szkolnych
korytarzach; dźwięk stawał się coraz głośniejszy, wyraźniejszy,
przybierał na sile. Leniwie otworzyłem oczy, będąc przed szarymi,
nijakimi drzwiami z niewielką karteczką, na której wydrukowane były
proste, czarne litery. "Gabinet
pielęgniarski"...? I dlaczego do moich uszu przestała dochodzić ta
przepiękna melodia? Zawirowało mi w głowie. Z nieznacznym łoskotem
oparłem się o drzwi; kolejny raz mnie zamroczyło, jednak tym razem cały
świat zawirował jak w psychodelicznym kalejdoskopie, aby potem spowić
mój umysł w całkowitej ciemności. Chyba wtedy straciłem kompletny
kontakt z rzeczywistością.
~*~
- Halo, słyszysz mnie? – z
kompletniej ciszy oraz ciemności, która mnie ogarnęła, wyrwał mnie
damski, delikatny głos. Nieznacznie zmarszczyłem brwi — oczywiście, że
cię słyszę idiotko. Otworzyłem gwałtownie czerwonawe oczy i nad moją
postacią ujrzałem szkolną pielęgniarkę – drobną blondynkę o zielonych
oczach. Momentalnie podniosłem się z ziemi, nie odpowiadając na jej
pytanie; niebezpiecznie się zachwiałem, a cały świat niebezpiecznie
zawirował.- Czy wszystko jest w porządku? – zapytała z niepokojem w głosie kobieta, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Tak. – prychnąłem, strzepując jej dłoń. Uniosłem wzrok i rzuciłem jej pogardliwe spojrzenie.
- Jednak wydaje mi się, że… - zaczęła, lecz nie było dane jej skończyć.
- A ona co tu robi? – mruknąłem, wkładając ręce do kieszeni spodni. Na kozetce siedziała, wróć, kuliła się dziewczyna, którą wczoraj miałem dane poznać. Posłałem jej najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać w tym momencie. Dlaczego cały czas na nią zacząłem trafiać? Nie, żeby coś, ale to zaczynało być co najmniej dziwne oraz niepokojące.
- Znacie się? – spytała pielęgniarka, doskonale czułem jej wzrok na sobie.
- Ta. – odpowiedziałem krótko. – Czy ja już mogę stąd iść? Przypadkowo tu wszedłem. – nie chciałem zostawać w tym pomieszczeniu ani jednej sekundy dłużej. Nie miałem pojęcia, co się ze mną działo, lecz jedno było pewne – to nie było normalne zjawisko.
- Wszedłeś? Bardziej zemdlałeś. – stwierdziła blond włosa kobieta. – Moim obowiązkiem jest cię zbadać, chociaż prawdopodobnie znam przyczynę. – tutaj spojrzała na Summer, która skuliła się jeszcze bardziej. Zakryła swoją zarumienioną twarz we włosach. Zmarszczyłem brwi, rozpocząłem skakać wzrokiem z jednej do drugiej postaci. Cholera jasna, o co w tym wszystkim chodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz