Strony

poniedziałek, 21 maja 2018

Od Dazai'a do Aoi

Kolejne odkaszlnięcia mimowolnie wydobyły się z mych ust. Czułem mocno walące w piersi serce, którego ściski jedynie dodatkowo rozpędzały i tak przyspieszony oddech. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko, co również miało swój związek z moim aktualnym stanem. Zaciskając mocniej palce na osobie, która aktualnie mnie podtrzymywała, nie zważałem nawet uwagi na jej usposobienie. Ignorując już nawet swój ubiór, starałem się jedynie odzyskać pełnię władzy i unormowania nad oddechem. Wlepiając po chwili swój przepełniony morderczymi iskierkami wzrok w chłopaka, zamarłem z miejsca zdając sobie nagle sprawę z naszego aktualnego bytu. Odwróciłem w momencie swą głowę w bok, nie chcąc nawet krzyżować z nim spojrzeń. Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się mocniej na ramionach chłopaka, który najwidoczniej wpatrywał się we mnie przepraszający wzrokiem.
- Z wyzionięciem ducha dam sobie radę sam... - warknąłem jedynie na niego, by po jako-takim ustabilizowaniu oddechu, odepchnąć się stanowczym ruchem. Dosłownie opuszkami palców udało mi się dotknąć drewnianego pomostu, na którego po chwili bezzwłocznie się wspiąłem. Stojąc już na nim odkaszlnąłem ponownie, tym razem jednak zasłaniając usta dłonią. Takie sytuacje zdecydowanie mi nie służą. Zadziwiającym jest dla mnie, że przez wprowadzenie swego organizmu w podobny stan, jeszcze nie zacząłem kasłać krwią. Ignorując wydające dziwne dźwięki plastik, zająłem się przeszukiwaniem swych kieszeni. Pierwszy na rewizje padł pistolet, który jak się okazało - był przemoczony do cna. W podobnej sytuacji znalazł się mój służbowy telefon, utrzymywany dotychczas w przedniej kieszeni. Przeklinając syrena pod nosem, jednocześnie już zupełnie nie przejmując się ubraniem, sprowadziłem za sobą wózek z pomostu. Przed planowanym wrzuceniem suchutkich ubrań Aoi'ego do jeziora, powstrzymał mnie w tamtym momencie całkiem donośny płacz bachora. Piorunując plastik wzrokiem, w momencie odpuściłem sobie prowadzenie tego przenośnego urządzenia, pozostawiając je tym samym parę metrów od należących do chłopaka szmat.
- Wieź sobie sam ten syntetyk. Z twarzy podobna do ciebie, jeszcze mógłbym ją przez przypadek wyrzucić przez okno - fuknąłem na tyle wyraźnie, by doszło to w pewnym stopniu do pozostałego w podobnej pozycji syrena.
Przez całą powrotną drogę ignorowałem ludzi najlepiej, jak było mnie na tamten moment stać. Choć bezustannie czułem na sobie czyjeś spojrzenie, powstrzymałem się od jakiegokolwiek aktu agresji fizycznej, czy też psychicznej. Znalazłem się w pokoju po jakiś piętnastu minutach, niekwestionowanie zziębnięty panującym wokół chłodem oraz częstymi powiewami wiatru. Na wstępie powitał mnie morderczy wzrok kuca, który z początku jedynie zbyłem. Wybierając pierwszą, lepszą koszulę oraz bokserki, nie czekając za długo wparowałem do łazienki. Zaraz po zrzuceniu z siebie mokrych szmat i wrzuceniu całości do pralki, przeszedłem do obowiązkowego punktu, jakim była zmiana opatrunków. Pozostałe z tego jeszcze zdatne na cokolwiek kawałki elastycznych bandaży, porzuciłem w to samo miejsce co ubrania. Z paroma plastrami było ciężej, głównie ze względu na istnienie przypadkowo nabytych, wciąż podatnych na łatwe rozdrapanie ran. Mimo wszelkim przeszkodom, po jakiś dziesięciu minutach mogłem w spokoju wejść pod prysznic, na którym z kolei spędziłem mniej-więcej kwadrans. Wytarłem się na tyle, na ile pozwoliły mi na to przeróżne bodźce. Mrucząc przeróżne przekleństwa pod nosem, ponownie odbyłem nieco mniej bolesną męczarnię z opatrunkami. Łącznie, łazienkę zająłem na jakieś czterdzieści pięć minut. Zajęty przeróżnymi czynnościami, nawet nie zwróciłem uwagi na ciche wejście współlokatora do pokoju. Sama jego obecność objawiła mi się dopiero z chwilą opuszczenia pomieszczenia w przydługiej, granatowej koszuli z cienkimi, białymi paskami oraz bieliźnie. Skanując jedynie chłopaka morderczym spojrzeniem, przysiadłem sobie w spokoju na ziemię tuż obok pozostawionych, przemoczonych sprzętów. Pistolet niezauważalnie wsunąłem pod łóżko, podczas gdy z nieco podwiniętymi pod brodę nogami, zająłem się rozkładaniem komórki na części. Będę miał nieźle przerąbane jeśli okaże się, że z karty SIM nie pozostało za wiele... Niezbyt widziało mi się aktualnie udawać po nową, kolejną w tym miesiącu - czego też nie da się ukryć - do samego szefa. Zostałbym zmuszony pozostać na miejscu nieco dłużej, co często staje się niewyobrażalnie nudne... Również nie widzi mi się przesłuchiwanie kolejno jeńców, z których wyciąganie czegokolwiek, nawet siłą, jest dla reszty sporym problemem. Lubię tego typu spędzanie czasu, lecz w tym momencie, nie mam ochoty zupełnie na nic. Nie wliczając samobójstwa rzecz jasna, bo na to gotów jestem dzień i noc...
- Dazai... - nagle wtrącił się w moje rozmyślenia dotychczas ignorowany syren, który z tego co wyczułem, stał tuż za mną.
- Dzieci i ryby głosu nie mają. Jako, że zaliczasz się pod obie kategorie, milcz - mruknąłem na niego surowo.

<następne opowiadanie>
<Aooi?>

liczba słów: 712

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz