Strony

wtorek, 22 maja 2018

Od Aoi do Dazai

Przetarłem twarz dłońmi, gdy dopadło mnie okropne uczucie bezsilności. Czego nie zrobiłem, było źle. Na prawdę nie chciałem wrzucić Dazai do jeziora, nie moja wina, że się poślizgnął. A jednak, gdy zaczęło robić się trochę lepiej, musiałem wszystko zepsuć.
– Jesteś beznadziejny, Aoi – mruknąłem do siebie, hamując łzy, które próbowały wydostać się na zewnątrz. – I słaby.
Ze ściśniętym gardłem podpłynąłem do pomostu, na którym usiadłem przy kołach wózka. Otrzepałem mokre dłonie i sięgnąłem po płaczącą lalkę. Zmieniłem jej pieluszkę, przygotowałem buteleczkę z mlekiem i delikatnie huśtałem ją w swoich ramionach, śpiewając cicho.
– Chociaż ty mnie nie oceniasz – wyszeptałem z delikatnym uśmiechem, głaszcząc przysypiającą Jisatsu. Odłożyłem ją z powrotem do wózka i chociaż jeszcze na chwilę zanurzyłem się w wodzie, opierając się ramionami o drewno i kontynuując swój śpiew.
Dopiero, gdy mała przysnęła, wyszedłem z jeziora, wytarłem ręcznikiem i założyłem swoje ubrania. Z westchnieniem ulgi sprawdziłem swoje włosy, których odcień przybrał delikatny błękit. Czułem się o wiele lepiej, jednak do pełnego zregenerowania brakowało mi jeszcze sporo. Którejś nocy będę musiał tu przyjść i się przespać w nocy.
Pchając przed sobą wózek, skierowałem się w drogę powrotną, pilnując, by dziecko się nie obudziło. Udało mi się wnieść cały sprzęt na piętro akademika, gdzie mieścił się mój pokój. Otworzyłem drzwi i wjechałem do środka. Wózek zostawiłem w korytarzu, a Jisatsu przełożyłem do bujaka.
W łazience paliło się światło, więc w niej musiał być Dazai. Usiadłem na łóżku, krzyżując nogi i oparłem się plecami o ścianę z cichym westchnięciem. Chłopak był na mnie wściekły za coś, co zrobiłem zupełnie przypadkowo, a ja musiałem jakoś to odkręcić i go przeprosić. Gdybym tylko wiedział jak...
Chciałem coś powiedzieć, gdy Dazai wyszedł z łazienki, jednak wszystkie słowa utknęły mi w gardle przez mordercze spojrzenie, którym mnie obdarzył. Usiadł do mnie tyłem i zaczął wyciągać przemoczone rzeczy, wsuwając coś pod łóżko. Zacisnąłem dłoń na szyi Nene, którą głaskałem cały czas, gdy czekałem na chłopaka. Klacz leżała wprawdzie obok mnie, jednak cała jej uwaga była skierowana na Jisatsu, którą delikatnie kołysała. Sama z siebie.
Policzyłem w myślach do dziesięciu, po czym podniosłem się stając za chłopakiem.
– Dazai... – zacząłem, jednak on mi przerwał.
– Dzieci i ryby głosu nie mają. Jakoż zaliczasz się pod obie kategorie, milcz.
Westchnąłem i nachyliłem się nad chłopakiem, patrząc, nad czym pracuje. W dłoniach przewracał swój telefon, a gdy zauważył, że się nad nim nachylam, rzucił mi niemiłe spojrzenie przez ramię.
– Mogę to naprawić. Daj mi to – powiedziałem, wystawiając do niego dłoń.
– Nie, bo bardziej go zamoczysz. O ile się da... – prychnął, wyjmując kartę SIM.
– Nene potrafi wchłaniać wodę. Będzie jak nowy.
Klacz podniosła łeb, słysząc swoje imię.
– Ta pokraka? Nie dziękuję.
Nene prychnęła na niego, wracając do bujania lalki.
– Odkupię ci telefon, jak nie dam rady go uratować – zapewniłem, co trochę zainteresowało Dazai. – Daj mi chociaż jakoś ci to wynagrodzić.
Dazai westchnął teatralnie, podając mi swoją komórkę i kartę SIM. Wziąłem ją i podeszłem do Nene, przykładając sprzęt do jej szyi. Klacz skrzywiła się z powodu zapachu Dazai, za którym nie przepadała, ale zrobiła to, o co ją niemo prosiłem. Chwilę później złożyłem komórkę do kupy i podałem ją Dazai, który włączył ją, sprawdzając jej stan. Urządzenie rzeczywiście działało, jak przed wpadnięciem do jeziora.
Westchnąłem i usiadłem naprzeciw chłopaka przy swoim łóżku. Skrzyżowałem nogi, patrząc na Dazai.
– Przepraszam za to przy jeziorze, to był przypadek – wyjaśniłem, drapiąc się po karku.
– No okej – mruknął niechętnie i schował telefon do kieszeni.
– Jesteś nadal zły na mnie?
– Niech Bóg ci błogosławi – powiedział sarkastycznie, wykonując w moją stronę znak krzyża.
Zmarszczyłem brwi zdezorientowany, a Dazai westchnął teatralnie załamany.
– Nie, nie jestem – sprecyzował, a ja kiwnąłem głową.
Nastała niezręczna cisza, podczas której może trochę przydługo mu się przyglądałem, ale... no nie miałem niczego na swoją obronę. Choć siedział do mnie tyłem mogłem spokojnie przejechać wzrokiem po jego ciele. Począwszy od włosów, spod których wystawał biały bandaż, poprzez pasiastą koszulę, kończąc na nagich nogach pokrytych jedynie opatrunkami i wielką ilością... siniaków. Na nich moje spojrzenie zawisło dłużej. Przecież... to nie było normalne. Ktoś go pobił? A może sam sobie to zrobił? W końcu mówił, że chce popełnić samobójstwo, jednak naprawdę myślałem, że to tylko puste gadanie. I teraz czułem się z tym źle.
– Skąd masz na tyle siniaków? – spytałem zmartwiony, przybliżając się do Dazai, by lepiej zobaczyć jego stan.
Przecież to musiało bardzo boleć... A nikt nie zasługiwał na ból.
< Dazai? >
Ilośc słów: 746

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz