Strony

wtorek, 22 maja 2018

Od Dazai'a do Aoi

Westchnąłem ciężko, spoglądając kątem oka na nachylonego nade mną gapia. Stał w idealnej pozycji, by jednym ciosem skrzywić mu tą ładną buźkę... Doprawdy, ciężko było mi się powstrzymać od szybkiej reakcji, na jego nazbyt bliski kontakt. Jego dociekliwość zaczyna mnie nieco irytować. Swym zachowaniem, porównać go mogę jedynie do przedszkolaka, czy też przybysza z obcej planety. Choć - czego mogłem się spodziewać po ciekawskim syrenie, który stawia swoje pierwsze kroki w ludzkim świecie.
- Nieudane próby samobójcze... - wzruszyłem z lekka ramionami, przyglądając się nieodebranym połączeniom pochodzących od przeróżnych numerów. Szczególnie wyróżniały się trzy ciągi liczb, których właściciela dobrze znałem. Wywróciwszy oczami, przymknąłem klapkę telefonu. - Taka praca. -
- Dlaczego chcesz się zabić? Jaka praca? - zadał kolejno dwa pytania, jakby z pretensją związaną z moim zbyciem. Przekląłem pod nosem.
- Masz okropnie niewyparzony język - warknąłem pod nosem, zaciskając obie dłonie w piąstki. - Ja i moja przeszłość to coś, co powinno cię najmniej interesować - kontynuowałem, wciąż nie ruszając się z aktualnie zajmowanego miejsca. Protestem w tym przypadku okazało się jego nagłe pojawienie naprzeciw mnie. Zlustrowałem postać jasnowłosego zniesmaczonym wzrokiem. Jego dziecięca dociekliwość, w końcu doprowadzi mnie do szału...
- Nie martw się. Przyjaciół za wielu nie mam, więc będę trzymał język za zębami! - zapewnił jakże przekonywująco. Istny pomruk nienawiści, mimowolnie wydobył się z mych ust. Poprawiłem szybkim ruchem dłoni swe włosy, przy tym podnosząc się nieco mozolnie na równe nogi. Stanąłem tyłem do chłopaka.
- Spójrz pod łóżko i sam sobie odpowiedz na to pytanie - odparłem cicho, jednocześnie biorąc się za poprawę swego niedbale zawiniętego opatrunku. Do mych uszu doszły jedynie ciche szmery odsuwanej kołdry oraz późniejsze stuknięcie metalu. Spodziewam się, że dla niego może to być niejasny znak, lecz mimo wszystko pozostaje mi promyczek nadziei w kwestii jakiejkolwiek próby domysłu ze strony chłopaka.
- Jeden przedmiot nie uświadomi mnie w tym kim jesteś, ani czego doznałeś - odpowiedział zgodnie z pierwszą wersją moich krótkich dedukcji.
- Tym jednym przedmiotem mogę ci przestrzelić łeb, kretynie - syknąłem stanowczo, przełykając przy tym nieco głośniej ślinę. Wynik zarówno irytacji, jak i wkrótce zdolnej do napadnięcia mnie furii. Uwielbiam prowadzić przesłuchania, lecz odwrotnej ich wersji szczerze nienawidzę.
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? - wypalił prosto, najwyraźniej niezbyt zważając w tym momencie na swoje słowa.
- Jeśli sobie tego życzysz, mogę cię sprzątnąć w tym momencie. - zwróciłem się gwałtownie w jego stronę, w tym samym momencie zgarniając podobnego gnata, tym razem jednak spod poduszki. Przeładowałem go niemalże od razu.
- Zrobisz to? Nie rusza cię fakt, że pozbawiłeś kogoś życia? - kontynuował nadzwyczaj zaciekle, patrząc na mnie z dziwnymi, wyzywającymi iskierkami w oczach. Wycelowałem dokładnie w środek czoła współlokatora.
- Nie potrafię określić ile osób straciło życie z mojej ręki - przyznałem w końcu. - Byłbyś jedynie jednym spośród wielu.
- To jest to czego chcesz? Zabić mnie? Przy dziecku? - wypytał kolejno, nie spuszczając wzroku ze mnie nawet na moment.
- Nie interesuje mnie ta kupa plastiku. Jeśli jest taka potrzeba, zabiję nawet dziecko - rzekłem chłodnym tonem, który towarzyszył mi niemal od samego początku.
- Chcesz tego? Czy chcesz mnie zabić? - powtórzył, nakładając celowy nacisk na pierwsze oraz czwarte z kolei, kierowane wprost do mnie słowo. Utrzymywana w górze dłoń, zaczęła w tym momencie samowolnie drżeć. Jego dobitnie kierowane w moją stronę słowa, odbijały się echem w mej czaszce. Spuściłem głowę nieznacznie w dół, zaciskając przy tym nieco mocniej zęby. Odrzuciłem w momencie pistolet prosto na miękkie łóżko, mrukiem wypowiadając parę siarczystych przekleństw. Padłem z powrotem na ziemię, tyłem do towarzyszącego mi, skończonego idioty. "Nienawidzę cię..." - wyrzuciłem tylko w trakcie swego dotychczasowego milczenia. Oczy, niczym z automatu mi się zaszkliły, czemu rzecz jasna towarzyszyło delikatne szczypanie. Spuściłem jedynie swą kasztanową grzywkę, wprost na dotychczasowo prezentowane pole widzenia.
- Nie interesuje mnie żadne z istnień na tej ziemi, nawet moje własne... Gdyby zaszła taka potrzeba, czy polecenie wydane z góry, zabiłbym nawet członków swojej rodziny. Dopuściłem się rzeczy, których wyobrażenie sobie może być dla ciebie za trudne. Z mojej ręki, czy też za moim pośrednictwem zginęło wiele istnień, w tym kobiety, a nawet dzieci... - urwałem na moment, wlepiając swój przytępiały wzrok w podłogę. - Nie mogę powiedzieć, że chcę twojej śmierci, bo jest to dla mnie zwyczajnie obojętne. Nie liczą się dla mnie losy ludzkości. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, ani wpływu - wymieniłem kolejno, podkreślając przy tym nieustannie powtarzające się przeczenie. - Choć za spust i tak bym nie pociągnął, wiedz, że kiedyś mogę nie być w na tyle dobrym humorze, by jakkolwiek próbować się powstrzymać - dodałem również, tym razem z cieniem uśmiechu na ustach. Urwałem tym samym swoją wypowiedź na jakieś kilkanaście sekund, normując tym samym nieco przybrały na tempie oddech. - Jak dobrze myślę... wystarczy ci tyle, że jestem zwyczajnym, bezpańskim psem. Bezwartościowym, niczyim podrzutkiem.
<następne opowiadanie>
<Aoi?>
liczba słów: 799

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz